Poprzednie częściWidnokropek (cz. I/ II)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Widnokropek (cz. II/II- OST.)

II. Sina wyspa.

Przebudzenie się na kacu jest okropne. Ciężki głaz wtacza się pod górę, po karku.

Podskakuje niczym piłeczka kauczukowa, wali mnie w łeb. Znowu.

Siedemnastego. Kończą się pieniądze. Jeszcze nigdy tak szybko nie przechlałem renty. Równia pochyła, zjazd bez trzymanki. Na dole igły, gwoździe, rozbite kineskopy starych telewizorów. By się poranić.

Gdyby nie głód jakoś przetrzymałbym do "wypłaty". Nie samymi procentami człowiek żyje.

A tak dupa, nawet kawy nie ma. Do rodziców przecież nie pójdę. Nie po to się wyprowadzałem, by wracać z podkulonym, kurna, ogonem.

Resztki honoru przyklejone do pajęczyny.

W syfosklepie ukradłem flachę denaturatu. Wolno mi, jestem wariat. Niedoleczony, bezkaftanowy, chodzące delirium.

Przecież mi odbiło, na całego. Mogą mnie skamerować, nagrać, jak wynoszę pół towaru. Albo cały. Przyjadą psy i co? Zgarną mnie?

Jestem świr, mam na to żółte kwity. Noemi ukradła rozum, rozpuściła go w cedwahapięćoha.

Chciałem zapierniczyć jakieś żarło, ale nie było szans. Przyniosłem więc do domu fioletową butelczynę. Postawiłem na podłodze. Gapię się dobre pół godziny. Coś na kształt medytacji, takie ,,zbieranie się w sobie". Hiperkoncentracja. Gdy skończę nawet kwas solny nie będzie straszny.

Jak menele to ...? Coś tam obiło się o uszy, że cedzą przez chleb. Nie mam ani kromki. Z wczoraj zostało trochę fruitcoli na zapojkę.

Do odważnych świat nale... Poszło. Jezzzzu, zaraz się porzy... Gleeegggghhhh!!

Dobra, pierwsze koty ... coś tam. To była rozbiegówa, wersja demo. Wiem z czym to się je. A raczej pije.

Nie jest tak źle, da się znieść, choć capi okropnie. Zwróciłem tylko pianę, kłębek gorącej śliny.

Teraz wszystko jest dynksem, czuję w przełyku, żołądku ten smród. Oddycham głęboko, niech do trzewi napłynie świeże powietrze.

Najchętniej przystawiłbym do ust wentylator, by przewiał kichy.

Delikatny smak napoju nie zabił odoru ,,dykty". Pluję długimi nitkami. Pod nogami tworzy się gęsta kałuża.

Powtórka z rozrywki. Nie wymiotować, nie wymioto... Siedzi. Przyjęło się.

Nigdy wcześniej nie bawiłem się z alkoholem niespożywczym. Właściwie wszystko jedno, czy pijesz dona periniona, czy to, co ja teraz.

Ten sam diabeł o wielu pyskach, tylko ciągniesz go za ogon w inną stronę. A on podobnie kopie cię w brzuch.

Skoro po zwykłej wódzi przychodzi Noemi, kto zjwi się po takim syfie? Garbata czarownica z zatrutym jabłkiem?

Domokrążcy usiłujący wcisnąć zestawy nierdzewnych solniczek za jedyne 3899.99, Świadkowie Jahwe z nieodłącznym pytaniem ,,Kim jest dla ciebie Jezus Sykstus?" Oszuści wyłudzający kasę metodą ,,na dziadka"?

Niech wpada kto chce, mogę poczęstować śliwowicą.

Dobrnąłem do połowy. Żadnych halunów, tylko okropne mdłości.

Jakby ktoś napluł do środka długo żutymi, oblepionymi flegmą cukierkami anyżowymi, skamielinami, gównem naćpanych dinozaurów.

I jeszcze jeden i jeszcze... Tfu!

Ileż człowieka kosztuje zwykłe upicie się... W głowie zaczyna huczeć, wirować od tego endosmrodu. Oznaka zbliżającego się pawia.

Zaraz zjawi się połyskując ślepymi oczami, siądzie na grdyce i wsadzi mi skrzydła do gardła.

Zacznie łaskotać podniebienie, kołysać języczek. Choćbym nie wiem jak się opierał, bronił, w końcu go puszczę.

Wyleci razem z kaskadą cuchnącej cieczy.

A właśnie, że nie! Nie dam się. Rozchodzić nudności. Zły pomysł, gdy wstałem zaatakowała choroba morska.

W środku bebecha eksplodował wulkan, zaczęło się ulewać z foliowego wora. Niebieski płyn zatopił wątrobę, nerki.

Cienka strużka dopłynęła do kiszek.

Fale denaturatu uderzyły o żebra, o pęcherz moczowy. Miałem ,,dyktę" w sercu.

Usiadłem. Ciało to Titanic, właśnie zderzyło się z górą śmieci. Zaraz pójdzie na dno, utonie w skażonym oceanie.

Sapię. Odczep się, przeklęte ptaszysko! Nie będę haftować.

Przez niedomknięte drzwi wlatuje świeże, chłodne powietrze. Filtruję organizm. Wdech, wydech, wysapuję odór.

Pierwsze flaszki za płoty, ,,dynks" przyczyną ślepoty. Pijesz- płacisz, trzeźwość tracisz. Kto pije i pali, ten mieszkan na Bali.

Czy jak się tankuje ruski alkohol niewiadomego pochodzenia, to jest rosyjska ruletka, a jak polski- to polska? A co z ,,nalewką na kościach"? Czy nią w ogóle można zapić się na śmierć? Chyba nie, wcześniej torsje wywróciłyby flaki na drugą stronę, przynajmniej dla mnie.

Co do starych pijusów- nie wiem, ale chyba ich zakiszone organizmy są mniej podatne na toksyny.

Nie sądzę, by któryś z przesiąknięty bimbrem i glikolem meneli zdechłby po takiej flaszce.

Zaraz kończę imprezkę. Wstrzymać oddech... Gul, gul... Heee... - z ust wydobywa się granatowa para.

Zęby rozpuszczają się, są miękkie jak mydło. Osad na jęzorze rośnie. W gardle zielona kołderka, pleśniowa otulina.

Badyle kropidlaków, pomarszczone płachty drożdży.

Nagle odkrywam, że jestem całym krajem. Ledwie widoczną kropką na mapie, paprochem nieustannie zmiatanym pod dywan przez kosmatą miotłę. Wyłażę, z powrotem wciskam się pomiędzy Czwartą Rzeszę a ZSRR.

Nie mam nazwy, ani kształtu. Państwo- plastelina w brudnych łapach fanatyków, dewotów i transseksualistów.

Moje granice przekraczają wrogie wojska, półszaleni talibowie z turbanami pełnymi TNT, gestapowcy z lściącymi pistoletami w kształcie końskich czaszek, padlinożercy w białych sutannach.

Motocykle na gąsienicach, buldożery, watahy owczarków niemieckich, pijanych enkawudzistów.

Z kołhoźników płyną pieśni ku czci Stalina, tysiące czarnobylskich dzieci zdziera gardła.

Esesmani w Rudym 104 ostrzeliwują Kolumnę Zygmunta. Płoną miasta, książki z bajkami, moje rękopisy.

Zbudowano obóz koncentracyjny dla antypapieży, każdego dnia co najmniej trzydziestu idzie do piachu.

Pozostali pracują niewolniczo w fabryce sody Solvay.

Co godzinę nalot, bombowce zrzucają sine trupy anonimowych alkoholików poległych w walce ze spirytusem salicylowym .

Ciała spadają na dachy. Brzyga niestrawione jedzenie, polo cocta, z dup odpadają esperale.

Zanikam, wrastam w ściany, moje granice to porwane nitki, żyły- węzeł gordyjski przecięty zardzewiałym Szczerbcem.

Orzeł Biały wyfrunął z godła i wydziobuje mi oczy.

Budynek Sejmu z dobudowanymi minaretami, z każdego pięć razy w ciągu nocy muezzin wykrzykuje ,,Deutschland, Deutschland über alles."

Partyzanci wyrwali z ziemi wrak warszawy. Z korzeniami. Przerobili ją na opancerzony karawan.

Jeżdżą po polach bitew, zbierają czaszki i kości. Gdy skończy się wojna zbudują z nich nowy Pałac Prezydencki.

Potrzyj butelkę, Flor, a wyleci z niej siny dżin. Powiedz trzy życzenia. Czego pragniesz: koniaku, szampana? Jor łisz is maj komend.

Spiesz się, póki buzuje w tobie trucizna. Nad ranem stary samochód zmieni się w dynię, a chata w gniazdo myszy.

Normalność? Przesadziłeś, stary, działam tylko w branży monopolowej. Łiski? Ile? Skrzynka, dwie? Masz.

Jak to ,,wal się, nie piję więcej"? Wymiękasz? Mam spierd... dobra, cześć, frajerze.

Jakbyś jednak zmienił zdanie- wiesz, gdzie mnie szukać.

***

Reszty ciężkiego snu nie pamiętam. Spuchł, po czym wyciekł przez usta. Chyba wlazłem na dach.

W somnambulicznym otumanieniu, na ćwierćjawie.

Leciałem w deszczu. W dół, z miliard ósmego piętra, wprost do piekła. Mijałem spętanych łańcuchami grzeszników, dawno zmarłe aktorki, narkomanów i telemarketerów.

Nie było żadnych kręgów, jak u Dantego, tylko lustra. W każdym odbijała się moja głowa z małymi, fikuśnymi różkami.

Siedzę w skołtunionej pościeli z obolałą głową i gigantycznym kacem.

Zakwaszeniowe zatrucie układu pokarmowego, stopienie kory mózgowej na tle denaturatowym.

Stan beznadziejny, zgon najprawdopodoniej nastąpi w przeciągu najbliższej doby. Chyba, że ukradnę coś i zjem.

Nie. Miałem gdzieś tę kartkę... ,,Skup złomu, odbiór od klienta." Ile można wziąć za taką garbuskę bez silnika?

Gruba blacha, za mniej niż pięćset nie sprzedam.

Po diabła mi ona? To szrot, rupieć, ruina.

Poczłapałem do starych. Duma w kieszeni, tuż obok pustej butelczyny. Kostka Rubika, niebieskie, czerwone, szare i żółte kwadraty przesuwajace się przed oczami. Krzaki łączą się z piaskiem, wschodzącym słońcem i niebem. Mieszanka piorunująca.

Mieszam paznokciem. Chmury owijają się wokół badyli, błoto kapie, dogasza księżyc. Mętna, brunatna tarcza, grób zapomnianych astronautów. Skończyło im się chrzczone paliwo, na dnie baku została tylko woda ognista. Trzech żuli przyssanych do rakiety. Śmierć z przepicia.

Szkielety przez wieczność dryfujące po martwej powierzchni miedzianego globu.

Na wszystkich kanałach mówili o tej tragedii. Wystrzelono pożegnalną kapsułę. W środku - wieńce: od premiera, Towarzystwa Łunochodów, Polskiego Związku Weteranów Kosmosu.

Popękany asfalt, wiosna kiełkująca w małych jeziorkach na środku szosy.

Rudy mech porasta żwir na poboczu, śmieci w rowach, kości dawno przejechanych zwierząt.

Resztki brudnego śniegu, bielejące odłamki rozpuszczonej Antarktydy.

Szara mumia, bałwan, samobieżny manekin. Ulepiono mnie z łoju, cementu i pomyj. Nos- stłuczona żarówka, z której wypływa zielona magma. Na jajowatej łepetynie dziurawy garnek. Nigdy nie nażrę się do syta, zawsze będzie o kęs, o jedną łyżkę za mało. Kwas w jelitach, płuca domagają się nikotyny. Zaciągam się dymem z kominów.

Mijam pionową kałużę wymiocin, Hyde Park dla uzbrojonych w spreje gówniarzy. Krzykacze, hejterzy z mlekiem pod nosem od lat wyżywają się na porowatym, zagrzybionym murku. Mażą pseudofilozoficzne mądrości, wulgaryzmy, przeczytane w internecie bzdury.

,,Twemu staremu w pierdlu spadło mydło pod prysznicem",,Czy miłość zawsze musi ranić...." ,,Kocham Malwinę", ,,HWDP", ,,moje życie to cmentarz upadłych nadziei ...:, ,,Śmierć konfidentą. Tylko Bóg nas morze sondzić".

Tablica ogłoszeń, wrak okrętu oblepiony glonami, ukwiałami, algami falujacych, mokrych kartek.

,,Nirvana! Pierwszy koncert w Polsce!", ,,Tylko do końca miesiąca wszystkie tabletki wczesnoporonne 50 taniej! Tesno- dla Ciebie, dla rodziny", ,,Posadzki mixoszczurem".

Dom rodziców. Upiór materializuje się w sieniach. Więc przyszedłem tato straszyć. Synalek marnotrawny przytoczył się z meliny.

Muszę ciekawie wyglądać z sińcami pod oczami, z trupiobladym pyskiem.

Wykręcam numer. Tak, em dwadzieścia. ...owice Kolonia, pod lasem. Cena? Dogadamy się.

Z dawnego pokoju biorę zeszyt w kratkę, długopis i ,,Żyzń tumana" Fiodora Kaganowicza. Wypełzam bez słowa.

Czekając na złomiarzy próbuję sklecić opowiadanko. Wychodzi co najmniej średnio, by nie rzec do bani.

,,Nieprzewidywalność

W Oliwce zabujałem się od pierwszego wejrzenia. Sieć pajęczyn, lepkie kotary. Pożeranie jej w myślach przez całą pierwszą klasę.

Kasztanowowłosa, starsza ode mnie boginka.

Potem skończyła liceum. Rozwinęła skrzydła i odleciała, podobno na studia w Nieszawie Kłodzkiej. Całe wakacje chodziłem jak struty.

Wydawało mi się, że ją straciłem. Na zawsze. Mogłem wsadzić sobie głeboko pokraczne, nikomu niepotrzebne uczucia.

A nie zamieniłem z nią nawet jednego słowa!

Minęło sporo czasu. Z prawiczka- romantyczka stałem się gnojem.

Dwa rozwody, borykanie się z ćpaniem, pobyt w więzieniu.

To było podczas wyjazdu z Tomkiem i Krystianem do Grańska. Wszyscy trzej byliśmy w ciągu alkoholowym.

Sam nie wiem, jak znalazłem się w tej burdelo- spelunie. Stajnia Augiasza, istne śmietnisko. Śmiesznie tanio.

Na rozlatującej się wersalce, w poplamionej pościeli siedział człekopodobny stwór. Pocerowane rajstopy, brudna miniówa.

Obwisłe, pomarszczone piersi żyły własnym życiem, wylewały się z bezkształtnego stanika.

Niemożliwe! Ta łysiejąca maszkara z wżerami na twarzy, to kłębowisko krętków bladych, zarodźców malarycznych, pałeczek dżumy, ta żywa puszka Pandory to Oliwia K.!

-Gubią, palanty, a ja muszę wyjmować...- wycharczała moja eksmiłość. Wstała i zaczęła grzebać. W ciele.

Po dłuższej chwili wyciągnęła kilka zużytych prezerwatyw. Buchnął odór ryb, krwi, nasienia.

Zemdliło. Zdruzgotany wybiegłem na ulicę. Świat, niczym taśma wciągana w bebechy magnetofonu. Upadek wszelkich wartości.

Kumple też nie zabawili się z chodzącą reklamą poradni dermatologiczno- wenerologicznej. Wyszli za mną.

-Coś ty taki wrażliwy?

-Daj spokój... Muszę się napić, przepłukać żołądek.

Później dowiedziałem się, że Oliwia zamieszkała za granicą z jakimś zagranicznym, poznanym na dyskotece frajerem.

Szybko znudziła się spokojnym życiem. Zjeździła pół świata dając dupy komu popadnie, za dragi, za parę dolców, za paczkę szlugów.

W końcu zakochał się w niej szejk, lub sułtan. Nie był znał jej przeszłości.

Rok temu zmarła na gruźlicę. Zrozpaczony nabab (czy wezyr) zbudował olbrzymie mauzoleum.

Leży tam zabalsamowana w szklanej trumnie, a durni turyści płacą za wstęp, by zobaczyć jej ścierwo."

Zbieracze surowców wtórnych przyjechali rdzą w kształcie żuka. Z rzęcha wysiadł szczerbaty brodacz.

-Pan tu mieszka? Choroba, ledwie dojechaliśmy.

-Od niedawna. To chałupa po dziadkach. Nie ma prądu, meble oddałem starym, bym nie porozbijał pijackim amoku.

Widzicie- miotła, wyrko, radio na baterie... Tyle mojego. I starczy. Erem, najświętsze miejsce. Jestem jedynym mnichem.

W warszawie leżą butelki po wódce mszalnej. Często medytuję. Czasami wpadnie jakiś duch. Chyba przywiewa je z cmentarza, co leży za lasem. Jednego umarlaka nazwałem Noemi. Fajna laska, z dupy ładna, niestety- z mordy paskudna. Najbardziej podoba mi się, że nie gada. Niema. Może w trumnie szczury odgryzły jej język, albo obcięli go inkwizytorzy? Choć nie, ubrana jest tak jakby współcześnie...

Kiedyś w Lipanicach kręcili horror, ,,Noc Smoleńskich Trupów". Lech Kurzyński jako zombie chodził i wyżerał mózgi.

Jajca... Ona to co innego, jest przyjazna, taka...

-Pijany jesteś? Guzik mnie obchodzi twój życiorys, zamiast gadać, co ci się tam roi we łbie pokaż, co mamy brać. Bo późno już.

-Wiem, że ją sprzedacie na allergo trzy razy drożej, więc grzeczniej proszę! Spieniężam zabytkową furę za psi grosz, więc bez takich tekstów!

-Kuwa, zabytkowa to ona była dziesięć lat temu, hje hje. Teraz to padło. Wszystkie blachy zgnite. Łaski mi nie robisz. Mamy brać?

-Dobrze już, dobrze. Bez nerwów. Oczywiście, że to śmieć. Dajcie te parę stówek i zabierajcie w diabły.

***

Idąc do sklepu wrzucam do rowu porwaną kartkę z nieudaną prozą. Nie ma się ostatnio weny.

Alkoholowa impotencja twórcza. Każdy długopis to miękki flak, kartka- papier ścierny.

Moje teksty są plastelinowymi ludzikami.Topią się w przegrzanej głowie. Wypływają z błotnistym tuszem. Słowa plączą się.

Meandry, serpentyny. Zdania jak pokruszone cegły. Bóg chyba naprawdę jest majaczeniem drżennym, a pokraczne utwory apokryfami. Jeszcze chwila i przepłyną przeze mnie wszystkie religie świata.

Flor- niebieska ośmiornica o siedmiuset rękach, gruby Budda, Latający Potwór Spaghetti przybity do krzyża ze sklejki, mandala usypana z curry i cukru pudru. Swastyczka z waty cukrowej, tak na szczęście. Niedługo przyjdą islamici i podpalą mój jedyny kościół- stary dom pożerany przez drzewa. Na zgliszczach wyrośnie jeszcze jeden meczet: minarety, zęby zdechłego smoka, kopuła- wielki, lecz pusty łeb.

W miejscu barłogu będą się modlić czarne zjawy, strzygi nocami przemieniające się w kobiety. Strażniczki zakrwawionego półksiężyca.

***

Kajam się za kradzież ,,dykty", zwracam pieniądze. Zdobywam się nawet na przeproszenie pani- sęp.

Wracam jedząc kiełbasę. Zapijam wódką. Czystka, kochaną, niedenaturatową gorzałą. Gorzałuchną. Diabły rozpaliły ognisko na Słońcu. Wrzuciły płyty gramofonowe, parę łysych opon. Zza chmur wyłaniają się szare promyki, kruche światłowody.

Pocięte truchło warszawy jest załadowane na pakę.

-Aleś napił. Wszystko to twój urobek?- pyta brodaty złomiarz wskazując na stos butelek.

-Tak jakby- cedzę przez zęby walcząc z zapalniczką.

-Zacięła się. Ma pan ...

Parę minut później gadamy niczym starzy znajomi. Alkohol rozpuszcza wszystkie bariery.

III. Apostazja. Prąd.

Pięćset złotych to mało. Papierosy, kiełbacha, wszystko kosztuje. Na to co naprawdę ważne zostają marne grosze.

Szpaler kochanych flaszuś na parapecie. Lufy wycelowane w sufit. Dzień i noc, czekam na salwy honorowe.

Czasami chciałbym więcej, niż nudnych promili, jakiegoś niewynalezionego jeszcze halucynogenu, tajnej, strzeżonej przez cherubów substancji, po zażyciu której... Nie wiem, jak to określić. Zapuścić się w te ciemne rejony, miękkie i pulsujące światki, gdzie drzemie Ona, WszechNoemi. Matka. Spróbować ją zbudzić, szarpać za srebrne włosy.

Często wychodzę pogapić się na łysy placek, miejsce niedawnego spoczynku emdwudziestki. Szklany tłuczeń, etylowe tulipany.

Zmarznięta ziemia. Tyle zostało.

Łyk za łykiem, przemierzam kolejne warstwy dobrze znanego snu. Powracający koszmar. Świadomie władowałem się w uzależnienie. Czemu? Żebym to ja wiedział, chyba próbowałem w ten sposób ugasić szaleństwo. Klin klinem.

Jestem człowiek- brak. Dematerializuję meble, stare auta. Król Midas przemieniający wszystko w alko. Pan przepijacz, utracjarcha.

Bojkotuję życie, każdy dzień to okazja do manifestu. Głupie opowiadania gryzmolone w zeszycie i wariackie papiery są transparentami.

,,Żądam niezależności", ,,Domagam się dostaw darmowych napojów wyskokowych", ,,Ludzie- walcie się na ryje".

Spóźniony bunt, mocno podstarzały nastolatek postanowił wrosnąć w wiekową chałupę, kilkakrotnie przepić świat,

przehandlować go Cyganom za fałszywy pieniążek.

Babciu, dziadku, wkurzam wasze duchy. Pewnie kręcicie z politowaniem głowami patrząc, jak się stoczyłem.

Mam was gdzieś! To moje ży... cześć, Noemi. Co tam, nadal jesteś martwa? Ha ha, głupi dowcip. Aua, co ty robisz? Zaraz cię...

***

Gorączkuję, mam drgawki. Ta psita wsadziła mi paznokieć w oko. Przebiła gałkę.

Coś tam jest, drży. W ranie. Wężyki. Robaki, arabskie pismo? Szahada?

Ty talibska strzygo, żebyś znowu zdechła... A potem jeszcze raz. I tak aż do skutku, aż twoje porowate jak karoseria garbuski kości rozsypią się w proch. Wciągnę go nosem. Szczerozłoty strzał. Potem położę na głowie gąbkę namoczoną w żółci, przegryzę sobie bok. Połatany koc jak całun. Jeszua de Nath- psychol próbujący udawać zbawiciela. Korniki- ślepi wyznawcy.

Uff, konwulsje minęły. Zaraz, cholera, chyba jestem sparaliżowany. Nie mogę się ruszyć. Flor- kamień.

Ty, to znowu ty! Co mi zrobiłaś? Myśli są takie ciękie, chyba odpły...

***

JEDENASTY: Umarł?

OSIEMSET DZIEWIĄTY: Skądże. Zwyczajnie, w letargu.

JEDENASTY: Co z nim będzie?

OSIEMSET DZIEWIĄTY: Popatrz, wróciła. Nachyla się. Wyjada zepsute mięso z oczodołu. Ratuje przed gangreną.

Pytałeś, co będzie. To co i z każdym. Poleży trochę, aż zupełnie skamienieje. Za trzy dni zacznie pękać.

Tysiące ranek, szczeliny, krwawe zmarszczki na nieruchomym ciele. Coś w rodzaju rybiej łuski arlekinowej. Kruszący się beton.

Nad ranem wypełznie z tej swojej zbroi nagi, pokryty śluzem. Będzie mieć niewiele ponad centymetr wzrostu.

Pancerz, dawna forma rozpadnie się. Golem rodyjski, najbardziej nieudany posąg wszechczasów zmieni się w popiół i żużel.

Ktoś wyciągnie wtyczkę z gniazdka.

JEDENASTY: Ale czemu on...?

OSIEMSET DZIEWIĄTY: A bo ja wiem? Wszystko to takie skomplikowane, nie na nasze głowy. Ona to jakby Wielki Wybuch, prapoczątek. Wieczna trzeźwość, nieskończoność plus jeden. My- tylko pionki.

JEDENASTY: Gdy odżyje- jaką będzie liczbą?

OSIEMSET DZIEWIĄTY: To lump, wariat, więc pewnie ujemną. Spójrz mu w oczy. Antybiografia tląca się w etanolu. Księżyce, zabawki, nieudane związki z kobietami. Kwadrylion stopni poniżej zera bezwzględnego.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania