Wstęp - "Zabijam Potwory "

Karczma we wsi Trawna cieszyła się dobrą opinią. Położony na północ od Novigradu lokal odwiedzało codziennie kilkunastu gości. Rzadko wybuchały tam awantury, a podejrzane typy trzymały się od niej z dala, gustując w bardziej ponurych lokalach. Karczmarz z Trawnej był bowiem człekiem wesołym, nie żałującym dobrej wódki i pieniędzy na muzykantów. Odbywały się tam tańce i zabawy, co znaczyło dobry zysk. Oberżystę było więc stać na jak najlepsze „wyposażenie wnętrza”.

Pewnego dnia do karczmy przyjechał dziwny gość. Zostawił konia przed gospodą, nie przywiązując go nawet, narzucił na siebie płaszcz i wszedł do środka. Nie rozglądając się, podszedł do szynkwasu i grzecznie spytał karczmarza:

- Czy mógłbyś mi nalać kieliszek Temerskiej Żytniej?

- Niestety nie, panie! – odparł oberżysta. – Nie mamy Temerskiej Żytniej, ale może zechciałbyś coś innego.

Nieznajomy podrapał się po schowanej pod kapturem twarzy i westchnął:

- A co masz oprócz Żytniej?

- Redańską Gorzką, Krasnoludzki Spirytus, Jęczmiennego Księcia, Wyzimskiego Czempiona, Kaedwański Stout i Ryvijskiego Kierka.

- Więc nalej mi Jęczmiennego Księcia. Cały kielich – mruknął nieznajomy i odwrócił się. Wodząc po wnętrzu wzrokiem nie znalazł wolnego stolika. Podszedł więc do siedzącego blisko wejścia mężczyzny i spytał, czy może się przysiąść.

- A pewnie! – odparł tamten. – Ale postaw mi Krasnoludzki Spirytus!

- Widzę, że miłośnik mocnego alkoholu! – mruknął obcy. – Postawię, nie martw się.

- Ha! – zaśmiał się mężczyzna. – Porządny z ciebie gość! Pozwól, że się przedstawię, Maciej jestem, Maciej Wójt. Wójtem nie jestem, co prawda, tylko przejezdnym. Kupcem. Znaczy, byłem kupcem do wczoraj….

- Co się stało? – spytał nieznajomy i usiadł naprzeciwko Wójta.

- Ograbili mnie bandyci! – mruknął tamten i spuścił głowę. Trzech zbirów, zapewne ludzie zbója Filipa. Zwalili na drogę drzewo i wyskoczyli z krzaków z toporami. Zbili mnie i zabrali cały towar. Cieszę się, że mnie nie zabili…

Przerwał na chwilę, bo do stolika podszedł karczmarz z kuflem ciemnego piwa. Podał go nieznajomego i spytał, czy podać coś jeszcze. Obcy postawił Wójtowi Spirytus i zapłacił za swoje piwo. Karczmarz poszedł nalać spirytus.

- Gdzie to było?! – spytał nieznajomy.

- Kilka mil stąd, niedaleko kamiennego kręgu…. Ale na co ci to wiedzieć?

- Pozwól, że się przedstawię. – odparł nieznajomy. – Geralt z Rivii, wiedźmin.

- Wiedźmak?! - zdziwił się tamten. – Zabójca potworów! Los mi sprzyja, przysłał lekarstwo na me kłopoty.

- Dlaczego uważasz, że ci pomogę?! – spytał Geralt i zdjął płaszcz.

Wygląd jego zadziwił kupca. Wiedźmin miał całkowicie białe włosy, ale nie wydawał się przy tym zbyt stary. Twarz miał pełną ran i blizn, brodę krótką, wąsy proste, opadające do brody. Najciekawsze były jednak jego oczy, jakby kocie. Ogromne z pionowymi źrenicami.

Geralt był ubrany w zbroję, na plecach wisiały w pochwie dwa miecze. Jeden stalowy, drugi srebrny. Wójt widząc je przełknął ślinę i odpowiedział:

- Bo mogę ci dużo zapłacić, jeżeli odzyskam towar. Wiesz co przewoziłem, wiedźminie?! Alkohol pierwszej jakości. Krasnoludzki spirytus, Foltesta, Pana Evereca, Biesówkę, Skelligijską, Herszta…

- Rozumiem – skinął głową wiedźmin. – Alkohol pierwszej jakości…. Hmm ile tego miałeś?

- Dużo…. Tyle, że nawet krasnolud nie wypiłby połowy tego w jeden dzień. Cały wóz. Proszę cię, pomóż mi!

- Jestem zabójcą potworów, nie ludzi – odparł Geralt. – Ale skoro oferujesz mi dużo..

- 200 koron!

Wiedźmin zaśmiał się sucho i wycedził bez uśmiechu:

- Tyle zazwyczaj biorę za stado nekkerów. 500 koron.

- 300, jeżeli odzyskam ładunek nienaruszony! – mruknął Wójt.

- Na to nie licz – odparł wiedźmin. – Bandyci z pewnością piją teraz twojego „Herszta”. 450 koron.

- 350 i ani korony więcej!

- 400 koron, inaczej ci nie pomogę!

- Ty krwiopijco! To dużo, ale niech ci będzie. Muszę odzyskać ten towar za wszelką cenę, inaczej kończę z kupiectwem. Dobrze, już dobrze dostaniesz tyle!

- Więc gdzie cię napadnięto dokładnie? Mówiłeś, że obok jakiegoś kręgu….

- Tak, tak! Obok kamiennego kręgu na południu, za rzeką. Ludzie mówią, że tam straszy i boją się tam zapuszczać. W dodatku w okolicy krąży banda zbója Filipa.

- Co to za zbój Filip?

- Groźny morderca, wiedźminie! Był kiedyś wojakiem, ale zdezerterował. Grabi i morduje przejezdnych, a także mieszkańców. Nikt nie chce mu w drogę wchodzić.

- Postaram się odzyskać twój ładunek – skinął głową Geralt. – Zbadam miejsce, w którym cię napadli. Bywaj!

- Bywaj!

Wiedźmin narzucił płaszcz i wyszedł z lokalu. Koń stał spokojnie pod karczmą , skubiąc trawę. Geralt pogłaskał go po łbie i wskoczył na siodło.

 

Dochodziła północ, kiedy wiedźmin dojechał do miejsca, w którym napadnięto kupca. Drzewo było dalej zwalone na drogę. Wiedźmin zeskoczył z konia i złożył ręce w znak Axii. Była to zdolność uspokajająca, działająca również na ludzi. Był to znak niebezpieczny, zmuszających ludzi do posłuszeństwa. Wiedźmini używali go jednak tylko w niektórych sytuacjach, nigdy dla własnej korzyści. Kodeks zabraniał im używania Axii na sprzedawcach, czy rzemieślnikach, używania go w rywalizacji czy grze w karty.

Wiedźmiński kodeks był surowy. Zabraniał wielu rzeczy, między innymi zabijania potworów rozumnych bez powodu, czy używania broni innej niż miecz w walce z bestiami.

A co do samych łowców potworów, to byli to ludzie twardzi, nie posiadający uczuć. W młodym wieku poddano ich próbom Traw polegającym na morderczym treningu i podaniu eliksirów wyniszczających organizm. Przeżywało je 3, czasem 4 na 10 chłopców.

Wiedźmini dzielili się na cechy. Największymi były: Cech Gryfa, Kota, Mantikory, Niedźwiedzia i Żmii. Geralt należał do Cechu Wilka mającego siedzibę w dolinie Kaer Morhen.

Wiedźmin nachylił się na drogą. Zauważył ślady walki i wozu wleczonego do lasu. Uspokoił konia ponownie Axii i poszedł za nimi. Szedł tak, rozglądając się uważnie, aż dotarł na polanę, na której stał kamienny krąg. Na jego środku było widać światło ognia. Dobiegał stamtąd wesoły śmiech.

Nawiedzone miejsce, tak?! – pomyślał Geralt. – Duchy raczej nie palą ognisk i nie śpiewają piosenek.

Októrzy okradli Wójta. Geralt wyciągnął z pochwy miecz i ruszył powoli w ich stronę kręgu. Jako wiedźmin nie czuł strachu, ani stresu. Nie martwił się o swoje życie. Po prostu szedł przed siebie, aż doszedł do kręgu.

Obozowało tam pięciu zbirów ubranych w skórzane zbroje. Piekli na ognisku prosiaka i chlali wódkę, z pewnością skradzioną Wójtowi. Najgrubszy, zapewne przywódca, przechadzał się dookoła ogniska i śpiewał jakąś piosenkę:

My, Filipa zgraja, wesoła gromada

Łupimy wieśniaków, kupców napadamy

Kości im łamiemy w łby napierdalamy……

Geralt cichaczem wszedł na środek kręgu i stanął obok ogniska. Minęła krótka chwila, aż zbóje zwrócili na niego uwagę. Wstali błyskawicznie i wyciągnęli broń.

- Jeżeli szukasz śmierci, to ją znalazłeś! – warknął jeden ze zbójów. – Czego chesz?!

- Przyszedłem po ładunek kupca Wójta – odparł spokojnie wiedźmin. – Nie próbujcie stanąć mi na drodze. Każdego, kto stanie mi na drodze, zabiję!

- Grozisz nam?! – warknął przywódca. – Jam herszt Filip jest, nie boję się ciebie. Schowaj miecz, bo się pokaleczysz, gnido.

- Ostrzegam was jeszcze raz! – westchnął Geralt. – Oddajcie towar i zmiatajcie.

Mówiąc to użył na Filipie znaku Axii. Zbój stał chwilę bez ruchu, po czym wybełkotał:

- Dobrze, dobrze, panie! Chłopcy, ładujcie piwo na wóz, konia złapcie i odeskortujcie kawałek pana….

- Co?! – krzyknął jeden z rabusiów. – To jakiś czarownik, Filipa zaczarował! Na niego z lagami, chłopcy!

Rabusie rzucili się w stronę wiedźmina. Geralt złożył palce w znak bojowy Aard. Fala uderzeniowa odrzuciła zbirów, przewracając ich na ziemię. Odciął mieczem głowę oszołomionego Axii Filipa i ruszył w ich stronę. Bandyci szybko wstali i zaczęli atakować wiedźmina grubymi lagami.

Łatwizna – pomyślał wiedźmin. – Nawet dobrej broni nie mają.

Geralt widział, że lagami nic mu nie zrobią. Wyjął zza pasa petardę Czarcia Purchawa. Wydzielała ona niezwykle niebezpieczne, trujące opary. Niebezpieczne dla ludzi i bestii, ale nie dla wiedźminów. Bandyci Filipa zaczęli się krztusić i uciekać od oparów rozprzestrzeniających się w powietrzu. Po chwili padł pierwszy, po kilku wdechach Purchawy.

Wiedźmin miał w zanadrzu wiele sztuczek. Migiem wyciągnął drugą petardę, Samun. Był to granat rozprzestrzeniający mglisty dym znacznie utrudniający widoczność. Rzucił go w kierunku próbujących ominąć opary z Purchawy bandytów.

- Ze skóry cię obedrzemy! – warknął jeden z nich. Geralt usłyszał w jego głosie niepewność. Samun błyskawicznie oślepił zbirów. Wiedźmin rzucił się w tamtą stronę i zaczął siekać bezbronnych opryszków. Obciął jednemu oba ramiona, drugiemu łeb, a trzeciego podpalił znakiem Igni. Kiedy efekt petardy przestał działać, przy życiu pozostał tylko jeden, ten bez rąk. Wiedźmin zbliżył się do niego. Wystraszony zbir zaczął skomleć o litość.

- Jesteśmy tylko drobnymi rozbójnikami! Rabujemy czasem podróżnych, do karczmy raz na miesiąc pójdziemy, porwiemy i wychędożymy kilka dziewuch, może zabijemy! – jęczał. Wiedźmin nachylił się nad nim i uniósł miecz. – Co, co ty robisz?!

- Zabijam potwory! – powiedział Geralt. W jego głosie nie było ani trochę litości. Wbił miecz z brzuch rozbójnika. Tamten jęknął i znieruchomiał.

„Zabijam potwory” było mottem Geralta. Wiedźmin często stosował go w takich sytuacjach. A sytuacji tych było wiele.

Maciej Wójt czekał na wiedźmina już kilka godzin. Siedział przy stole ze spirytusem. Nikomu nie pozwalał się dosiąść, a karczmarzowi kazał stale lać mu alkohol. Wstało słońce i do karczmy wszedł owinięty w ponury płaszcz wiedźmin. Zbliżył się do Wójta i skinął głową. Kupiec wyjąkał:

- I jak, Geralt?! Ooodnalazłeś mój towar, zabiłeś te gnidy?

- Tak, znalazłem – powiedział wiedźmin. – Twój wóz jest przy kamiennym kręgu, koń również. Możesz tam pójść kiedy chcesz i odebrać towar…

- Skąd mam mieć pewność, że mnie nie okłamujesz?! – spytał Wójt. – Po wiedźminach wszystkiego można się spodziewać!

- Można – zaśmiał się sucho wiedźmin. – Ale mam dowód, że nie kłamię.

- A jaki?! – charknął kupiec. – Kupiłeś w pobliskim zajeździe butlę „Herszta” i powiesz, że to jedna z moich butli?!

- Nie! Mam coś innego! – zaśmiał się wiedźmin i wyjął spod płaszcza głowę.

Wszyscy w gospodzie wstali. Oberżysta wyszczerzył kły. To była głowa zbója Filipa.

- Przecież to herszt bandy! – krzyknął karczmarz. – Znaczy się, jego łepetyna! Niech ci Melitete błogosławi, wiedźminie! Oddałeś nam wszystkim przysługę zabijając tego drania!

- Twoje 400 koron, wiedźminie! – wysapał Wójt. – Masz, zasłużyłeś….

Wiedźmin przyjął pieniądze i bez słowa wyszedł z gospody. Czas ruszyć na szlak…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • BeerAfterShow 21.02.2017
    W tym momencie mam przemożne wrażenie, że opowiadanie powinno się znaleźć w kategorii fanfiction, ale poczekam dokąd się akcja rozwinie. Jak na razie bez oceny :)
  • katharina182 22.02.2017
    Czyżby fan-fiction wiedźmina?
    Zapowiada się całkiem dobrze. Zobaczymy co z tego wyczarujesz dalej; )

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania