Poprzednie częściWiedźmińskie opowiadania cz. I

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wiedźmińskie opowiadania cz. III

III

 

Słońce kryło się już za horyzontem, cienie wydłużyły się. Musiał się spieszyć, znaleźć ją przed zapadnięciem zmroku. Przedzieranie się przez grupy ludzi na ulicach nie było łatwe. Szczęściem zbroje łowców czarownic wyglądały bardzo charakterystycznie. Szare płaszcze powiewały znikając pośród przechodniów zażywających wieczornego spaceru. Znak Heliotropu dał mu zaledwie ułamek sekundy przewagi. Idealnie, by namierzyć kierunek biegu. Udało się to, więc wiedźmin podążył w stronę ostatniej znanej pozycji ścigającego dziewczynę zbira. Minąwszy skrzyżowanie dostrzegł też drugiego, kawałek przed tym pierwszym, do którego sukcesywnie skracał dystans. Mijając kolejne osoby, pościg wzbudzał coraz większe zainteresowanie. Niektórzy, zwłaszcza kobiety reagowały krzykiem, a mężczyźni przekleństwami.

Antares dogonił najbliższego łowcę przed mostem przerzuconym ponad kanałem. Zrównał się z nim sekundę przed wbiegnięciem na drewnianą konstrukcję. Wyprzedając, wpadł na niego celowo, pchnął biodrem na balustradę. Łowca, by uniknąć zderzenia z poręczą, odbił jeszcze mocniej w prawo, poza emporę. W efekcie spadł w dół koryta i plusnął do wody w kanale miotając parszywe obelgi. Jeden z głowy. Został jeden.

Miał go przed sobą. Im mocniej zbliżał się do drugiego ze ścigających, zaczynał baczniej rozglądać się za dziewczyną. Gdy bez większych przeszkód doganiał łowcę, dostrzegł daleko przed sobą czarnowłosą istotę. Jak skończył się most, biegli dalej po drodze. Dziewczyna była już pod ścianą budynku po drugiej stronie niedużego placyku. Obiegła stragan, który zbudowano przy wejściu, wdrapała się nań i skorzystała z wciśniętej miedzy gzymsy drabiny. Poruszała się szybko, zręcznie i bardzo sprawnie. Podobała mu się coraz bardziej. Kiedy Antares był w połowie drogi z mostu do straganu, dziewczyna zdążyła pokonać większość drabiny, będąc niemal na dachu. Łowca obrał identyczny kierunek co ona. Obrał, jednak nie miał tyle szczęścia. Obiegając dookoła stragan zderzył się z ulicznicą. Przy wtórze jej wrzasku zatoczył się lekko pod stoisko. Siła uderzenia posłała go na ziemię. Fakt, że zaraz spróbował się podnieść wykorzystał z kolei Antares. Zderzenie łowcy z ulicznicą pozwoliło wiedźminowi odzyskać parę cennych sekund. Z rozpędu skoczył przed siebie, postawił stopę na plecach łowcy wgniatając go w powierzchnie ulicy i wybił się z niej. Chwycił się krawędzi daszku straganu co mocno nim zakołysało. Wspiął się zaraz, czepiając szczebli wąskiej drabiny, zanim całość konstrukcji sklepiku rozpadnie się pod nim.

Drugi z głowy, pomyślał pnąc się w górę. Teraz ściągały go jedynie wyzwiska i klątwy. Nie dbał o to. Gdy wdarł się na kryty czerwono – brązową dachówką dach, rozejrzał dokładnie za dziewczyną. Dostrzegł ją w momencie jak przeskakiwała na kolejny dach ponad inną ulicą. Popędził za nią ślizgając po pochyłym przykryciu. Wkrótce znalazł się w miejscu gdzie ona przebyła odległość do następnego dachu. Wybił się z krawędzi i przeleciał nad drogą. Po lądowaniu musiał stanąć na moment, by złapać równowagę. Kolejny dach był dwuspadowy. Po chwili ruszył dalej pod górę, próbując nie spaść. Czarnowłosa była bardziej gibka, czuła się pewniej na nierównej powierzchni. Była już po drugiej stronie dachu i zbiegała właśnie na najdalszy jego fragment, by oddać kolejny śmiały skok.

Odważna, nie ma to tamto. Po osiągnięciu szczytu Antares zbiegł w dół i wspiął na identyczny kawałek dachu drugiego, bliźniaczego budynku. Tymczasem dziewczyna frunęła już na kolejny. Tym razem odległość była zdecydowanie większa. Będąc na drugim ze szczytów, wiedźmin widział dokładnie jej wyczyn. Nie doskoczyła, musiała chwycić się rękoma krawędzi budynku, jakim okazał się portowy magazyn, który miał już całkowicie płaskie przykrycie. W paru ruchach znalazła się na nim. Następnie i Antaresa czekało to samo. Dysponował nieco większą prędkością niż dziewczyna, więc nie wybijał się za całej siły, żeby mieć optymalną pozycję do lądowania. Po skoku tak samo jak ona chwycił krawędzi i podciągnął. Stanął na nogach za zamiarem kontynuowania pościgu. W trakcie skoku zerknął na drogę pod spodem. Była prawie pusta. O tej porze w magazynach w porcie kręciły się tylko osobniki wątpliwej przeszłości i nieprzewidywalnych zamiarów wobec uczciwych mieszkańców Novigradu. Zauważył, że ją doganiał. Kiedy biegł dalej po dachu magazynu, dziewczyna jeszcze nie skoczyła na kolejny, identyczny budynek. Miała kilka kroków do krawędzi. Zastanawiał się jaki mogła mieć plan. Założył, że chciała dotrzeć do końca zatoki, a następnie łodzią wydostać się za morze poza miasto. Mądrze. Przewidziała, że konwencjonalnie nie przedrze się przez bramy. Przyspieszył na płaskiej powierzchni i zbliżając do końca wybił się w powietrze. Skoczył, lądując przewrotem na kolejnym, płaskim dachu. Dziewczynę miał na odległość już niecałych pięciu, sześciu metrów. Zastanawiał się dokąd pobiegnie teraz. Czy odbije w prawo… Nie. Po sekundzie zauważył, że odległość do kolejnego magazynu jest zbyt duża. Nawet dla niej. Ściana budowli była też gładka, bez nawet rynny. Chyba, że czarnulka potrafi latać. Nie potrafiła, biegła bowiem dalej prosto. Antares prawie ją miał. Przy krawędzi dachu dziewczyna obróciła się płynnie pięcie znikając nagle. Wiedźmin zatrzymał się na końcu dachu. Zniknęła na kolejnej drabinie. Musiała dobrze znać topografię miasta. Bezbłędnie dobrała drogę ucieczki. Łowców zgubiłaby bez problemu, ale miała do czynienia jeszcze z wiedźminem.

Antares zjechał za nią po prowadnicach drabiny. Zeskoczył z ostatnich czterech szczebli, odbijając się butem od ściany. Dziewczyna była tuż tuż. Chciała skręcić w lewo, do zatoki. Ale nie wszystko poszło według jej planu. Wąska droga, prowadząca na nabrzeże była zablokowana przez uszkodzony wóz, którego tylna oś została złamana. Najwidoczniej nie wytrzymała ciężaru ładunku przemieszczanego za pomocą portowego żurawia z pokładu stojącego nieopodal na kotwicy okrętu. Obsada portu postanowiła odłożyć naprawę i zakończenie przeładunku na nowy dzień, gdyż robiło się coraz ciemniej. W uchwytach miejscami już płonęły pochodnie.

Kiedy dziewczyna skonstatowała, że jest w potrzasku, odwróciła się gwałtownie trzymając za lewe biodro chciała biec z powrotem, ale znalazła się pomiędzy wylotem ślepej drogi, a wiedźminem. Biust falował pod ubraniem. Oddychała ciężko przez usta. Oddychała. Nie sapała ani nie dyszała.

Imponujące.

Patrząc na niego, zbladła zauważalnie. W intensywnie zielonych oczach malowała się desperacja. Ale zaraz po niej, na jej twarzy zagościła determinacja. Dziewczyna spięła się. Skoczyła na niego z pięściami. Antares nie był na to przygotowany, ale dał sobie z nią radę. Przez to, że była bardziej zmęczona niż on, zaatakowała w sposób przewidywalny do sparowania i obrony. Wiedźmin wykręcił się obrocie, wykorzystał jej szybkość na własny użytek. Zwykły człowiek możliwe, że zebrałby fangę w zęby, ale nie on. Przejął jej zwiniętą w pięść dłoń, pociągnął dalej i obrócił razem z nią całą. Wolną ręką chwycił za drugą kończynę, już szykującą się do wyprowadzenia drugiego ciosu. W rezultacie przylgnęła do jego piersi plecami. Trzymał jej ręce mocno, krępując ruchy, samemu będąc poza jej zasięgiem, tuląc do siebie. Była niższa od niego ponad pół głowy. Jej czarna grzywa połaskotała go w nozdrza. Próbowała się wyrywać. Czuł, że usiłuje oswobodzić się za wszelką cenę. Nie dziwiło go to ani trochę.

- No, no, koleżanko – powiedział do niej – Spokojnie. Posłuchaj mnie - Czarnowłosa wierzgnęła, kopnęła go piętą w kolano i spróbowała go ugryźć w unieruchamiającą ją rękę. Nie puścił – Nie uciekniesz z miasta. Jest zbyt dobrze obstawione. Dorwą cię prędzej, czy później, a wtedy marny twój los – dziewczyna przestała się szarpać - Chcesz przeżyć, pozwól sobie pomóc. Ja nie jestem łowcą czarownic. Wybór należy do ciebie.

Puścił ją. Czarnowłosa odskoczyła, ale uspokoiła się nieco. Zrobiła krok i odwróciła się do niego przodem.

- Skąd mam wiedzieć, czy nie trzymasz z nimi i nie chcesz mnie im wydać? – zapytała ostro podrzucając głowę, czarna grzywa zafalowała i opadła jej na ramiona.

We włosach miała wplecionych wiele drobnych krótszych i dłuższych warkoczyków. Skóra na całkiem ładnej twarzy była w paru miejsca otarta do krwi. Chwyciła się za bok, musiał jej dokuczać po kopnięciu przez łowcę czarownic. W całkiem zgrabnej talii. Ogólnie, stwierdził Antares mierząc ją wzrokiem, jego zdaniem miała idealne proporcje. W każdym calu.

- Co bym na tym zyskał? – odparł skrzyżowawszy ręce na piersi – Zastanów się. Po co interweniowałbym kiedy zaczęli cię bić? Po drodze wrzuciłem jednego z nich do kanału, a drugiego dosłownie zdeptałem. Uwierz mi, też nie jestem wśród nich mile widziany – przerwał i poczekał na jej reakcję, dziewczyna trawiła jego słowa – Spiesz się z decyzją. Zaraz będą i tutaj.

Czarnowłosa wbiła wzrok w jego łydki, wciąż niezdecydowana. Już miał się odwrócić i odejść, ale powstrzymała go:

- Zaczekaj. Jeśli mówisz prawdę i nie zmieniłeś zdania, pomóż mi, proszę.

Jak spojrzał ponownie w jej smukłą twarz, nie widział już poprzedniej hardości i zawadiactwa. Widział tylko zaniepokojenie i ból. Była przestraszona. Drżała. Robiło się zimno. Od morza zawiewało chłodem.

- Chodź ze mną – powiedział i przeszedł obok niej.

Udali się razem wzdłuż nabrzeża. Szli powoli, rozglądali się dokładnie wokół siebie. Uciekali w zaułki przy każdej sylwetce dostrzeżonej w podnoszącej się mgle. Noc i mgła działały na ich korzyść. Za każdym razem, gdy zbliżali się do pochodni w uchwycie Antares gasił ogień Znakiem Igni. W ten sposób przez prawie cały czas mogli być ukryci w cieniu. Wiedźmin trzymał dziewczynę za rękę, prowadził ją, gdyż w takim półmroku widział jak w dzień. Dzięki temu, jego towarzyszka mogła stąpać pewniej. Szli wzdłuż nabrzeża, obok przycumowanych, kołyszących się na wodzie łodzi. W oddali słychać było krzyki i nawoływania. Najpewniej rozkazy. Dwa razy podczas marszu ktoś przebiegł o przecznicę od nich. Przystanęli wtedy i ukryli w wyrwie w murze. Gdy zagrożenie minęło, wznowili marsz. Wkrótce murowane nabrzeże się skończyło, weszli na długi, drewniany pirs. Na nim wiedźmin rozejrzał się za najbardziej odpowiednią łodzią. Znalazł w połowie pomostu. Wskoczył na pokład i wyciągnął rękę, by pomóc dziewczynie. Ta dała sobie świetnie radę sama. Skoczyła sprężyście, lądując na ugiętych nogach. Skrzywiła się z bólu. Uszkodzone biodro nie dawało jej spokoju. Antares zaczął odwiązywać cumy.

- Nie zrozum mnie źle – zaczęła dziewczyna, stojąc nad nim – Dziękuję i naprawdę doceniam to, co dla mnie zrobiłeś, ale ja zmieniłam zdanie – Antares nie przerwał czynności – Odczep, łódź i proszę zostaw mnie. Wypłynę na pełne morze, okrążę cypel. Nie wejdę do miasta. Ucieknę inną drogą…

- Nie – odpowiedział krótko.

- Proszę?

- Nie uciekniesz. Nie wyjdziesz nawet z zatoki. Łowcy zakładają, że zbieg właśnie będzie chciał wydostać się z miasta. Idę o zakład, że całe miasto, zwłaszcza od morza jest naprawdę szczelnie zabarykadowane. Uciekła im dziewczyna. Za nic w tym i przyszłym świecie nie odpuszczą takiej plamy na honorze.

- Dam radę.

- Bynajmniej.

- Nie doceniasz mnie!

Nieco poirytowany Antares wstał i odwrócił się do niej. Kołysali się razem z łupiną, do której wsiedli. Ponownie zmierzył wzrokiem, po czym spojrzał w jej zielone oczy.

- Jesteś ranna, zmęczona i głodna. Pojmali cię kawał czasu temu. Z tego, co wiem, łowcy czarownic nie karmią swoich jeńców kawiorem i nie poją szampanem. Sama niezaprzeczalnie nie wyjdziesz z tego żywa, ale proszę bardzo. Nie zabronię ci. Płyń – powiedział zimno, wyciągnąwszy w jej stronę odwiązaną od kei linę w ręku.

Zawahała się. Spojrzała w jego oczy. W ciemnożółtą, fosforyzującą tęczówkę, we w tym momencie okrągłą źrenicę. Zrobiło się niemal całkowicie ciemno. Świerszcze rozpoczęły koncert. Dziewczyna oklapła, nie wzięła do ręki liny. Wbiła wzrok w podłoże.

- Chcesz mojej pomocy, czy nie? Możesz mi zaufać – ponaglił ją.

- Chcę – podniosła wzrok – Co zatem zamierzasz?

- Przepłyniemy na drugą stronę zatoki. Tam czeka mój koń z moimi rzeczami. W Szałwii i Rozmarynie mam przyjaciół i pokój. Przechowam cię tam przez parę najbliższych dni, zanim cała sytuacja się nie uspokoi i dopóki nie wydobrzejesz.

- To dość daleko – odpowiedziała, przysiadając na burcie.

- Wiem. Ze mną będziesz bezpieczna – obiecał i zajął się resztą cum.

Milczeli. Wiedźmin odwiązał wszystkie. Naciągnął malutki żagiel. Wiejąca od morza bryza wypełniła go momentalnie. Usiadł przy sterze, pożeglował na wskroś, w kierunku kogi, gdzie odbierał wypłatę. Akurat pomiędzy nią, a galeotą było trochę miejsca na dobicie do brzegu skradzioną łodzią. Przez cały czas czuł na sobie wzrok dziewczyny. Przyglądała mu się. W połowie drogi przez zatokę przerwała milczenie.

- Jesteś wiedźminem, prawda?

- Owszem. Rozpoznałaś mnie wcześniej, czy dopiero kiedy zacząłem rozmawiać z łowcą? – zapytał wiedźmin.

- Zaraz kiedy rozpocząłeś bójkę - Antares uśmiechnął się, dziewczyna kontynuowała - Niewielu nosi miecz na plecach. Jeszcze mniej nosi takie blizny, a już całkiem nieliczni posiadają żółte oczy i pionowe źrenice.

Wciąż mu imponowała. Przeczytała go bezbłędnie. Nosił lekki zarost, który widać niedostatecznie maskował cztery równoległe szramy po lewej stronie twarzy. Leżały jedna zaraz obok drugiej, kolejno jeszcze na skroni, kości klinowej i jarzmowej. Najniższy ślad tkwił w okolicach lewego policzka. Oprócz tego, zewnętrzny kącik jego prawego oka przecinała prawie pionowa blizna, mająca swój początek w połowie czoła, przebiegając przez brew, kończyła się u góry prawego policzka. Takich trofeów posiadał oczywiście więcej, ale te zwracały najwięcej uwagi, były bowiem najlepiej widoczne.

- Nic nie ujdzie twojej uwadze – przyznał.

- Zazwyczaj. Jak się nazywasz, wiedźminie? – zapytała.

- Jestem Antares z Faroe – odparł – A ciebie, czarnowłosa dziewczyno, jak zwać?

- Mam na imię Kestrel. Pochodzę z Bremervoord w Cidaris. Widzę, że oboje morze mamy we krwi – odpowiedziała z uśmiechem. Miała ładne, białe i równe ząbki.

- Byłem tam – Antares przypomniał sobie coś – Kiedyś dawno.

- Ja też byłam na wyspach. Co prawda nie na Faroe, ale na Ard Skellig i Spikeroog już tak.

- I jak ci się tam podobało? – zapytał wiedźmin.

- Bardzo, lubię tamten klimat. Okolica co prawda piękna, ale jednak zimno.

Antares spojrzał na nią i wstał. Zbliżali się do brzegu. Wziął do ręki linę, zwinął płótno na maszcie. Kestrel zahamowała łódź, chwytając krawędź nabrzeża. Wiedźmin wyszedł na brzeg, przywiązał szybko łódkę do kei. Dziewczyna także wysiadła i stanęła obok. Novigrad pogrążył się w mroku. Noc rozpraszały tylko pochodnie oraz znicze w kapliczkach Wiecznego Ognia. Gdzieś z daleka, z centrum miasta dochodziły odgłosy biesiady. W wielu oknach paliły się świece. Teraz do Gwiazdki.

- Chodź – pociągnął ją za rękę - Tędy.

Udali się powoli i ostrożnie szukając klaczy wiedźmina. Po chwili ją dostrzegli. Gwiazdka stała tam, gdzie ją Antares zostawił. Gdy zbliżyli się do konia, sięgnął do jednego z juków wyjmując czarną, wzmacnianą skórą opończę. Wręczył ją dziewczynie.

- Zarzuć na siebie i włóż kaptur – powiedział.

Odwiązał Gwiazdkę, a następnie trzymając za munsztuk pociągnął za sobą. Kasztanka nie opierała się. Poszła posłusznie za nimi. Przeszli przez placyk, tą samą drogą, którędy wiedźmin jechał po nagrodę. Za placykiem wniknęli w pogrążoną we mgle ulicę. W oddali Antares dostrzegał sylwetki i płonące latarnie.

- Trzymaj się blisko mnie – polecił cicho i objął ją wolnym ramieniem.

Kestrel skinęła głową. Liczył, że nie wpadną na żaden patrol łowców czarownic. Miał na to szczerą nadzieję. Minęli dwóch pijaczków zataczających się w drodze do domu. W stanie upojenia bywa, że nawet ulica, na której mogły się swobodnie minąć dwa nieduże dyliżanse okazywała się zbyt wąska. Przeszli pod podłogą domu, która tworzyła tunel ponad drogą. Odbili lekko w lewo, po prawej mając kram handlarza. Jak dotąd szło nieźle, nikt ich nie zaczepił. Gdy jednak znaleźli się na główniejszej ulicy, gdzie nocnych marków, tudzież zabawowiczów kręciło się zdecydowanie więcej, szczęście opuściło czarnowłosą dziewczynę i wiedźmina. Z podwórka za domem handlarza wyszło nagle dwóch mężczyzn. Nie zdążyli w jakikolwiek sposób zareagować. Jeden odziany był w zbroję łowców czarownic, drugi w pancerz strażnika miejskiego Novigradu. Nie uniknęli konfrontacji. Kestrel już gotowała się do walki. Wiedźmin mocniej przytrzymał ją za ramię. Kiedy ich zauważono, puścił lewą ręką munsztuk klaczy i złożył palce w Aksji. Wzrok strażnika i łowcy zamglił się nieco, lecz zaraz powrócił do normalnego stanu.

- Eeee, to nie ona, idziemy dalej – zakomunikował nagle łowca.

Obaj wyminęli Kestrel i Antaresa, życząc miłego wieczoru. Wiedźmin poczuł, że dziewczyna odetchnęła wyraźnie. Mogli iść dalej. Do Szałwii i Rozmarynu było już niedaleko. Dotarli do skrzyżowania, gdzie skręcili w prawo. Weszli w jeszcze szerszą i lepiej oświetloną ulicę. Mimo wszystko starając się pozostać w cieniu, nie rzucać w oczy kroczyli prawą stroną wzdłuż okazałego, wzniesionego z czerwonej cegły domu. Knajpę Jaskra było już stąd widać. Jeszcze parę metrów. Musieli obejść tylko półokrągłą, okoloną niskim płotem parcelę przed wejściem. Po chwili znaleźli się już na jej terenie. Antares przywiązał tam klacz do koniowiązu. Odczepił szczątkowe juki. Zarzucił je sobie na ramię, po czym otwarł drzwi przed Kestrel. Gdy ta weszła przed nim do środka, wiedźmin rozejrzał się jeszcze. Nie zauważył nikogo, ani nic niepokojącego. Udał się śladem dziewczyny i zamknął za sobą drzwi.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania