Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Widziadło - Prolog

Prolog

 

Stałem w jakiejś wieży. Od środka wyglądała jak latarnia morska. I kręte schody kręcące się ciągle niżej i niżej. Zapadały się w otchłań, która zdawała się wsysać wszystko na co natrafi. Czyżby czekała tam na mnie? Byłem na najwyższym piętrze, więc musiałem kierować się w dół. W ścianach znajdowały się okrągłe okienka, podobne do tych na statku pasażerskim. Mogłem zobaczyć jedynie jedno ogromne drzewo, które stało na środku pola. Schodziłem ciągle niżej i niżej. Wszędzie było pełno pleśni i ściany były strasznie wilgotne. Jakby od kilkunastu lat wieża była zalana po sam czubek. Czułem stęchliznę i gdy tylko patrzyłem się w dół, serce zatykało mi przełyk. Nie miałem czasu rozmyślać o tym co mam zrobić dalej. Nogi gdy już ruszyły, tak szły. Po kilkunastu metrach zorientowałem się, że mimo iż schodzę w dół, obraz za oknem nie zmienia się ani trochę. Poczułem ogromny strach, przed oczami zrobiło mi się ciemno i poczułem okropny ból w potylicy. Sparaliżowało mnie. Nie mogłem się poruszyć. Pomyślałem, że już nigdy stąd nie wyjdę. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Strach przed absurdem. Absurd przybrał formę rzeczywistości i faktu. Jakby zasady matematyki i fizyki, nagle przestały istnieć. Mimo iż schodziłem w dół po schodach, męczyłem się - nie pokonywałem żadnej drogi. Świat zmienił nagle reguły gry. Stałem osłupiały i patrzyłem za okno. Widziałem, że jeszcze troszkę niżej i wyszedłbym z wieży. Jednak na nic mój trud, w następnym okienku widok był ten sam. Zacząłem zastanawiać się jak poradzić sobie z tym. Co mam zrobić, aby wyjść z tej wieży, skoro naturalne środki nie działają? Jednak gdy nad tym rozmyślałem, obraz przed oczami zaczynał się rozmazywać. Aż nagle znalazłem się w swoim łóżku.

 

Mimo takiego natłoku strachu we śnie, po przebudzeniu byłem dziwnie spokojny. W rzeczywistości nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Od razu o tym zapomniałem. Wstałem z łóżka, podszedłem do ogromnego balkonu, który zajmował całą zachodnią ścianę mieszkania. Odsłoniłem zasłony, pokój od razu stał się letnim zakątkiem. Poszedłem człapliwym krokiem do łazienki, by przemyć twarz. Trochę mnie to orzeźwiło. Umyłem zęby, nie wiem po co, jak następną czynnością dnia jest zapalenie papierosa. Paczkę fajek miałem w kieszeni w kurtce. Leżała jak zwykle razem z rączką od wieszaka na ziemi. Wyjąłem z paczki papierosa, odpaliłem go i byłem wtedy gotowy do działania. Z papierosem w buzi powędrowałem do kuchni. Nastawiłem wodę na herbatę. Piję zwykle kilka zielonych herbat dziennie. Myślę, że się uzależniłem, dzień bez herbaty to dzień stracony. Gdy siedziałem przy stoliku w kuchni, nagle rozbrzmiał dzwonek domofonu. Niechętnie odebrałem. Po drugiej stronie był kumpel z dawnych lat studenckich. Dziwne to trochę, bo nie zamieniałem z nim ani jednego słowa od jakiś 5 lat. A i w tamtym okresie, rozmawialiśmy zaledwie tylko kilka razy.

 

-Halo? - powiedziałem chrypliwym głosem.

 

-Witaj bracie. Mogę wejść ? - odrzekł lekko zadyszany.

 

Wyczułem w jego głosie strach. Od razu przypomniał mi się mój dzisiejszy sen. I też poczułem lęk, jakby mnie nim zaraził przez słuchawkę. Bez odpowiedzi, nacisnąłem przycisk otwierający klatkę. Słyszałem jego kroki na klatce schodowej, i zastanawiałem o co może chodzić. Czy jakaś sprawa związana ze szkołą? Czy tylko jest przejazdem i wpadł z grzeczności i tęsknoty. Jednak to było niemożliwe, bo nie wiedział gdzie mieszkam. Obawiałem się, nie wiedzieć czemu, jakiejś złej wiadomości. Czekałem przy drzwiach, aby w ostatniej chwili otworzyć zamek przed gościem.

 

-Witaj, cholera sto lat Cię nie widziałem! – krzyknął, gdy tylko mnie zobaczył.

 

-No witam, witam. Jestem uradowany, że Cię widzę. Ale nie będę ukrywał, że zaskoczyły mnie Twoje odwiedziny. – odpowiedziałem, udając zadowolonego.

 

-No też prawda. Mogłem chociaż uprzedzić Cię, że przyjdę.

 

-Coś się stało ? – zaniepokojony zapytałem.

 

-W sumie no jakby tak i nie.

 

-Czekaj, siadaj, gdzie moje maniery. Nie będziemy przy drzwiach gadać. Chcesz jakieś piwo?

 

Zgodził się na piwko jakby bez zastanowienia. Usiadł przy stoliku w kuchni. Zawsze przyjmowałem gości w kuchni. Raz, że nie mam miejsca w salonie na posiedzenia, a dwa, że nawet jakby miejsce było w salonie i tak siedziałbym w kuchni. Kuchnia ma specyficzny klimat, dzięki któremu lepiej się rozmawia. Takie moje zdanie. Wyjąłem z lodówki dwie butelki piwa, otworzyłem obydwie i postawiłem na stoliku. Gość chwycił jedną z nich i wypił jednym łykiem prawie pół butelki.

 

-Mmmm, dobra, do rzeczy. - powiedział dość wstydliwie. - Mam pewien problem, jak już zdążyłeś się domyśleć. - kiwnąłem głową, przytakując. - Gliny mnie wczoraj dorwały i jestem zmuszony Cię prosić o pomoc Pawle. - Moje imię w jego ustach strasznie dziwnie zabrzmiało.

 

- No, ale co dokładnie się stało ? - Niecierpliwie zapytałem.

 

-Sprawa jest dość pogmatwana. Dlatego nie wiem czy jestem w stanie Ci ją wytłumaczyć. Chodzi stary tylko o to, abyś przechował coś dla mnie. Coś nie dużego. – Zrobił maślane oczy, chyba bardzo mu na tym zależało.

 

-To jest nielegalne, to co mam Ci przechować ? – Zapytałem lekko zdenerwowany.

 

-Hmmm… jakby Ci to powiedzieć. I tak i nie.

 

-To chyba Twoje ulubione powiedzonko. – odpowiedziałem, śmiejąc się pod nosem.

 

-Nie wykluczone. – jego usta również ułożyły się w uśmiech – Ludzie myślą, że to nielegalne, lub tez bardzo by chcieli by takie właśnie było. Jak dla mnie jest to legalne, tylko im się to nie podoba. – powiedział sięgając po butelkę z piwem.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania