Poprzednie częściWIEŚĆ SPOZA GROBU (rozdział 1)

WIEŚĆ SPOZA GROBU (rozdział 2)

II.

 

Nazajutrz przed południem doktor udał się pod wskazany przez Biełuka adres. Redakcja „Kuriera Ilustrowanego”, dla którego pracowała Eliza Muszczyńska, zajmowała całe piętro dziewiętnastowiecznej kamienicy przy Rynku Miejskim w Dłutowie. Gazeta miała spory nakład, cieszyła się zainteresowaniem w mieście oraz na prowincji, a Muszczyńska uchodziła za jedną z najzdolniejszych dziennikarek. Pisała zajmujące felietony i często wyjeżdżała za granicę, przesyłając z podróży korespondencje; od roku redagowała też wychodzący cotygodniowo dodatek do pisma dla kobiet.

Julian Szmurłowski wszedł na pierwsze piętro szerokimi schodami. Znalazł się w nowocześnie przebudowanym, dobrze oświetlonym korytarzu. Po obu stronach były pokoje redaktorów, gdzie stukot maszyn do pisania i rozdzwaniające się telefony mieszały się z rozmowami pracowników. Nagle, z pomieszczenia obok, Szmurłowskiego dobiegły podniesione głosy. Zatrzymał się. Ktoś raptownie otworzył drzwi, o mało nie uderzając go w twarz. Cofnął się o krok. Na korytarz wybiegł wzburzony mężczyzna w średnim wieku, a za nim ktoś rzucił bukietem czerwonych tulipanów, które rozsypały się po podłodze.

– Nie chcę cię więcej widzieć, cholerny łajdaku! – krzyczała młoda kobieta, która wyszła za nim na korytarz. – I niech cię szlag trafi, łotrze! – Jej twarz wręcz pąsowiała z wściekłości. Mężczyzna nie zareagował na obelgi, lecz z miną zbitego psa czym prędzej pomknął w kierunku schodów, znikając za załomem. Z drugiej strony korytarza ktoś wyjrzał zza uchylonych drzwi, by zaraz zamknąć je z powrotem. Dopiero teraz Szmurłowski spostrzegł, że na drzwiach pokoju, w którym doszło do kłótni, widnieje mała brązowa tabliczka z napisem: „Redaktor Eliza Muszczyńska”. Był skonsternowany. Zastanawiał się, czy nie lepiej będzie wycofać się i wrócić później. Dopiero kiedy kobieta pochyliła się, by posprzątać rozrzucone kwiaty, podszedł bliżej i przedstawił się.

– Pozwoli pani, że pomogę – dodał i nie czekając na odpowiedź, począł zbierać z podłogi tulipany. Zaskoczona dziennikarka nie była zadowolona z faktu, że Szmurłowski stał się świadkiem gorszącej sceny, ale bynajmniej nie straciła pewności siebie.

– Muszczyńska, niezmiernie mi miło – uśmiechnęła się krzywo i podała mu smukłą, zadbaną dłoń, którą pocałował. Podniósł wzrok, przyglądając się uważniej jej postaci. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia siedem lat. Była szczupła, ubrana w elegancki żakiet i bordową, ołówkową spódnicę, która kończyła się zaraz za kolanem. Drogie pantofle na wysokim obcasie i zgrabne nogi upięte w ciemne pończochy, jeszcze bardziej podkreślały jej urodę, a widoku dopełniały odrobinę zadarty nosek, błękitne oczy, umiejętnie umalowane czerwone usta i złociste, modnie ufryzowane loki. Nic więc dziwnego, że uświadomiwszy sobie, jaką piękność ma przed sobą, Szmurłowski niczym nieśmiały sztubak stał przez moment bez słowa, nie wiedząc co powiedzieć.

– Czyli to pan jest tym specjalistą od duchów i latających talerzy? – odezwała się, dostrzegłszy jego zakłopotanie. – Dyrektor Biełuk, zdawałoby się, że twardo stąpający po ziemi, naopowiadał mi przez telefon takich niedorzeczności, że prędzej uwierzę w nawiedzone szpitale i mediumizm mej kochanej cioci niż w rozsądek i stateczność mężczyzn – dodała, kokieteryjnie okręcając loczek wokół palca. Nie było w niej już zdenerwowania.

– Jestem doktorem filozofii, to znaczy pracownikiem naukowym… ale przyznaję, metapsychika jest moją pasją i odniosłem na tym polu niejakie sukcesy. – Szmurłowski dopiero po chwili pojął, że tłumaczy się niepotrzebnie i bez sensu. – I jako specjalista od duchów i telekinezy zauważyłem, że w pobliżu działa potężna siła rozrzucająca tulipany po redakcji „Kuriera Ilustrowanego” – dokończył, chcąc pokazać, że też potrafi być sarkastyczny. Spodziewał się wrogiej reakcji z jej strony, ona jednak z zadowoleniem przyjęła żart:

– Oho, widzę, że pierwsze wrażenie jest mylne i wcale nie jest pan sztywny niczym kij od szczotki. Proszę się rozgościć – zachęciła go do wejścia, uchylając drzwi swego pokoju. – Porozmawiamy sobie spokojnie i…

– I? – spojrzał w jej jasno-niebieskie oczy. Pomyślał, że to najpiękniejsze oczy, jakie widział od dawna.

– I obiecuję, że niczym w pana nie rzucę – zaśmiała się serdecznie.

*

Zerknął na jej biurko. Zastany nieład nasunął mu myśl, że dziennikarka ma styl pracy podobny do jego. Na blacie stała popielniczka zapełniona niedopałkami; obok leżał otwarty zeszyt z notatkami oraz rozrzucone kartki z zagranicznych żurnali: „Vouge” i „Les Journal des Dames et des Modes”.

Eliza Muszczyńska usiadła wygodnie za biurkiem, zakładając nogę na nogę. Intuicja podpowiadała jej, że doktor jest człowiekiem cierpliwym i wyrozumiałym, ale poczuła zarazem, że winna wyjaśnić swój wybuch złości.

– Właśnie opisywałam naszym czytelniczkom najnowsze trendy panujące w Paryżu, kiedy zjawił się ten... – Nie dokończyła myśli. Na jego wspomnienie znów rosła w niej złość. Tymczasem Szmurłowski sięgnął do kieszeni marynarki po papierośnicę i zapałki. Poczęstował ją papierosem. Zapaliła w lufce, a on patrzył bezwiednie, jak wąska smużka dymu unosi się z jej ust, rozszerza nieco ku górze i niknie w powietrzu ponad głową. Panna Eliza odetchnęła z ulgą. – Mimo woli był pan świadkiem zerwania moich zaręczyn – wyznała, niepewnie spoglądając na gościa, lecz nie dostrzegła w nim dezaprobaty. Kiwnął tylko głową ze zrozumieniem, nie chcąc wdawać się w szczegóły. – Ale może lepiej porozmawiajmy o cioci Zofii. W końcu po to pan przyszedł.

– Dlaczego powiedziała pani, że Biełuk opowiada bzdury? – Zdawało się, że tylko czekał na zachętę, aby zadać pytanie. – Czy nie była pani świadkiem niczego niezwykłego w obecności ciotki?

– W mojej rodzinie nigdy nie działo się nic, co pozwoliłoby mi wierzyć w duchy. Moi rodzice nie żyją, a mimo to żadne nie dało mi znaku z drugiej strony. Nawet mi się nie śnią. Szczerze powiedziawszy – westchnęła – wątpię, aby po drugiej stronie było cokolwiek. – Mówiła teraz poważnie, bez cienia ironii. – Natomiast ciotka od pewnego czasu miewała halucynacje. Traciła pamięć, zdarzało się, że mnie nie poznawała, ale nie widzę w tym nic szczególnie interesującego dla parapsychologa. Żadnych zjaw, zagadkowych hałasów, lewitujących przedmiotów. Czasami wychodziła z domu bez mojej wiedzy i gubiła się, nie mogąc znaleźć drogi powrotnej. Miewała napady wściekłości, robiła rozgardiasz w pokoju. Kilka dni temu o mało nie wywołała pożaru w domu, dlatego musiałam podjąć decyzję, by oddać ją pod pieczę Biełuka. Wiele jej zawdzięczam i żywiłam nadzieję, że w szpitalu będzie otoczona profesjonalną opieką, a nie utwierdzana w swych urojeniach. Tymczasem otrzymuję telefon ze szpitala i słyszę o jakichś przedmiotach fruwających w pobliżu ciotki. To jest doprawdy…

– Ależ na razie nikt jeszcze nie mówi o duchach – wtrącił Szmurłowski. – Póki co szukamy środka, który pozwoli ulżyć pani ciotce w cierpieniu.

– W talerze latające po salach szpitalnych też nie wierzę. Wybaczy pan, chyba nie mieści mi się to w głowie. To się panom musiało przywidzieć!

– Pani Elizo, ani ja, ani dyrektor Biełuk nie wymagamy takiej wiary od pani – odparł pojednawczo.

– Ciocia po prostu na starość straciła rozum. Dziwię się, że Biełuk wolał uwierzyć w rzeczy nadnaturalne, zamiast zastanowić się spokojnie nad ich racjonalnym wyjaśnieniem.

– Wspominał, że pierwszy atak pacjentka miała w obecności pani.

– Tak, przyznaję. Wydawało mi się wtedy, że ciocia przeżywa jakieś rozdwojenie jaźni. Mówiła do nas dziwacznie, głosem naśladującym mężczyznę, same głupie rzeczy, już nie pamiętam jakie.

– Rozumiem. A czy może mi pani powiedzieć, w jakich okolicznościach ciotka straciła rękę?

– To bardzo smutna historia. – Spojrzała na niego niepewnie, zaskoczona zmianą tematu rozmowy. Zastanawiała się, czy wypada jej mówić o bolesnych zdarzeniach, które niczym złowrogi cień padły na życie ciotki. I dlaczego właściwie on o to pyta?

– Jeśli to nie tajemnica, proszę mnie z nią zapoznać – zachęcał ją. – To może być kluczowe dla zrozumienia sprawy.

– Ciocia straciła rękę wiele lat temu, w tragicznym wypadku.

– Jakim wypadku? - Szmurłowski nie odpuszczał.

– To się działo w czasie wojny, zaraz na początku, w czternastym roku. Dawniej wujostwo byli majętnymi ludźmi, obracali się w dobrym towarzystwie. Mój wuj, to znaczy mąż cioci, Edward Szczechowicz, był szanowanym urzędnikiem bankowym. Pracował w Kaliszu, ale często wyjeżdżał w interesach do Warszawy, Charkowa, Petersburga. W Rosji miał wielu dystyngowanych przyjaciół. Zarabiał krocie, ale przez słabość do hazardu jeszcze przed wojną wpadł w długi. – Panna Eliza zamilkła na chwilę i zaciągnęła się papierosem. – Wujostwo mieszkali w pięknym domu na przedmieściu. Byli nieszczęśliwym małżeństwem. Ojciec wyznał mi kiedyś, że rok po ślubie ciocia zaszła w ciążę, ale wuj Edward dostarczał jej tyle zmartwień i zgryzot, że poroniła. Nie mieli dzieci. Mijały lata, a potem wybuchła wojna. Urwały się dawne kontakty, znaleźli się w jeszcze gorszych kłopotach finansowych. Wkrótce do Kalisza wkroczyli Niemcy i straszliwie zburzyli miasto***. Ich dom ocalał chyba cudem, ale dach był uszkodzony i na razie nie mogli do niego wrócić. Zatrzymali się w Dłutowie u Franciszka, brata cioci, czyli mego ojca. Byłam wtedy dzieckiem i prawie nic nie pamiętam, ale wiem, że bałam się wuja. Zawsze był milczący i źle mu z oczu patrzyło. Niedługo potem popełnił samobójstwo. Po wojnie ciocia wyremontowała i sprzedała dom, po czym na stałe przeniosła się do nas, do Dłutowa. Odtąd mieszkała z nami przez cały czas. Wcześnie straciłam mamę. Po jej śmierci ciocia mi ją zastępowała, a gdy przed rokiem zmarł mój ojciec, zostałyśmy same. Ciocia Zofia poświęciła bardzo wiele troski, wysiłku i pieniędzy, by pomóc mnie wychować i wykształcić.

– Proszę mówić dalej.

– Wypadek miał miejsce w czasie pobytu wujostwa w Dłutowie. Pewnego dnia wuj Edward wstał wczesnym rankiem i wyszedł bez słowa, przekonany, że ciocia śpi. Ale ona przeczuwała, że może się coś stać i całą noc nie mogła zmrużyć oka. Kiedy wyszedł, odczekała chwilę, ubrała się i ruszyła za nim. Nie chciała, by ją zauważył, więc śledziła go, trzymając się z tyłu. Wuj długo spacerował, zdawałoby się bez celu, aż doszedł do linii kolejowej. Stał tam przez pewien czas. Wahał się. Ciocia ukryła się za drzewem. W końcu dotarło do niej, że mąż chce się zabić. Zaczęła biec w jego stronę, ale kiedy wyszła z ukrycia, usłyszała przeciągły gwizd nadjeżdżającego pociągu. Gnała, ile sił w nogach, a tymczasem wuj ułożył się na torach. W niemal nadludzkim tempie dobiegła do torów . Zobaczył ją, miał w oczach łzy. Pożałował swojej decyzji. Próbował się podnieść i chwycić jej dłoń, ale w tym samym momencie nadjechał pociąg i zabił go, a jej poszarpał rękę.

– To rzeczywiście tragiczna historia – zadumał się Szmurłowski. – Czy pamięta pani coś jeszcze z opowiadań ciotki?

– Tak. Zdradziła mi, jak brzmiały ostatnie słowa wuja Edwarda. Minęło dwadzieścia lat i ciocia ma zaniki pamięci, ale jestem pewna, że nigdy nie zapomniała przerażonej twarzy męża w ostatnich sekundach jego życia.

– Jakie to były słowa?

– „Ratuj mnie”. – Muszczyńska mówiła powoli i wyraźnie. – Podobno tak do niej krzyczał, kiedy rozjeżdżała go lokomotywa. To się ciągnęło za nią całe życie, niech mi pan wierzy – dorzuciła z naciskiem.

– Wierzę pani – rzekł spokojnie naukowiec. – A czy dyrektor Biełuk informował panią o czymkolwiek poza stanem pacjentki i incydentem, gdy tajemnicza siła rzuciła w nas talerzem?

– Nie, panie Julianie. A co jeszcze miał powiedzieć?

– Chociażby to, że w obecności pani ciotki na ścianie sali szpitalnej samoistnie wyrył się napis „Ratuj mnie”.

Trudno opisać minę kobiety, gdy usłyszała te słowa. Twarz jej znieruchomiała, a oczy, tak bystre, przenikliwe, piękne, obecnie zdawały się puste, patrzące niemo w przestrzeń. Początkowo niezdolna była zebrać myśli. Jej światopogląd, twarda, niewzruszona rzeczywistość, na której się dotąd opierała i w którą wierzyła – wszystko to zdawało się chwilowo stawać na głowie. Następnie pomyślała o podstępie. Może padła ofiarą żartu, oszustwa? Nie. Musiała uznać tę myśl za niedorzeczną. Po co dwóch dorosłych, wykształconych mężczyzn miałoby wprowadzać ją w błąd, nie czerpiąc z tego żadnych korzyści, w dodatku w tak przewrotny sposób?

– Nic więcej nie wiem – oznajmiła w końcu, pochylając się nieco nad biurkiem w stronę swego gościa. – Proszę, pozwólcie dożyć jej w spokoju końca, naprawdę na to zasłużyła – dodała półgłosem. W jej wzroku zapłonęły teraz iskry ni to złości, ni podniecenia. Doktor dojrzał to i pojął, że chwilowo nie ma sensu zadawać więcej pytań.

– Zastępowała mi matkę, mimo kalectwa – mówiła dalej wzruszona. – To dzięki niej obecnie jestem tu, gdzie jestem. Była naprawdę dobrotliwą osobą.

– Zrobię, co w mojej mocy, by jej pomóc – zapewnił ją. – Sądzę, że bardzo mi pani pomogła.

Szmurłowski rozmyślał teraz nad nowymi perspektywami, które przed nim otwarto.

 

---------------

przypis:

*** Muszczyńska nawiązuje tu do autentycznego zdarzenia z sierpnia 1914, gdy po wybuchu I wojny światowej wojska niemieckie niemal doszczętnie zburzyły Kalisz położony przy granicy Rosji z II Rzeszą Niemiecką.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Canulas 22.04.2018
    Kiedy to się ślizgnęło główną? Jakoś mi umknęło.

    "Zatrzymał się. Drzwi raptownie otworzyły się, o mało nie uderzając go w twarz." - 2x się nieco razi.

    "– I? – spojrzał w jej niebieskie oczy. Pomyślał, że to najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział w życiu." - wyżej masz "zachęciła", tutaj "spojrzał". Oba słowa nie odnoszą się bezpośrednio do dialogu i jako takie powinny być zapisane z wielkiej. Tylko słowa dookreślające sposób wypowiedzi, jak: rzekł, wspomniał, odrzekł, zapisujemy z małej.

    Bardzo dobry, bardzo sprawnie napisany tekst.
    Zacny język i ciekawa treść. Fabuła mnie wciągnęła.
    Dawaj dalej.
  • spirytysta 23.04.2018
    Z tymi dialogami nigdy do końca nie mogę się połapać, czasami piszę na intuicję. Np. "spojrzał",na które zwróciłeś uwagę sprawa jest oczywista, ale już "zachęciła" odnosi się moim zdaniem bezpośrednio do wypowiedzi. Często widzę w książkach np. sformułowania: "-Tfu - splunął w jego stronę". ""Splunął" pisane małą literą, gdyż dookreśla wypowiedź, choć oczywiście splunięcie samą czynnością mówienia nie jest.
    ----
    A w ogóle dzięki, że czytasz. To mnie mobilizuje do dalszej pracy. W tej chwili robię korektę 3 rozdziału, a 4 jeszcze nie jest napisany :)
  • Canulas 23.04.2018
    spirytysta, w sumie, na zdrowy rozum, "zachęciła" się broni. Sorex.
  • Agnieszka Gu 05.08.2018
    Znów ciekawie i wciągająco... Może nawet bardziej, niż w części pierwszej. Do tego wplecione autentyczne zdarzenie z historii plus przypis wyjaśniający — świetny zabieg. Tekst dopracowany i bardzo fachowo brzmiący.
    Że ja go wcześniej nie odkryłam... ok. lecim dalej...
  • Canulas 06.08.2018
    "Że ja go wcześniej nie odkryłam" - GW POGROM działa :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania