Poprzednie częściWschodnie Obietnice - prolog

Wschodnie Obietnice - Rozdział 3

- Ibrahim…

- Pani… Pani – Pasza delikatnie potrząsnął dziewczyną, by się zbudziła.

Diana przygryzła wargę, po czym przepchnęła się do przyjaciółki, niosąc wiadro zimnej wody ze studni.

- Tak się nie obudzi. Zróbmy to inaczej. – Zbliżyła się jeszcze kilka kroków. – Roksana, wstawaj! – wylała prawie całą zawartość wiadra.

Roksana momentalnie się obudziła, kaszląc od wody, która dostała się przez nos.

- A nie mówiłam? – zaśmiała się Diana. – Roksana, kochanie, co się stało? – zapytała zmartwiona, obejmując rękoma jej twarz i unosząc ją do góry.

- Powiedz mi, Diano… Powiedz mi, że nie mówiłam nic głupiego… - odparła, wycierając oczy.

- Nie, nie, skądże – zachichotała. – Może lepiej już chodźmy. Wystarczająco narobiłyśmy kłopotu, panie.

- Roksana, dobrze zrozumiałem? – uśmiechnął się Ibrahim.

- Nie mogę rozmawiać z obcymi – powiedziała oschle.

- A mdleć w ich ramiona, pani? – żartował. – Roksana, tak?

Dziewczyna delikatnie przytaknęła i podniosła się z ziemi. Złapała Pawełka za drugą rękę i odeszła razem z Dianą w kierunku zamku. Odwróciła się, by jeszcze raz zobaczyć twarz nieznajomego. Zarejestrowała, że wciąż nie ruszył się z miejsca. Gdy zauważył jej wzrok, natychmiast złapał za przedni i tylni łęk siodła i wsadziwszy nogę w strzemię, wsiadł na konia. Ruszył kłusem na siwym ogierze, a reszta pojechała za nim.

- Zemdlałaś. Wyglądałaś jak nieżywa. Ale mi narobiłaś strachu! Co się stało? Roksana! Czy ty słyszysz, co do ciebie mówię?!

Roksana odwróciła wzrok od Ibrahima i spojrzała nieprzytomnie na przyjaciółkę.

- Możesz powtórzyć?

Diana uśmiechała się od ucha do ucha.

- Dlaczego zemdlałaś?

Dziewczyna również uniosła kąciki ust, ale długi czas nic nie odpowiadała. Przyjaciółka zadarła do góry brwi i zaczęła się śmiać.

- Specjalnie? Jak to zrobiłaś?

- Kiedyś cię nauczę. Obiecuję – położyła dłoń na jej ramieniu. Wybuchły najgłośniejszym śmiechem w ciągu całego dnia, a inni przypatrywali się im podejrzliwie. – To bardzo proste. A teraz daj, pomogę ci nieść pakunki.

Jak tylko wróciły do zamku postanowiły zająć się nauką tańca, gdyż księżniczka miała do niego dwie lewe ręce, a w zasadzie nogi.

- Raz, dwa, trzy… Cztery, pięć, sześć, siedem, osiem. Nie ta noga! Lewa do tyłu! Teraz prawa! Zaczynaj przeciwną! – krzyczała Diana. – Graj wolniej, Robercie. Zanosi się na długi dzień ćwiczeń.

- Do czego wy ćwiczycie, wasza wysokość? – zapytał Robert.

- Dzisiaj przyjeżdża Aleksander. Mój narzeczony – odparła Roksana.

- Jest wodzem Shinary i przyjacielem króla Filipa. A ona taka niby księżniczka, a tańczyć nie umie! – oburzyła się rudowłosa i podeszła do przyjaciółki. – Ręka na ramieniu. I nie garb się! Rama! Gdzie jest rama, ja się pytam?!

- Poszukaj przy obrazie – prychnęła szesnastolatka.

Długie godziny uczyła się tańczyć przy dźwiękach lutni Roberta. Po odrzuceniu zaręczyn Wielkiego Wezyra cztery lata temu, została obiecana Aleksandrowi. Dzisiaj jej narzeczony miał ją po raz pierwszy odwiedzić, więc na zamku wyprawiano wspaniałą ucztę i tańce.

- Elżbieto, Florianie! – wpadła w ramiona rodzeństwa, z radością opuszczając ramę i uciekając od żmudnych ćwiczeń.

- Siostro. Kochana siostro – Florian ucałował ją w czoło.

- Jak ma się Franciszek, Elżbieto? – dopytywała Roksana.

Jej siostra została trzy lata temu wydana za króla Węgier. Po roku urodziła syna, któremu nadała imię Franciszek.

- Rośnie jak na drożdżach. Kiedy przybędzie Aleksander?

- Wieczorem.

- Musimy porozmawiać, Roksano. Jak najszybciej – powiedział Florian, przybierając typowy dla niego poważny wyraz twarzy. – To bardzo ważne. Nauka tańca może poczekać.

Uśmiech momentalnie zszedł z twarzy Roksany. Dała Dianie znak, że zaraz wróci i udała się ze swoim bratem do ogrodu. Szli powolnym krokiem wzdłuż muru, a Florian nadal marszczył czoło ze splecionymi z tyłu rękoma, patrząc pod nogi. Atmosfera zrobiła się bardzo napięta i nawet zapach kwiatów i szum liści nie był w stanie jej zniweczyć.

- O co chodzi, Florianie?

Dumny król Francji nie odpowiadał przez długi czas ani słowem. Popatrzył z góry na siostrę swoimi niebieskimi oczyma spod falowanych włosów o barwie ciemnego blondu.

- Cztery lata temu ojciec chciał cię wydać za Wielkiego Wezyra. Na dzisiejszym przyjęciu oprócz Aleksandra pojawi się i on – zaczął poważnie. – Akurat przejeżdża przez ten kraj, dlatego ojciec postanowił zachować się tak, jak przystoi europejskiemu władcy.

- Widziałam go dzisiaj, jak przejeżdżał przez rynek – powiedziała cicho.

Florian zatrzymał się i zastygł w jeszcze większym napięciu.

- No co? Dobrze, muszę wracać, żeby chociaż jeden raz nie zrobić z siebie pośmiewiska. O! Robert już odjeżdża – pomachała bardowi. – Za bardzo się tym wszystkim martwisz, Florianie. Gdyby sułtan i Pasza mieli do nas o to żal, to już dawno daliby nam wyraźnie znać.

- Siostro – Florian objął jej twarz swoimi rękoma. – Martwię się o Ciebie. Musisz na siebie uważać, rozumiesz? Muzułmanie to podłe typy. Wyznają tych swoich Bogów, którzy zachęcają ich do mordowania ludzi i zemsty za każdą błahostkę. Trzymaj się mnie i Aleksandra lub nie wychodź nigdzie bez straży. Nie ufam im.

- Ale Florianie, ty nie wiesz…

- Powiedziałem ci coś, Roksano. Troszczę się o ciebie, jak na brata przystało. Chcę, byś nie doznawała bólu i cierpienia. Chcę, byś była zawsze radosna i szczęśliwa. Przyrzekam przed Bogiem, że nigdy nie dopuszczę się czegoś, co mogłoby zniszczyć twoje szczęście. Obiecuję, że to zawsze będzie dla mnie priorytetem, cokolwiek by się nie zadziało – przytulił ją mocno, szepcząc jej do ucha tą przysięgę.

***

Młoda kobieta o imieniu Firuze siedziała przed lustrem w swojej komnacie. Służąca upinała właśnie jej piękne, sięgające pasa włosy. Ulubienica króla Filipa czekała na jego przybycie przez cały dzień. Zniecierpliwiona przyglądała się swojemu odbiciu.

- Wszystko przygotowane, Julio?

- Tak, pani – odpowiedziała błyskawicznie jej przyjaciółka.

Julia była powiernicą jej największych sekretów m.in. tego, co Firuze zamierzała zrobić tej nocy. Dziewczyna uśmiechnęła się dostojnie do swojego odbicia.

- Doskonale.

Po niedługim czasie kobieta skończyła czesanie, a Firuze uzyskała zadowalający wygląd.

- Daj mi sztylet – rozkazała.

Julia podeszła do szafy. Wyjmowała z niej kolejno wszystkie szkatułki z biżuterią, aż dostała się do tej na samym dole. Poukładała wszystkie pudełka i podeszła do swojej pani z jednym z nich. Uśmiechnęła się złowrogo i otworzyła je. Spoczywał w nim piękny, wysadzany kamieniami sztylet. Wyjęła go delikatnie i podała Firuze. Brunetka chwyciła go i obejrzała raz jeszcze z każdej strony, a dobry humor jej nie opuszczał. Nagle złapała Julię za gardło i powaliła jednym ruchem na kolana. Przyłożyła ostrze do jej szyi.

- Dużo wiesz, Julio. Czyż nie?

- Tak, pani – odparła, drżąc.

Zaskoczyło ją zachowanie damy. W przerażeniu czekała na kolejne słowa lub czyny Firuze. Ta gładziła jej skórę ostrzem z kamiennym wyrazem twarzy.

– Ostrzegam, jeśli zaczniesz krzyczeć, zginiesz na miejscu. Zrozumiałaś?

Z oczu Julii zaczęły wypływać łzy. Spojrzała przestraszona na Firuze, której oczy ponownie nic nie zdradzały.

- Pytam się, czy zrozumiałaś?!

- Tak, pani – przytaknęła po raz trzeci.

- Jak już wspominałam, wiesz bardzo dużo. Znasz moje tajemnice, Julio. Znajome ci są moje zamiary i intencje, które niekoniecznie powinny wyjść poza tą komnatę. Wiesz stanowczo za dużo, niż powinnaś – syknęła, przyciskając mocniej sztylet. – Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, zginiesz marnie. Zginiesz marniej niż w jakimkolwiek horrorze. Powoli… - przecinała jej skórę ostrzem. – Godzinami, dniami! Będziesz marzyć o śmierci, a ja ci na nią nie pozwolę. Jednakże… Jeżeli okaże się, że umiesz trzymać język za zębami i dochować sekretu, wynagrodzę ci to. Obiecuję. Masz moje słowo – odsunęła broń od jej szyi, pozostawiając na niej spore rozcięcie. – Przemyj sztylet i ranę, załóż jakiś mniejszy dekolt, wtedy nie będzie widać.

Podeszła ponownie do lustra i sprawdziła swój wygląd. Poprawiła cudowną szmaragdową suknię, nałożyła kolczyki tego samego koloru i przerzuciła swoje wspaniałe włosy na jedną stronę.

- Ja, Firuze, najpiękniejsza z najpiękniejszych – uśmiechnęła się do swojego odbicia, obracając się i oglądając ze wszystkich stron. – Uwiodłam Aleksandra, najlepszego przyjaciela władcy. Zostawił mnie, czego jeszcze zdąży gorzko pożałować. Król Filip, który już za życia otrzymał przydomek Groźny, stracił dla mnie głowę i wcale groźny wobec mnie nie jest. Jesteśmy jak jagnię i lew, z czego ja to lew, a on to jagnię. Dzisiejszej nocy nadejdzie atak lwa, tak długo wyczekiwany. A potem lew stanie się królem, obejmie koronę i zasiądzie na tronie, wszyscy padną mu do stóp, bo jego potęga będzie wielka. Bójcie się królowie, bój się sułtanie.

Na koniec schowała sztylet pod suknią.

- Firuze! – Król Filip wszedł do jej komnaty, podnosząc ją nad ziemię.

- Królu mój, dlaczego jesteś tak nielitościwy dla mego serca i każesz mu tak długo czekać na ciebie? Czy ty nie wiesz, panie, że każda sekunda dłuży mi się niemiłosiernie?

- Moje serce czuło to samo, Firuze, najpiękniejsza damo na Ziemi.

Firuze fałszywie się uśmiechnęła, głaszcząc króla po policzku.

***

- Hej, wietrze! Czy to ty dałeś mi dzisiaj tak wspaniały przypadek, wiaterku? Czy to ty dałeś mi dzisiaj ujrzeć księżniczkę poza tymi obrazami, na których, choć dostojna, to stokroć razy piękniejsza, gdy mdleje w moich ramionach? Hej, niebo! Czy to początek wyczekiwanego cztery wiosny, lata, jesienie i zimy błogosławieństwa? Hej, Boże! Daj mi usłyszeć raz jeszcze to słowo „Ibrahim”! Czy to grzech, Boże zaznać takiego szczęścia?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania