Wilk

- Minąłem właśnie most przy przystanku PKS – zakomunikował myśliwy do krótkofalówki.

- Doskonale, idź dalej na wschód. Nasi chłopcy oznaczyli czerwoną wstęgą latarnię. Od niej zaczyna się szlak handlowy i twoja misja. – oznajmił znajdujący się w bazie Piotr.

- Co mogę zastać na miejscu ?

- Z tego co tamci rolnicy gadali w białym budynku ukryli resztki plonów, które wieźli do nas. Nie spodziewaj się żadnych wozów, po ostatnim ataku zaprzestali przemieszczania się swoimi pojazdami, podobno bali się je stracić. Dlatego zaczęli wysyłać kurierów z niewielkimi paczkami na wózkach. Ten ostatni zdołał ukryć wcześniej wspomnianym budynku ładunek. Opowiadał, że to był diabeł, ale licho go tam wie. Ciekaw jesteś co tak ich atakuje tam ? – zapytał się próbując przełamać służbowy dialog.

- Na pewno nie diabeł czy dusiołek. Sądzę, że jakieś stado albo nowy rodzaj zwierzyny w naszym „Rezerwacie”. Swoją drogą ten ich diabeł jest całkiem ciekawy.

- Co masz na myśli ? – powiedział będąc lekko zaniepokojony fascynacją Marcina

- Napada ich transporty regularnie, zawsze w nocy. Umie ich podejść nie zostając zauważony do momentu ataku. Zabiera najczęściej jedzenie atakując tylko w obronie własnej. Zdaje się, że nasz szabrownik to ktoś nowy. Większość mutantów najczęściej atakuje by zabić bo w ludziach widzą pożywienie. Potrafi planować swoje działania tak jak człowiek.

- Chyba nie sugerujesz, że to zmutowany człowiek ? – dało się wyczuć obawę w zadanym pytaniu radiooperatora.

- Nic nie sugeruję, to tylko moje spostrzeżenia na podstawie rozmów z tymi, którzy przeżyli spotkanie.

- Obyś tylko nie zapomniał, że nie jesteś odkrywcą tylko myśliwym. Masz to coś zabić i przynieść dowód. Za to ci płacą. – zmienił ton by zakamuflować swoje niezrozumienie do ciekawości myśliwego.

- Wiem… - westchnął pod nosem.

- Pamiętaj, że w razie gdybyś za cztery godziny się nie odezwał ruszy po ciebie oddział Leśników. Masz w kamizelce zaszyty nadajnik.

- Nie musisz mnie straszyć, wiesz że to na mnie już nie działa. – powiedział dając do zrozumienia z kim rozmawia.

Po kilkunastosekundowej ciszy pomiędzy rozmówcami, Piotr odezwał się już innym głosem. Był nieśmiały, ale życzliwy.

- Słuchaj… jak się w ogóle czujesz. Teraz brzmisz całkiem dobrze, ale w bazie wyglądałeś jak złamas. Czy to przez…

- Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Zarządzam ciszę radiową, bez odbioru. – przerwał mu Marcin nie chcąc słyszeć pytania, które większość osób z jego towarzystwa mu zadaje od kilku miesięcy.

Pytania to skutek wydarzenia, które zmieniło stosunek jego towarzyszy do niego. W bazie osiem miesięcy temu doszło do ataku ze strony zmutowanych stworzeń nazywanych pieszczotliwie Zwierzołakami. Zwierzęta, przerośnięte, z dziwnymi zmamieniami na sierści i oczyma oraz lepszej budowie fizycznej to przyczyna upadku, a raczej powstania nowej cywilizacji. Nikt nie wie jak i skąd to nastąpiło, po prostu zaczął się chaos wywołany ich atakami. Na początku w lesie potem całymi hordami w miastach. Nikt nie był na to przygotowany. Dopiero po kilku dniach zaczęto opanowywać sytuację. Swoją drogą zabawne, że nikt nie zauważył lub nie chciał zauważyć zagrożenia. Co mogło być tego powodem ? Czyżby fakt iż ludzie przestawali zwracać uwagę na to co się w około nich działo, że byli bardziej zajęci pogonią za sztucznym szczęściem i pieniędzmi. A może to pieniądze, jakaś korporacja podtruwała środowisko odpadami ze swoich fabryk, aż w końcu natura lub Bóg ich pokarał za to. W sumie kogo to teraz obchodziło przez co i jak to się stało. Przywrócono rządy, kraj podzielono na „Rezerwaty” by lepiej scharakteryzować stopień zagrożenia ze strony Zwierzołaków. Jedynie co się zmieniło to brak Internetu, uczelni wyższych, telewizji, obiektów kulturowych, pieniędzy, a także polityków. Chociaż po tych ostatnich nikt nie płakał. Rezerwaty pełniły również funkcję urzędową, w każdym z nich znajdowały się różne obiekty ludzi których przetrwali. Były to bazy wojskowe, farmy, osiedla, supermarkety. Miało to też sprawić wrażenie panowania nad sytuacją przez rząd ze sztabu kryzysowego. Pomagała uratowana technologia radiokomunikacji oraz sieć energetyczna dostarczająca wioską prąd jak i niewielka ilość pojazdów mechanicznych. Ludzi było znacznie mniej a tereny niegdyś licznych miast opustoszały i podniszczały. W takiej właśnie bazie wojskowej Marcin mieszkał wraz z Alicją, jego kluczem do własnego serca. Dzięki niej czuł radość każdego dnia, a także nadzieję, że uda im się w tym świecie założyć prawdziwą rodzinę z trójką dzieci oraz osiedlić gdzieś na farmie odciętej od reszty. Jednak los z nich zakpił. Zostali zaatakowani przez mutanty, które wdarły się do bazy. Tamtego dnia Alicja była nadzwyczaj szczęśliwa chciała się spotkać z Marcinem po zakończeniu jego pracy jako myśliwy. Jednak do tej rozmowy nigdy nie doszło. Po powrocie z nieudanego polowania w martwym mieście podczas, którego zahaczył o sklep jubilerski i znalazł pierścionek idealny na oświadczyny zetknął się z ponurym obrazem świata. Wioska przypominała teren ludobójstwa tak dobrze znanego z podręczników od historii. Ciała dzieci, kobiet, mężczyzn walały się wszędzie. Nigdy nie widział czegoś takiego od momentu apokalipsy ludzkości. Instynktownie pobiegł do swojego baraku spodziewając się znaleźć ciało swojej wybranki. Niestety nie było jej, a jedynie ślady walki i pobojowisko. Mając nadzieję, że przeżyła pobiegł do budynku dowództwa. Tam dostał informację od lekarza.

- Niestety pani Alicji nigdzie nie ma, tak jak kilku innych mieszkańców. Bardzo mi przykro. - mówiąc to położył rękę na jego ramieniu na znak otuchy.

Te słowa zniszczyły jego dotychczasowe życie usunęły wszystko to co było w nim piękne. Przez pierwsze Kilka tygodni usilnie jej szukał narażając często przy tym życie. W końcu jego koledzy wybili mu dalsze poszukiwania z głowy. Pogodził się z faktem stając się zapartym myśliwym, fanatycznie badając zabójców Alicji. Stało się to jego nowym życiem.

Przechodził obok dawnego sklepu spożywczego, jedynego we wsi. Obecnie był to jeden z wielu pustostanów stojący tylko po to by przypominać o dawnym świecie. Swego rodzaju nagrobek stopniowo rozkradany z tego co mógł jeszcze zaoferować. Ruiny sklepu przypominały Marcinowi o jego rozważaniach dlaczego dobrzy ludzie tak łatwo giną. Tyczyło się to właściciela owego budynku. Zawsze był życzliwy i pomocny. Będąc jedną z lepiej usytuowanych i ustawionych osób na wsi, pomagał dzieciakom z tak zwanych patologii, gdzie ojciec przepijał większość domowego budżetu. Dawał tym małym jedzenie, a nawet słodycze i chipsy na święta. Wkrótce po pojawieniu się Zwierzołaków zginął, został zagryziony przez psy. Niby każdemu mogło się to przydarzyć, ale akurat pech wybrał jego. Czyżby pech, a może szczęście dzięki czemu nie siedzi w szambie razem z Marcinem. Szybko zaprzestał dalszym rozważaniom pamiętając kim jest i po co tu przybył. Po dziesięciominutowej drodze dostrzegł uwiązaną czerwoną wstęgę łudząco podobną do znaczników z gier komputerowych. Do ściemnienia się miał jeszcze dwie i pół godziny. Musiał ten czas dobrze wykorzystać. Zaczął od scharakteryzowania terenu obławy. Biały budynek ze wspomnień klientów był w istocie wiejskim przedszkolem, ze słabym dofinansowaniem na co wskazywał niewielki rozmiar placówki. Wewnątrz znajdowały się dwa pojemniki o wymiarach 50 na 50 centymetrów. Typowe do przechowywania żywności w niskiej temperaturze sprzedawane w supermarketach w różnych kolorach za 39.99 złotych. Wyróżniały się na tle zniszczonego wnętrza obiektu oświaty. Rozejrzał się dokładnie po nim upewniając się o braku wartościowych rzeczy czy miejsca obserwacyjnego. Na jego szczęście na drugie stronie ulicy znajdowała się drewniana chata na wpół zawalona. To podsunęło mu plan. Postanowił ustawić ładunek na zewnątrz, a samemu udać się na chatkę czając się z bronią na „diabła”. Genialny w swej prostocie, jedynym minus był taki, że trzeba było czekać nie dając znaku życia. Po ułożeniu przynęty, począł przygotowywać swoje miejsce. Chatka posiadała strych z oknem na który dostał się dzięki drabinie leżącej za posesją. Na strychu podłoga niemiłosiernie skrzypiała wskazując na swój wiek. Mogła jeszcze pamiętać drugą wojnę światową. W razie pogoni czy ucieczki zawalona część nadawała się idealnie. Musiał jeszcze siebie przygotować, w tym celu zdjął plecak i wyjął z niego wysłużony płaszcz maskujący. Dla pewności ubrudził go kurzem i wytarzał w gruzie. Sprawdził swojego AS Val-a oraz przełączył na ogień pojedynczy. Założył płaszcz, usadowił się dość blisko okna i czekał. Tak, czekanie było swego rodzaju zapłatą za dobry teren łowów. W tej kategorii był weteranem, potrafił leżeć w runie leśnym kilka godzin by potem oddać jeden strzał. W obecnym położeniu mógł się jedynie obawiać pająka, który zacząłby chodzić sobie po nim i niechęci zwierzyny na przynętę.

Słońce w końcu zaszło ustępując lunie. Zadowolenie Marcina tym faktem wynikało ze zmniejszenia się ilości płynącego po całym ciele potu. Coraz bardziej czuł jak cały sprzęt się przykleja do ciała, co podsycała niechciana niecierpliwość. Skupiony na jednym zadaniu usłyszał szmer trawy. Z każdą sekundą pozwalały się zlokalizować dokładniej. Szabrownik wozów skradał się w trawie obok szkoły na czterech łapach. Jego ciemna sylwetka powoli zbliżała się do skrzynek. Myśliwy mógł teraz dostrzec całą postać przez celownik optyczny. Zwierzyna badała jasnozielonymi lekko święcącymi oczyma teren. Poruszała się zgrabnie węsząc nosem wokół przynęty. Nie znajdując niebezpieczeństwa wstała pokazując swe pełne majestatyczne oblicze. Dwumetrowa wilczyca z odbijającymi światło księżyca pasami biegnącymi po kręgosłupie i całym szkielecie to w istocie był ten diabeł. Skąpana w blasku księżyca, poruszająca się na dwóch łapach zrobiła niespotykane wrażenie na Marcinie. Pierwszy raz widział coś takiego na oczy. Istny cud natury, prawdopodobnie nowy gatunek w przyrodzie miał zostać przez niego zabity. Miał wykonać zbrodnie w zamian za jedzenie, leki i inne dobra. Czy było tego warta, palec niezdecydowanie macał spust przeciągając wyrok. Czy mógł zrobić coś innego? Może powinien zostawić to w spokoju? Może powinien tylko postrzelić by zbadać okaz? Niepewność w jego głowie narastała doprowadzając do odsunięcia się od okna. Drewno pod prawą nogą skrzypnęło o wiele mocniej. Podłoga pod ciężarem ciężkiego buta wojskowego załamała się, a reszta ciała poszła wraz za butem. Tym samym powodując upadek Marcina głową na dół. Huk był na tyle głośny, że mógł przyciągnąć uwagę drapieżnika. Leżąc cały obraz zaczął stopniowo zanikać, aż stracił przytomność.

Ból głowy upraszający się o uwagę wytrącił go ze snu. Światło z lampy naftowej obok materaca, na którym leżał oślepiało jego osłabioną próbującą dojść do siebie percepcję. Ręką wymacał bandaż owinięty wokół głowy.

-Czyli to nie sen – wymamrotał przez zaciśnięte zęby uświadamiając sobie o prawdziwości wydarzeń.

Musiał zbadać gdzie jest, gdyż pomieszczenie nie przypominało mu żadnego w którym się kiedykolwiek znajdował. Wstał obolały sprawdzając stan sprzętu. Nie miał już plecaka, karabinu oraz płaszcza. Miał jednak całe ubranie włącznie z kamizelką. Wyciągnął z niej pistolet policyjny z jednym magazynkiem. Pomieszczenie było pokryte kafelkami koloru żółtego, część zdążyła już poodpadać. Całość wyglądała jak pokój socjalny dla personelu. Białe drzwi nie były zamknięte, delikatnie otworzył mierząc przed siebie jedyną bronią. W korytarzu nie było nikogo. Zżółkniałe ściany pozbawione swego pierwotnego koloru oraz obdrapane gumoleum nadawały miejscu specyficznego klimatu. Mimo wszystko stan wcześniejszego pomieszczenia dawał znak na to, że ktoś tu mieszkał. Po lewej stronie od drzwi na końcu korytarza znajdowało się okno z niewielkimi pozostałościami szyby. Podszedł i wyjrzał przez nie z nadzieją na dowiedzenie się o swojej lokalizacji. Za oknem znajdował się parking oraz budynki ze zniszczonym szyldem „Pensjonat Cy…”. Brak ostatnich liter uniemożliwiaj odczytanie pełnej nazwy. Nie wiedział gdzie konkretnie jest, nigdy nie był w żadnym pensjonacie. Jego uwagę przykuł dziwny dźwięk dochodzący z drzwi obok okna. Przypominał płacz dziecka ze skowytem. Zainteresowany otworzył drzwi przechodząc do miejsca hałasu. Kolejny pokój tym razem dla gości co sugerował inny wystrój ścian był pełen różnych pudeł. Okna były pozakrywane, a jedynym źródłem światła tak jak poprzednio była lampa naftowa. Na pozostałościach łóżka, przypominające teraz bardziej legowisko zobaczył trzy wilcze niemowlęta przypominające niedoszły cel.

-A więc… - zdążył tylko tyle powiedzieć zanim został powalony na ziemię.

Trzymała go matka owych maluchów. Cały przerażony tym, że zaraz może stać się pokarmem dla nich patrzył w jej oczy. Ona natomiast patrzyła na niego ze spokojem, wręcz z zadowoleniem. Oczy wilczycy z takiej odległości wydawały się znajome, za bardzo znajome. Czy to mogło, a raczej mogła być…

- Alicja, czy to naprawdę ty – powiedział ze łzami.

Zbliżyła się ostrożnie przytulając go i przykrywając swoim futrem. To była ona, jego miłość znowu była u jego boku. Ten dziwny cud trudny do wytłumaczenia spowodował setki, tysiące myśli na raz w głowie leżącego.

- Czy to moje dzieci tam leżą? Czy to chciała mi powiedzieć tamtego dnia? Dlaczego zmieniła się w to coś? Jak będziemy razem żyć? Dlatego mnie zabrała tutaj? – cały czas myślał.

Jednak wszystkie te pytania przestały być istotne, liczyło się tylko tu i teraz. A teraz mogli wreszcie zbudować to o czym od zawsze marzyli. Swoją ostatnią cytadele, w której spędzili by resztę życia. Nareszcie mógł się spełnić, mimo trudności ich złoty sen. Wydawało się to początkiem czegoś wspaniałego ,nowego rozdziału więzi w postapokaliptycznym świecie. Swego rodzaju przełom. Niestety mały metalowy szczegół rujnował to wszystko. Nadajnik w kamizelce nadal działał, co dowodem były przerobione samochody terenowe podjeżdżające pod pensjonat. Uzbrojeni ludzie przypuścili błyskawiczny szturm będąc przekonani o niebezpieczeństwie w jakim znajdował się ich człowiek. Nieświadomi kochankowie na nowo złączeni kontynuowali chwilę czułości. Adwersarze byli już kilka metrów od pokoju. W końcu przybyli, widząc leżącego na Marcinie diabła poczęli strzelać bez słowa ze wszystkiego co mieli. Strzelby, karabiny, pistolety zaśpiewały morderczą pieśń trafiającą we wszystko co się przed nimi znajdowało. Dzieci przestały skomleć, Marcin i Alicja nie wydawali z siebie tchu, a broń zamilkła. W jednym Momocie ludzie na nowo zniszczyli coś co tak pieczołowicie poszukiwali. Ostatnia cytadela prawdziwego szczęścia w nieszczęśliwym świecie umarła, łącząc oboje kochanków na zawsze ze sobą.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania