Poprzednie częściWIEŚĆ SPOZA GROBU (rozdział 1)

WIEŚĆ SPOZA GROBU (Rozdział IV, cz. 2)

*

 

Na miejsce dotarli pół godziny przed seansem. W eleganckim salonie dużego mieszkania na pierwszym piętrze zgromadzili się już wszyscy zaproszeni goście. Wokół było gwarno, panowała wesoła atmosfera. Pierwsze minuty obecności Muszczyńskiej i Szmurłowskiego upłynęły na powitaniach i wymianie uprzejmości. Naukowiec rozpoznał tu czołowych przedstawicieli światka metapsychicznego: redaktorów Ludwika Fryze i Edwarda Grabowieckiego, doktorów medycyny Tadeusza Sokołowskiego i Kazimierza Sołtana, warszawskiego architekta Alfonsa Graviera. Ze Lwowa przyjechał matematyk Łucjan Böttcher, człowiek lubiany i wesołego usposobienia, otoczony teraz wianuszkiem uroczych parapsycholożek, z których znajome Szmurłowskiemu były Klara Wettlerowa i Jadwiga Widacka. Inną ciekawą postacią w towarzystwie był Ludwik Szczepański – postawny i dystyngowany, w okularach, ostrzyżony krótko; miał na sobie modny frak, a mówił i zachowywał się wytwornie, przyciągając spojrzenia dam. Szczepański przybył do Warszawy w charakterze delegata Towarzystwa Metapsychicznego z Krakowa, gdzie pracował jako dziennikarz i redaktor dodatku metapsychicznego do „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”. Lecz prym w salonie Rabczyńskiego wiódł pułkownik Norbert Okołowicz, mężczyzna wysoki i przystojny, o twarzy surowej, pociągłej, zadeklarowany spirytysta i autor monumentalnego studium o fenomenologii mediumizmu fizycznego Franka Kluskiego.

Kilka minut przed wyznaczoną godziną Okołowicz wystąpił na środek i w imieniu Polskiego Towarzystwa Badań Psychicznych przemówił do zebranych głosem donośnym i niemal uroczystym:

– Szanowni państwo, jak wiecie, zebraliśmy się tu dzisiaj dzięki gościnności naszego drogiego gospodarza, pana Rabczyńskiego, i na prośbę kolegi Szmurłowskiego. Poza zwykłymi zadaniami, jakimi są dla nas obserwacja i analiza spostrzeżonych objawów, pragniemy wykorzystać zdolności naszego medium także do innych celów. Chcemy mianowicie pomóc usunąć negatywny wpływ psychiczny, którego doświadcza pewna dama. Owa dama, jak nas poinformował kolega Szmurłowski, z powodu szkodliwych emanacyj cierpi bardzo i podupada na zdrowiu. Wiemy, że doświadcza też spontanicznej telekinezy. Nawiedzająca ją nieznana siła najprawdopodobniej związana jest ze zmarłym mężem i przez swe kapryśne działanie stanowi dla chorej zagrożenie. – Pułkownik zrobił krótką przerwę i odchrząknął. Wszyscy słuchali go w ciszy i skupieniu. Po chwili ponownie podjął wątek: – A zatem, wziąwszy pod uwagę nasz cel szczególny i obecność kilku wierzących spirytystów śród nas, wspólnie z panem Rabczyńskim zaproponowaliśmy, aby nadać seansowi charakter stricte spirytystyczny, z zachowaniem odpowiedniej powagi i procedury. Pozostaje mi spytać, czy nie mają państwo nic przeciwko takiemu rozwiązaniu?

Towarzystwo zgodnie przyjęło zaproponowane warunki i teraz wszyscy oczekiwali zjawienia się medium, które jak zawsze przygotowywało się do seansu w oddzielnym pomieszczeniu. Klarę Wettlerową, trzydziestoletnią pulchną szatynkę w okularach, wyznaczono na protokolantkę. Przyzwyczajona do sporządzania notatek w półmroku, zasiadła w kącie pomieszczenia przy okrągłym stoliku, na którym obok niedużej, czerwonej lampki elektrycznej stała maszyna do pisania Remington.

Wybiła godzina seansu. Na środek salonu służba wniosła ciężki dębowy stół oraz krzesła. Towarzystwo skupiło się wokół stołu. W mieszkaniu dało się wyczuć pewne napięcie i nastrój oczekiwania, a Elizie Muszczyńskej, jako nowicjuszce, odczucia te udzielały się nad wyraz intensywnie. Jeden ze służących dokładnie zaciągnął zasłony i zapalił świeczkę na zdobionym świeczniku, który stał na etażerce przy ścianie. Panna Eliza była podekscytowana; zbliżyła się do Szmurłowskiego i dyskretnie chwyciła jego dłoń, a serce zabiło jej mocniej na samą myśl o spodziewanej manifestacji tajemniczych sił.

Gdzieniegdzie prowadzono jeszcze rozmowy, ale dyskusje ucichły, gdy otworzyły się drzwi od sąsiedniego pokoju. W towarzystwie kamerdynera podtrzymującego go pod rękę, do salonu przykuśtykał chudy, niewysoki starzec w staroświeckim, acz doskonale utrzymanym surducie. Rabczyński we własnej osobie. Powitał wszystkich serdecznie, choć głos miał ochrypły i zmęczony. Usiadł ciężko za stołem i gestem odprawił służących, a w ślad za nim swoje miejsca zajęli goście.

Pierwszy po prawej stronie Rabczyńskiego zasiadł Julian Szmurłowski. Panna Eliza zajęła następne miejsce. Przez swój niezdrowy wygląd, medium sprawiało wrażenie, że przynależy już raczej do sfer zaświatowych niż świata żywych. Człowiek ten miał wprawdzie starannie przystrzyżone srebrne włosy i wąs, uśmiechał się dobrodusznie do zebranych, zdradzając tym samym pewną łagodność charakteru, jednakże w owej szczególnej atmosferze wieczoru widok jego schorzałej, pomarszczonej twarzy i wystających kości policzkowych, nie należał do przyjemnych.

W pewnym momencie wzrok starca jakby się zmącił i odpłynął w przestrzeń za plecami seansowiczów, gdzie nie było niczego, na czym mógłby się skupić. Panna Eliza dostrzegła tę zmianę i naraz opanowało ją poczucie, że pół-przytomne oczy Rabczyńskiego istotnie sięgają obszarów leżących poza granicami zwykłego, zmysłowego poznania.

– Nasze medium – Szmurłowski szepnął jej do ucha – cieszy się wielkim poważaniem u warszawskich spirytystów. Zna już pani moje wątpliwości odnośnie natury objawów mediumicznych. W takich razach zwykłem dostosowywać się do pozostałych uczestników, wierzących w działanie odrębnych istności duchowych.

Dziennikarka kiwnęła głową ze zrozumieniem.

Badacz wyjął z kieszeni marynarki fotografię Edwarda Szczechowicza i wręczył ją Rabczyńskiemu, wyrywając go z chwilowej drętwoty. Starzec popatrzył na nią, zbliżył zdjęcie do czoła i trzymał tak przez dłuższą chwilę w skupieniu, po czym położył na stole wizerunkiem do dołu.

Pułkownik Okołowicz pogasił światła i zasiadł ponownie za stołem. Jedna tylko świeczka migotała w kandelabrze na etażerce za plecami Rabczyńskiego, a w przeciwległym kącie Wettlerowa przykryła czerwoną lampkę specjalnym abażurem z bibuły, żeby przytłumić nieco światło i nie drażnić medium.

Rabczyński wyciągnął ręce na blacie tak, że leżały płasko i z obu stron mały palec dłoni medium dotykał małego palca sąsiada. W ten sposób po lewej połączył się z redaktorem Szczepańskim, a po prawej z Julianem Szmurłowskim. Za przykładem gospodarza wszyscy uczestnicy umieścili ręce na stole, zamykając łańcuch.

– Na co ta ciemność, panie Julianie? – szepnęła Muszczyńska.

– Mrok wzmaga objawy mediumiczne – odparł niemal bezgłośnie. – A Niejednokrotnie stanowi warunek sine qua non manifestacyj.

– Dlaczego?

– Tego nie wiemy, gdyż fizyczna natura mediumizmu ciągle pozostaje dla nas zagadką. Ale proszę się nie obawiać – uspokajał ją – na pewno nic pani nie grozi; to zjawiska przyrody, których po prostu nie znamy tak dobrze, jak innych. Wszakże przy wywoływaniu fotografii też musimy spędzić trochę czasu w ciemni. Wrócimy do tej sprawy, a teraz niech pani uważa.

Nastąpiło pełne napięcia, przedłużające się milczenie. Muszczyńska słyszała tylko stłumione oddechy sąsiadów. Było jej zimno, a serce biło jak opętane pod unoszącą się i opadającą, jedwabną bluzką. Już nie palec, lecz cała smukła dłoń panny Elizy spoczęła na ręku Szmurłowskiego. Jakieś drżenie z jej strony przeniknęło do niego i uczuł w sobie przemożne pragnienie, aby pochylić się ku niej i obsypać tę dłoń czułymi pocałunkami. I bez wątpienia uległby pragnieniu, gdyby go nie wyrwały z ciszy donośne słowa Okołowicza:

– W imię Boga wszechmogącego, wzywamy naszych duchowych przyjaciół, którzy chcą się z nami skomunikować. Przybądźcie do nas. Wesprzyjcie swą dobrocią i nauką, natchnijcie do tego, byśmy byli wyrozumiali i życzliwi dla innych. Odwiedźcie od każdej myśli przepełnionej egoizmem, pychą i zazdrością.

Znów nastała cisza, przerywana jedynie cichym stukaniem palców protokolantki w klawisze maszyny do pisania.

– Prosimy Boga, by wysłał do nas dobre Duchy, które będą nas wspierać – mówił dalej pułkownik – by oddalił te, które mogłyby wprowadzić nas w błąd i dał nam wystarczającą wiedzę, byśmy odróżnili prawdę od oszustwa. Wzywamy was, dobre duchy. Przybądźcie.

Siedzieli teraz bez słowa, wyczuleni na wszelkie szmery, na każdy szelest, a te po stokroć potęgowały się w ciemności i dojmującej ciszy. Upłynęły w ten sposób trzy kwadranse. Rabczyński przez cały ten czas miał zamknięte oczy i tkwił nieruchomo na swym miejscu za stołem. Można by pomyśleć, że pogrążył się w spokojnym, pozbawionym świadomości śnie, ale w końcu nastąpiła zmiana. Starzec stopniowo wchodził w mediumiczny trans, kołysząc głową w górę i dół. Zrazu poruszał się wolno, wydając z siebie pojedyncze jęki, stłumione, niemal bezgłośne, lecz wkrótce ruchy jego stały się gwałtowniejsze, pomruki i postękiwania głośniejsze i bardziej nerwowe. Mamrotał do siebie niezrozumiale, a umysł jego najwyraźniej owładnęły przykre majaki. Dopiero po dłuższej chwili ponownie ucichł i niemal jednocześnie seansowicze posłyszeli trzeszczenie dobiegające ze środka stołu. Dźwięk był wyraźny, ale trwał nie dłużej niż dwie, trzy sekundy.

– Zgasić! – rozkazał Rabczyński. – Mniej światła. Dalejże, zgaście! – chrypiał żałośnie przez zaciśnięte zęby, słaniając się w kierunku Szczepańskiego. W jego wychudłej, pomarszczonej twarzy odbijało się wyraźne cierpienie. Szmurłowski spostrzegł, że Okołowicz drgnął po drugiej stronie stołu, zamierzając przerwać łańcuch i ugasić świeczkę za plecami medium. Lecz pułkownik nie zdążył spełnić zamiaru, gdyż płomień świecy sam raptownie zakołysał się i zgasł, jakby niewidzialne palce ścisnęły knot. Teraz w salonie paliło się jedynie skromne światło małej lampki, stłumione bibułkowym abażurem i zasłonięte przed uczestnikami postacią protokolantki. Klara Wettlerowa dokładnie zapisała słowa Okołowicza i medium. Po seansie jak zwykle zamierzała uzupełnić stenogram obserwacjami wszystkich uczestników.

Po zgaszeniu świeczki pomieszczenie pogrążyło się w niemal zupełnej ciemności, toteż z trudem i wytężając wzrok, siedzący przy stole mogli odróżnić sylwetkę medium i swych sąsiadów. I wtedy panna Eliza posłyszała za sobą zbliżające się kroki. Szmurłowski też je wychwycił. Oboje odwrócili się równocześnie. W mroku nie dostrzegli niczego, a jednak stąpanie za nimi nie ucichło. Dziennikarka poczuła na sobie gęsią skórkę i mocniej zacisnęła dłoń na ręce doktora. Kroki oddaliły się i umilkły całkowicie za plecami medium.

– Dobryj wieczier! – niespodzianie odezwało się medium wyraźnym barytonem, do tego stopnia odmiennym od zwykłego głosu Rabczyńskiego, że ktokolwiek by te brzmienia porównał, mógłby przysiąc, że do zebranych zwraca się teraz zgoła inny człowiek.

– Kim jesteście? – odezwał się w odpowiedzi zaskoczony Okołowicz.

– Wy gawaricje pa ruski? – zapytał głos.

– Da, nemnogo. – Nagle przejął inicjatywę Szmurłowski. Odpowiedź była nazbyt skromna, wziąwszy pod uwagę, że dalsza rozmowa przebiegła wyłącznie po rosyjsku i doktor swobodnie konwersował z manifestującą się istotą. – Edwardzie Szczechowiczu, czy to ty? – zapytał jeszcze, lecz domyślał się już odpowiedzi.

– Nie! Nazywam się Siergiej Antonowicz Komarow – przedstawił się pełen powagi głos, tak doniosły, jakby słowa wypowiadał człowiek w sile wieku, a nie zgrzybiały starzec. – On do was, drodzy Polacy, już nie przyjdzie!

– Dlaczego nie przyjdzie?

– Jego fluidum nie pasuje do waszego czcigodnego towarzystwa, drodzy Polacy! – Głośny śmiech medium rozbrzmiał nagle w pomieszczeniu, ale nie było w nim śladu drwiny czy szyderstwa. Kimkolwiek była ujawniająca się na seansie istota, mówiła szczerze. – On ma za gęste fluidum, zbyt niskie. Jak brudny opar. Wiem, że przychodził do swej małżonki. Nawiedzał ją, złościł się, wpływał na jej ciało duchowe, ale teraz i tego nie może! Wasi opiekunowie nie dopuszczą tu nikogo jego pokroju.

– Dobrze znaliście Edwarda? – dopytywał badacz.

– Znam ja go doskonale, drodzy Polacy, doskonale! Wierzcie lub nie, ale on ciągle czuje, jak mu pociąg kości gruchocze! Widzi lokomotywę, która szarpie ciało i rozrzuca kawały po torowisku! Długo jeszcze będzie przeżywał tę scenę, oj długo… Tak pokutują niektórzy, ale Bóg jest nieskończonymi miłosierdziem i nawet przed nimi otworzy kiedyś światłość w niebiesiech!

Panna Eliza pojęła, że właśnie padły słowa o makabrycznym samobójstwie wuja i poczuła, jak dygoce na całym ciele. Zmieniony głos pogrążonego w transie medium był niczym lodowaty powiew z nieznanej sfery bytu, który zagościł w pokoju za sprawą niewidzialnego gościa; przez swą obcość budził w niej nieokreślony, paraliżujący niepokój, lecz ciekawość przemogła go. Szmurłowski również był zaskoczony. Przewidywał rożne scenariusze, ale na pewno nie spodziewał się spirytystycznej konwersacji po rosyjsku, w dodatku z niewłaściwym „duchem”! Nadto miał pewność, że nie informował nikogo o samobójstwie Szczechowicza. O tym wiedział tylko on i Eliza Muszczyńska. „Medium na pewno pochwyciło tę informację wprost z naszych umysłów”, skonstatował w myśl swoich wcześniejszych hipotez.

– Kim wy właściwie jesteście, panie Komarow? – zapytał po chwili.

– Kimś, kto nie żył nigdy na cudzej krzywdzie. Po tej stronie to się liczy najbardziej! – poinformował go głos.

– A po cóż do nas przyszliście?

– Przyprowadziły mnie świetliste duchy, opiekunowie tego zgromadzenia. Przybywam do was dla swojej i waszej nauki. Mówią mi teraz, że Edwardowi wszystko będzie wybaczone, jeśli moje szczątki spoczną na poświęconej ziemi.

Szmurłowski po wielu latach spędzonych na badaniach metapsychicznych znał już doskonale ten wzniosły, miejscami nabożny ton wypowiedzi, tak typowy dla seansów spirytystycznych. Starając się dostosować do stylu rozmówcy, zaproponował:

– Możemy pochować pańskie szczątki, panie Komarow. Powiedzcie, gdzie ich szukać.

– Wy nie. Niech je Natasza pochowa.

– Kim jest Natasza?

– Natasza Siergiejewna.

– Pańska córka?

– Zgadza się.

– Gdzie ją znajdziemy?

– Mieszka w grodzie za rzeką, gdzie... – Głos umilkł, a Rabczyński zadrżał, wydając z siebie cichy jęk.

– Gdzie mieszka? – indagował dalej Szmurłowski.

– Za rzeką, którą mężczyzna z dzieckiem na barkach przeszedł w bród. Czasami odwiedzam Nataszę w snach, ale są niewyraźne, ona ich nie rozumie.

– Jak zginęliście, czemu nie macie własnego grobu?

– Wybuchła wojna… trzeba było uciekać do Rosji… ja… oni… - Medium poczęło szamotać się w transie, a Szmurłowski i Szczepański z obu stron zgodnie chwycili je mocno za ręce, aby nie zerwać łańcucha.

– A czy wiecie, jak pomóc Zofii Szczechowicz? – Szmurłowski próbował powrócić do właściwego tematu.

– Niech moje ciało zostanie pochowane, jak przystało chrześcijaninowi, a ona też odejdzie w spokoju!

– Panie Komarow, kiedy i gdzie poznaliście Edwarda?

– Co zaszło… nie można… – Ostatnie słowa Komarowa tchnęły jakąś ogromną, niewysłowioną żałością. Gdyby zebrani mogli w ciemności zobaczyć twarz medium, dostrzegliby łzy ściekające mu po policzkach. Nikt się nie odezwał. Wszyscy wsłuchiwali się wpatrzeni w Rabczyńskiego i jak jeden mąż drgnęli, gdy po minucie głos ponownie przemówił: – Niech mnie Natasza pochowa, bywajcie!

Kontakt się urwał i gorączkowe pytania zadawane kolejno przez Szmurłowskiego i Okołowicza, trafiały teraz w próżnię. Próby ponownego wezwania Komarowa nie przyniosły rezultatu. „Duch” Rosjanina oddalił się na dobre, pozostawiając zebranym więcej pytań niż odpowiedzi.

Na koniec seansu zebrani odmówili modlitwę za Zofię Szczechowiczową oraz spokój dusz Siergieja Komarowa i Edwarda Szczechowicza. Następnie zapalono światła, wybudzono medium i zajęto się uzgadnianiem ostatecznej wersji protokołu. Dyskusje trwały jeszcze długo, zanim towarzystwo się rozeszło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Canulas 22.08.2018
    Noo, klimatyczne strasnie. Wszytsko drobiazgowo i z bardzo dobrym wyczuciem skonstruowane. Można się wkręcić.
  • spirytysta 22.08.2018
    dziękować :)
  • Agnieszka Gu 23.08.2018
    Witam,
    Klimat niesamowity. Wiedzy ogrom. Mam dlatego pytanie: czy wśród wymienionych postaci występują też osoby prawdziwe/historyczne z Towarzystwa Metapsychicznego i innych czy to wszystko, włącznie ze stowarzyszeniami to fikcja?
    Świetna część :)
    Pozdrawiam :)
  • spirytysta 23.08.2018
    Dzięki wielkie za lekturę :)
    Poza głównymi bohaterami i Rabczyńskim wszystkie postaci są autentyczne... a główny bohater w zasadzie jest literackim połączeniem dwóch postaci historycznych: Juliana Ochorowicza i Prospera Szmurło :)
  • spirytysta 23.08.2018
    Polskie Towarzystwo Badań Psychicznych i Towarzystwo Psycho-Fizyczne również istniały. W 1938 r. połączyły się w Polskie Towarzystwo Parapsychologiczne.
  • Agnieszka Gu 23.08.2018
    Tak myślałam, to nie mogła być do końca fikcja... Za dużo tu dokładnych detali, mnóstwo fachowej wiedzy...
    Super :)
  • spirytysta 23.08.2018
    Agnieszka Gu Dziękuję, to bardzo miło tak czytać o swojej pracy :). Jeśli interesują Cię te zagadnienia, napisałem kiedyś monografię historyczną na ten temat, nosi tytuł "Duchy czy nieznana siła?" :)
  • Agnieszka Gu 18.09.2018
    spirytysta
    Super :) Od razu wiedziałam, że to nie jest tylko powierzchowna znajomość tematu :))
    Co do moich zainteresowań (których jest cały szpaler ;) — jest tam miejsce również na, powiedzmy "niewyjaśnione zjawiska związane z zagadnieniami wszelakimi", zwłaszcza że piszesz w tak ciekawy sposób, że trudno się oprzeć twojej opowieści.
    Pozdrowionka :)

    PS. A czy ta monografia jest gdzieś dostępna na necie?
  • Agnieszka Gu 18.09.2018
    spirytysta
    Super :) Od razu wiedziałam, że to nie jest tylko powierzchowna znajomość tematu :))
    Co do moich zainteresowań (których jest cały szpaler ;) — jest tam miejsce również na, powiedzmy "niewyjaśnione zjawiska związane z zagadnieniami wszelakimi", zwłaszcza że piszesz w tak ciekawy sposób, że trudno się oprzeć twojej opowieści.
    Pozdrowionka :)

    PS. A czy ta monografia jest gdzieś dostępna na necie?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania