Wśród trupów

Niemiłosierny skwar dawał się we znaki nawet pszczołom nieprzyzwyczajonym do wiosennych upałów. Zmęczone owady ciężko unosiły się nad ziemią, jakby niewidzialna siła przyciągała je do wysuszonego, obcego gruntu. Latały pomiędzy przykościelnymi lipami a pachnącymi wyraziście akacjami. Żar lejący się z nieba i bezchmurne, turkusowe niebo w ogóle nie były podobne w Georgetown do zwyczajnej wiosny. Dlaczego zwyczajnej? Bo mieszkańcy oswoili się już z rzęsistym deszczem, rynsztokami pełnymi wody, w których pływały ostatnie wydania "Good Morning Georgetown!" i szarym niebem.

Wszechobecny zaduch był spotęgowany smrodem. Ohydnym smrodem. Smrodem rozkładającego się w zastraszającym tempie na przydrożnym parkingu ciała biskupa Friderika.

Lisbeth szła pewna siebie, z aż nienaturalnie wysoko uniesioną piersią. Mocno trzymając srebrzysty toporek marki Krumpholz w ręku, skierowała swój wzrok na drewniane, ponad trzymetrowe wrota katedry. Przed wejściem do świątyni przeżegnała się znakiem krzyża i schowała toporek. Potem musnęła opuszkami palców drobny żwir otaczający pomnik św. Ignacego Antiocheńskiego. Przyjrzała się rzeźbie, uśmiechnęła szyderczo, po czym wylała na nią dwa litry jeszcze ciepłej, żyjącej własnym życiem krwi. Przez moment zafascynowana liczyła nieuformowane krople czerwonej mazi spływające po wapiennym posągu. Piętnaście, szesnaście, siedemnaście? Naprawdę czuła się zadowolona. Bardzo zadowolona. Ale nie spełniona. Dokona tego jeszcze raz. Na pewno.

Obejrzała się za siebie - nie z obawy, ale w celu powtórzenia rutynowej czynności. Jej ciało ogarnęła radość i samozadowolenie. Dwudziestosiedmioletnia prawniczka była tak zabójczo pewna siebie, że nawet radiowóz policyjny wychylający się zza kolczastego krzewu cisu obsadzony czterema napakowanymi i uzbrojonymi po pas wyrostkami nie był w stanie jej wybić z rytmu.

Zamaszystym ruchem przerzuciła zakrwawione wiaderko przez płot na posesję biskupa. Jakiego biskupa? Gdzie go macie? I tu szyderczy uśmiech ogarnął ją po raz drugi. Obejrzała się i znowu dostrzegła znajome ciało. Byłeś niegrzeczny, kochasiu, więc masz za swoje. Nie potraktowałeś, kochasiu, mojego ultimatum poważnie. Mówiła to z taką fałszywą czułością, że nawet siedzące z łopatką w piaskownicy pięcioletnie, nieświadome swoich zdolności poznawczych dziecko dostrzegłby obłudę bez najmniejszego problemu. Jeszcze po Ciebie wrócę. Słowo kochasiu utkwiło jej w pamięci. Chyba zapisze je nawet w notesie ulubionych słówek. Lisbeth poczuła się władcza. Poczuła się w pewien sposób usprawiedliwiona. Chociaż? Znałem ją zbyt długo i dobrze, aby w to uwierzyć.

Wierni zgromadzeni w przestronnej, dwunawowej, barokowej katedrze dostrzegli najpierw stróżkę oślepiającego światła. Nikt nie przejął się tym zbytnio do czasu, gdy na marmurowych płytach zaczęła stąpać młoda kobieta. Ubrana w niemodną, łososiową skórę z lat 90. i czarne glany mierzyła kroki spokojnie, miarowo. Po kilku sekundach zatrzymała się na linii obrazu Miłosierdzia Bożego i obróciła twarzą pełną blizn w stronę siedmioletniego chłopca. Speszony małolat dostrzegłszy poharataną mordę - bo inaczej nie można tego nazwać - wtulił się zapłakany w koszulę tatusia. Bachor - pomyślała przelotnie Lisbeth.

Przechodziła właśnie obok bocznego ołtarza przepełnionego ze wszystkich stron kwiatami białej lilii. Nie widziała lilii nigdy w życiu, ale przypomniały jej o Jane. Jane. Jedyna opiekunka z domu dziecka w New Jersey. Jedyna taka miła. Jedyna, która razem z nią pielęgnowała przed laty zaniedbany ogród. Razem z NIĄ.

Jane Smith zamordowana z rąk własnej wychowanki - młodej psychopatki.

Lisbeth nie rozpłakała się. Wiedziała, że teraz dopełnienie zemsty, a nie tytuł artykułu z pierwszej strony sprzed tygodnia jest najważniejsze. Musnęła prawą dłonią kwiaty. Lewą trzymała schowany, zbroczony krwią, ale zimny toporek. Trwając w letargicznym zamyśleniu musiała zwrócić na siebie uwagę. Natychmiast przemaszerowała w stronę ambony. Usiadła w drugim rzędzie po lewej stronie i nasłuchiwała ciszy. Czekała na rozpoczęcie mszy. Przez chwilę przemknęła jej przez głowę myśl o modlitwie, ale szybko ją stłumiła. Zniecierpliwiona i jednocześnie podekscytowana czule masowała narzędzie w kieszeni, od czasu do czasu kontrolując wskazówki swojego zegarka.

Wybiła piętnasta. Natychmiast dźwięcznie odezwały się wypolerowane, złote dzwonki umieszczone przy wejściu do zakrystii. Rozległ się donośny śpiew miejscowego chóru. W tej chwili wyraz twarzy Lisbeth przypominał staranowaną przez walec puszkę po Carlsbergu - jej ulubionym piwie. Zirytowana, znudzona i spocona musiała wysłuchiwać fałszu starych dziadków. Zniesmaczona lustrowała po kilka razy wielobarwne freski na suficie, jakby chcąc znaleźć tam ciszę. Nie znalazła.

Miejscowy pleban wyglądał na bardzo zaniepokojonego. Czekał razem z wiernymi na wizytę już i tak sporo spóźnionego biskupa. Pewnie go coś zatrzymało. Na pewno będzie na mszy wieczornej. Próba samopocieszenia nie udała się. Jeszcze bardziej przybiła młodego księdza. Ale mszę musiał przecież odprawić.

Po skończonej pieśni nadszedł czas na pierwsze czytanie. To jest mój czas. MÓJ! Pełna determinacji Lisbeth wybiegła z kościoła przyciągając wzrok znudzonych, spoconych gapiów stojących na placu przed świątynią. Bez przejęcia biegła dalej. W końcu dostrzegła znajomy parking oddalony o sześćdziesiąt metrów.

Przeżyła szok! Rozdygotana i zupełnie rozbita nie potrafiła dojść do siebie. Spocona ręka zaczęła bardziej kurczowo przytrzymywać rączkę toporka. Oczy Lisbeth wybałuszyły się, nie mogła złapać oddechu. Nie było ich! Zniknęły! To niemożliwe! Przecież zwyczajne zwłoki nie uciekają przed ich oprawcą samoistnie! Co gorsza, nie było śladu krwi! Nie została się ani kropelka! Bruk był czysty! To, co zobaczyła po kilku sekundach przeraziło ją tak śmiertelnie, że upuściła z łoskotem narzędzie zbrodni. Niedaleko na chodniku leżały czyste, poukładane w kostkę szaty biskupie. Mitra, pierścień, sutanna i pektorał.

Nagle - nie wiadomo skąd - odezwał się głos:

Byłaś święcie przekonana, że ten bezbronny człowiek uśmiercił Jane Smith, którą kochałaś. Myliłaś się. Świat nie może opierać się na przypuszczeniach, tylko na mocnych, dobrze uargumentowanych dowodach. Czy to, co uczyniłaś, uczyniłaś z miłości? Wiedz, że Ja nią jestem. A mój sługa Friderik ma już swój udział w Królestwie. Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli.

Rozdygotana ze strachu zauważyła postać w niebieskiej szacie wolno przemierzającą przecznicę Georgetown. Niestety szybko skręciła. Jedyne, co zdążyło urwać się z jej ust to Ja Cię znam...

Zalana potem obudziła się na podłodze próbując dojść do siebie. Była trzecia w nocy. Towarzyszyły jej jedynie kartka papieru ze szczegółowym planem na niedzielne popołudnie oraz wypolerowany toporek marki Krumpholz. Napiła się wody, a potem wyciągnęła z szuflady mocny sznur i poszła do pokoju obok.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • jeriko 30.07.2014
    dlaczego takie krótkie? jak dla mnie to możesz wydać swoją książkę
  • Just read it! 30.07.2014
    Dlaczego krótkie? Hmmm, brak weny. A odnośnie własnej książki to jeszcze mi baaardzo daleko. Ale i tak wielkie dzięki. :D Może jeszcze coś opublikuję.
  • Just read it! 30.07.2014
    A! Podziel się jakimś swoim tekstem, jeriko. Z chęcią poczytam. :D
  • jeriko 30.07.2014
    moje teksty jeszcze nie nadają się do upublicznienia.... ;) może kiedyś
  • Just read it! 30.07.2014
    A to dlaczego? Moja polonistka twierdzi, że nie zdam matury. ;)
  • Grz 30.07.2014
    ja nawet nie próbuje pisać, wolę czytać. nie nadaję się do tego, nie mam umiejętności tworzenia
  • Daniel 30.07.2014
    E tam każdy się nadaje, ja piszę dopiero od roku i już wysyłam do wydawnictwom moje manuskrypty. Jeśli nie spróbujesz to nie zobaczysz czy jesteś doby czy nie :D
  • Just read it! 30.07.2014
    A jakieś namiary na wydawnictwa, do których warto wysyłać swoje próbki?
  • Karolina 30.07.2014
    Ja niestety nic nie podpowiem, dopiero szlifuję warsztat i może za parę lat coś gdzieś wyślę.
  • Daniel 30.07.2014
    Jeśli dysponujesz pieniędzmi proponuję Novae Res. Wydanie mojej książki kosztowałby mnie tam 6,5 tysiąca złotych, że mnie niestać odmówiłem. Ale oni wydają bardzo wiele książek i zarabiają na tym, niby wprowadzają je do empika, ale i tak trzeba by je było promować samemu. Szukanie wydawnictwa do rosyjka ruletka, do każdego dziennie przychodzi 200 e-maili(to tylko przypuszczalna liczba) to, że przeczytają akurat ten, który Ty wyślesz nie jest gwarantowane. Dobrze wysyłać wydrukowane fragmeny książek pocztą jest większa szansa na to, iż zostaną przeczytane. Można też wydać książkę samemu, kosztem kilku tysięcy i współpracować z księgarniami internetowymi np. Merlin.pl czy jakoś tak. W tedy jest szansa na zysk po pewnym czasie, lecz i tak samemu trzeba promować książkę. Ja liczę, że w ciągu najbliższych pięciu-sześciu lat osiągnę dobry poziom w moim pisaniu i w końcu wydam jakąś książkę.
  • Grz 30.07.2014
    ważne, żeby jak najwięcej pisać, bo to niezastąpiony warsztat - doświadczenie jest podstawą. wydaje mi się, że trzeba swoje opowiadania dawać innym do oceny, nie chować ich w zakamarkach dysku twardego. i pokornie przyjmować krytykę. trzeba też mieć świadomość, że zawodowym autom książek i opowiadań krytyka towarzyszy nieustannie, więc trzeba się do niej przyzwyczajać.
  • Nutria 30.07.2014
    Bardzo mi się podobało :) Lubię takie klimaty.
  • Ciekawe. Jak dla mnie 8\10!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania