Poprzednie częściWróg Republiki cz.1 - Star Wars

Wróg Republiki cz.21 - Star Wars

Projekt współtworzony z użytkownikiem: Pontàrú

~~~

 

Potężne uderzenie oderwało go od ziemi i posłało o metalową ścianę. Z hukiem uderzył o nią całą powierzchnią ciała, tracąc dech w piersi i z głuchym jęknięciem padł na podłogę. Przez dłuższą chwilę, Adam Terram próbował odgadnąć, w której części czaszki znajduje się jego mózg, zanim zaczął powoli się podnosić. Mógłby przysiąc, że został potrącony przez speeder, gdyby nie znał faktycznego powodu, jego bolesnej sytuacji.

– Dobrze sobie radzisz, admirale – basowy głos rozgrzmiał nad nim.

Adam uniósł wzrok i spojrzał prosto w twarz kastelana Cervora. Super żołnierz nie miał nic na sobie z wyjątkiem czarnych bokserek. Trenował na wpół nago, trzymając swój potężny miecz w obu dłoniach. Jak ten dwumetrowy olbrzym był w stanie unieść broń, do której zwykle potrzeba wspomaganego pancerza, nie miał zielonego pojęcia. Adam przyglądał się licznym metalowym kółkom i elementom maszynerii, która została wczepiona w ciało superżołnierza, zapewniając mu bezpośrednie połączenie nerwowe z potężnym pancerzem. Z tego, co wiedział, każdy z Astres uznawał swój pancerz za drugą skórę. On jednak nie miał takich możliwości. Ochronny pancerz, jaki miał na sobie, bronił go przed obrażeniami, ale nie przed bólem. Gdyby choćby na moment, Cervor włączył napięcie energetyczne w swoim mieczu, przeciąłby go na pół bez żadnego wysiłku. Dobrze, że było tylko trening. Z jękiem podniósł się z ziemi, używając swojego własnego miecza jako podpory. Zachwiał się na moment, czując liczne obicia na całym ciele, ale ostatecznie zdołał stanąć wyprostowany, przed górującym nad nim olbrzymem.

– Dziękuję, ale mimo dwóch godzin treningu, ledwo co cię drasnąłem – Adam poprawił leżący na nim pancerz ochronny.

Kastelan uśmiechnął się lekko.

– Sam fakt, że mnie drasnąłeś, jest bardzo imponujący. Kolejna runda?

Adam pokręcił głową.

– Wybacz, ale nie – Adam nie miał siły kontynuować. – Nie mam już siły.

Cervor kiwnął głową ze zrozumieniem. Terram z pewnością nie był równym mu przeciwnikiem, ale mimo to, jak na zwyczajnego człowieka i to z marynarki, całkiem nieźle radził sobie z mieczem. Mężczyzna imponował mu nie tylko swoją zawziętością i inteligencją, ale i zrozumieniem swoich własnych możliwości. Poprosił o trening z Cervorem nie zakładając, że wygra, jedynie, że będzie walczył z kimś dominującym nad nim w niemalże każdym aspekcie.

– Cieszę się, że utrzymujecie formę admirale.

Adam pomasował obolałe ramię i uśmiechnął się przez zęby.

– Oszczędź mi komplementów, wytarłeś mną podłogę… dosłownie – prychnął, chowając miecz do pochwy. – A teraz, powiedzcie mi kastelanie… co sądzicie o panience Erhetii?

Cień przeszedł po twarzy kastelana, kiedy wspomniał walkę z jedi. Po dłuższej chwili odezwał się chłodno.

– Zaimponowała mi – przyznał. – Jedi szybsi niż zakładałem, a ich magia zapewnia im niesamowite możliwości. Chociaż… – tutaj zamyślił się przez moment. – Nie używała pełni swoich możliwości.

Adam zmarszczył brwi wychodząc wraz z kastelanem z areny ćwiczeniowej, przechodząc do przebieralni.

– Czemu tak sądzisz?

Adam zaczął przebierać się w swój mundur admiralski, kiedy kastelan nałożył na siebie proste szaty. Pancerz zostawił na swoim okręcie flagowym.

– Jedi użyła mocy, by zwiększyć swoją prędkość, wytrzymać uderzenia mego miecza, nawet poderwać podłogę i pchnąć w sufit. Z tego, co opowiadałeś zdołała swą magią, spowolnić kapsułę lecącą w gwiazdę.

– Tak, moc jedi jest niesamowicie potężna. Do czego zmierzasz?

Kastelan stanął przy przebierającym się Adamie.

– Czemu nie użyła tej samej mocy, by zmiażdżyć mnie w moim własnym pancerzu? – Cervor zadał mrożące w żyłach pytaniem. – Mimo że mój pancerz jest bardzo twardy, podejrzewam, że byłaby w stanie to osiągnąć.

Adam zamyślił się chwilę nad odpowiedzią.

– Z tego, co wiem, jedi mają dość wymagający kodeks. Szczególnie istotne jest tam szanowanie życia – tu westchnął ciężko. – Jednak nie pokrywa się to z wyczynem jej padawana.

– I śmiercią naszego asa?

Adam przytaknął, zakładając białą koszulę.

– Reval Arius był wznoszącą się gwiazdą… i świeżym ojcem – pomasował skronie. – Serce mi krwawiło, kiedy słuchałem płaczu jego żony, a jeszcze bardziej, kiedy podstępnie wszystko nagrałem.

Kastelan spojrzał na niego zdezorientowany.

– Czemu to zrobiłeś?

– Ponieważ wszystko może zostać przemienione w broń, jeśli wiesz jak tego użyć – Adam odpowiedział wymijająco. – Jedi coraz bardziej mnie irytują. Obrońcy pokoju dowodzący armiami na wojnie. Strażnicy równowagi, będący mordercami. Posiadający niesamowite moce i umiejętności, a jednak nie zdolni, albo niechętni do tego, by zakończyć tę wojnę – admirał pomasował skronie. – Banda hipokrytów i nic więcej.

– Hipokryci czy nie, nie jest to istotne. Są naszymi wrogami i wiedzą jak walczyć… – Kastelan zmrużył brwi, przyglądając się Adamowi, który nałożył sobie wierzchnią część munduru. – To z tego powodu chciałeś ze mną trenować?

Adam zapiął ostatni guzik i z lekkim uśmiechem odwrócił się do Cervora i przytaknął.

– Zgadza się. Mimo że niewielka, jest szansa, że zmierzę się z jedi twarzą w twarz.

Cervor milczał przez moment.

– Nie zdołasz jej pokonać – oznajmił. – Przewyższa cię.

Adam przytaknął, nie tracąc dobrego humoru.

– Mam tego świadomość, szczególnie po przeczytaniu twojego raportu – poprawił rękawy i kołnierzyk. – Mimo to, wolę mieć szansę zatrzymać kilka ciosów i zdobyć to kilka cennych sekund, nieważne jak krótkich.

Oboje wyszli z przebieralni i ruszyli korytarzami Behemota w stronę gabinetu Terrama.

– Twój optymizm mnie przeraża, Adamie Terram.

– Mógłbym powiedzieć to samo o twojej ambicji – Adam uśmiechnął się rozbawiony. – Jak samopoczucie u twoich ludzi?

Kastelan westchnął.

– Dobre. Choć część jest zawiedziona. Spodziewali się większego wyzwania ze strony klonów.

– W walce wręcz? – Adam spojrzał na niego krytycznie. – Armia Republiki nie ma nic, w swoim arsenale ,co mogłoby się równać z waszymi mieczami, czy młotami. Słyszałem jednak, że mieliście kilku rannych.

– Nic poważnego admirale. Nasze pancerze wytrzymały.

– I bardzo dobrze. Śmierć któregokolwiek z was byłaby skazą na honorze całego zakonu.

Cervor spojrzał na niego krytycznie.

– Na dużo sobie pozwalasz, admirale Terram.

– Jesteśmy braćmi broni, kastelanie Cervor – Adam otworzył drzwi do swojego gabinetu. – Proszę nie brać tego do siebie – wskazał na jedno z wolnych krzeseł przy stole. – Whisky?

– Z przyjemnością.

Po kilku minutach siedzieli nadal w ciszy, popijając mocny miejscowy alkohol. Kastelan odezwał się pierwszy.

– Jak wyglądają relacje z naszymi sojusznikami?

Adam westchnął poirytowany.

– Z niemałym wysiłkiem udało mi się wpłynąć na plan okupacji planety. Konfederacja ma bardzo ostrą politykę. Ostrzejszą niż zakładałem – wypił z kryształowej szklanki. – Szkoda, że nie udało mi się uratować rządu planety. Hrabia Dooku osobiście domagał się przekazania ich pod pieczę generała Uto. Nie chcę nawet domyślać się, co zrobi z nimi ten droid.

Kastelan pokiwał głową.

– Mimo to, tym razem nas nie zawiedli. Inwazja zakończyła się piorunującym sukcesem. Połączone siły i lotnictwo pokazały niesamowitą koordynację pod generałem Uto. Trzy dni, by podbić cały glob. Imponujące. Media królestwa i konfederacji okrzyknęły cię bohaterem.

Adam machnął ręką, kpiąc z pustej chwały. Szczególnie że to nie do niego należało to zwycięstwo. To nie flota osiągnęła prawdziwy sukces, a armia, zresztą też nie bez powodu.

– Udało nam się to tylko dzięki zajęciu z marszu głównych miast i przez fakt, że najważniejsze osoby w rządzie podjęły próbę ucieczki w czasie inwazji. Widząc ich zdradę i tchórzostwo, reszta populacji była dość szybko gotowa się poddać – pomasował obolałą nogę. – Zresztą, nasze siły miały znaczącą przewagę liczebną. Ich milicja nie była gotowa mierzyć się z zorganizowaną armią. Wasza pomoc również nie została niezauważona kastelanie. Bitwa w przełęczy Rehvalik zakończyła się w pierwszej godzinie szturmu, dzięki waszemu uczestnictwu.

Cervor westchnął widocznie zniechęcony wspomnieniem potyczki.

– Nie mieli nawet dział przeciwpancernych. Czołgi mojego zakonu rozjechały ich linie obrony w pierwszym kwadransie starcia. Nikt nie powinien nazywać tego „bitwą”!

– Było to największe zgrupowanie sił wroga. Prowadzone przez ich marszałka.

– Który zginął, uciekając jak prosty tchórz – Kastelan skwitował – Jako kastelan powinienem wychwalać fakt, że ostatnie starcie na planecie było prowadzone siłami mego zakonu, lecz nie była to żadna bitwa, a jedynie prosta formalność.

– Formalność czy nie – Adam uniósł szklankę. – Wasze zwycięstwo i wasze zdrowie.

Kastelan przyjął toast z godnością i opróżnił szklane naczynie. Poczekał, aż Adam napełni szkło raz jeszcze i kontynuował.

– Tak, to ciekawe, jak mało lojalności jest w populacji republiki.

– Nie nazwałbym ich „populacją republiki” – Adam odchylił się w siedzisku. – To raczej populacja zmuszona żyć pod jarzmem republiki i zbyt słabym głosem, by przekonać swój rząd do zmiany pozycji – wypił kolejne kilka łyków. – Widziałeś ich lidera, prawda?

– Tego tłustego pół-twilekanina? Tak – Kastelan prychnął zdegustowany. – Parodia władzy.

– Dokładnie. I dziwisz się, że brak im lojalności. O ile będziemy napotykać takich przedstawicieli władz republiki, żadna inwazja nie będzie większym wyzwaniem.

Nastała chwila milczenia, kiedy oboje zastanawiali się nad kolejnym tematem. Kastelan odezwał się ponownie.

– Co z wrakiem?

– Venatora? – Adam zapytał, by się upewnić, a kiedy ujrzał kiwnięcie głową, odpowiedział szybko. – Rozbił się na wybrzeżu oceanu haveckiego. Niezamieszkały region. Drużyny zostały wysłane, by sprawdzić co z niego zostało, ale to tylko kupa złomu. Kadłub pękł na troje przy uderzeniu. Dodatkowe eksplozje reaktora rozerwały to, co miało jakąkolwiek wartość – uśmiechnął się lekko do kastelana. – Porządna robota.

– A co z załogą?

– Jeśli się nie ewakuowali albo nie uciekli przez kapsuły ratunkowe, nie przeżyli. Drony nadal przeszukują powierzchnię planety. Na razie pochwyciliśmy jakiś tuzin. Głównie obsługa techniczna i inżynierowie. Zapewnimy im te same prawa, co innym jeńcom.

Adam milczał przez dłuższą chwilę, po czym z głośnym westchnięciem oznajmił.

– Dzisiaj rano skontaktował się ze mną Hrabia Dooku.

Kastelan drgnął zaintrygowany.

– A. Lider Konfederacji i były jedi. Czego od nas oczekuje?

Adam uśmiechnął się na to pytanie.

– Nie zakładasz, że skontaktował się tylko po to, by nam pogratulować?

– Słysząc twoje westchnięcie? Nie. Czego od nas chce Hrabia Dooku?

Adam pomasował kark.

– Wyznaczył dla nas nowy cel. Oczekuje, że go zdobędziemy w najbliższym czasie. Jako że upadek systemu Reker nie przekonał wszystkich systemów w regionie, mamy uderzyć na ten, by je ostatecznie przekonać do kooperacji.

– Jak zwie się ten system?

Adam przełknął ślinę.

– Vatok...

Kastelan drgnął lekko i westchnął ciężkim głosem.

– Vatok mówisz… niech bogowie zawyją z pogardą, że do tego doszło – zakonnik opróżnił szklankę. – Że musimy walczyć z niedawnymi braćmi broni.

Adam napełnił raz jeszcze oba szklane naczynia i z bliźniaczo kiepskim humorem usiadł na swoim miejscu i westchnął ciężko.

– Fakt. Ile razy to razem, ramię w ramię odpychaliśmy Huttów? Nie da się zliczyć, a teraz, staniemy przeciwko sobie – pokręcił głową. – A to wszystko przez tę parszywą Republikę.

Kastelan pokiwał głową.

– Tym razem bitwa nie będzie taka prosta. Są twardzi. Nie pękną pod zwyczajną inwazją.

– Nie – Adam przyznał. – Ale mamy inną przewagę. Ani jedna, ani druga strona nie chce przelać krwi drugiej – oznajmił. – Nie ważne jak bardzo wierzą w republikę, walczyli u naszego boku przez wieki. Nie ważne jak wielki jest ten konflikt, nie zmaż wieków braterskiej współpracy.

– Co więc zamierzasz, admirale?

Adam upił ze szkła.

– Nasi przyjaciele z Mersu wyszli z nowym pomysłem.

– Co ci technopaci, wymyślili tym razem?

Adam milczał przez chwilę… przed oczami przewalały mu się symulacje i statystyki najnowszej broni. Nie mógł skłamać, ale bał się wypowiedzieć imię na głos.

– To nowa amunicja do Behemota – oznajmił po chwili. – „Łamacz Kontynentów”. Nowa amunicja przystosowana do bombardowania planetarnego.

Kastelan zamrugał w szoku.

– Bombardowanie planetarne?

– Tak. Pocisk wystrzelony w planetę sprowadzi wielkie zniszczenia. Według obliczeń, gdybyśmy wystrzelili go w centrum stolicy planetarnej, nic by z niej nie zostało.

Cervor zacisnął dłonie w pięści. Jako zakonnik wierzył w honorową walkę. Twarzą w twarz. Bombardowanie planetarne nie było honorowe. Szczególnie jeśli użyte na niedawnych braciach broni.

– Toż to piekielna broń! Masz zamiar jej użyć?

Adam pokiwał głową, mimo że nie podobała mu się całą sytuacja.

– Może być to nasza jedyna szansa szybkiego zwycięstwa – Adam odpowiedział pewnie. – Ale nie, nie mam zamiaru zabić naszych braci z Vatok. Moja grupa analityczna już prowadzi analizę potencjalnych celów, które sprowadzą imponujące zniszczenia, zabijając minimalną liczbę cywilów. W najlepszej sytuacji rząd Vatoku, zobaczy na własne oczy skalę zniszczenia, z jaką się mierzą i skapitulują bez walki.

Kastelan zazgrzytał zębami, ale po chwili rozluźnił dłonie. Może faktycznie było to najlepsze rozwiązanie. Jego lojalność do królestwa, była niepodważalna, ale wiedział, że poczuje ból, jeśli przeleje krew choćby jednego Vatończyka.

– Obyś miał rację, admirale.

W ciszy dokończyli trunki i rozstali się w bez zbędnych grzeczności.

 

***

 

Raz jeszcze siedział na mostku kapitańskim Behemota. Jego wzrok był ostry, pełny irytacji, kiedy spoglądał na wyświetlającą się postać generała Uto.

– Nie popieram waszej decyzji, admirale. Bezpośredni atak na…

– Nie chcę tego słyszeć! – Adam przerwał mu ostro. – Podjąłem decyzję.

– Mój plan, zapewnia 89% prawdopodobieństwa sukcesu, kiedy twój, zaledwie 54%. Jeśli rząd Vatoku-3, odgadnie, że masz tylko jeden pocisk tego typu, kampania będzie długa i krwawa. Pozwoli republice na wysłanie posiłków i kontratak.

– Nawet jeśli jest to prawda, moja decyzja jest absolutna generale Uto – Adam nie dawał za wygraną. – To moja operacja i ja podejmuję decyzję. Nie będziemy niszczyć miast z milionami dusz, tylko dlatego, że TWOJE obliczenia mówią, że będzie to skuteczniejsze od mojego planu.

Droid milczał przez dłuższą chwilę.

– Osobiste uczucia nie powinny stawać na drodze służby.

– Osobiste uczucia mogą zapewnić nam szybsze zwycięstwo – Adam odpowiedział ostro. – Wiemy, że wielu Vatończyków patrzy przyjaźnie na naszą sprawę. Mamy sojuszników w ich rządzie. Kiedy zobaczą, jak potężną broń posiadamy i że mimo wszystko nie użyliśmy jej na nich, zrozumieją, że nadal widzimy ich jako braci.

– Albo wykorzystają twoją dobroć, na swoją własną korzyść – Uto był nieustępliwy. – Jednak widzę, że nie zmieni Pan swojej decyzji.

– I tu twoje obliczenia są poprawne, generale – Adam potwierdził. – Czy jest coś jeszcze?

Uto, pokręcił głową.

– Nie admirale Terram. Wedle rozkazów hrabiego Dooku, będę wykonywał pańskie rozkazy. Jednakże proszę o pozwolenie sformowania planu działania, jeśli pański plan, zawiedzie.

Adam zastanowił się przez moment. Westchnął po chwili zrezygnowany. Nie był to może kompromis, czy odpowiedź, jaką oczekiwał, ale nie mógł zaprzeczyć droidowi, że miał trochę racji.

– Niech i tak będzie. Masz moje pozwolenie na stworzenie alternatywnego planu. Proszę jednak dopilnować, by straty w populacji cywilnej były minimalne.

– Oczywiście, admirale.

Hologram zadrżał i zniknął.

Adam jęknął i pomasował skronie. Stojąca obok Katrina pokręciła głową.

– Irytujący droid, nie ma co.

– To niegrzeczne, Katrino – zwrócił się do niej po imieniu. – Generał Uto, może jest maszyną, ale w ostatniej bitwie udowodnił swoje umiejętności. Irytujący czy nie, proszę okazać należący się mu szacunek.

– Rozumiem. Przepraszam admirale.

Adam wyciągnął dłoń i przyjął od niej błyszczący holopad.

– Ile jeszcze potrzebujemy?

– Pewnie jakieś pięć godzin, admirale. Wszystko idzie zgodnie z planem.

– Dobrze. Kiedy będziemy gotowi, dać sygnał do reszty floty i ustawić się w ósmej formacji – Adam oddał holopad wiceadmirał. – Bitwa o Vatok, będzie wymagająca. Niech wszyscy będą gotowi.

– Wedle twej woli, Admirale.

 

Czarny kształt Behemota stał w czerni kosmosu, kiedy coraz to nowe okręty floty ustawiały się niedaleko, przygotowując się do kolejnej operacji. Z planety poniżej nowe transporty piechoty lądowały w hangarach, a w kosmicznych stoczniach, dokonywano ostatnich napraw i tankowania.

 

Połączona flota królestwa i konfederacji szykowała się do kolejnego boju.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • TheRebelliousOne 23.09.2020
    Taka mała uwaga... czy Jedi nie pisze się z wielkiej litery? Tak z ciekawości pytam. Poza tym, odcinek dobry i ciekawy. Spodobała mi się filozofia Adama na temat Jedi. Jest w tym trochę prawdy jakby się nad tym zastanowić. Ale może mówię tak, bo zawsze bardziej ciągnęło mnie do Sithów, gdy oglądałem sagę... XD Miał też (Adam) dobry pomysł z tą "bronią". Propaganda to silne narzędzie. W sumie gość przypomniał mi w tamtej chwili Czerwonego z "Komisara"... Anyway, leci 5.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Kapelusznik 23.09.2020
    Niekoniecznie z "jedi" i "sithowie" - moim zdaniem nie trzeba z dużej nazwy.
    Mimo wszystko to nie nacje.
    To zakony.
    Określenie templariusz, piszemy z małej, nie dużej - a to też zakon.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania