Wspomnienia chłopca z Samotnej Chaty

Lepsza, fajniejsza wersja Google Docs: https://docs.google.com/document/d/1bfPaeXkplGWsgZHMPEruziucxJvJidp7MQw8V28sLq8/edit?usp=sharing

 

Nazywam się Dmietro Opat. Człowiek prawie zwykły, mokry i zmęczony. Zapewne nazwałbyś mnie Rosjaninem lub innym Turkiem, ale w zasadzie nie wiem kim jestem. Urodziłem się bardzo dawno temu ciemną nocą w jakiejś zatęchłej dziurze gdzieś na wschodzie Rosji lub innego takiego państwa. Zatęchła dziura to było wyrażenie nad wyraz trafne, bowiem ta wiocha rzeczywiście była zatęchłą dziurą pośrodku Absolutnie Niczego. Przyznam, nie pamiętam już jej durnej nazwy. Jedyne co pamiętam to to, że nazwa zaczynała się na "s", a kończyła na "z". Takie litery bynajmniej figurują w rubryczce "miejsce urodzenia" na jakimś świstku, który przypomina stary paszport.

 

Nie pamiętam również jakiego dnia się urodziłem, ani w jakim miesiącu. Nikt nie zadał sobie tego trudu, aby zapisać tą pamiętną datę. Wszyscy, których o to pytałem odpowiadali jednoznacznie i zawsze prawie tak samo: "Nie pamiętam kiedy to było chłopcze, ale pamiętam, że było cholernie zimno". W zasadzie za dużo mi to nie dawało. Tam, gdzie się urodziłem i mieszkałem za dzieciaka, zawsze było cholernie zimno, więc trudno mi było wskazać jakiś konkretny miesiąc.

 

Nigdy nie poznałem moich rodziców. Urodzili mnie i zwiali z wioski. Jakaś Stara Baba, która się mną opiekowała zawsze powtarzała: "Uciekli i pewnie ich jakiś niedźwiedź pożarł czy co. Formalnie więc nie masz rodziców". Przez pierwsze lata życia nie za bardzo o tym myślałem, wiadomo dzieciak byłem wielkości pieńka. Gdy już miałem co nieco w głowie męczyło mnie to strasznie, a potem przestało. Znaczy, przestało w pewnym konkretnym momencie...

 

***

 

Otóż pewnego pięknego, cholernie zimnego dnia zbierałem se orzechy czy tam szyszki z jakichś brzydkich drzew. Zbierałem se, zbierałem i tak jakoś dzień mijał. Stara Baba siedziała gdzieś tam daleko na bujanym fotelu i obserwowała mnie przez starą lornetkę. Nie za bardzo się tym przejmowałem. Baba była ślepa od urodzenia i głucha jakoś od ostatniej wiosny. Uznała, że mimo, że jest ślepa woli mieć mnie na oku. Wiadomo, żebym nie czuł się bezkarny czy coś takiego. Co jakiś czas przylatywał do niej kruk i oddziobywał kawałek ucha lub kosmyk szarych włosów. Baba nie za bardzo na to reagowała; pewnie spała jak zawsze. Gdy spostrzegłem, że opiekunka nie jest obecna zapuściłem się w głąb świerkowego lasu. Zbierałem se nadal te brązowe kasztanki i latałem po lesie wesoły, i w ogóle dziecko szczęścia i radości. Tych szyszek to miałem pełną torbę, spodnie i czapkę, ale nadal se zbierałem i upychałem do buzi, i innych pustych otworów. Tak jakoś mnie to bawiło i nie mogłem przestać. Nie miałem za bardzo przyjaciół w tej mojej Zatęchłej Dziurze Pośrodku Absolutnie Niczego. Zbierałem se więc kasztany samotnie i bawiłem się setnie. Owszem, inne aktywności też były dostępne dla dzieciaka w moim wieku. Niestety, ani siekanie trupów i kłód, ani oddawanie się Wodzowi za bardzo mnie nie interesowało. Zbierałem więc szyszki w samotnym świerkowym lesie i oddawałem się kasztanowej przyjemności. Nagle, gdy gęba, dziury, stary worek, spodnie i czapka były już pełne wypuściłem całą mą zdobycz. Brązowe cosie rozsiały się po całym ciemnym lesie i na tle białego śniegu wyglądały jak niedźwiedzie bobki. Otóż pod starym świerkiem ujrzałem rękę wyrastającą z grudy śniegu. Była stara, prawie niebieska i cała podziobana przez kruki. W niektórych miejscach widać było nawet żółte powierzchnie kości. Jako, że dziecko byłem zląkłem się bardzo i począłem biec prędko tam skąd przyszedłem. Wybiegłem z ciemnego lasu, minąłem Starą Babę i Samotną Chatę, i po chwili już byłem w białym centrum zimnej jak cholera wioski. Wstrząśnięty chwyciłem za rękaw przypadkowego przechodnia. Był nim stary, groźny drwal Gunnar, Który Nie Lubi Dzieci. Spojrzał na mnie swym mrocznym wzrokiem i uznał żem dziecko. Prychnął, splunął, rzucił przekleństwem i wrócił do swych obowiązków. Jak się trochę ode mnie oddalił krzyknął donośnie: "Nienawidzę dzieci!" co wywołało oburzenie i dezaprobatę wszystkich mieszkańców. W zasadzie to było raczej dobrze skryte znudzenie, bowiem Gunnar miał w zwyczaju powtarzać tą sentencję każdego cholernie zimnego dnia. Złapałem więc za rękaw przechodnia numer dwa. Jak się okazało był nim Maksim Gunnarson, Który O Dziwo Dzieci Lubił. Powiedziałem mu na ucho o tym co w lesie znalazłem. On poprawił zaś swe okulary i rozkazał pośpiesznie abym go zaprowadził do miejsca znaleziska. Pobiegłem więc przodem, a on za mną. Wybiegliśmy razem z centrum mroźnej wioski, minęliśmy Starą Babę i Samotną Chatę i wkroczyliśmy do ciemnego lasu. Podążaliśmy śladami kasztanów, które jak się okazało, gubiłem z każdym mym krokiem. Po paru chwilach byliśmy już przy śnieżnym grobie. Maksim spojrzał z lękiem, poprawił okulary i nakazał mi tu zostać. Sam zaś pobiegł w stronę wioski aby powiadomić wodza o zaistniałej sytuacji. Zostałem grzecznie przy niebieskiej ręce i równie grzecznie czekałem na powrót Maksima i spodziewanej świty. Czekałem dość długo, bowiem niebo spowił granat, a Helios ustąpił miejsca Nyks. Gdy już traciłem resztki nadziei na powrót dorosłych, wśród świerków spostrzegłem liczne pochodnie. Po paru chwilach przy śnieżnym sarkofagu stałem nie tylko ja, ale też grupka innych osób. Najwyższy i najlepiej zbudowany z nich to był nasz ukochany wódz - Olaf Wspaniałoręki. Po jego prawicy stał zaś uniżony sługa i doradca - Niklas Śliskoręki. Tuż za nimi stała trójka rosłych mężczyzn z łopatami - Jusvell Dorianson, Victor Syn Rusi i, chyba będący tu bez większego celu, Gunnar, Który Nie Lubi Dzieci. Wódz spojrzał na mnie przychylnym wzrokiem i rozkazał swym towarzyszom kopać. Wbili swe łopaty w twardą pokrywę mroźnej trumny. Minęła godzina, może dwie i wykopali spod śniegu dwa ciała. Mroźne, niebieskie i przegniłe. Byłem tam z nimi cały czas i patrzyłem jak pracują. Przyznam, byłem ciekaw do kogo te ciała należą. Stara Baba opowiadała mi legendy o potężnych herosach, którzy walcząc z stugłowymi maszkarami zginęli pod warstwami śniegu i zostali zapomniani. Może to jedni z nich - myślałem wtedy; ja, dzieciak. Wróciliśmy do wioski z dwoma trupami. Było już bardzo późno, więc poczułem ogromne znużenie. Wódz Olaf, Który Troszczył Się O Dzieci (to był jego drugi przydomek), rozkazał Gunnarowi odprowadzić mnie do Samotnej Chaty. Ten spojrzał na mnie wzrokiem kobry, splunął na ziemię i złapał mą dłoń. Uścisk miał jak tytanowe imadło; poczułem ból w palcach. Nie chciałem krzyczeć, bo byłem zbyt zmęczony. Gunnar ciągnął mnie za sobą niczym worek ziemniaków. Mimo, że nie lubił dzieci nie miał w zwyczaju sprzeciwiać się rozkazom wodza Olafa, Który Ścina Zdrajców (przydomek trzeci). Gdy już byliśmy przy Samotnej Chacie rzucił mnie pod same drzwi. Poczułem wolność w dłoni i leżałem z twarzą w śniegu czekając aż Stara Baba otworzy drzwi i wrzuci mnie do łóżka. Jak się okazało, ona już dawno drzemała we wnętrznościach chaty. Zostałem więc na cholernie zimnym śniegu w cholernie zimną noc i zasnąłem. Po prostu zasnąłem...

 

Dnia następnego obudziło mnie uderzenie dębowych drzwi Samotnej Chaty. Na moje nieszczęście otwierały się na zewnątrz, więc dorobiłem się całkiem ładnego, fioletowego i pulsującego guza. Gdyby Stara Baba nie usłyszała mojego krzyku zapewne przeszłaby po mnie ruszyła na wioskowy rynek, aby kupić wioskową gazetę. Jakoś wymacała moje położenie i wciągnęła do wnętrzności Samotnej Chaty. Jako, że całą noc spędziłem na cholernie zimnym śniegu byłem cały odrętwiały i praktycznie nie mogłem się ruszyć. Baba przykryła mnie kocem i zaparzyła jakieś dziwne, zielone zioła lecznicze. Niechętnie je wypiłem i powoli odzyskiwałem wczorajsze siły. Gdzieś do południa jeszcze się kurowałem pijąc dziwne zioła i leżąc w obłożonym skórami starym łóżku. Gdy wybiła godzina obiadowa wstałem o własnych siłach i usiadłem przy Obiadowym Stole. Dziś na obiad nie było nic szczególnego, bowiem Stara Baba nic nie ugotowała; zapomniała zapewne. Gdy już wybiła godzina obiadokońcowa odszedłem od Obiadowego Stołu. Miałem zamiar iść do centrum mroźnej wioski i spytać wodza do kogo należały ciała. Ubrałem skórzane buciki, tygrysią kurteczkę oraz gołębią czapkę i wyszedłem z Samotnej Chaty. Jak można było się domyśleć było cholernie zimno. Zapiąłem więc pośpiesznie wszystkie tygrysie guziczki i ruszyłem. Mijałem po drodze wielu ludzi, w tym Gunnara, który jak zawsze patrzył na mnie wzrokiem kobry i rzucał przekleństwami. Po paru chwilach byłem już przed chatą wodza - Smoczą Warownią, gdzie Na Świat Przyszedł Olaf Smokoręki syn Hektora Złotonosiciela i Hertrudy Nektarem Opływającej. Nazwa była bardzo długa i mało kto ją pamiętał, więc mówiono po prostu Smoczydwór. Zapukałem w Złotem Opływające Wrota, Które Wykuto z Czaszki Smoka. Poczekałem parę minut i wrota się otworzyły. Przede mną zaś się ukazał Irvard Złotousty - strażnik wodza. Potężny, czarnoskóry mężczyzna mierzył mnie swym groźnym wzrokiem.

 

- Skąd i po co przychodzisz do Wszechwodza Olafa Góronosiciela? - zapytał spokojnym i mrocznym głosem.

 

- Chcę się o coś spytać - odrzekłem. W ustach takiego dziecka jak ja brzmiało to co najmniej śmiesznie.

 

- Czuję, że twa dusza czysta chłopczyku. Proszę, wstąp w Złote Progi - odpowiedział czarnoskóry strażnik. Zszedł z mej drogi i ustał z lewej strony. Przestąpiłem próg Smoczydworu. Owszem, nazwa Złote Progi była bardzo trafna. Wnętrze pałacu mieniło się oślepiającym wręcz złotem i bogactwem. Wszędzie znajdowały się liczne obrazy i płaskorzeźby herosów, smoków i wiekopomnych wydarzeń. Z zachwytem przechodziłem przez otaczające mnie złoto. Przede mną wznosił się Kryształowy Tron, na którym zasiadał nasz wódz - Olaf Kryształem Ukoronowany. Spojrzał na mnie swymi niebieskimi oczami tak samo jak bóg patrzy na swego wyznawcę.

 

- Wiem po co przybyłeś chłopcze - zabrzmiał donośny, acz spokojny głos - Nie zadawaj zbędnych pytań, bowiem wszystkie odpowiedzi są przed tobą. Nie wydawaj dźwięki, ani odgłosu rozpaczy, bowiem Złoto ma w sobie więcej cierpienia... - przerwał na chwilę i wstał ze swego tronu - Szaman nasz - Alabastar Zieloręki - przebadał dokładnie zwłoki. Dokonał sekcji, porównań oraz posłużył się magią. Po trzech dniach wyszedł ze swego laboratorium i powiedział: "Zwłoki te są ojca i matki Jego". A osobą tą jesteś ty, a zwłoki twymi rodzicami. Nie uroń łzy, bowiem Złoto ma ich w sobie więcej. Nie krzycz, bowiem Złoto pochłonęło więcej krzyków. Nie rozpaczaj, bowiem Złoto pochłonęło więcej martwych dusz. Zachowaj emocje w sobie i wyjdź na biały śnieg. On jest czysty i pochłonie twe jęki, Złoto zaś jest cierpienia pełne i już go nie napełnisz...

 

Zakończył Olaf Złotosercy i zasiadł na swym świetlistym tronie. Ja zaś otarłem twarz tygryskiem i wyszedłem ze Smoczydworu. Złote wrota się zamknęły i zostałem sam na białym śniegu. Pierwszy raz od mych narodzin poczułem smutek i rozpacz. Wypełniłem nimi śnieg i zostały mi tylko myśli. Tamtego dnia opuściły mnie myśli o rodzicach i zostały tylko legendy o herosach zasypanych przez śnieg...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Raccoon 15.10.2017
    najs
  • Pan Buczybór 15.10.2017
    fenks
  • Szudracz 15.10.2017
    Klimatycznie zimno, przejmująco i jakoś tak osobliwie. 5
  • Pan Buczybór 15.10.2017
    Ta, dzięki.
  • Pasja 16.10.2017
    Samotność wśród rtęciowej ciemności. Chłopiec odnajduje w lesie pod śniegiem swoją tożsamość. Ręka niczym samorodek cennego kruszcu jakim jest złoto. Chłodny klimat opowieści ogrzewają bardzo życiowe mądrości. Pozdrawiam
  • illibro 26.10.2017
    Ekstra!!! Działa na wyobraźnie, porusza emocje i buduje napięcie. Bardzo się mi podobają te nazwy i imiona, które wymyśliłeś. Super to wszystko się zgrywa. "na obiad nie było nic szczególnego, bowiem Stara Baba nic nie ugotowała" - rozbawiło mnie to zdanie, a "zbierałem se orzechy" wprowadziło zupełny luz. Ciekawe wspomnienia wykreowałeś ;) I złoto napełnione złem tego świata-bezcenne. Jestem
    bardzo na tak!
  • Pan Buczybór 26.10.2017
    Dzięki za miły komentarz i w ogóle...
  • Canulas 26.10.2017
    "rozkazał Gunnarowi odprowadzić mnie do Samotnej Chaty. Ten spojrzał na mnie wzrokiem kobry, splunął na ziemię i złapał mą dłoń." - wiem, że to opowiadanie naszprycowane rozmyślniie użytymi powtorzeniami, że to silna strona tekstu, ale tu mi zgrzyta. 2xmnie, hmmm

    " Nie wydawaj dźwięki, ani odgłosu rozpaczy, " - drobna literówka.

    Ogólnie piękna baśń. Super się czytalo, Señor B. Całość przywodzi na myśl starą grę Ico, albo nowszą, The Last Guardian.
    Podoba mi się plemię, narracja, zamysł, styl i oszczędność środków wyrażania.
    Wszystko bardzo na tak.
  • Pan Buczybór 26.10.2017
    Dzięki po stokroć. Komentarze motywują do pracy, szczególnie te użyteczne. Dzięki, man.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania