Wrony

Cisza. Byłem zupełnie sam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Stałem na początku długiego szkolnego korytarza. Zawahałem się. Nie wiedziałem, czy iść dalej, czy może czekać tu na niespodziewane. Po chwili rozmyśleń postawiłem pierwszy niepewny krok. Udało się.

Drugi był łatwiejszy, a dalej już było tylko prościej. Nagle jednak zatrzymałem się. Jedno z okien było wybite. Ostre krawędzie szyb ozdobione były krwawymi paskami. Podszedłem bliżej i spojrzałem w dół. Jedyne co zobaczyłem to gęsta mgła otulająca wszystko aż po same drugie piętro. Postanowiłem iść dalej. Było zimno. Przeszywał mnie lodowaty chłód. Ściany pokryte były szronem i gdzieniegdzie małymi rysunkami jakby dziecięcymi. Ławki stojące co kilka metrów były połamane a ich kawałki porozrzucane. Szedłem dalej pełen niepokoju.

Korytarz kończył się wejściami do trzech sal. Po chwili na zewnętrznym parapecie zobaczyłem wronę. Wpatrywała się we mnie swoimi pustymi jak głębokie studnie oczami i rysowała po nim co chwila dziobem. Zacząłem ją przepędzać, ale ta jedynie rozpostarła skrzydła i zaczęła głośno krakać.

Nagle z jednej z sal na końcu usłyszałem dziwne wrzaski.

Spojrzałem jeszcze raz na wronę, a ta wyglądała jakby uśmiechała się do mnie i zachęcała wzrokiem, aby sprawdzić co się dzieję, po czym odleciała. Powoli zbliżyłem się do sali, z której dobiegały te odgłosy. Złapałem dłonią za zimną metalową gałkę klamki i przekręciłem ją. Gdy otworzyłem drzwi, ukazał mi się obraz z koszmarów. Wszędzie było pełno krwi i rozczłonkowanych ciał, przy których ucztowały ptaszyska. Nie zauważyły mnie. Były zbyt zajęte jedzeniem. W rogu sali obok biurka nauczyciela leżał chłopak. Był przytomny, choć nie miał ręki. Powoli podszedłem do niego.

- Co tu się stało? -spytałem.

- Nie wiem. Nauczycielka kazała nam się zabarykadować i tu na nią czekać.

- Gdzie teraz jest?

- Widzieliśmy jak skacze z drugiego piętra w sąsiednim budynku. Ale nie trudź się, by ją znaleźć, te ptaszyska już dawno ją pożarły. Co tu się dzieje? Mieliśmy normalną lekcję, a teraz wszyscy moi znajomi leżą w kawałkach porozrzucanych w całej sali.

- Jesteś cały we krwi.

- To świńska krew. Badałem ją, kiedy te ptaki przebiły się przez okna. Wtedy z przerażenia niechcący ją na siebie rozlałem. To chyba dlatego nie chciały mnie zjeść.

Wtedy wrony zaczęły głośno krakać. Pochłonęły wszystkich. Jednak nadal było im mało.

- Masz jeszcze tej krwi trochę?

- Wszystko rozlałem na siebie.

Wtedy ptaki rzuciły się w moją stronę. Wymachiwanie rękami na nic się zdało. Nie widząc, gdzie idę nabiłem się na odłamek szkła, leżący na parapecie. Z rozprutym brzuchem skoczyłem. Wrony nie dawały za wygraną. Wyrywały moje wnętrzności, gdy spadałem. Mgła opadła jednak ja czułem, że spadam zbyt długo.

To było raptem drugie piętro. Ptaki rozpruwały mnie coraz dotkliwiej. Nie traciłem świadomości do momentu, gdy z hukiem uderzyłem o betonową posadzkę na placu przed szkołą.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania