Poprzednie częściWschodnie Obietnice - prolog

Wschodnie Obietnice - Rozdział 6

Dwaj mężczyźni nieśli Firuze korytarzami zamku prosto do jej komnaty. Dziewczyna wiła się z bólu, trzymając kurczowo nogę, z której co i rusz wypływała krew. Brunetka czuła jednocześnie przerażenie i radość. Miała to już za sobą, teraz pozostało jedynie czekać na koronę. Mimo wszystko całą drogę do pokoju pokonała sycząc z bólu i bezwładnie zwisając w ramionach strażników. Czasami spoglądała na ściany, gdzie wisiały doskonale jej znane obrazy. Potęga, którą emanował Filip Groźny, zniknęła w jednej chwili. Firuze uśmiechnęła się pod nosem, kiedy zdała sobie sprawę, że niebawem zawiśnie tam jej wizerunek.

- Aaa! Szybciej! Zaraz tu się wykrwawię!

Tak bardzo pochłonęła ją bitwa myśli, gra aktorska i rana, że nie zauważyła wypadającego przedmiotu.

- Boże kochany! Pani! – krzyknęła przerażona Julia. – Krwawisz! Boże! Jesteś biała jak śnieg i wyglądasz, jakbyś już była na tamtym świecie!

- Nie gadaj, tylko mi pomóż, póki jeszcze utrzymuję się przy żywych – odpowiedziała z pewnym trudem Firuze.

- Pobiegnę po medyków – dodała natychmiast i wypadła z komnaty.

Brunetka leżała na łóżku z oczami wlepionymi w sufit. Próbowała odgonić od siebie negatywne myśli i utwierdzić się w przekonaniu, że dobrze zrobiła, zabijając Filipa. Jej policzek przecięła łza, którą odruchowo starła.

Po zatamowaniu krwawienia i wizycie medyków, została w komnacie razem z Julią. Blondynka uśmiechnęła się do niej nieśmiało, najwyraźniej oczekując wyjaśnień.

- Niech zgadnę… Dotychczasowa wiedza ci nie wystarcza, Julio?

- Nie mogę pojąć, dlaczego wracasz ranna i co z królem – powiedziała cicho, pochylając głowę.

Firuze zaśmiała się i opowiedziała Julii całe zajście. Delikatna dziewczyna wytrzeszczała oczy na to, co słyszała. Gdy dama doszła do najbardziej drastycznych momentów tuż po uwolnieniu sztyletu, Julia zakryła usta dłonią.

- Niektórzy ludzie zasłużyli sobie, by robaki przedwcześnie żywili się ich zwłokami. Teraz nie jestem już jakąś Firuze. Jestem uwzględnioną w testamencie potężnego władcy, który nie potrafił mi się oprzeć. To samo czuł do mnie słynny wódz – Aleksander. Pomimo tego, że mnie opuścił, ja wiem, kiedy powróci. Wróci do mnie na kolanach, jako do królowej… Zapomniałam o jeszcze jednej rzeczy. Sięgnij do pudełka, gdzie leżał sztylet.

Drobna dziewczyna w jednej chwili podeszła do szafy i zaniosła pudełko swojej pani.

- Zawartość jest twoja. Hojnie nagradzam dobrą pracę.

Na twarzy blondynki pojawił się uśmiech. W środku znalazła woreczek pełen dukatów. Przesypywała je z ręki do ręki, zachwycając się ich złotym blaskiem.

- Schowaj dobrze i trzymaj język za zębami. Obiecałam ci, że zostaniesz trupem lub panią. Zasłużyłaś na ten drugi tytuł, a gdy tylko obejmę władzę, dostaniesz ogromną komnatę, biżuterie, klejnoty, służące, obsypię cię złotem… Pamiętaj jednak, że wkraczamy na trudną drogę. Będzie ona pełna intryg, zamachów, zazdrości i fałszu. Pewnego dnia wszyscy obrócą się przeciwko nam, a my wyjdziemy z tego zwycięską ręką lub usmażymy się w piekle. Od teraz, by utrzymać naszą pozycję, będziemy musiały knuć, spiskować, kłamać… i zabijać. Ty również, więc bądź przygotowana na odbieranie życia i zadawanie cierpienia… A teraz idź. Niech ranek przyniesie mi dobre wieści.

***

- Elżbieto, wiesz może, kiedy Ibrahim odjeżdża? – zapytała Roksana.

- Nie mam pojęcia, jednak nie sądzę, że jest przez ojca mile widzianym gościem – odparła nieco zasmucona. – Już się przygotowujesz? Powinnaś poznać jak najprędzej Aleksandra i się w nim zakochać, a przynajmniej udawać. Tak będzie najlepiej dla was obojga.

Księżniczka głośno westchnęła, patrząc na Ibrahima, który o wszystkim słyszał. Skończywszy piosenkę, odłożył skrzypce na stolik obok i odwrócił się w stronę wyjścia.

- Ibrahim! – zawołała za nim zdziwiona Roksana.

Mężczyzna przystanął i spojrzał w jej ciemne oczy. Uśmiechnęła się smutno i poprosiła:

- Nie kończ jeszcze. Jest wczesna pora. Skończysz, gdy przybędzie Aleksander… Proszę.

Pasza skłonił się lekko z rozpromienioną twarzą i ponownie chwycił skrzypce, wymyślając nowe romantyczne melodie. Roksana po raz kolejny oparła się o filar balkonu i słuchała, a raczej, jak to mówiła Elżbieta, oglądała Ibrahima. Teraz księżniczka uświadomiła sobie, ile racji było w tym, co zauważyła jej siostra.

- Pani… - usłyszała głos zza pleców.

Odwróciła głowę i ujrzała strażnika, który powiadomił ją o przybyciu narzeczonego. Ibrahim odłożył skrzypce i zniknął w komnacie. Dziewczyna odprowadziła go melancholijnym wzrokiem i kazała strażnikowi wpuścić gościa. Nie mogła się zebrać na powrót do środka, gdyż jej oczy nadal wlepione były w balkon, na którym jeszcze przed chwilą stał wezyr. Postanowiła poczekać na swoje nieszczęście tutaj.

- Wasza wysokość… - z tyłu zabrzmiał męski głos.

Starła łzę z policzka, jednak nie była w stanie spojrzeć na narzeczonego. Wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów. Aleksander tkwił zdezorientowany ze spuszczoną głową.

- Czy wszystko w porządku?

Będący w swojej komnacie Ibrahim, nie mógł usiedzieć na miejscu. Olbrzymia pokusa wygrała i wyszedł dyskretnie na balkon, by przyjrzeć się zaistniałej sytuacji. Na jego twarzy pojawił się niepokój, gdy ujrzał zrozpaczoną Roksanę, która za żadne skarby nie zamierzała odwrócić się w stronę wodza.

- Przepraszam – zebrała całą swoją siłę, by do niego podejść.

Pocałował z szacunkiem jej dłoń, po czym przeniósł wzrok na jej oczy.

- Nie szkodzi, Roksano. Jestem Aleksander, doradca królewski i naczelny wódz Schinare.

- Miło… cię…Miło cię widzieć, Aleksandrze – wydusiła z siebie, nieudolnie próbując się uśmiechnąć.

- Wiele słyszałem o twojej mądrości, pani. Jeszcze więcej o urodzie, mimo to nie spodziewałem się ujrzeć tak wspaniałej postaci. Jestem niezwykle rad, że wreszcie mogę cię poznać.

Księżniczka uważnie słuchała jego słów, oglądała go od stóp do głowy, ale nadal widziała w nim coś niepokojącego.

- Dziękuję, panie – odparła zdawkowo, chociaż nie była przyzwyczajona do komplementów.

To zawsze Elżbieta była w centrum uwagi, bo to ją wypadało wydać za mąż jako pierwszą. Chwilami bywała zazdrosna o siostrę, ale zrozumiała, że nawet teraz nie jest gotowa na małżeństwo. Poza tym cieszyła się, gdy widziała radość na jej twarzy i na twarzy jej rocznego synka – Franciszka. Elżbieta była kobietą o wielkim szczęściu. Rzadko zdarzało się, żeby księżniczki prawdziwie pokochały swoich z góry narzuconych od dzieciństwa mężów. Z nią było inaczej. Podczas ślubu, który odbył się dwa lata temu, Roksana marzyła, by być tak szczęśliwą jak ona.

Aleksander był wyjątkowo przystojny, wykształcony i młody, ale po wysłuchaniu muzyki Ibrahima i zemdleniu w jego ramiona, nie zamierzała zostać jego żoną. Tego wieczoru wszystkie marzenia i nadzieje bezpowrotnie legły w gruzach.

- Chodźmy na ucztę – zarządziła Roksana.

Ruszyła przodem, lecz przed wyjściem rzuciła spojrzenie na balkon. Zdemaskowała obecność Ibrahima, który nieśmiało ukłonił się, jak gdyby nigdy nic i również udał się do Sali Balowej. Po drodze męczyły ją trzy myśli: Aleksander, Ibrahim i Diana. Wszyscy byli jednym wielkim problemem.

Trzy godziny później po najedzeniu się do syta, nudnej rozmowie z narzeczonym, którą przeprowadziła wyłącznie z grzeczności, kilku tańcach z Aleksandrem, przypadkowymi młodzieńcami i jednym z Ibrahimem, kiedy rodzice i wódz nie patrzyli oraz po podpatrywaniu, jak jej brat zdobywa serca pięknych dam, postanowiła wrócić do siebie. Upewniła się, że Aleksander jest pochłonięty rozmową z jej ojcem, dotyczącą strategii wojennej i cicho jak myszka wstała od stołu. Natychmiast zmieszała się z tłumem i próbowała przebić w stronę schodów. Błękitna, ciągnąca się po ziemi suknia oraz gorset wcale nie ułatwiały jej tego zadania. Pomyślała, że musi wrócić choćby dlatego, by zdjąć ustrojstwo, zaciskające jej żebra.

- Przepraszam – odpowiedziała odruchowo, wpadając na kogoś.

Okazało się, że to Pasza.

- To ja przepraszam, pani – dodał szybko.

- Widziałam cię, panie, jak podglądałeś całą sytuację z balkonu – zaśmiała się pierwszy raz od wielu godzin. – Pięknie grasz. Kiedy będę mogła cię znowu usłyszeć?

- Kiedy tylko zachcesz, wasza wysokość – odwzajemnił uśmiech.

Roksana spostrzegła wzrok Floriana. „Niedobrze”. Przepchała się przez tłum do rogu sali. Dała znak Ibrahimowi, by uczynił to samo. Na nic się to nie zdało, bo brat ponownie odszukał ją wzrokiem. Zaczął iść w jej stronę. Nagle zauważyła, jak Ibrahim upuszcza dyskretnie liścik na ziemię i odchodzi w przeciwną stronę. Rozejrzała się dookoła. Nie mogła go podnieść, bo Florian nie odrywał od niej wzroku. „Przeklęty braciszku”. Nie mogła go również zostawić, bo mógłby go sobie wziąć. Szybko upuściła na niego chustkę. Zwinnie ją podniosła, razem z listem i schowała do kieszeni.

- Mówiłem ci, żebyś nie rozmawiała z tym poganinem – powiedział wściekle.

- To nie poganin, to muzułmanin, Florianie – odparła, dumnie zadzierając głowę.

- To nie zmienia faktu, że ci tego zakazałem.

- Mam własny rozum, braciszku.

- Ale masz się mnie słuchać, jako twojego starszego brata! Robię to dla twojego dobra, z troski o ciebie. Nie wolno nadmiernie ufać ludziom. Przecież przyrzekłem ci, że nigdy nie dopuszczę się niczego, co mogłoby cię unieszczęśliwić i zamierzam dochować tego słowa.

Następne częściWschodnie Obietnice - Rozdział 7

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Wiktoria 15.02.2017
    Bardzo interesująca i trzemająca w napięciu część

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania