Wybacz mi cz 90
Siedziałam tak chyba z pół godziny, patrząc, jak wiatr przegania chmury. Pierwszy raz od dawna nie wiedziałam co mam zrobić. Nawet jeśli komuś powiem o tym, co tu usłyszała i na moje nieszczęście nagrałam na telefon. Wszyscy wezmą mnie za zazdrosną, wredną i jędzowatą panienkę z Nowego Yorku. A z drugiej strony, jeśli zamilknę na wieki, Jack nie straci reputacji, Ewangelina uratuje, majątek a ja będę życzyła im ze sztucznym uśmiechem wszystkiego najlepszego. Nagle z tej zadumy wyrwał mnie dźwięk telefonu.
- Halo? - Powiedziałam nieco od niechcenia.
Hej Lili wszystko gotowe na dzisiejsze przyjęcie. - Powiedziała nieznajoma kobieta.
- Przepraszam, ale z kim mam przyjemność rozmawiać? - Zapytałam tajemniczą rozmówczynię.
- Nie ważne. Ważne jest to, że dziś czyjeś życie legnie w gruzach, by czyjeś mogło wzbić się na wyżyny. A ty nigdy do końca nie poznasz prawdy, bo ludzie, którzy cię otaczają, bawią się z tobą w kotka i myszkę. - Wyszeptała moja rozmówczyni do słuchawki.
- Kim pani jest?! I jak pani zdobyła mój numer?! - Krzyknęłam do telefonu.
- Kimś, kto zna całą prawdę, o wypadku. Kimś, kto chce cię ostrzec przed złym ulokowaniem uczuć. Jeśli chcesz poznać prawdę, przyjdź dwudziestego trzeciego grudnia na taras widokowy Empire State Building. Wiem, że spędzisz te święta w USA. Haha! - Moja rozmówczyni zaczęła się śmiać jak głupia.
- Ale...... - Nie dokończyłam zdania, bo połączenie zostało zerwane.
Super przedtem ta durna gadka Ewy, teraz anonimowy telefon. Ciekawe co jeszcze się dziś stanie? Nie miałam ochoty siedzieć sama w ogrodzie, więc poszłam do sali przyjęć. A tam zastałam już Jacka, babcie, Ewangeline i masę innych osób. Szczęście, że byłam w miarę elegancko ubrana, bo chyba miało się zacząć jakieś przyjęcie. Podeszłam więc do babci.
- Babciu co się tu dzieje? - Zapytałam nieco zdenerwowana.
- Moja kochana wnusiu, dziś wielki dzień Jacka i Ewangeliny. Dziś Jack oświadczy się Ewie. - Powiedziała ze smutkiem w głosie starsza pani.
- Acha. No cóż, życzmy im szczęścia na nowej drodze życia. A Liam też jest zaproszony? - Zadałam pytanie, mając nadzieje na.pozytywną odpowiedź.
- Tak, ze względu na ciebie. Oj wnusiu, czemu masz szczęście i majątek na wyciągnięcie ręki. A ty wolisz jakiegoś prostego doktorzynę. Wiem, co powiesz, że to twoja sprawa i twoje życie. Ale obie dobrze wiemy, że Jack nie będzie z nią szczęśliwy. - Cicho mówiła babcia.
- Ale ja nie mam zamiaru być nieszczęśliwa kosztem jego szczęścia. I nie zmienię zdania, jednak masz, racje ona nie jest go warta. A teraz wybacz idę poszukać jak to nazwałaś Liama? Marnego doktorzyny. - Powiedziałam gniewnym tonem.
I poszłam rozejrzeć się po sali. Muszę przyznać, że wyglądała cudnie. Na stołach stały w wazonach wiązanki czerwonych i złotych róż. Na ścianach poprzyczepiane były serpentyny i balony. A śnieżno białe obrusy dodawały uroku zastawie w kolorze piasku. Muszę przyznać, że Emma się postarała, jeśli chodzi o dekoracje. Nagle obok stolika z przekąskami zauważyłam Jacka i Liama. Podeszłam więc do nich.
- Hej. Widzę, że humory dopisują. - Powiedziałam, usiłując się uśmiechnąć.
- Tak Lili. W końcu dziś wielki dzień Jacka. - Odparł rozbawiony Liam.
- Nie Liam, raczej początek czegoś strasznego. U boku tego czegoś, co nazywa się Ewangelina. - Dodałam w pośpiechu.
- Proszę, was dajcie, już sobie spokój z docinkami. Nie jest mi lekko. - Powiedział Jack.
- Haha. Widzisz, nie trzeba było rodzić się hrabią. - Szybko powiedział cały czas śmiejący się doktor.
- Haha. Gdybym był taki mądry jak ty, to nie pozwoliłbym żonie w ciąży samej iść gdzie kol wiek. - Dodał ironicznie hrabia.
- Coś ty powiedział! Odszczekaj to! - Zaczął wykrzykiwać Liam.
- A co nie prawda? Lili co ty w nim widzisz? Chyba tylko głupotę. - Odparł ze stoickim spokojem Jack.
- Ty idioto! - Rykną doktor.
A ja no cóż, stałam i przyglądałam się tej wymianie zdań. Ale w pewnym momencie, już nie wytrzymałam.
- Cisza! Jak wy się zachowujecie?! Co?! - Krzyknęłam.
- A dajcie wy mi święty spokój! - Krzyknął Jack odchodząc w stronę ogrodu.
- Liam co to miało być? - Spytałam nieco zmieszana.
- Nic. Po prostu ktoś nie może pogodzić się ze swoim losem. - Powiedziałam spokojnym tonem Liam.
- Ale każdy los można zmienić. - Dodałam sięgając po szklankę z wodą.
- Jego losu nie zmieni nawet wróżka. - Odparł młody doktor.
- To się jeszcze okaże. Widzimy się, za godzinę. - Szybko odpowiedziałam i poszłam w stronę ogrodu.
- Co chcesz zrobić?! Lili poczekaj! - Krzyczał za mną Liam.
Ale ja w tym momencie miałam tylko jeden cel. Nie dopuścić do zaręczyn. Lecz tylko po to, by udowodnić wszystkim, że potrafię zrobić coś bezinteresownie.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania