Wiedźmińskie opowiadania cz. I

I

 

Lekki wiatr szybko przegnał obłok zasłaniający księżyc. Słabe podmuchy poruszały gałęziami niewysokich krzewów, gęsto porastających przedmurze zamku. Sama konstrukcja wkrótce została dokładniej oświetlona przez miesiąc. Zamek był zaledwie cieniem budowli którą był dawniej. Aktualnie odrapany, sfatygowany i zaniedbany. Z poznaczonego licznymi dziurami dachu usypywały się ciemnobrązowe dachówki. W niemal każdym oknie wybita była szyba, w nielicznych jedynie pozostały skrawki szklanych tafli. W wielu brakowało okiennic. Tam, gdzie wciąż chwiały się na zawiasach, skrzypiały upiornie poruszane oddechem ziemi. Zamek posiadał trzy skrzydła. Południowe, zachodnie i północne. Gdyby dobudować część wschodnią, całość utworzyłaby idealny kwadrat. Patrząc na zachód, zamek opierał się o wysoki pagórek, który mógłby być swobodnie nazwany górą. W styku skrzydeł południowego z zachodnim, budowniczowie wznieśli wieżę, zwieńczoną kopułą z krzyżem u szczytu. Dwa widoczne piętra zamku, od wewnątrz kończyły się emporą, oraz krużgankiem. W czasach świetności twierdzy, musiało to sprawiać wrażenie władczości i majestatu. Dziedziniec wysypano drobnym żwirem. Pod każdą ze ścian nośnych trzech skrzydeł gęsto rosły krzaki, których od dawna już nikt nie kontrolował i nie przycinał. Wiatr wzmagał się.

Wiedźmin stał po pas w zieleni, opierając się plecami o ścianę skrzydła północnego. Do jego uwrażliwionych uszu dolatywały przeróżne dźwięki, ale wciąż nie usłyszał tego, na co czekał. Tkwił już pod murem sporo czasu. Zwierzyna jednak wciąż się nie pojawiała. Antares podjął się zlecenia bardziej z ciekawości niż z potrzeby zarobku. Opisy stworzenia, które ponoć zamieszkiwało stare dworzyszcze były przeróżne i często sprzeczne ze sobą. Chciał się przekonać co konkretnie siedzi w zmurszałych murach. Lubił rutynę, ale czasami przyjemna była odmiana.

Wicher dął, szarpiąc konarami ponad jego głową. Od czasu do czasu skrzypiały okiennice. Dziedziniec jaśniał w oczach. Etapami coraz mocniej. Kot zaczynał działać. Zestawu dopełniała Wilga. Nic więcej. Wiedźmin zaryzykował. Zdał się na własną interpretację śladów i rozpoznanie przeciwnika. Rozluźniony, swobodnie opierał się o mur. Do piersi przytulał Ducha w czarnej, obciągniętej lśniącą skórą pochwie. Duch był mieczem o klindze w którą zaimplementowano srebro. Duch, oraz Mrok, broń stalowa, spoczywająca w podobnej pochwie na plecach, byli jego braćmi.

Calutkie, syderytowe ostrze Ducha, liczące sobie nieco ponad czterdzieści trzy cale, pokryte było glifami i znakami runicznymi. Waga, ostrzejszej od niejednej brzytwy klingi, ściśle równa wadze rękojeści, a waga całej broni stanowiła mniej, niż czterdzieści uncji. Jelec nie był zbyt wymyślny, ale elegancki. Nachylony pod kątem siedemdziesięciu stopni do ostrza. Głowicę stanowił okrąg, gdzie wygrawerowano kształt łba orła.

Mrok, podobnej długości i wagi, wykonany według podobnych prawideł. Rękojeść stercząca ponad prawym barkiem była nieco innej budowy, niż rękojeść Ducha. Obie jednak owinięte skórą ryby, specyficznego gatunku, dysponującym drobniutkimi, ale ostrymi ząbkami, którymi przetykana jest łuska. W efekcie rękojeść nie ślizga się więc, dzierżona nawet w mokrym ręku.

Jelec Mroku, wyglądał agresywniej i bardziej drapieżnie. Głowicę tworzyły z kolei dwa całe, płaskie orły, podobne do tego, który znajdował się w herbie Redanii. Orły umieszczone były jeden w drugim, wzdłuż osi, okolone stalowosrebrnymi, prostokątnymi ramkami. Ramki także były względem siebie pod kątem prostym. Dzięki temu Mrok w pewnym sensie odpowiadał Duchowi. Oba miecze pochodziły z wiedźmińskiej szkoły Orła, usytuowanej przed laty na wyspach. Stąd liczne nawiązania w mieczach oraz w medalionie każdego absolwenta szkoły. Wiedźmin opuszczający szkołę Orła, opuszczał ją z kompletem mieczy wiedźmińskich, oraz medalionem. Znakiem cechowym, wyglądającym jak głowa bielika. Znak ów, posiadał wiele cech przydatnych każdemu z właścicieli. Drganiem reagował na obecność potworów, jak i również pozwalał wykryć magię.

Medalion Antaresa drżał już kilkakrotnie tej nocy. Szamocząc się pod czarnym, wzmacnianym matową skórą napierśnikiem zbroi. Szeroki pas, obciążony pochwą z Mrokiem przecinał napierśnik przechodząc przez prawe ramię i lewy bok. Na całym, sięgającym łydek ubiorze wiedźmina rozmieszczone były połyskujące srebrem ćwieki i bretnale. Na ramionach, przedramionach i rękawicach, bez palców. Tam przywodziły one na myśl i funkcjonowały jak kastety. Dół stroju był rozcięty pośrodku i po bokach, dając pełną swobodę ruchów. Zbroja, wyjąwszy ćwieki, miała jeszcze kilka lekkich wzmocnień, głównie kolczych, skórzanych i z rzadka, stalowych. Metalowe wzmocnienia znajdowały się na spodniach, gdzie chroniły kolana, oraz na wysokich, zapinanych butach. Całość stroju pozwalała przystosować się do różnych warunków za pomocą licznych pasów, zapięć i klamr.

Wiedźmin oczekiwał w pełnej gotowości. Wszystkie pasy regulacyjne ściągnięte były maksymalnie. Ubranie doskonale przylegało do ciała. Czarne włosy, zebrane górą, związane w kucyk, opadały na nasadę karku i ramiona. Pochwa Ducha błyszczała w świetle księżyca.

Po chwili uszu Antaresa doszedł dźwięk na który czekał.

Odgłos przesuwanej kamiennej pokrywy. Medalion zadrżał.

Wiedźmin odkleił się od ściany. Zgarbił lekko. W następnej chwili dało się słyszeć straszliwy ryk, dochodzący z sutereny zamku. A zaraz potem i tupanie. Potwór wystrzelił jak błyskawica z korytarza wiodącego do krypty. Obijając się o filar krużganka wyleciał na żwirowy dziedziniec. Wiedźmin ustawił się w optymalnym miejscu, wiatr nie zdradził jego zapachu. Z uśmiechem satysfakcji stwierdził, że prawidłowo odgadł rodzaj, oraz wiek potwora. Brązowo - brunatne cielsko, poruszające się na czterech, umięśnionych nogach zaczęło skakać od jednej kupy mięsa do drugiej. Podczas przygotowań pola walki, zebrał to, co znalazł w zamkowych salach i rozrzucił po placu jako przynętę. Rozmyślnie daleko jedną od drugiej, by dodatkowo zmęczyć potwora. Widział, że stworzenie było przeraźliwie głodne. Nażerało się bowiem stertami mięsa bez żadnego opamiętania, jedząc pewnie też i kamyczki, zaściełające dziedziniec.

Antares uśmiechnął się szerzej. Złapał prawą dłonią za rękojeść i wysunął srebrną klingę z pochwy, uważając, by metal nie zgrzytnął o metal. Pochwę odłożył, notując w pamięci miejsce, w którym ją zostawił i z obnażonym mieczem w ręku przyjrzał się jeszcze potworowi. Strzyga była starsza niż przewidywał. Mogła żyć w tym dworzyszczu całe lata. Nie było najmniejszych szans, by ją odczarować. Proces zaszedł już za daleko. Brak jej było młodzieńczego zapału i drapieżności. Wiedźmin doszedł do wniosku, że musiała odżywiać się padliną w zamkowej krypcie. Stworowi nie zostało już wiele posiłków do końca życia. Mógł to być jeden z wypadków, gdzie potwór umarłby zwyczajnie ze starości. Zabicie go było zatem aktem miłosierdzia. Miłosierdzia i zarobku.

Jak tylko strzyga pożarła już całe, przygotowane przez wiedźmina mięso, rozejrzała się. Gdy skupiła wzrok wyłupiastych oczu, umieszczonych w płaskiej, psiej mordzie na krużgankach południowego skrzydła, Antares ruszył z miejsca i szybkim krokiem wyszedł z krzewiny, w której stał. Trzymał Ducha skierowanego za siebie. Zebrał w sobie dość energii, przyspieszył do biegu. W momencie, gdy jego stopy zaszeleściły na żwirowym podłożu, strzyga obejrzała się. Wiedźmin złożył Znak i uderzył w potwora całą, zmagazynowaną przez siebie energią. Zdziwił się nieco, bo mimo zmęczenia całodniową wędrówką efekt przerósł jego oczekiwania. Strzyga, zamiast wbić się w mur, sflaczeć i zwalić się na ziemię, przeleciała przezeń na wskroś, robiąc w ścianie dziurę. Wpadła do pomieszczenia, druzgocąc jeszcze jakieś drewniane sprzęty, czy meble, co wywnioskował wiedźmin po dźwięku. Do wtóru łamanego drewna, nocne powietrze rozdarł ryk, jaki potwór z siebie wydał.

Antares zatrzymał się na środku dziedzińca i przyjął pozycję. Wycelował ostrzem Ducha w dziurę w której zniknęła strzyga, mając jelec na wysokości oczu. Znieruchomiał. Po chwili z dziury usłyszał chrobot. Strzyga wyskoczyła z niej prosto na niego, z podobną szybkością, z jaką głód gnał ją z krypty na dziedziniec. Antares łatwo odwinął się w obrocie.

Ciął, kończąc piruet. Poszukał ostrzem tętnicy, albo innej większej żyły w brunatnym, wysokim na metr cielsku strzygi. Wiedźmin zauważył, że ryzyko opłaciło się. Zaoszczędził na eliksirach i składnikach. To będzie łatwy i krótki pojedynek. Znakomicie, zresztą, przygotowany. Przebiegał dokładnie tak, jak łowca go zorganizował, mimo bardzo małego

zasobu czasu. Do zamku dotarł, gdy słońce już było za lasem na górze na zachodzie. Strzyga atakowała zbyt szybko, zbyt pokracznie i zbyt nieporadnie. Możliwe, że ze starości, ze zmęczenia łapczywym pochłanianiem pożywienia. Albo też z jednego i drugiego powodu. Kończąc piruet, zatopił srebrne ostrze w brunatnej powłoce. Strzyga rozdarła się ponownie,

krzycząc z bólu, jakie powodowało srebro. Sam koniuszek miecza pozostawił długie, proste, ale płytkie rozcięcie na niemal całej długości cielska strzygi. Potwór przeleciał obok Antaresa, zatrzymał się gwałtownie, rozpryskując żwir i krew, po czym zaatakował po raz drugi. Wiedźmin odskoczył. Był ostrożny. Starał się zakończyć ten pojedynek bez strat własnych.

Ostre, szpony usytuowane w przednich łapach strzygi rozsiekły powietrze. Antares uniósł broń, zawinął powolnego młynka. Wodził mieczem w powietrzu, mamiąc i dezorientując potwora. Starał się skupić na nim jego uwagę, by ten nie skupiał się na jego rękach. Strzyga nie reagowała, zatrzymawszy się powtórnie. Łowca też nie był pierwszej świeżości. Z miasta

do dworu dzielił go cały dzień drogi. Chciał szybko zrobić swoje, wrócić i udać się na spoczynek. Widząc impas, natarł. Zrobił trzy szybkie kroki. Z czwartego zrezygnował. Obawiając się kontrataku, przeniósł ciężar ciała na lewą stopę, uskoczył w bok, pod skosem. Obrócił rękojeść miecza, zawirował w piruecie i uderzył skosem, od dołu. Celował pod prawie

całkowicie zredukowaną szyję potwora. Chybił jednak. Kończąc figurę, znalazł się po drugiej stronie strzygi, wykorzystując siłę poprzedniego ciosu, wyprowadził poprawkę. Ciął poziomo, z pełnego zgięcia łokci i skrętu bioder, waląc w staw biodrowy tylnej łapy strzygi. Całość sekwencji wykonał nieco zbyt gwałtownie, rozpęd poniósł go dalej. Zdołał obrócić to na swoją korzyść. Potwór nie wiedział co się dzieje. Nie zdobył się na kontrę ani nawet unik. Wiedźmin

zawirował w ponownym piruecie i ciął drugi staw. Strzyga przysiadła na tylnych łapach. Antares odwinął się, zasłaniając plecy Duchem. Niepotrzebnie. Potwór odwrócił się tylko, szczerząc z sykiem ostre zębiska w przepastnej paszczęce. Wiedźmin znalazł się dwa metry od potwora, przyjął pozycję wyjściową. Z trzech największych ran na ciele strzygi rytmicznie sikała czerwona posoka. Potwór dyszał ciężko. Antares wiedział, że to jeszcze nie koniec.

Strzygi były bardzo wytrzymałymi przeciwnikami, czego dowód stał przed nim i sapał. Wkrótce potwór zebrał się w sobie, przypuszczając kolejny atak. W trakcie jego ruchów krew lała się z ran w rytm szaleńczo bijącego jeszcze serca. Strzyga podbiegła i kłapnęła zębami. Antares odskoczył. Potwór uderzył szponiastą łapą. Wiedźmin zrobił kolejny unik. Chwilę

walczyli tak, na przemian atakując i unikając razów. Antares robił wszystko, by jak najmocniej zmęczyć potwora. Chciał być pewien swojego tryumfu i ciosu kończącego całe zajście. Gdy paszcza zatrzasnęła się niebezpiecznie blisko jego biodra, uznał, że czas zakończyć morderczy taniec. Złożył Znak Igni. Płomienie rozświetliły ciemny dziedziniec, strzyga osłoniła oczy łapą. Rozległ się smród przypalanego mięsa. Wróg zrobił parę kroków w tył. Jak tylko płomienie się rozwiały, Antares natychmiastowo zaatakował. Strzyga nawet nie zdążyła opuścić łapy na żwir. Ciął od dołu, z lewej w prawo, identycznie jak rozpoczął walkę. Duch przeciął kolejne ścięgna i staw przedniej łapy strzygi. Tym razem skończyło się to

amputacją. Potwór zawył potępieńczo. Opadł brązowym brzuchem na podłoże. Już nawet nie próbował się podnieść. Antares zbliżył się, wykonał szybkiego, syczącego młyńca i z rozmachem, znad głowy, wbił miecz w kark strzygi, kończąc jej żywot, niszcząc rdzeń kręgowy. Cielsko zadrgało w konwulsjach i znieruchomiało. Potwór już po śmierci wytoczył

pianę z pyska i wysunął długi, wąski, fioletowy jęzor. Wiedźmin wyjął miecz i stanął nad ciałem strzygi nasłuchując. Stał tak przez pół minuty, nie wykonując żadnego ruchu. Nie usłyszał nic, poza szumem lasu, rzeki i okazjonalnego skrzypienia zamkowych okiennic. Najwyraźniej strzyga była jedynym mieszkańcem tego zamku, wyjąwszy z pewnością myszy. Nie miała tu swojego naturalnego wroga. W związku z tym, nic poza nią nie stanowiło już zagrożenia. Antares dobył zwykłego, prostego myśliwskiego noża. Z jego pomocą pozbawił strzygę głowy. Następnie wziął miecz i zaniósł trofeum do krypty, gdzie panowała niższa temperatura niż na zewnątrz. Chciał, by dzięki tej chłodni, głowa pozostała jak najdłużej w stanie wolnym od rozkładu. Ułożył ją tam dość daleko od wejścia, lustrując całe podziemne pomieszczenie, które zalegały różnej wielkości sarkofagi. Wyszedł na dziedziniec, zabrał pochwę srebrnego miecza. Oczyścił go i wsunął do pochwy. Daleko w oddali widać było jasne kropki ognisk i świateł w oknach zabudowań wsi. Doprowadziwszy miecz do akceptowalnego stanu udał się prosto, wzdłuż północnego skrzydła. Wszedł do środka zamku, przez uchylone, ciężkie, rzeźbione metalowe drzwi, tuż pod wieżą z krzyżem. Wzbijając chmury kurzu przemierzył zatęchły hol, po czym skręcił w lewo, na klatkę schodową. Wspiął się po stromych, kamiennych schodach. U ich szczytu udał w lewo i znalazł w wielkiej, przestronnej sali. Podobała mu się już wcześniej. W czasach swojej świetności musiała stanowić centrum życia towarzyskiego, czy kulturalnego tego zamku. W jedną ze ścian, pozbawioną okien, wmurowano wielki kominek. Dawno zresztą nieużywany i pusty. To właśnie w nim, wiedźmin umościł sobie legowisko. Przygotował sobie miecze blisko siebie by były w pogotowiu, owinął się szczelnie derką. Położył, próbując odpocząć. Wkrótce zapadł w niespokojny sen, powodowany kończącymi się efektami, które wywoływały zażyte mikstury.

Obudziło go słońce wdzierające się przez dziurawą jak rzeszoto pokrywę dachu. Wstał, pozbierał wszystkie juki, jakie przyniósł sobie do sali. Raźno przemierzył ponownie salę i wyszedł na zewnątrz. Po drodze zabrał głowę strzygi z krypty. Mijając cielsko, gęsto obsadzone już muchami obszedł dziedziniec, zmierzając do parku, który przylegał bezpośrednio do południowego skrzydła zamku. W parku przeważały jesiony, dęby, lipy, oraz graby. Oprócz nich, wprawne oko odróżniłoby również platan klonolisnty, dąb czerwony, sosnę wejmutkę i buk czerwony. Środek parku zajmowała rozległa łąka, przez którą przepływało kilka strumyków, nad którymi przerzucono kamienne mostki. Strumyki musiały mieć źródła w owej, zalesionej nieopodal górze. Wszystkie miały ujście w niewielkim stawie, znajdującym się w zagłębieniu w centrum parku. To tam kierował się wiedźmin, opuszczając dworzyszcze. Do palika, pozostałego po niedużym płotku odgradzającym staw od reszty łąki czekał przywiązany jego wierzchowiec. Kasztanka z białą gwiazdką między oczyma. Zbliżył się wolno do konia, pogłaskał po chrapach. Klacz zarżała cicho, gdy wyczuła swojego jeźdźca. Wokół miejsca w którym stała, wysoka trawa była wygryziona. Wystrzyżona przez konia niemal do samej ziemi. Wiedźmin przytroczył Ducha do siodła i ukrył pod tybinką. Mrok miał zawieszony na pasie na plecach. Nóż w cholewie. Łeb potwora zatknął na haku u kulbaki, wiążąc go dodatkowo kawałkiem liny. Przymocował resztę juków do łęku. Wyjął z sakwy jabłko. Zjadł je delektując się i zagryzając sucharem. Po śniadaniu odwiązał konia od palika, poprowadził go zarośniętą ścieżką do wyjścia z parku, szczelnie okolonego wysokim na dobre dwa metry kamiennym murem. Przeszedł przez bramę, wsunął stopę w strzemię i wskoczył na siodło. Skierował kasztankę prosto na trakt. Ubitą drogę prowadzącą wzdłuż rzeki, między jej korytem a murem parku zamku. Pojechał kłusem, chłonąc widok. A było na co popatrzeć. Droga prowadziła przez malowniczą okolicę. Piękne lesiste wzgórza. Różnoodcieniowa zieleń jak okiem sięgnąć. Powietrze przesycone było wyłącznie zapachem lasu. Śpiew ptaków i stuk kopyt klaczy na drodze, miejscami umacnianej kamiennymi płytami dopełniały obrazu i wrażenia.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania