Wieczni...

Na drogę, która zaprowadziła mnie wprost w Twoje ramiona weszłam zupełnie przypadkowo. Długotrwały mrok dookoła i przeszywający nieprzyjemny chłód, w jakim błądziłam zrezygnowana od kilku godzin zapewne kręcąc się wyłącznie w kółko – postawił mnie dokładnie w miejscu, w którym na mnie czekałeś. Doskonale wiem, że nie mogłeś mnie wypatrywać, bo podobnie jak ja – kompletnie nie spodziewałeś się tego spotkania…

 

Najpierw długo przypatrywaliśmy się sobie nieufni. Patrząc sobie głęboko w oczy czytaliśmy przeszłość z przechowywanych myśli. Większość z nich mała głębokie blizny, lecz sporo było takich poszarpanych i sfatygowanych przez czas i te liczne przeprowadzki z jednego zakamarka umysłu do coraz dalszych zakamarków, aby w końcu zupełnie o nich zapomnieć. A kilka dopiero zaczynało się goić. Nie było widać jednak żadnych, które można by sklasyfikować, jako nowe lub chociaż odrobinę mniej stare. Mimo pozornych różnorodności niemożliwie wiele było w tym analogii, niewytłumaczalnej amorficzności, pokrywających się oraz krzyżujących płaszczyzn…

 

Byłeś podobnie zdezorientowany. Przenikliwy analityczny wzrok wskazywał na Twoją dziką oraz introwertyczna naturą. Jednak i tak mocno zaskoczyło Cię to „dziwne” zrządzenie losu. Widziałam jak Twój zaciekawiony oddech szuka mojego delikatnego zapachu nie perfum, a właśnie mojego. Dłonie – czekały niecierpliwie wystukując na stole tylko Tobie znaną melodię – na dotyk…

 

Poznane pobieżnie zaledwie przekartkowane na szybko historie zaintrygował tyle i mnie, że nie minęliśmy się obojętnie tak, jak to robimy codziennie z tysiącami innych kompletnie bezbarwnymi przechodniami szarej masy Kowalskich, którym nie warto poświęcić nawet krótkiej chwili uwagi. Ostrożnie, powoli podszedłeś bliżej… bardzo blisko…

 

Poczułam swoiste ukłucie dobrze znanego niepokoju, kiedy stałeś tuż obok mnie – na wyciągnięcie dłoni. A mnie ogarnął paraliżujący wszystkie mięśnie strach, wstrzymałam oddech przed tym nie widzialnym czymś, co może się okazać dla mnie niebezpieczne i niszczące. Nie chciałam tego absolutnie – pamiętając doskonale jak bolesne jest rozczarowanie i jak ciężko później podnieść z kolan…

 

Nie chciałam… nie cofnęłam się mimo tych obaw i stałam dalej wpatrzona w tego mężczyznę, który był kompletnie różny od tych, jakich znałam do tej pory. Wydawał się taki oderwany od rzeczywistości, jakby kompletnie z innego wymiaru. Nie odeszłam kontynuować swojej samotnej , ale bezpieczniej i przewidywalnej wędrówki… Widziałam te same nieśmiało malujące się emocje na Twojej – pozornie opanowanej i obojętniej twarzy.

 

Twoje oczy Cie zdradziły, dlatego zaryzykowałam. Dostrzegłam w nich nadzieję oraz tą dziecięcą ciekawość wszystkiego wokół, którą z biegiem lat unicestwia pragmatyzm oraz zimny racjonalizm dorosłości – i bałeś się prawie równie mocno…

Twoje usta ewidentnie chciały mi coś powiedzieć, ale my wciąż uparcie milczeliśmy . Oboje mięliśmy przebyte drogi, o których chcielibyśmy już nigdy nie musieć opowiadać i o których pragniemy kiedyś w ogóle nie pamiętać. Przetrwaliśmy mnóstwo trudnych, a niekiedy wręcz traumatycznych doświadczeń, które niestety zamroziły w nas wrażliwość oraz wiarę w miłość, bo tylko w ten sposób mogliśmy przetrwać te ciężkie okresy ciągnące się przez długie syzyfowe lata. Te mozolne niekończące się okresy wspinaczki nieco osłabiły nasze siły niezbędne do pokonywania przeciwności losu… Wspólnie musieliśmy się podnieść po upadku…

Milczeliśmy – czując budzące w nas emocje, czułość oraz wieź…

 

Byliśmy, gdzieś poza realnie upływającym czasem i w zupełnie innym świecie, a może nawet Galaktyce. Kompletnie nie zwracaliśmy uwagi na nic, co działo się obok. Stawaliśmy się sobie bliscy. Otulało nas coraz więcej zrozumienia. Odgradzało nas od dotychczasowej znienawidzonej rzeczywistość coraz więcej wspólnych uczuć, które szczelnym pancerzem chroniło nasze trwanie…

 

Czy właśnie tym razem na zawsze?

 

Wtulaliśmy się w siebie coraz mocniej. Oboje mięliśmy absolutną pewność, że to spotkanie oraz na tą miłość czekaliśmy przez całe nasze życie. Dalsze wędrówka nie ma najmniejszego sensu, bo nie było dokąd pójść ani do czego zmierzać.

 

Koniec i początek wniknął w nasze połączone w uścisku ciała. Byliśmy tu i teraz. Razem.

 

Świat się każdego dnia brzydszy, gorszy i okrutniejszy. Zło, zniszczenie oraz wszech chaos. Ludzie okaleczali się dotkliwiej ze stale rosnącą perfidią oraz brutalnością. A w przestrzeni unosił się już jedynie swąd bezpowrotnie spalonych marzeń oraz nadziei… O jakimkolwiek jutrze nie może być mowy… Nie ma przyszłości…

 

Byłam szczęśliwa, że moje poszukiwania nareszcie zostały zakończone. Poczucie jedności było tak sile, mocne i trwałe, że nie potrzebowałam niczego z wcześniejszych celów ani pragnień. Nie potrzebowałam także podpowiedzi Ukochanych Aniołów, sztucznych kolorów, ani sztucznego blasku, gwiazd.

Zaakceptowałam siebie, nie chciałam żadnych zmian, nie potrzebowałam, nie czekałam … zatracona w współistnieniu, które wiedziałam, że pokona nawet nieustępliwą śmierć… z Tobą mogę przecież wszystko…

 

...Staliśmy się razem WIECZNI...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bajkopisarz 17.03.2020
    Znów 0:zero, nie masz liczb ni cyfr ☹
    Treść pasuje do wszystkiego i do niczego, zapewne jest doskonale zrozumiała dla Ciebie, niestety, czytelnicy chyba polegli, patrząc po komentarzach. Ja też nie wiem o co chodzi, może o odnalezienie siły wyższej, której dajesz się wciągnąć i dzięki temu się z nią jednoczysz w symbiozie. Ona Cię co prawda zabija, ale daje Ci jednocześnie możliwość do wiecznego egzystowania jako maleńki, niepełnoprawny fragmencik niej samej.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania