Poprzednie częściWróg Republiki cz.1 - Star Wars

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wróg Republiki cz.20 - Star Wars

Projekt współtworzony z użytkownikiem: Pontàrú

~~~

 

Otoczona światłem postać jedi wyraźnie kontrastowała z czernią kosmosu. Terram uśmiechnął się na widok znajomej twarzy.

— Witam w systemie Reker, Asaro Erhetia. Nie śpieszyło się pani…

Wypowiedział te słowa, jakby miał pluć jadem. Zadziałało.

— Proszę oszczędzić sobie tych słów — kobieta postanowiła nie dać mu szansy na dokończenie wypowiedzi. — Pańskie działanie jest naruszeniem przestrzeni kosmicznej republiki. Ma pan ostatnią szansę na usunięcie z systemu swoich wojsk.

Admirał uśmiechnął się szerzej. Ciężką ją czegoś nauczyć, musiał przyznać.

— Nie mogę prowadzić wojny, nie naruszając cudzej przestrzeni kosmicznej. Ktoś z pani doświadczeniem, ktoś kto wielokrotnie naruszał przestrzeń separatystów, powinien być tego świadom.

Zachichotał pod nosem, wiedząc że jedi, jako ideowa obrończyni pokoju, będzie miała trudności z zaakceptowaniem tego faktu.

— Nie mam czasu bawić się w gry słowne. Usłyszał pan moją wiadomość. Zaraz zaczniemy atak.

Po tych słowach hologram zniknął. Adam westchnął i pokręcił głową.

– Jakże miło, że mi to powiedziałaś – zwrócił wzrok na Katrinę. – Jaki idzie naszym sojusznikom?

Katrina zerknęła na holopad.

– Flota generała Uto, ustawiła stabilną linię obrony na tyłach. Jednostki inwazyjne zbliżają się do wyznaczonych punktów wejścia w atmosferę, Przekazane informacje mówią, że Uto kontroluje już 35% przestrzeni powietrznej planety.

– Co ze stacjami wroga?

– Obie niezdolne do walki. Nasze jednostki rozpoczynają abordaż.

– Bardzo dobrze – Adam skupił się na wrogiej flocie. – Nie jest ich za dużo.

– Faktycznie, nie dostali żadnych posiłków od naszego ostatniego spotkania – Katrina przytaknęła. – Nie mają szans zwyciężyć w tej bitwie. Czemu nadal walczą?

– Jedi mają bardzo idealistyczny kodeks moralny – Adam poprawił się w siedzisku. – Nawet kiedy nie mają szans będą próbowali osiągnąć niemożliwe… zresztą, sama widziałaś w czasie egzekucji, że nie są to puste idee.

Wiceadmirał przytaknęła, przypominając sobie szokujące sceny i zrozumienie skali, potęgi mocy. Spojrzała na hologram.

– Admirale. Wroga flota rozpoczęła natarcie. Wygląda na to że ich celem jest Orion-2 i trzymające się na tyłach siły desantowe.

– Nie możemy pozwolić by zagrozili naszym żołnierzom – Adam oznajmił dobitnie. – Cała flota naprzód, dwunasty szyk, ustawić się na kursie przechwytującym wroga flotę. Wszystkie eskadry mają się przegrupować i rozpocząć atak… – tu zamyślił się przez chwilę. – Niech będą gotowi jednak do natychmiastowego odwrotu. Wysłać komunikat do załogi działa. Niech ładują eksperymentalny pocisk jaki przyleciał z Mersu.

Katrina kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko. Cieszyła się, że raz jeszcze byli w swoim żywiole. Behemot, powoli ustawił się w centrum formacji i ruszył żółwim tempem w kierunku wrogiej floty. Po chwili obie strony rozpoczęły ostrzał, a myśliwce związały się w tańcu śmierci. Ku jego własnemu zaskoczeniu flota Republiki stawiała większy opór niż ostatnio, myśliwce wroga również. Kilka celniejszych strzałów trafiło pole siłowe Behemota, co nie udało się wrogowi ostatnio. Turbolasery Vanatorów były potężne, jednak nie na tyle by kilka celnych strzałów, mogło zniszczyć jego okręt flagowy. Nie wszystkie okręty miały jednak tak silne pole siłowe. Eksplozja na prawej burcie zwróciła jego uwagę. Jeden z lekkich krążowników rozpadł się na części, trafiony celną serią z wrogiego Venatora.

– Straciliśmy „Błogosławione Ostrze!” – jeden z operatorów wykrzyknął nazwę płonącego okrętu. – Sojusznicze jednostki raportują liczne krytyczne trafienia. „Błogosławiony Syn” prosi o pozwolenie na odwrót. Ich kadłub został krytycznie uszkodzony i potrzebują napraw.

– Niech się wycofają – Adam nie przestawał wydawać rozkazów. – Skupić ogień na eskortach, bez nich bombowce z łatwością zlikwidują ich główne okręty.

– Eskadry raportują ciężkie straty – drugi operator spojrzał na wyświetlane dane. – Nie możemy się przebić! As królestwa, Reval Arius prosi o wsparcie.

Adam syknął poirytowany. Republikanie okazali się bardziej wytrwali niż zakładał. Ich okręty były trafiane, a siły ponosiły straty, a mimo to wydawało się, że zaczynają ich powoli spychać.

– Trudno, czas użyć naszego asa w rękawie. Wstrzymać formację i wydać rozkaz odwrotu dla wszystkich eskadr, niech powrócą na linię okrętów. Szykować główne działo Behemota. Zobaczymy czy technicy z Mersu są godni tytułów syna Mechariusa.

– Na rozkaz Admirale!

Adam z rosnącym napięciem czekał na potwierdzenie gotowości działa. Hologram wyraźnie wyświetlał rosnące zgrupowanie myśliwców wroga w odpowiedzi na odwrót jego eskadr. Jeśli zaatakują teraz, całą siłą, mieliby realną szansę zagrozić Behemotowi. Na szczęście jeden z operatorów odwrócił się w jego stronę i krzyknął.

– Działo gotowe, admirale.

– Cel namierzony – zakrzyknął drugi.

– OGNIA!

 

***

 

Reval Arius podciągnął ster swojego zmodyfikowanego ZF-12. Zmodyfikowanego myśliwca królestwa, przygotowanego dla niego – młodego asa. W ostatnich kampaniach przeciwko huttom i piratom wykazał się umiejętnościami, zestrzeliwując w swojej karierze 48 myśliwców wroga i osobiście niszcząc aż trzy korwety. Był dumą swojej planety i rodziny. Medal przekazany przez jego królewską mość miał zawsze przy sobie. Właśnie teraz, w ryku bitwy przypomniał sobie trzy najszczęśliwsze dni swojego życia. Kiedy został uznany za asa królestwa, zaledwie rok temu. Kiedy jego ukochana stanęła przy ołtarzu w ślubnej sukni i kiedy zaledwie pięć dni przed początkiem wojny urodziła się mu córeczka. Dla niej kontynuował walkę i dla niej przeżyje i tę.

Zgodnie z rozkazem, umknął ze swoją elitarną eskadrą w górę, odrywając się od myśliwców wroga.

– Zero-1 do eskadry. Jak się trzymacie? – odezwał się na interkomie, ustawiając się na czele formacji.

– Zero-2 cała i zdrowa.

– Zero-4 nadal dycha.

– Zero-5 nieznaczne uszkodzenia.

– Zero-6 rozwalili mi astrodroida, ale poza tym, jest dobrze.

– Co z Hackiem? – Zapytał o Zero-3.

– Zestrzelony szefie – odpowiedziała Zero-2. – Srebrny myśliwiec. Jedi.

W dole zabłysły dziesiątki eksplozji, kiedy eksperymentalny pocisk rozpadł się na kawałki i salwy rakiet zmasakrowały zgrupowane statki wroga.

– JUHU! – Zero-5 zakrzyknął radośnie na interkomie. – Parszywi Merjanie! Ale fajne zabawki wymyślają.

– Opanuj się Zero-5 – Zero-4 wydawał się wywrócić oczami głosem. – Nie rozwalili wszystkich.

W słuchawce zabrzmiał głos operatora.

– Tu Behemot do eskadry Zero. Rozpocznijcie natarcie.

– Eskadra Zero przyjęła – Arius odezwał się pewnie i przełączył raz jeszcze na interkom eskadry. – Wszyscy za mną! Pomścijmy Hacka! Ktoś widzi ten srebrny myśliwiec?

– Tak widzę go – Zero-2 krzyknęła. – Na drugiej. Jasna cholera. Nawet go nie drasnęło!

– Jebane czary-mary – Zero-6 warknął pod nosem. – Chyba się przegrupowują. Jeśli uderzymy na nich teraz, nie będę mieli już eskadr.

Arius uśmiechnął się pod nosem. Lubił łatwe starcia.

– Tu Zero-1 do wszystkich sojuszniczych eskadr. Nasza eskadra zwiąże w walce jedi. Wy zajmijcie się uciekającym wrogiem. Do ataku! Na chwałę króla!

Czarna eskadra ruszyła z zabójczą prędkością na srebrny myśliwiec.

„Jedi…” – Arius zamyślił się przez chwilę. - „Jeśli go zestrzelę, stanę się najsławniejszym asem w dziejach!”

Jego entuzjazm został jednak bardzo szybko zgaszony. Wykonując niesamowicie ostry zakręt, srebrny myśliwiec poleciał prosto na nich. Arius, lekko zaskoczony tym idiotycznym ruchem otworzył ogień. Nie sądził by jeden statek, jeden pilot był w stanie umknąć przed ostrzałem aż pięciu myśliwców od frontu.

Mylił się.

Srebrna strzała ślizgała się w kosmicznej toni, unikając wszelkich pocisków i odpowiadając precyzyjnym ogniem. Celna seria trafiła Zero-6.

– AAAAAAHA..ZZZAZAZZZZZzzz!

Eksplozja rozerwała kosmos.

– Ecard! – Zero-2, jego dziewczyna, krzyknęła przez łzy. – SUKINSYN!

Srebrna strzała przemknęła przez ich formację i wyłączając żyroskop, weszła w niekontrolowany obrót. Myśliwce zaczęły zawracać, mając zamiar zlikwidować znienawidzonego wroga, lecz w połowie zakrętu, myśliwiec wroga przestał się kręcić, silniki zapłonęły i rozpoczął natarcie. Celna seria rozerwała Zero-4 na strzępy. Nie zdążył nawet krzyknąć.

– Kali! – Zero-5 zakrzyknął łamiącym się głosem. – Co jest z tymi jedi!? Jak to możliwe, że są tacy dobrzy!

– Spokojnie! – Arius krzyknął przez interkom posyłając zabójczą serię w wrogi myśliwiec. – Nie dajcie się zabić!

Kilka jego pocisków trafiło wroga, ale nie na tyle by go wybić z zabójczego tańcu. Srebrna strzała nie wydawała się być choćby stępiona. Jeden szybki obrót i zabójcza seria laserów trafiła Zero-5. Jego myśliwiec płonął, ale nadal leciał.

– Zygi!

– KhE! Kurwa! – Zero-5 jęknął z bólem. – Krwawię. Jebany gnój. Nie mam jak dalej walczyć. Wszystkie systemy padają. Kurwa…

Słuchawka zabrzmiała głosem operatora.

– Eskadra Zero. Tutaj Behemot. Wycofajcie się! – Głos oficera drżał. – Ponieśliście zbyt duże straty, przeciwnik jest zbyt dobry. Wycofajcie się! Wysyłamy posiłki które zapewnią wam osłonę.

– Odmawiam! – Arius zrównał się z Zero-2, goniącą za srebrnym diabłem. – Zabił moją ekipę. Nie daruję mu. Jego głowa jest MOJA!

– ZABIJĘ! ZABIJĘ! ZABIJĘ! ZABIJĘ! ZABIJĘ! ZABIJĘ! ZABIJĘ! ZABIJĘ! ZABIJĘ! – Zero-2 wrzeszczała wściekle posyłając niecelne serie za umykającym jedi.. – GIŃ!

Srebrny myśliwiec naraz zawrócił i posłał jedną serię.

– AAAAAAAAAAAA!!! – statek Zero-2 stanął w płomieniach.

– Alia! – Arius zazgrzytał zębami. – SKURWYSYN!

W następne manewry i strzały włożył całą furię. Całą nienawiść jaką miał w sobie. Diabeł zabił jego przyjaciół. Siostry i Braci broni z którymi latał od początku kariery. Musiał go pokonać. Cała wolę, każdą umiejętność i każdą kroplę doświadczenia włożył w ostatni manewr.

 

A wróg go uniknął i posłał celną serię, która całkowicie zdewastowała jego myśliwiec. Astrodroid eksplodował, skrzydła rozerwały się na strzępy, reaktor wszedł w stan krytyczny.

Reval Arius – as królestwa Terian, kręcił się bez celu w tym co pozostało z jego myśliwca. Srebrna strzała przeklętego diabła pojawiła mu się przed oczami, kiedy leciał prosto na niego.

 

– Ewo, Alicjo – wypowiedział imienia swojej żony i córki. – Przepraszam.

 

Bezduszna seria laserów rozerwała go na kawałki, kiedy srebrny myśliwiec jedi, odleciał w kierunku Venatorów.

 

***

 

Mostek milczał w szoku. Wszyscy byli właśnie świadkiem śmierci Asa królestwa. Nie mieli jednak czasu płakać, ani wrzeszczeć z nienawiścią. Bitwa nadal trwała.

Adam Terram nie mógł jednak zignorować tego co zobaczył. Z furią uderzył pięścią o ramię swojego siedziska i syknął wściekle.

– „Obrońcy pokoju”? – Zapytał. – Dobre mi sobie. Zabiłeś bezbronnego pilota z zimną krwią Treeke – jego twarz wykrzywiała się w grymasie nienawiści. – Tak jak się spodziewałem, wasz idealizm jest jedynie powierzchniowy.

Katrina spojrzała na niego poddenerwowana.

– Adamie. Skup się na bitwie. Potrzebujemy cię tu i teraz.

Adam zamknął oczy. Odetchnął i kiwnął głową.

– Oczywiście. Wyślijcie drużyny ratownicze. Może któryś z eskadry przeżył – zerknął na hologram bitwy i zmarszczył brwi. – Co robi ten Venator?

Katrina przyjrzała się hologramowi.

– Wygląda na to, że przebija się przez naszą prawą flankę. Przeleci między Orionem-1 i naszymi siłami. Pewnie ma zamiar zaatakować siły inwazyjne.

Adam spojrzał na pole bitwy, zastanawiając się jak powinien odpowiedzieć, kiedy jego twarz naraz się rozluźniła i pojawił się na niej delikatny uśmiech. Jego wzrok zatrzymał się na okrętach Astres wiszących nad Orionem-1 i szykujących się do abordażu.

– Łączcie z kastelanem Cervorem – zarządził.

 

***

 

Jego ludzie byli gotowi. Czerwone pancerze, ozdobione czernią i złotem, błyszczały pod sztucznym światłem. Czarny miecz z czaszką, symbol jego zakonu i dwugłowy czarny orzeł, jako symbole, zdobiły grube naramienniki. Erick Crow był prawą ręką kastelana Cervora w tej operacji. Był jego mistrzem, lordem i bratem. Wspaniałym liderem z którym służył w jednej jednostce od prawie pięciu dekad. Normalny człowiek nie byłby w stanie służyć tak długo na liniach frontu, ale oni, dzięki licznym eksperymentom, mieli znacznie silniejsze i długotrwałe ciała. Najstarsi w zakonie mieli już dwa stulecia służby na karku. Kastelan Cervor, służył w Królewskich Katach już osiem dekad i przez pięć trzymał Crowa blisko siebie, jako swojego zastępcę i najbardziej uzdolnionego żołnierza.

Właśnie szykowali się do wejścia do torped abordażowych, kiedy w hełmach rozległ się głos ich kapitana.

– Kapitan Faroch do Kastelana Cervora, czy mnie słyszycie?

Stojący obok Cervor, w pozłacanym pancerzu z długim mieczem i blasterem przy boku odezwał się basowym głosem.

– Słyszymy kapitanie. O co chodzi?

– Admirał Terram prosi was o zmianę celu. Wrogi Venator z trzema eskortami ominął główną flotę admirała prawym skrzydłem i zmierza na nasze tyły. Jesteśmy jedynymi siłami które mogą go przechwycić zanim dotrze do sojuszniczych okrętów i jednostek transportowych.

Cervor milczał przez kilka sekund i odezwał się po chwili.

– Czego oczekuje od nas admirał Terram?

– Waszym zadaniem jest zlikwidowanie Venatora. Admirał nie chce żadnych jeńców.

Crow nie musiał usłyszeć niczego więcej. Znał swego mistrza.

– Przyjąłem kapitanie – Cervor odwrócił się do swoich braci zakonników. – Zlikwidujemy tego Venatora. Trzeci pluton niech kontynuuje atak na Oriona-1, Pierwszy i drugi przeprowadzą abordaż – jego mistrz wszedł to torpedy i zajął swoją pozycję. – Pierwszy pluton zajmie się mostkiem wroga. Drugi niech uderzy na generatory i zbiorniki paliwa. Nie bierzcie jeńców.

Wszyscy Astres zajęli pozycje w torpedzie, a grodzia zamknęły się z sykiem. Crow odezwał się mocnym głosem poprawiając chwyt na swojej tarczy i buławie.

– Jesteśmy wolą króla! – Zakrzyknął. – Jesteśmy jego katami! Jego mieczem, toporem, młotem i buławą. Tarczą broniącą każdego z poddanych. Jesteśmy jego rycerzami…!

– …i nie poznamy strachu! – odkrzyknęli Astres, dokańczając formułkę.

Torpedy zostały wystrzelone. Jako że barka bojowa była obrócona frontem do Oriona-1 przez chwilę leciały w szyku w stronę w stacji gdy po chwili dwie zmieniły kurs i poleciały prosto na nic nie spodziewającego się Venatora.

Długi na ponad dwadzieścia metrów pocisk wycelował w dół i ruszył by wgryźć się w kadłub okrętu. Przerażające zęby pił, na dziobie torpedy obracały się, jakby należąc do głodnej bestii, kiedy przebiły się przez zewnętrzny pancerz i zaczęły zakopywać się coraz głębiej w Venatorze. Po chwili, torpeda stanęła, a wrota otworzyły się z sykiem.

Crow wyskoczył jako pierwszy. Pierwsze co zobaczył to przerażonego klona w szarym mundurze i dwa astrodroidy. Nie byli nawet uzbrojeni. Nie stanowili zagrożenia – ale rozkazy były jasne. Energetyczna buława uniosła się i opadła, zamieniając niefortunnego klona w kupę mięsa. Droidy zapiszczały przerażone i momentalnie zostały uciszone celnymi strzałami z ciężkich blasterów. Po kilku sekundach Cervor stanął w korytarzu Venatora i odezwał się na wewnętrznym interkomie obu drużyn. Prosta technologia, ale zapewniała że żaden dźwięk nie wydobywał się spoza hełmu, więc i nikt nie mógł ich podsłuchać.

– Ruszamy. Crow, prowadzisz.

– Rozkaz mój Panie!

Crow ruszył biegiem trzymając tarczę z przodu. Jego bracia biegli tuż za nim. Ich cel był kawałek drogi przed nimi i musieli przebiec sporą długość okrętu by dostać się do mostka, ale w wspomaganych pancerzach, zajmie im to tylko kilka minut.

Nie minęła minuta, a zaczęli zauważać opór, a alarm rozległ się po całym statku. Astres jednak nie zwalniali.

Crow osłaniał główną część formacji od frontu z pomocą swojej szerokiej kwadratowej tarczy. Większość strzałów klonów była niegroźnie absorbowana, dając więcej niż wystarczająco dużo osłony, biegnącym obok braciom, którzy bezdusznie odpowiadali ogniem. Zbliżali się do skrzyżowania. Crow domyślał się że po w obu korytarzach czekają klony gotowe zasypać ich ogniem z obu stron.

– Granatniki – rzucił, nie musząc precyzować.

Dwóch braci na czele kolumny, biegnących po jego lewej i prawej, przełączyło swoją broń na drugi typ amunicji. Ciężki karabin bojowy Astres, zwany Redeptorem, posiadał dwie lufy. Jedną wychodziły gorące wiązki laserów, drugą fizyczne pociski/granaty, które wybuchały przy spotkaniu z celem. Ten drugi typ amunicji okazywał się niesamowicie skuteczny w walce z większością przeciwników, ponieważ wystarczy strzelić obok kryjącego się za osłoną wroga, by odłamki zrobiły za ciebie wszelką robotę. Teraz dwóch braci, wyprzedziło go znacząco i równocześnie wbiegli w korytarze po obu stronach, otwierając ogień.

Klony nie miały szans.

Trzydzieści wybuchowych pocisków wystrzelonych szybciej niż dziesięć sekund, zmasakrowałoby każdego.

Kiedy Crow przebiegał krzyżowaniem, zobaczył jedynie krew i połamane fragmenty charakterystycznego białego pancerza, gdzie niedawno stały klony. Astres którzy stali w korytarzach, przeładowali magazynki granatników i dołączyli na końcu biegnącej kolumny. Crow znał swoich braci. Znał ich profesjonalizm i dedykację do walki. Na końcu korytarza zobaczył uciekającą grupę klonów, kilka niecelnych strzałów uderzyło o podłogi i ściany, kiedy zniknęli za zakrętem. Crow usłyszał dźwięk zamykanych grodzi. Wiedział że to najszybsza droga do mostka.

– Miejsce. Zniszczę grodzie – oznajmił metodycznie.

Reszta braci zwolniła, dając mu wymagane miejsce. Crow w tym czasie przyspieszył, umieszczoną w mózgu protezą zwiększył moc reaktora napędzającego jego pancerz do krytycznej ilości mocy. Dzięki sprytnej technologii, przekierowywał nadmiar mocy do buławy, która zaczęła błyszczeć od ilości zbieranej wewnątrz energii. Kiedy był tuż przy grodzi, skoczył i uderzył w nie całą siłą.

Metal zadrżał, wygiął się i naraz eksplodował serią odłamków.

Jego bracia popędzili przodem, kiedy on sam, padł na jedno kolano i złapał oddech. Reaktor musiał się zrestartować, a systemy schłodzić. Nawet Astres jego klasy, nie mógł zbyt często pozwalać sobie na takie numery.

Był pewny, że tym ruchem zapewnił swoim braciom szybkie przejście do mostku. Na wewnętrznym interkomie padło jednak jedno słowo.

– Przeszkoda.

Astres bardzo rzadko używali tego słowa. Dla nich nie było właściwie przeszkód. Ich prędkość i uzbrojenie pozwalało przerżnąć się większość „przeszkód” w kilka sekund. Crow już miał zamiar zapytać, cóż takiego mogło zatrzymać jego braci, gdy padła odpowiedź.

– Jedi.

Czyli przeklęci magowie byli na tym okręcie. Problematyczne, ale nie tragiczne. Szczególnie że kastelan Cervor był z nimi.

– Przerwać ogień. Rozstąpić się – kastelan odezwał się przechodząc obok klęczącego Crowa.

– Mój panie? – odezwał się na wewnętrznym interkomie.

Cervor jednak nie odpowiedział, kroczył już w stronę stojącej pośród klonów szarowłosej kobiety, trzymającej dwa zielone miecze świetlne. Jego mistrz przeszedł między swoimi wojownikami, obserwując efekty starcia. Po chwili spojrzał na przeciwniczkę i odezwał się na głos, nie używając wewnętrznego interkoma.

— Witajcie, wojownicy Republiki! Z kim mam przyjemność się mierzyć? — Kiedy jedi milczała, kastelan odezwał się ponownie. — Cóż to? Jesteś niemową? Któż to stoi przed obliczem kastelana Cervora?

— Jestem generał Asaro Erhetia — odparła w końcu wojowniczka.

— Ach, Jedi! Jak mniemam… Jedi, która nie ma zamiaru się poddać.

Crow zauważył jak dłoń jego mistrza mocniej zacisnęła się na rękojeści miecza.

— Owszem — powiedziała i zakręciła trzymanym w lewej dłoni mieczem.

— Twoja śmierć będzie godnym podarunkiem dla mojego władcy – głos jego mistrza był pełny determinacji. – Ruszajcie dalej — zaczął, by szybko przełączyć się na wewnętrzny interkom. – Ja zajmę się jedi. Wy zlikwidujcie oficerów i zniszczcie mostek.

Crow, którego reaktor już się zrestartował i mógł podnieść się z klęczek odezwał się cicho.

– Modlę się o twoje zwycięstwo, mój lordzie.

– Dziękuję bracie. Nie zawiedź mnie.

– Oczywiście.

Crow zawrócił i poprowadził swoich braci inną drogą. Nie odwracali się za siebie. Wierzyli w umiejętności kastelana. Nie bali się o jego życie. Crow raz jeszcze zajął pozycję na czele pędzącej kolumny. Opór widocznie zwiększał się im bardziej się zbliżali. Początkowe nieliczne oddziały, następnie plutony i oddziały klonów, nie stawiały większego wyzwania. Jednak wkrótce zaczęły się problemy. Rzucane granaty – zarówno wybuchowe, jak i EMP, spowalniały ich natarcie. Kilku braci musiało zostać z tyłu, czekając na restart reaktora, stając się niewielkimi punktami oporu. Crow, będący weteranem licznych starć, musiał przyznać, że sytuacja była coraz cięższa. Przerwy między starciami były tak krótkie, że jego tarcza nie miała czasu się schłodzić i zaczęła grzać jego rękę, nawet przez pancerną rękawicę.

Mimo to przebijali się dalej. Pozostawiając truchła na swojej drodze. Buława Crowa spływała krwią, kiedy kilku klonom udało się dożyć aż do chwili, kiedy byli w jego zasięgu. Nie byli jednak żadnym realnym wyzwaniem. Energetyczna buława roztrzaskiwała ich kości i wnętrzności, jakby były z porcelany, a dodatkowy wystrzał z blastera, czy nadepnięcie przez pędzącego Astres, z pewnością dobijało najbardziej opornych.

W końcu jednak, jego drużyna znalazła się na ostatniej prostej. Prosty długi korytarz, prowadzący do wind i schodów na główny mostek. Trasa była długa i całkowicie pusta, aż do samego końca, gdzie klony ustawiły barykadę i trzy ciężkie działka blasterowe. Te mogły ich już zranić. Crow wydał więc jedyny logiczny rozkaz jaki mógł.

– LINIA!

Zamiast kolumny, cały pluton ustawił się w jedną linię, wszyscy bez wyjątku, kryjący się za jego szeroką tarczą. Crow przyspieszył. Działka zagrzmiały, a korytarz został wypełniony niebieskimi pociskami. Czuł ich uderzenia o tarczę i nogi. Ledwo co wytrzymywał nawałę pocisków, ale się nie poddawał. Nie teraz. Nie kiedy był na ostatniej prostej.

Pociski uderzały o jego tarczę, a ta zaczerwieniła się od ilości uderzeń i zaczęła pękać. Crow zacisnął zęby i odezwał się cicho, nie używając interkomu.

– Będą najwspanialszymi wojownikami, ci którzy oddają mi siebie – zaintonował. – Niczym glinę ich uformuję, a w piecu wojny ich wypalę. Będą ludźmi o żelaznej woli i stalowej sile – prawy róg tarczy rozsypał się na kawałki. – Oblekę ich w najmocniejszy pancerz i uzbrojeni będą w najpotężniejszą broń – jeden z jego braci krzyknął, trafiony w brak, jednak podobnie jak Crow, nie zwalniał. – Ni plaga, ni zaraza nie dotknie ich. Będą mieli takie: taktyki, strategie i machiny, że nie pozwolą nikomu im dorównać – klony zwiększyły ostrzał widząc z przerażeniem, że długa linia przyśpiesza natarcie. – Są moim bastionem przeciw terrorowi. Są obrońcami królestwa. Jego rycerzami…

Crow wbił się w barykadę, jego tarcza rozsypała się na kawałki, ale siła uderzenia posłała klony i ich umocnione pozycje na boki, jakby byli szmacianymi lalkami. Rycerze zakonu rozbiegli się na wszystkie strony, rycząc w całkowitej furii wykrzykując ostatnie słowa antycznej modlitwy:

– I NIE ZAZNAJĄ STRACHU!

Crow rzucił się w wir walki, niczym manifestacja wojny. Klony próbowały stawiać im opór, ale nie miały najmniejszych szans. Ciężkie blastery na bliski dystans rozrywały ich na strzępy, ale nawet to nie było najstraszniejsze. Część Astres, straciła broń w czasie ostrzału klonów, ale i to ich nie zatrzymywało. Opancerzeni rycerze rzucili się na przeciwników trzymając w dłoniach długie noże, a czasem i gołymi rękami, rozrywając nieszczęśników na strzępy.

Crow prowadził natarcie w kilka chwil zamieniając zorganizowaną obronę w paniczną ucieczkę. W kilka chwil wejście na mostek było pod ich kontrolą. Crow spojrzał po braciach. Byli ranni, ale nie mieli żadnych strat śmiertelnych. Bardzo dobrze. Crow, sam musiał chwilę odpocząć, uszkodzenia pancerza były znaczące. Dwie niewielkie drużyny ruszyły na szczyt obu mostków, kiedy on postał przy wejściu z rannymi, prowadząc minimalne naprawy. Z jego tarczy nic nie zostało, a buława była lekko wygięta, ale nie na tyle by nie dało się jej naprawić. Uśmiechnął się pod hełmem.

To było ich zwycięstwo.

Wewnętrzny interkom odezwał się w jego hełmie.

– Bracie Crow.

– Bracie Sato, mówicie.

– Mostki zabezpieczone, ładunki założone, w bezpiecznej odległości, wracamy na dół.

– Co z załogą?

– Większość zlikwidowana, ale nigdzie nie widzieliśmy ciała kapitana. Widocznie umknął wraz z klonami.

Crow pokiwał głową.

– Zrozumiałem – przełączył się na drugi kanał. – Drugi pluton, jak wam idzie?

Chwila ciszy.

– Ładunki założone, jesteśmy w bezpiecznej odległości.

Bardzo dobrze. Crow przełączył się na kanał łączący go z Cervorem.

– Kastelanie, ładunki podłożone, czekamy na twój rozkaz.

Chwilka zagłuszeń przez które przebijał się głos kastelana.

– … oste sztuczki — stęknięcie. — To zbyt mało by powstrzymać Zakon Królewskich Katów – kastelan odezwał się wyraźnie na wewnetrznym interkomie. – ODPALAJCIE!

Nie oczekując wyjaśnień Crow odpalił ładunki. Okrętem zatrzęsło. Chwila ciszy i na interkomie raz jeszcze odezwał się Cervor.

– Jedi przeżyła. Jest lepsza niż zakładałem. Nie mam jak jej gonić. Zmierza do hangaru.

– Powinienem mieć możliwość ją dogonić – Crow odezwał się pewnie. – Co zresztą drużyn?

– Weź połowę pierwszego plutonu i ruszaj do hangaru. Reszta niech rusza do najbliższych punktów ewakuacyjnych. Wysłałem już rozkaz do barek. Statki będą czekały przy grodziach i torpedach.

Crow już biegł korytarzami z jednoręcznym blasterem w lewej dłoni.

– Zrozumiałem kastelanie.

Biegł przez korytarze, masakrując po drodze uciekające klony. Ryk alarmu rozbrzmiewał przez cały okręt, a siła generatora grawitacji ewidentnie zaczynała słabnąć. Crow wpadł do kolejnego korytarza, kiedy zobaczył oficera w kapitańskim mundurze i kobiecą postać. Odruchowo uniósł broń i wystrzelił. Kapitan padł martwy. Jedi puściła go i pobiegła dalej. Crow nie przerywał pościgu, wypadł przez wejście, prosto na płytę lądowiska. Próbował strzelić do jedi, ale ta już była na uciekającym statku. Nie rozumiał jak człowiek mógł poruszać się tak szybko, ale nie miał czasu zadawać pytań. W hełmie doszedł go głos Cervora.

– Do wszystkich braci. Natychmiast się wycofać. Okręt wroga stracił wszelką moc w silnikach i zaczyna być ściągany na powierzchnię planety. Nasze zadanie zostało wykonane.

Crow bez słowa opuścił broń i ruszył w przeciwnym kierunku. Nie mógł pozwolić sobie na śmierć w takiej sytuacji. Spojrzał na wyświetlającą się w jego hełmie schemat Venatora i namierzył najbliższe grodzie. Wysłał sygnał do statku który zadokował w tych, najbardziej drastycznych warunkach i z niepokojem czekał na rycerzy królestwa. W kilka chwil, Crow wpadł do środka pojazdu wraz zresztą swych braci. Uderzeniem pięścią zamknął grodzie i krzyknął.

– LECIMY!

Statek oderwał się od kadłuba Venatora i zwinnie przemknął w stronę wiszącej nad nim barki jego zakonu. Crow wyjrzał przez okno, tylko po to by zobaczyć flotę republiki, skaczącą w nadprzestrzeń i swoją ofiarę – wrogi okręt – dymiący i płonący, coraz szybciej zbliżającego się do atmosfery, w której zamieni się w nic więcej, jak wielki meteoryt, by rozpaść się na kawałki i rozbić o powierzchnię planety.

 

W interkomie zabrzmiał głos Adama Terrama.

– Tu Admirał Terram do wszystkich jednostek. Wroga flota wycofała się z systemu. Bitwa kosmiczna jest naszym całkowitym zwycięstwem. Nasze siły lądowe zabezpieczyły pierwsze strefy lądowania. Wszystkie siły mają przekierować swoje siły do pośredniego i bezpośredniego wsparcia sił inwazyjnych – chwila ciszy, po której odezwał się przyjemniejszym głosem. – Możecie być z siebie dumni.

 

Crow spojrzał po swoich braciach. Nie oczekiwali pochwał. Nie potrzebowali ich…

ale miło było je usłyszeć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • TheRebelliousOne 06.09.2020
    "– Jebane czary-mary – Zero-6 warknął pod nosem." - Nie ma w tym fragmencie nic złego, jednak dziwnie się czyta coś z uniwersum Gwiezdnych Wojen, gdzie są wulgaryzmy. O ile dobrze wiem, nigdy nie występowały w filmach, grach lub gdzieś indziej... (jeśli się mylę, popraw mnie, moja znajomość Star Wars nie jest zbyt duża) Rozumiem, że to służy podkreśleniu emocji, ale jakoś... odstaje taki język w TAKIM uniwersum, kiedy się to czyta, rozumiesz? :P

    Oprócz tego, rozdział jak zawsze dobry. Fajnie i szczegółowo opisana bitwa.

    Pozdrawiam ciepło i daję 5 :)
  • Kapelusznik 06.09.2020
    W starym canonie była scena gdzie jedi ustawił miecz świetlny nad porcją naleśników by pokazać osobie którą przesłuchiwał co stanie się z jej skórą.

    Ta...

    "Wulgaryzmy" - nie uznaję za problem
    W serii ucina się kończyny, głowy i rozcina ludzi na dwoje - więc - eeeeeeeee
  • TheRebelliousOne 07.09.2020
    Kapelusznik
    No jak tak na to patrzeć to faktycznie ciężko debatować :P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania