Poprzednie częściWschodnie Obietnice - prolog

Wschodnie Obietnice - Rozdział 2

Cztery lata później

 

Brunetka biegła ile sił w nogach przez las. Po drodze pobrudziła swoją suknię błotem, ale stwierdziła, że nikt nie zauważy, więc biegła dalej. W końcu jej oczom ukazała się urocza polanka. Od razu zauważyła rude włosy, które odróżniały się swoją barwą wśród drzew.

- Diana! – krzyknęła, pędząc w jej stronę.

Postać obróciła się i ruszyła w jej stronę z otwartymi ramionami jak koń wyścigowy.

- Roksana! – odkrzyknęła, machając jedną ręką. Drugą ściskała dłoń swojego ośmioletniego braciszka.

Roksana wpadła na nią z impetem i mocno ją przytuliła. Oddychała płytko i uśmiechała się szeroko do przyjaciółki.

- Co ty, maraton biegłaś? – zażartowała Diana, wskazując na suknię.

- Wielkie mi rzeczy! Mam płaszcz, nikt nie zauważy! – odparła, zarzucając go na plecy. Na koniec przykryła głowę kapturem.

- Nie mów mi, że bawisz się w zakonnicę – śmiała się dalej.

- Cześć, Pawełku! – Roksana wesoło przywitała się z ośmiolatkiem.

- Tęsknił za tobą dniem i nocą. Już myślałam, że oszaleję!

- Teraz nie możesz. Jak idą przygotowania? – zapytała księżniczka, wychodząc z lasu razem z Dianą i Pawełkiem.

- Lepiej być nie może. Już nie mogę się doczekać! Robert zaczął układać nowe pieśni na lutni. Gdybyś tylko mogła go usłyszeć! Wspaniałe! To będzie bez wątpienia najlepszy dzień mojego życia! Matka przeszła się już do miejscowej kwiaciarki. Uczeszą moje siano o tak! – demonstrowała zabawnie na swoich rudych włosach. – A potem wepną takie śliczne kwiaty, co o tym myślisz?

- Na pewno będziesz piękną panną młodą, moja Diano – zaśmiała się Roksana. – Przybędę na sto procent, kochana. Rozmawiałam ze szwaczką. Jak mnie odwiedzisz, to pokażę ci ostateczny krój sukni. Jest olśniewająca, ale nic nie jest w stanie zasłonić twojego naturalnego blasku, moja droga.

Diana przystanęła, a Roksana spojrzała na nią zaniepokojona.

- Powiedziałam coś nie tak?

Dziewczyna stała z kamienną twarzą, nie odzywając się ani słowem.

- Diana? Diana?! – potrząsnęła przyjaciółką.

Na jej twarz zawitał ogromny uśmiech.

- Jestem taka szczęśliwa, Roksano, że to nie może być prawda. Mieć tak wspaniałą przyjaciółkę! Tak wspaniałego narzeczonego! Wolę się powiesić, niż was zdradzić!

- Nawet tak nie mów, bo wykraczesz – księżniczka położyła dłoń na ramieniu rudowłosej.

- Przysięgam! A teraz chodźmy, bo rynek nam ucieknie! Marsz, moi wojownicy!

Dziewczyny kolejny raz dusiły się ze śmiechu. Po drodze żwawo rozmawiały o nadchodzącym ślubie Diany z miejscowym bardem – Robertem. To miał być niezapomniany dzień. Nawet nie zauważyły, kiedy znalazły się na rynku. Nawet nie zauważyły, kiedy wspaniałe powozy zaprzężone w dostojne rumaki przecinały ulice. Nawet nie zauważyły, kiedy rudowłosa nie czuła ściskającej ręki brata.

- Gdzie jest Pawełek?! – przestraszyła się Diana. – Paweł! Gdzie jesteś?! Paweł?!

Na jej ślicznej twarzyczce momentalnie zawitały łzy. Serce Roksany niemalże przestało bić, a czekoladowe oczy przemierzały cały rynek.

- Paweł! Pawełek! – krzyczała wniebogłosy.

- Przepraszam, nie widziała pani ośmioletniego chłopca?! Paweł! Przepraszam! Paweł! – Diana przepychała się pomiędzy ludźmi.

- Niewysoki, blond włoski, duże oczy! Jest sam! – panikowała księżniczka.

Dziewczyny czuły ogromną rozpacz pomieszaną ze strachem. Uparcie przebiegały ulicami, przeszukiwały kramy z żywnością, tkaninami i kwiatami, ale nigdzie nie znalazły młodszego braciszka Diany.

- Paweł! Boże! Co ze mnie za siostra?! Co ze mnie za potwór! Paweł! Mój Boże!

Wtem brunetka zauważyła siwego rumaka i siedzącego na nim dostojnika. Za nim ciągnęło się jeszcze kilka gniadych koni, a obok niego stała mała postać Pawełka.

- Hej! Hej! – krzyknął do dostojnika dziecięcym głosikiem.

Na twarzy jeźdźca ukazało się zdziwienie i żal. Podniósł lewą dłoń, tym samym dając znak do zatrzymania się. Spojrzał na ośmiolatka z niedowierzaniem.

- Hej! Masz bardzo ładnego konika – powiedział Pawełek. – Jest taki bielutki jak śnieżek, który spada na zimę gdzieś z nieba! Najładniejszy, jakiego widziałem! Czy możesz mi go podarować?

Roksana przyciągnęła do siebie przyjaciółkę i wskazała na chłopczyka, który swobodnie rozmawiał z jakimś bogatym urzędnikiem lub rycerzem. Diana zamarła, a jej policzek przecięły trzy łzy z rzędu. Podbiegła zapłakana do braciszka, a czekoladowooka wpatrywała się w ten obraz, jakby już kiedyś widziała tego mężczyznę. W końcu i ona dołączyła do przyjaciółki.

- Podoba ci się? – zapytał dostojnik, zsiadając z konia.

- Przecież mówiłem, że bardzo!

Dostojnik uśmiechał się od ucha do ucha. Ukucnął przy Pawełku i potargał mu czuprynę.

- Nie mogę ci go dać, bo muszę wrócić wkrótce do domu. Ale pozwolę ci go pogłaskać, jeśli chcesz.

- A gdzie jest twój dom? – kontynuował ciekawski chłopczyk.

- Daleko stąd. W Turcji. Jest tam cieplutko, ptaszki wesoło ćwierkają, a nic nie jest bardziej urocze od naszych wschodów i zachodów słońca.

- Nawet twój konik?

- Nawet mój konik – zaśmiał się, podnosząc chłopczyka, by mógł pogłaskać zwierzę.

- Jak ma na imię? – dopytywał, dotykając końskich chrap. – Ale miękkie. A ty jak masz na imię?

- Ibrahim – uśmiechnął się kolejny raz.

- Paweł! – krzyknęła Diana, zamykając go w szczelnym uścisku.

- Spokojnie, siostrzyczko, nic mi nie jest! Ten pan dał mi pogłaskać swojego konika. Zobacz, jaki jest śliczny, prawda? Ten pan powiedział, że jest z Turcji! Ma na imię Ibrahim.

- Boże, Paweł! Coś ty narobił?! O, panie! Wybacz nam zakłócenie twojej podróży! – przepraszała Diana. – On jest jeszcze taki mały, nie wie, co mówi!

- Żaden problem, panienko. Bardzo spodobał mu się mój rumak – kąciki jego ust przesuwały się coraz wyżej.

- Panie… - zaczęła Roksana. – Przykro nam. Powinnyśmy go lepiej pilnować.

Ibrahim odwrócił się w stronę dziewczyny. Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. Wpatrywał się jak zaczarowany w jej spuszczone oczy i kruczoczarne włosy. Patrzył, jakby chciał zapamiętać ten obraz już na wieki. Dziewczyna zauważyła jego spojrzenie i podniosła głowę, odwzajemniając je. Diana stała jak słup soli, widząc tą sytuację. Jedyny gest, na jaki było ją stać w tej kilkudziesięciosekundowej ciszy to objęcie braciszka. Nagle Roksana zachwiała się. Chwilę później leciała już w dół.

- Pani! – przestraszył się Ibrahim, łapiąc Roksanę.

Nie odrywała od niego swojego zmęczonego wzroku, czując jego silne ręce na swojej talii.

- Ibrahim… - wyszeptała, nawet o tym nie wiedząc i zawisła bezwładnie w jego ramionach.

- Panie, zostawmy tych żebraków w spokoju i jedźmy! – zawołał jego sługa, siedzący na gniadym koniu.

- Czyś ty zdurniał, głupcze?! – odkrzyknął, unosząc księżniczkę do góry.

Jedwabny kaptur zsunął się z jej głowy, odsłaniają włosy o barwie węgla w całej okazałości.

- Ibrahim – wyszeptała nieświadoma, powoli otwierając oczy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania