Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Wirus - Rozdział 20.
Nieustannie padający deszcz zdecydowanie utrudniał drogę w przewróconym wieżowcu. Mokra powierzchnia, pełno kałuż i cieknąca ze ścian woda mogły spowodować wiele hałasu, a w przypadku spotkania zarażonych, oznaczałoby to prawdziwą klęskę.
– Myślisz, że przeżyją? - spytała Marlene patrząc ostatni raz na konie. Wcześniej, przełożyliśmy z juk do plecaków tyle materiałów, ile zdołaliśmy.
– Nie wiem - odparł gorzko Hank. Sytuacja po tym, co wykrzyczałam nadal była napięta. Hank nie chciał za dużo gadać, a przerażony Patrick przerzucał co chwila wzrok z niego na mnie. Nie dziwiłam mu się i miałam świadomość, że... mogłam być dyskretniejsza.
– To nie taki długi budynek - zauważyła Marlene krzywiąc usta - Uwiniemy się raz dwa.
– No - wybąkałam zakładając kosmyk za ucho - Tylko bądźmy ostrożni.
– No pewnie - potwierdziła Marlene.
Gdy weszliśmy do środka, zauważyłam pełno poprzewracanych biurek, szaf i krzeseł. Walało się tu mnóstwo artykułów biurowych, wszędzie tony kartek i wizytówek. Kolejne z miejsc, które niegdyś musiały tętnić życiem. A może nadal tętniły...
Nagle usłyszeliśmy znajomy jęk.
– Szybko, głowa nisko! - nakazał Hank szeptem, po czym wszyscy przyklęknęliśmy za jednym z większych biurek.
Naszym oczom ukazał się zarażony. Sądząc po resztkach garnituru, które na nim zostały, zgadywałam, że był kiedyś pracownikiem w tym miejscu. Poruszał się dosyć płynnie, jak na chorego. Większość z nich chodziła w karykaturalny sposób, krzywo stawiając nogi i wykonując co raz dziwne wymacht ramion. Wszystko to, było wynikiem mutacji.
Zarażony zbliżał się w naszym kierunku, jednak chyba nas nie zauważył. Dobrze się składało.
– Załatwię go, ale musimy uważać. Może być ich więcej - wyszeptał Hank. Marlene kiwnęła głową.
Gdy zarażony znalazł się już odpowiednio blisko, Hank przeskoczył biurko, chwycił go za głowę i wbił nóż prosto w krtań. Chory chciał już krzyczeć, jednak na szczęście nie zdążył.
Krew gęsto wyciekła z otwartego gardła potwora. Patrick odwrócił wzrok. Był cały roztrzęsiony i blady.
– Wszystko okej? - spytałam kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie spojrzał na mnie.
– Nienawidzę ich - przyznał cicho.
Hank westchnął. To prawda, raczej nikt za nimi nie przepadał.
– Idziemy cicho i szybko. Dalej może być ich więcej - dyrygował Hank.
Pochyleni, skradaliśmy się niemal bezszelestnie omijając największe kałuże, aby nie powodować hałasu. Potrafiliśmy zachować zimną krew... może poza Patrickiem. Wyglądał tak, jakby w ogóle wcześniej nie miał do czynienia z zarażonymi. Byłam niemal pewna, że o ile w ogóle jakiegoś zobaczył, nie zabił go. To w końcu nadal był młody chłopak, który niestety należał do niewłaściwej grupy.
Usłyszeliśmy kolejne jęki i krzyki. Nie zwiastowało to niczego dobrego.
– Kurwa - zaklął Hank. Zajrzeliśmy do ostatniego pomieszczenia, które dzieliło nas od wyjścia na zewnątrz. Była to jakaś wielka sala konferencyjna, w której przebywało mnóstwo zarażonych.
– Cholera... widzę piętnastu, może jest więcej - wyszeptała Marlene.
– Nie ma innej drogi - powiedziałam, oddychając ciężko - Co teraz?
Nikt nie wyglądał tak, jakby nagle wymyślił genialny plan. Jedynie Hank...
– Okej, nie ma wyboru - mówił zduszonym głosem - Cofniecie się za biurko, przy którym zabiłem tego pierwszego. Tam się schowacie, a ja w tym czasie wyprowadzę ich na zewnątrz. Zrobię za przynętę...
– Oszalałeś? - skrzywiła się Marlene - To cholernie niebezpieczne.
– Oni nie są najszybsi - tłumaczył - Pobiegną za mną odpowiednio daleko, a wy w tym czasie przejdziecie dalej. Wyminę ich na zewnątrz, i do was wrócę. Dam radę, musicie mi zaufać.
– Hank... - zaczęła Marlene.
– Po prostu się przygotujcie - nakazał.
Marlene wyglądała tak, jakby chciała jeszcze zaprotestować, ale nie wiedziała jak. Nie mogła chyba znaleźć odpowiednich słów. Wpatrywała się tylko w niego błagalnym wzrokiem.
Sędziwa twarz Hanka jednak nie wyglądała na ustępliwą. Mężczyzna nie miał zamiaru dłużej czekać. Ruchem ręki kazał nam cofnąć się za biurko.
– Mam złe przeczucia - wymamrotała Marlene, gdy już zajęliśmy pozycję.
Hank strzelił w jednego z zarażonych.
– Tutaj, skurwysyny! Za mną! - krzyknął.
Istna horda, gotowa rozszarpać wszystko na swojej drodze rzuciła się w pogoń za mężczyzną.
Miałaś rację, Marlene. Twoje przeczucia się sprawdzą.
Komentarze (6)
Kolejne z miejsc, które niegdyś musiały tętnić życiem. A może nadal tętniły... / Kolejne z miejsc, które niegdyś musiało tętnić życiem. A może nadal tętni...
że był kiedyś pracownikiem w tym miejscu/ że kiedyś pracował w tym miejscu
wykonując co raz dziwne wymacht ramion. / coraz dziwniejsze wymachy ramion (chyba? Co raz i coraz to nadal dla mnie czarna magia:D)
Chory chciał już krzyczeć / dałabym miał zamiast chciał
Imiesłowy kończące się na -ąc poprzedzaj przecinkiem, np. spytałam, kładąc/ bezszelestnie, omijając
Zrobię za przynętę.../ będę robił za przynętę
Miałaś rację, Marlene. Twoje przeczucia się sprawdzą. / usunęłabym to, albo chociaż ostatnie zdanie. Nie odkrywałabym jeszcze kart. Można ostatnie zdanie zamienić na coś typu : Nie zanosiło się na nic dobrego.
// Oczywiście uwzględnienie poprawek zostawiam do twojej decyzji. Ogólnie dobry rozdział. Jest akcja, są uczucia bohaterów i niedosyt na koniec, który nakłoni do czytania dalszych części :) czekam na więcej:D
Czasami to już mam wrażenie, że piszę tylko dla Ciebie, wyświetleń jest mało :D
Półpauzy skopiowałem i teraz wklejam gdzie trzeba. Faktycznie, zapomniałem że tam też będą potrzebne, dzięki! :D
Uczucia bohaterów, emocje, skłanianie do przemyśleń - tego wszystkiego będzie więcej w dalszej części historii, (oraz planowanej drugiej części :D ) dlatego tak bardzo chciałbym już do niej przejść. No ale niestety , trzeba przejść i przez to.
Błędy poprawię sobie przed snem. Dziękuję!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania