Pokaż listęUkryj listę

Wiosna zawsze smakuje krwią Rozdział 2 (cały)

Po drodze mijaliśmy zbiorowisko ludzi. Zaciekawiony zatrzymałem się. Grupa nie liczyła więcej niż dziesięć osób, byli to zwykli mieszczanie. Nic specjalnego, jednak to wokół czego się zebrali, zwróciło moją uwagę.

- Cholerni Bezimienni – odzywa się obok mnie Gerard. - Coraz częściej można natknąć się na ich znaki.

Na ścianie zakładu stolarskiego jest wymalowana farbami pozbawiona twarzy głowa.

Ludzie rozmawiają cicho między sobą. Z wnętrza sklepu wychodzi mężczyzna w średnim wieku. Nosi skórzany fartuch, we włosy ma wplecione trociny, a w ręce trzyma drobny młotek.

- Co tu się wyrabia. Ludzie, o co chodzi!? - woła do zbiorowiska.

Pokazują mu. Najpierw na jego twarzy pojawia się zdziwieniem, a zaraz później czysta wściekłość.

- Pierdoleni heretycy zasrani! Żeby ich boska kara dopadła jak najszybciej.

Jego przekleństwa zwracają uwagę innych przechodniów. Z warsztatu wychudzą jego uczniowie, starają się uspokoić swojego mistrza. Jednak ten ich nie słucha, odpycha ich.

- Proszę się uspokoić. - odzywa się nowy głos.

Należał on do młodego kapłana. Musiał niedawno przejść przez uroczystość okadzania, mógł mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat. Niski blond, o miłym uśmiechu i jasnych błękitnych oczach.

- Rozumiem twój gniew bracie, jednak nie powinieneś pozwalać, by ona tobą kierował. - Powoli zbliża się do stolarza. Kładzie mu rękę na ramieniu. - Zaraz zorganizuję odrobinę farby i zamaluję ten heretycki obrazek. Nie ma o co się denerwować.

Jego głos jest spokojny, mówi powoli, nieśpiesznie. Stolarz się rozluźnia, jeden z jego uczniów delikatnie wysuwa mu z ręki młotek.

- Niech mi ojciec wybaczy – odzywa się ze spuszczoną głową. - Dałem się ponieść.

Kapłan się uśmiecha.

- Jest ci wybaczone. -Spogląda na tłum. - Proszę się rozejść. Nie ma tu nic do oglądania.

O dziwo ludzie się go słuchają. Rozchodzą się i tylko ja z Gerardem dalej stoimy.

- Ładna przemowa – kiwam z aprobatą głową.

Duchowny kłania się jak artysta na scenie, a potem zwraca się w stronę właściciela zakładu.

- Czy masz może na składzie farbę, którą będę mógł to zamalować?

Mężczyzna macha ręką.

- Niech sobie ojciec nie zawraca tym głowy. Moi uczniowie się tym zajmą.

Duchowny kręci głową.

- Obiecałem, że to zamaluję i mam zamiar dotrzymać słowa. Proszę tylko byś mi dał pędzel i farbę.

Stolarz zrezygnowany wzrusza ramionami.

- Zaraz ją przyniosę.

Wraca do zakładu, a jego uczniowie za nim.

- Jestem ojciec Artur North – przedstawia się nam, kiedy zostajemy sami.

- Gerard Tucio Lons, a to mój młodszy brat Pawn Septimus.

Kłaniamy się z szacunkiem.

- Miło mi was poznać – North posyła nam przyjacielski uśmiech.

- Nam również. Proszę o wybaczenie, ale goni nas czas.

Gerard łapie mnie za ramię i ciągnie wzdłuż uli.

- Oczywiście, bezpiecznej drogi. Niech światło stwórcy ma was w opiece.

 

Spotkanie odbyło się w piwnicy, poza wzrokiem niepożądanych świadków. Wejścia pilnowała dwójka młodzieńców. Byłem bardzo zaskoczony kiedy rozpoznałem ich jako starszych kolegów z akademii. Mieli po szesnaście lat, uczęszczali na zajęcia razem z Gerardem. Nie potrafiłem jednak przypomnieć sobie ich imion. Widocznie nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni.

Gerard wykonał w ich stronę dziwny znak ręką. Był on zbyt szybki, nie zdążyłem do końca zapamiętać jak on wyglądał.

- Jesteście spóźnieni. Wchodźcie, spotkanie już trwa.

Patrzę na brata. Na twarzy mam wymalowanych tysiące pytań, ale jego spojrzenie nakazuje mi milczenie.

- Chodź.

Ciągnie mnie w dół, nie opieram się, posłusznie podążam tuż za nim. Nie wiem o co chodzi i szczerze nie jestem ciekawy. Jednak się nie zatrzymuję i idę dalej. Z dołu dobiegają ludzkie głosy. Łączą się i mieszają w niezrozumiałą bezładną papkę. Jednak z każdym kolejnym stopniem stają się bardziej zrozumiałe.

- Gerard, o co tu chodzi? - szepczę mu do ucha.

Serce zaczyna bić mi jak szalone. Ostatnio wiele się słyszy o heretyckich kultach. Bezimienni to jedni z nich, jednak w mieście jest więcej takich grup. Namnożyło się ich w szczególności w wyższych sferach. Znudzeni wygodnym życiem arystokraci szukają rozrywek gdzie tylko się da. Władze razem z inkwizycją starają się im przeciwdziałać, ale to tak jakby próbować opróżnić ocean szklanką.

Boże, czy Gerart dołączył do sekty!? Myśl na pozór absurdalna, ale co jeśli?

- Zaraz zrozumiesz. Zaufaj mi.

Zaufałem, z wielkim trudem, ale jednak. Z perspektywy czasu wiem że to był błąd.

Na dole trwało zgromadzenie, ledwie mieściliśmy się w tej piwnicy. Całe pomieszczenie było oświetlane przez kilka lamp. Dzięki czemu było całkiem jasno.

Szybko rozejrzałem się po zgromadzonych twarzach. Rozpoznałem w wielu z nich,kolegów z zajęć i klubu strzeleckiego. Z kilkoma osobami wymieniłem skinięcia głową i uściśnięcia rąk.

Udawałem że jestem spokojny. Że wcale nie chcę każdą cząstką swojego ciała stąd się wyrwać. Uśmiechałem się jak głupi i wymieniałem się krótkimi uprzejmościami.

Spojrzałem z zaciekawieniem w stronę stojącej w centrum postaci. Był to wysoki mężczyzna, jasny blondyn o niebieskich oczach i szlacheckich rysach. Miał najwyżej dwadzieścia lat. Nie nosi munduru akademii. Jego strój był dobrze wykonany, co jasno świadczyło o majętnym pochodzeniu, ale bez żadnego przesadnego przepychu.

Miałem wrażenie że skądś go znam. Zacząłem przeszukiwać swoją pamięć w poszukiwaniu odpowiedzi.

I nagle spłynęło na mnie olśnienie. Książę Henry Seto Tars. Omal nie krzyknąłem z niedowierzania. Cztery lata temu ukończył naszą akademię. To on zwerbował mnie do klubu strzeleckiego. Dzięki niemu zapałałem miłością do broni palne i stałem się tak dobrym strzelcem. Zapoznał mnie w szkole z połową moich aktualnych przyjaciół.

O co tu chodzi? Co robi tu książę!?

- Przyjaciele – zaczął przemawiać swoim jedwabiście miękki głosem. Wszelkie szepty umilkły natychmiastowo. - Cieszę się że zjawiliście się tak licznie. Wasz widok napawa mnie radością i dumą. Inne królestwa mogą nam tylko pozazdrościć takiej młodzieży. Młodzieży dla której dobro ojczyzny jest najważniejsze.

Jest jak zaklinacz węży którego pewnego razu widziałem na festynie. Jego ruchy i głos hipnotyzowały publiczność, nie pozwalając na choćby chwilowe rozproszenie uwagi. Wszyscy go słuchaliśmy.

- Tydzień temu umarł mój ojciec – kontynuuje. Po jego policzku spływa pojedyncza kryształowa łza. - Teraz trzeba wybrać nowego władcę. Naturalny cykl, Król nie żyje, niech żyje król. Od małego byłem przygotowywany by przejąc koronę. Całe moje życie zostało poświęcone by nasze państwo miało godnego następcę. Zgodnie z prawem boskim i ziemskim tron należy się mnie.

Robi przerwę. Wszyscy czekamy, w absolutnej ciszy, jak żołnierze na rozkaz. Moje złe przeczucia tylko narastają.

- Niestety, są w królestwie osoby które nie chcą by na tronie zasiadł prawowity władca. Chcą sporów i podziałów. Nie obchodzi ich że kiedy oni knują to królestwo cierpi! Pole pozbawione opieki chłopa umiera. Zarastają je chwasty, pojawią się szkodniki. Stado pozbawione pasterza czeka tylko jeden los. Rozszarpanie przez wygłodniałe wilki.

Książę bierze kilka głębokich oddechów. Wszyscy śledzimy jego najmniejszy ruch, bojąc się nawet mrugnąć. Wyciąga z kieszonki chusteczkę, przeciera spocone czoło, a następnie ją chowa

- Zdrada zawsze przychodzi ze strony najbliższych – kontynuując zniża głos jakby do szeptu. - Moja siostra upomniała się o koronę. Jestem przekonany że stała się marionetką w rękach moich wrogów.

Milknie, pozwala słowom na chwilę zawisnąć w powietrzu. Kręcę z niedowierzaniem głową. Szaleństwo, czyste szaleństwo. Było siedzieć w pokoju i dalej czytać „Tysiąc lat historii”. Za niego nie groziło mi oskarżenie o zdradę królestwa i powieszenie.

- W normalnych okolicznością nie miało by to żadnego znaczenia. Niestety udało jej się zebrać duże grono sprzymierzeńców. Z generałem Borsem Flowersem na czele.

Szepty przemieniły się w okrzyki. Święte oburzenie, na spółkę z niedowierzaniem wypełniło piwnicę. Bors Flowers, był potęgą z którą trzeba było się liczyć. Ludność go kochała, a armia wielbiła jak boga. Pochodził z pospólstwa. Mając dwadzieścia lat i ani grosza przy duszy, dołączył do gwardii. Zaczynał od samego dołu, czyścił latryny, pomagał w kuchni, pucował buty i klamry pasków.

Przez dwadzieścia lat piął się w górę, dokonując niesamowitych rzeczy. Chodzą plotki że ma więcej medali niż jakikolwiek inny generał w całej naszej historii. W końcu został awansowany do rangi generała pięć lat temu.

- Niemożliwe!

- Generał Bors jest wiernym obrońcą korony!

Książę czekał, pozwolił ludziom wykrzyczeć swoje niedowierzanie. Jak wyrozumiały ojciec, stał cierpliwie aż dzieci się nie uspokoją.

- Wiem przyjaciele jak się czujecie – uniósł ręce w uspokajającym geście. - Sam myślałem o nim jak o przyjacielu. Razem służymy królestwu, oboje oddalibyśmy za nie życiem. Jednak prawda jest taka że oddał swoje poparcie mojej siostrze, Czerwonej Księżniczce.

Jednak to nie wszystko. Dziedziczy najstarszy męski potomek. Kiedyś było inaczej, dziedziczył po prostu najstarszy. Bez względu na płeć. Ale mój dziadek zmienił je w swojej nieskończonej mądrości. Dalej jednak w wielu miejscach szlachcice i nie tylko, odmawiają przyjęcia nowego prawa. Moja siostra obiecała im powrót do starego zwyczaju! W ten sposób uzyskała silne wsparcie z południa i zachodu królestwa.

Henry znowu robi pauzę.

- Nie ma to jednak znaczenia. Prawo jest prawem, nieważne jakiego by nie miała poparcia. To król i rada ustanawiają prawo. A ono mówi że to męski potomek dziedziczy. Tutaj właśnie na jej konto zbrodni dochodzi kolejne przewinienie. Fałszerstwo.

Cała sala, razem zemną, zamiera. To bardzo poważne oskarżenia, myślę sobie. Spoglądam na brata. Ten jest wpatrzony w księcia jak w obrazek. Mam ochotę chwycić go za ramie i wywlec stąd na siłę. Już wiem że z tego wszystkiego nic dobrego nie wyjdzie i chcę uciec dopóki mogę. By uniknąć szarżującej tragedii

Jednak tego nie robię. Nie przez ciekawość, ale czysty strach. Rozglądam się po twarzach zebranych i widzę to. Ogień, bezwzględne oddanie graniczące z fanatycznym uwielbieniem. Sam bóg wie co mogło by mnie spotkać gdyby uznali mnie za wroga.

A to by się stało gdybym teraz spróbował opuścić piwnice. Przełknąłem więc ślinę i słuchałem dalej.

- Moi wrogowie mieli czelność podrobić ostatnią wolę mojego ojca! - Głos księcia się podnosi. Słychać w nim nabrzmiały gniew. Zacisnął mocno pięści. - Sfałszowali ostatnią wolę mojego ojca. Tak by było w nim zapisane że pragnie by to moja siostra odziedziczyła tron!

Gniew wzbiera się po ludziach. Krzyczą, unoszą do góry ręce w gniewnych gestach. Łapię Gerarda za ramie.

- Proszę cie, chodźmy stąd. - szepcze mu do ucha.

Odwraca się do mnie. Patrzy mi w oczy z niedowierzaniem i lekkim gniewem.

- Co ty mówisz? Tu chodzi o sprawiedliwość, o dobro królestwa!

Mielę w ustach przekleństwo.

- Nie tak głośno! Słuchaj to szaleństwo. Proszę chodźmy stąd, porozmawiajmy na spokojnie w dormitorium.

- Chcesz to idź. Ja zostaję – oznajmia stanowczo, a następnie wyszarpuję swoje ramie z mojego chwytu.

Zostałem, chociaż nie powinienem. Nie mogłem zostawić brata, po prostu nie mogłem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • krajew34 20.11.2019
    Dwa razy był i to blisko siebie - Był nim piętnastoletni chłopak, bardzo wysoki i chudy. Miał czarne jak smoła włosy i równie ciemne oczy, ale dobrze mu z oczy patrzało. Ubrany był w żółty mundurek szkolny.
    Tak to nie wyłapałem większych, choć ta szabla mi się gryzie. Raczej była używana jako broń piechoty, ale tej walczącej tylko w walce w zwarciu, przeważnie używali jej jeźdźcy. Zależy też na kim się wzorujesz, jeśli na zachodzie, tu raczej dominowały rapiery, szpady, buławy. No, ale jak się człowiek uprze, to może zostać szabla, trochę ciężka i niewygodna, ale ok. Całość interesująca.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania