Poprzednie częściWIEŚĆ SPOZA GROBU (rozdział 1)

WIEŚĆ SPOZA GROBU (Rozdział IV, cz. 1)

Następnego dnia rano badacz zadzwonił do Biełuka. Wiadomości ze szpitala nie były dobre. W nocy Zofia Szczechowicz straciła przytomność i wciąż jej nie odzyskała, pogrążywszy się w tajemniczym letargu. Na razie Biełuk odradzał odwiedziny, licząc że spokój i opieka szpitalna przywrócą pacjentce nadwątlone siły. Jak się później okazało, kobieta miała się już nigdy nie obudzić, ale na razie nie było wiadomo, co przyniesie przyszłość.

Kolejne godziny Szmurłowski spędził na porządkowaniu swoich spraw i obmyślaniu dalszych kroków. Porozumiał się telefonicznie z kolegami z Polskiego Towarzystwa Badań Psychicznych i zaznajomił ich ze sprawą. Wspólnie zaplanowali, że w sobotę czwartego maja zorganizują spotkanie mediumiczne w Warszawie. Naukowiec otrzymał obietnicę, że na seansie będzie Kazimierz Rabczyński, najlepsze w stolicy medium mówiące, bardzo pomocne w takich sprawach.

Po południu Szmurłowski oddał wreszcie recenzję książki Driescha i przygotował wypiski do wykładu o idealizmie subiektywnym Berkeley’a, który nazajutrz miał wygłosić studentom. Zadowolony z ukończonej pracy, rozsiadł się wygodnie w fotelu i zamknął oczy, pozwalając myślom swobodnie płynąć. „Eliza… piękna Eliza, ciekawe, co teraz robi…”, zastanawiał się. I zaraz przyłapał się na tym, że ciągle studiuje w pamięci jej twarz, złote włosy, smukłe dłonie; rozważa szczegóły wczorajszego spotkania, jej słowa, gesty. Od bardzo dawna nie myślał w ten sposób o żadnej kobiecie. „Od jak dawna? Chyba od…” – i wnet uczuł rozdarcie między przyjemnością myślenia o Elizie, a wyrzutem, który wyrysował się niespodzianie na sumieniu. Tak, coś bez wątpienia poruszyło jego sumienie. Znał przyczynę. Wstał i zbliżył się powoli do rzeźby Teresy. Spojrzał na figurę, wodząc dłonią po jej zimnych ustach i policzku. Dopadła go męcząca myśl, że w pamięci zmarła żona już na zawsze pozostanie taka sama. Twarz Teresy nigdy się nie zestarzeje, nigdy nie ulegnie zmianom, a on… on będzie coraz starszy. Czas płynął, zmieniał go, odciskał na nim piętno każdego dnia, powoli, lecz nieubłaganie. Te dziwne rozważania wkrótce przerwało pukanie do drzwi. Sekretarka przekazała mu korespondencję, kładąc na kupce listów niedużą paczkę z Lipska. W środku znajdował się najnowszy numer „Zeitschrift für Spiritismus”, pisma, które naukowiec prenumerował od lat.

Do przesyłki dołączony był osobisty list od Ericha Kisewettera, redaktora naczelnego periodyku i spirytysty z przekonania. Szmurłowski poznał go niegdyś w Monachium na seansach z medium Willy Schneiderem. Z pobytu w Niemczech doskonale zapamiętał ich niekończące się dyskusje o naturze istot pojawiających się na spotkaniach spirytystycznych: czy należy je traktować jako duchy, czy raczej jako przejaw polimorfizmu jaźni medium. Szmurłowski bronił drugiej hipotezy, powołując się na obserwacje zachowania histeryków i hipnotyków. Dowodził, że na seansie tendencje emocjonalne i obecny w podświadomości materiał wspomnieniowy wydobywają na wierzch utajone pokłady psychiki i z owych rozrzuconych fragmentów tworzą efemeryczne osobowości, obce normalnemu stanowi medium. Toż samo dzieje się na spotkaniach z hipnotyzerem. Wskutek sugestii pacjenci wypowiadają się o swym stanie normalnym w trzeciej osobie albo wręcz przeistaczają się w zasugerowane przez terapeutę postaci. Na przykład psycholog Pierre Janet opisał przypadek kobiety, która pod działaniem hipnozy podawała się za arcybiskupa Paryża. Błogosławiła zebranych, kreśliła ręką znak krzyża, planowała nawet spotkanie z prezydentem Republiki Francuskiej, gdzie miała omawiać trudne relacje między Kościołem a państwem. Po wybudzeniu oczywiście o niczym nie pamiętała.

Podobne fakty budziły u Szmurłowskiego wątpliwości, natomiast Erich Kisewetter uważał, że w wielu przypadkach należy przyjąć interpretację spirytystyczną jako najprostszą. Niemiec zwracał uwagę, że byty manifestujące się na seansach mają wyrazistą indywidualność i często dyskutują o sprawach znanych tylko zmarłemu i jego bliskim. Co więcej, taki manifestujący się „duch” niejednokrotnie mówi o rzeczach obcych obecnym, które dopiero potem zostają potwierdzone. „Czyż istności te same nie podają, że są duchami?” – pytał Kisewetter, ilekroć poruszali ten temat. Ów spór teoretyczny, który ciągle pozostawał nierozstrzygnięty w środowisku parapsychologów, nie wpłynął negatywnie na relacje Polaka z jego lipskim kolegą. Przeciwnie, stał się asumptem do wymiany korespondencji i zadzierzgnięcia przyjaźni, która trwała do dziś. Dlatego Szmurłowski zasmucił się na wieść, że „Zeitschrift für Spiritismus” wkrótce przestanie się ukazywać. Kisewetter uskarżał się w liście na władze Rzeszy, które szykanują stowarzyszenia spirytualistyczne. Spirytyści, głoszący równość i braterstwo wszystkich ludzi na świecie bez względu na płeć, rasę i narodowość, nie mogą już prowadzić normalnej działalności w państwie rządzonym przez nazistów. W obecnej sytuacji ich praca oficjalna ulega więc stopniowej likwidacji, jak zresztą wszystkich niezależnych organizacji o profilu pacyfistycznym.

O siódmej Szmurłowski udał się do panny Elizy, by poinformować ją o planowanym seansie. Właściwie mógł z tym zaczekać, lecz szukał pretekstu, by zobaczyć się z nią jeszcze tego samego dnia. Dziennikarka wyznała mu, że była przed południem w szpitalu i rozmawiała z Biełukiem. Wiadomość o stanie ciotki przygnębiła ją. Nie spodziewała się, że jej stan tak szybko ulegnie pogorszeniu. Poza tym była zadowolona z odwiedzin doktora. Zgodzili się, że razem odwiedzą staruszkę, jak tylko będzie taka możliwość. Szmurłowski widząc, że panna Eliza ma doń przychylny stosunek, postanowił skorzystać z okazji i zaprosił ją na kolację. Przystała na propozycję i wieczór spędzili w miłej atmosferze cichej, przytulnej restauracji, rozmawiając o wspólnym wyjeździe do stolicy, po którym wiele sobie obiecywali. Czuli oboje, że jakaś nierozwikłana tajemnica z przeszłości kryje się za tą historią i liczyli, że spotkanie z medium pomoże uchylić jej rąbka.

*

Czwartego maja przed dziesiątą, czarny automobil Szmurłowskiego zajechał pod dom Muszczyńskiej. Dzień był słoneczny, a rześkie powietrze niosło z ogrodu zapach świeżo skoszonej trawy. Stary ogrodnik zamiatał właśnie alejkę w towarzystwie wesołego świergotu wróbli. Na widok badacza uprzejmie skinął głową i przerwał pracę, kierując się do domu po walizkę panny Elizy.

Eliza Muszczyńska prezentowała się zjawiskowo w jasno-brązowym, figlarnie przechylonym, małym kapelusiku. Ubrana była w elegancki, zmyślnie dopasowany w talii, beżowy żakiet, a wąska spódnica opinająca zmysłowe biodra, niczym tulipan rozszerzała się od kolan aż do połowy kształtnych łydek. Pod żakietem miała na sobie białą, jedwabną bluzkę z żabotem, a w ręku trzymała niedużą, trapezową torebkę. Gdy szła w kierunku automobilu w swych brązowych pantofelkach na niedużym obcasie, jej sukienka falowała delikatnie na wietrze, unosząc się nieco i odsłaniając zgrabne nogi w pończochach o piaskowym odcieniu.

Szmurłowski był pod wrażeniem i cieszył się, że przez cały dzień będzie mógł sycić wzrok widokiem swej pięknej towarzyszki. Nawet nie próbował ukrywać przed sobą, że nie jest mu obojętna, a i ona czuła do niego dużą sympatię. Intrygował ją, wydawał się być inny niż jej byli partnerzy. Zastanawiała się, jaki był dawniej, w czasach, gdy żyła jego ukochana Teresa i czerpał z życia, jak inni ludzie. Najwyraźniej teraz był typem cierpliwego myśliciela, który w odpowiedzi na fatalne zrządzenie losu wypracował w sobie intelektualny upór w stosunku do świata, ułatwiający zachowanie duchowej równowagi. Przeszłość mężczyzny, mimo przeżytej tragedii, wydawała się jej bardzo romantyczna. Kiedy się rozstali pierwszego dnia, panna Eliza długo jeszcze myślała o spotkaniu. Przypomniała sobie, że dostrzegłszy obrączkę na palcu doktora, uczuła w sercu ukłucie rozczarowania. Doznanie niedorzeczne, bo przecież był dla niej prawie obcym człowiekiem. A gdy dowiedziała się, że obrączkę nosi na pamiątkę po zmarłej żonie, od razu poczuła ulgę. Rozważała to później w samotności i nawet wyrzucała sobie te dość małostkowe i egoistyczne, jak wówczas sądziła, uczucia.

Jakby nie było, gdy Szmurłowski ponownie zjawił się w domu Muszczyńskiej, oboje woleli na razie nie odkrywać przed drugą stroną swych uczuć. Starali się sprawiać wrażenie, że zajmuje ich głównie sprawa ciotki, a dziennikarka wyrażała nadzieję, że zdobędzie cenny materiał i napisze do gazety reportaż o badaniach mediumicznych.

Podróż do Warszawy trwała ponad cztery godziny i odbyła się bez niespodzianek. Mieli dużo czasu dla siebie, gdyż seans wyznaczono dopiero na dwudziestą drugą. Spotkanie miało się odbyć w mieszkaniu Rabczyńskiego, który zgodził się udostępnić je badaczom.

Zatrzymali się w Hotelu Angielskim przy Wierzbowej (rezerwując, rzecz jasna, odrębne pokoje), a potem, nie śpiesząc się, spacerowali po mieście. Najwięcej czasu spędzili na Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie, gdzie pogodne, wiosenne popołudnie przyciągnęło tłumy przechodniów. Zajęli miejsca w kawiarnianym ogródku schludnego lokalu przy ulicy Pierackiego; tam gawędzili nieśpiesznie, ciesząc się swym towarzystwem i kosztując wyśmienite, słodko-cierpkie wino reńskie. Tymczasem niedaleko z radioodbiornika płynął dźwięczny śpiew Jerzego Czaplickiego:

 

Znasz li egzotyczny czar?

Południowy słońca żar

Gdzie szmaragdowe Sawanny

Faluje wiatr bezustanny...

 

– Nie uwierzy pan, jak przedziwny artykuł czytałam ostatnio w gazecie – zagadnęła wesoło dziennikarka. – Doprawdy, fantastyczny tekst.

– Proszę opowiedzieć – zachęcał Szmurłowski. Tango w tle umilkło i zaraz rozpoczęło się kolejne.

– Nosi tytuł: „Świat w roku dwutysięcznym” i przedstawia naukowe wyobrażenia o przyszłości.

– O, to bardzo ciekawe. Zatem w jakich barwach autor odmalowuje nasze przyszłe losy?

– Całkiem jasnych, drogi panie Julianie. Przewiduje na przykład, że wszystkie maszyny poruszane będą energią elektryczną i ludzkość przestanie wykorzystywać węgiel. Miasta staną się czyste. Znikną dymiące kominy, a benzyna spalana w automobilach nie będzie miała przykrej woni. Gospodynie przestaną mielić kawę w młynku, kroić warzywa, trzepać dywany, prać i prasować ubrania; wszystkie te czynności wykona za nie specjalna machina elektryczna.

– Niewykluczone. Przecie już teraz elektryczność ułatwia nam życie.

– Ludzie będą wystrzeliwać kapsuły z wielkich armat, dzięki czemu odwiedzimy inne światy rozsiane w kosmosie, a aeroplany osiągną taką prędkość, że podróż z jednego krańca Ziemi na drugi zajmie nie więcej niż godzinę. Lecz to nieważne, panie Julianie, bo najbardziej zadziwiła mnie wizja dotycząca prasy.

– Mianowicie?

– Zdaniem autora, w roku dwutysięcznym nie będzie już papierowych gazet. Wszelkie informacje będą przekazywane przez elektryczne aparaty dalekowidzące. Każdy człowiek będzie posiadał taki aparat w domu. Wystarczy, że przyciśnie guzik, a matowa szybka rozbłyśnie mlecznym światłem, na niej zaś będzie można ujrzeć najnowsze wiadomości i ruchome ilustracje.

– To doprawdy zdumiewające przewidywania, jakże nęcące wyobraźnię – śmiał się Szmurłowski. – Podejrzewam, że i książki będzie można czytać w tej postaci.

– O, tak! I dlatego pewnego dnia znikną biblioteki, po prostu przestaną być ludziom potrzebne.

– A czy autor poczynił również przewidywania polityczne? – zapytał zaciekawiony.

– O tym nie było ani słowa.

– Cóż, panno Elizo, obawiam się, że te śmiałe wizje mogą się nie ziścić właśnie z powodu komplikacji politycznych i wad natury ludzkiej – powiedział poważniejszym już tonem.

– Domyślam się, o czym pan myśli, panie Julianie – pokiwała głową. – Żyjemy w bardzo niespokojnych czasach. Niedawno świat cierpiał z powodu okrutnej wojny światowej, ale ufam, że to cierpienie czegoś nas nauczyło. – Muszczyńska oparła brodę na dłoni i spojrzała zadumana na ulicę, po której kilkadziesiąt metrów dalej przejeżdżały dorożki i automobile. Drugą ręką sięgnęła po kieliszek wina. – Czy nie sądzi pan, że mimo wszystko rozwój intelektualny i etyczny ludzkości ciągle postępuje?

– Przyznaję, postęp techniki w obecnym stuleciu i na mnie robi wrażenie, ale moralność społeczeństw pozostaje zdecydowanie w tyle. Oby tylko starczyło czasu, byśmy jako ludzie dorośli do własnych wynalazków.

– A więc jest pan czarnowidzem odnośnie przyszłości?

– Lękam się, gdy patrzę na nasz kraj wciśnięty między dwa zwyrodniałe systemy polityczne. Nasi zachodni sąsiedzi budują państwo oparte na nienawiści ras, zaś bolszewicy na wschodzie próbują tworzyć nowe społeczeństwo, niszcząc całe klasy społeczne. – Szmurłowskiemu przypomniał się teraz list od Kisewettera. Wspomnienie to obudziło w nim żal i niechęć na myśl o przyszłych losach ludzkości. Miał jakieś fatalistyczne poczucie, że wszystko w Europie zmierza ku katastrofie. – Chciałbym być takim idealistą, jak pani – dodał – ale gdy pomyślę, że ludzie zaczną wykorzystywać materialne twory swego geniuszu do gnębienia innych ludzi, do siłowego zmieniania drugiego człowieka, nabieram przekonania, że czeka nas w przyszłości raczej zagłada niż spełnienie utopijnych wizji… zagłada z naszych własnych rąk.

Zamyśleni, nie odzywali się teraz, ale ta chwila melancholijnej zadumy nie trwało długo.

– Pan się niepotrzebnie smuci – przerwała ciszę panna Eliza. – Cały świat należy do nas, bądźmy optymistami.

– Niech i tak będzie, optymistom łatwiej żyć na świecie – zgodził się.

Rozmawiali jeszcze długo. Muszczyńska opowiadała mu o swoich planach zawodowych. Marzyła o zamorskich wyprawach, z których planowała pisać reportaże. Objeździła już większość krajów europejskich, ale fantazjowała o dalszych podróżach. Najpierw chciałaby się wybrać do Brazylii i Argentyny śladem polskich wychodźców, potem pojechałaby do Stanów Zjednoczonych.

– Świat jawi mi się niesamowitym, pełnym barw, wszystko co nas otacza, może zaciekawić. Chciałabym zobaczyć, przeżyć jak najwięcej, żeby było co opowiadać wnukom – mówiła pełna entuzjazmu.

A potem poczuła, że wino uderzyło jej nieco do głowy i zapytała rozmarzona:

– Czego się pan teraz spodziewa? – Czuła się przy nim dobrze i nie mogła powściągnąć pytania, które jej się nasunęło. Cieszyła się, że są razem, a kelner nalewa kolejną lampkę.

– Pani ma na myśli czekający nas seans czy raczej…

– Mam na myśli naszą przyjaźń – dopowiedziała odważnie. Zawsze zresztą była w tych kwestiach odważna.

– Czy mam prawo spodziewać się czegoś, panno Elizo? – odparł szczęśliwy. Tak, w tej chwili czuł się naprawdę szczęśliwy, po raz pierwszy od lat.

Posłała mu czuły uśmiech i delikatnie kiwnęła głową. Zaśmiali się oboje. Nie musiała nic mówić ani nawet nie chciała. Czar jakiś spowił ten zakątek kawiarniany i ich dwoje. Wystarczyło, że są tu i teraz, razem. Nie trzeba było nic dodawać, by nie zburzyć tego nastroju.

I tak zastała ich noc, a niebo nad nimi rozgwieździło się miriadami świetlistych punktów, które nikły niedaleko w blasku ulicznych lamp rojnego miasta.

Później Szmurłowski wziął ją pod rękę i wolnym krokiem doszli do Alei Jerozolimskich, po czym skierowali się w kierunku Kruczej. W pobliżu znajdowała się kamienica, w której mieszkał Kazimierz Rabczyński. Ich medium.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Agnieszka Gu 06.08.2018
    Witam,
    Wieczorkiem podlecę ... ;))
  • Agnieszka Gu 06.08.2018
    No jestem,

    "Jak się później okazało, kobieta miała się już nigdy nie obudzić, ale na razie nie było wiadomo, co przyniesie przyszłość." — ciekawy zabieg z wybiegnięciem do przodu w czasie. Pozwala śledzić dalsze losy z ciekawej perspektywy...

    "Niedługo potem przyszedł listonosz, przynosząc paczkę z Lipska. W środku znajdował się najnowszy numer „Zeitschrift für Spiritismus”, pisma, które badacz prenumerował od lat." — mnóstwo tu wiedzy. Dbałość o detale zadziwiająca. Zresztą nie tylko w tym fragmencie, w innych również podobnie...

    "...czy należy je traktować jako odrębne istoty duchowe, czy raczej jako przejaw polimorfizmu jaźni medium. " — bardzo profesjonalne tezy. Dwa razy przeczytałam, żeby w ogóle zrozumieć, o co chodzi. Super

    "Na przykład słynny psycholog Pierre Janet opisał przypadek kobiety, ..." — znajomość fachowej literatury w danym temacie świadczy z reguły o dogłębnej wiedzy piszącego...

    "Czuli oboje, że jakaś nierozwikłana tajemnica z przeszłości kryje się za tą historią i liczyli, że spotkanie z medium pomoże uchylić jej rąbka." — intrygujące, fakt. Też przeczuwałam coś podobnego.

    "Tymczasem niedaleko z gramofonu płynął dźwięczny śpiew Jerzego Czaplickiego:
    Znasz li egzotyczny czar?
    Południowy słońca żar
    Gdzie szmaragdowe Sawanny
    Faluje wiatr bezustanny..." — ależ atmosferę nakreśliłeś... Mam przed oczami ten kawiarniany ogródek, miastową sielankę, gwar, muzykę... To taki klimat — ciszy przed burzą...

    "–Niewykluczone. Przecie już teraz elektryczność ułatwia nam życie." — drobiazg: zjadło spację po myślniku

    "...– Ludzie będą wystrzeliwać kapsuły kosmiczne z wielkich armat, ..." — świetne, pamiętam te teorie :))

    "–Domyślam się, o czym pan myśli – pokiwała głową. –Żyjemy w bardzo niespokojnych czasach. " — drobiazg jak wyżej: brak spacji po dwóch myślnikach


    Aż mi głupio pisać o takich drobiazgach, jak brak spacji przy tak świetnie skomponowanym tekście. Zachwycona jestem :) Czekam na cd.
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Canulas 06.08.2018
    No i jestem. Długo kazałeś czekać. Lecimy.

    "Zaraz potem przyszedł listonosz, przynosząc paczkę z Lipska. " - uczono mnie, że "zaraz potem" jest średnio poprawne. Że lepiej: Niedługo potem. Nie wiem. Zostawiam pod rozwagę.

    "Na przykład słynny psycholog Pierre Janet opisał przypadek kobiety" – no prosze. Szacunek za "risercz".

    "Ów suchy spór teoretyczny, który zresztą ciągle pozostawał nierozstrzygnięty w środowisku badaczy metapsychiki, nie wpłynął negatywnie na relacje Polaka z jego lipskim kolegą. " - czy Polak koniecznie z wielkiej?

    "Eliza Muszczyńska wyglądała tego dnia wprost cudownie i Szmurłowski cieszył się, że przez cały dzień będzie mógł sycić wzrok widokiem swej pięknej towarzyszki. " - tutaj bym pogrzebał, bo nieco razi dubel: dnia/dzień.

    "–Domyślam się, o czym pan myśli – pokiwała głową. –Żyjemy w bardzo niespokojnych czasach." - uciekły spacje.

    No i tyle.
    Świetna treść. Zwłaszcza koncepcje przszłości odmalowane wzorowo. Relacja także podana nienachalnie i jakoś tak ze skromnością adekwatną do czów, w jakich wydarzenia się odbywają.
  • spirytysta 06.08.2018
    Dzięki :). Opis Muszczyńskiej w ogóle nieco poszerzyłem, bo w tej wersji chyba trochę za bardzo poszedłem na łatwiznę. "Zaraz potem" zmieniłem, odnośnie spacji, tekst się rozsypuje przy kopiowaniu, dziwna sprawa. "Polak" raczej dużą literą :).
    Dzięki za mobilizujące komenty, jednak warto pisać :)
  • Canulas 06.08.2018
    spirytysta, no fakt z tym Polakiem. Coś mi się popieprzylo. Fakt, że się nieraz rozsypuje, dlatego przydaje się korekta "dzień po" (albo kilka minut po).

    Taaa, warto.
    Pozdroxix
  • Ritha 07.08.2018
    "jednak warto pisać" - normalnie złapało mnie za serducho
    No, kurde, warto.
  • Canulas 07.08.2018
    noo tak, nie pierwszy to tekst, który leży boczkiem, no ale wiesz. Tratwa mała, woda czarna. Każda gęba chce na tratwę Kto się nie rozpychała Władysławami Łokietkami, ten idzie bul-bul.
    Masz dobry uczynek, miss Łita.
    Pan Jezus właśnie postawił przy Twoich personaliach ptaszka. Znaczy, znaczek taki.
  • Ritha 07.08.2018
    Canulas ja wiem gdzie na mnie i moj charakter czekajo, takze uczynki trza zbierac predko... Zeby to jakos odkręcić.
    Ale fakt, rozpychac sie trza, nie kazdy potrafi, ja umim to rozepchne czasem i kogo ;)
  • Canulas 07.08.2018
    Ritha :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania