Wybacz mi cz 92
Gdy dojechałam, do domu byłam wściekła. Na siebie, na Jacka i na cały świat. No cóż, Jack sam sobie piekło gotuje, więc nie będę mu przeszkadzać. Gdy doszłam już do mojego pokoju i sprawdziłam telefon a tam sześć nieodebranych połączeń i to od kogo od tego zarozumialca Jacka. Ale wcale nie miałam zamiaru dodzwaniać. Poszłam więc na balkon, żeby poukładać sobie to, co dziś się stało. Nie mogłam pogodzić się z tym, że pozwoliłam sobie na coś w rodzaju chwili słabości. Dla zabicia czasu zaczęłam czytać po raz kolejny moją ulubioną książkę. Jednak pan hrabia nie dawał za wygraną. W końcu nie wytrzymałam i odebrałam telefon.
- Czego chcesz?! Chyba sobie wszystko wyjaśniliśmy! - Krzyknęłam do słuchawki.
- Co sobie wyjaśniliście? - Zapytał kobiecy głos.
- Kim pani jest? - Wypaliłam jak z procy.
- Matką Jack. Proszę nie denerwuj się. Ja chcę ci podziękować za to, że postawiłaś mojego syna do pionu. - Odparła starsza pani.
- Ale ja tylko na niego nawrzeszczałam. I próbowałam wytłumaczyć, że ślub to decyzja na całe życie. A zwłaszcza z kimś takim jak..... - I nie dokończyłam zdania, gdyż matka hrabiego mi przerwała.
- Ewangelina? Pustym i kochającym tylko pieniądze? - Dodała pani hrabina.
- No...... Tak, właśnie to miałam na myśli. Ale co o życiu może wiedzieć głupia blondynka? - Dodałam z lekką irytacją.
- Zaraz tam głupia, tylko bujająca w obłokach. - Powiedziała starsza pani.
- Ale pani chyba nie dzwoni do mnie, by mnie pocieszyć? Prawda? - Zapytałam matkę Jacka.
- Właściwie to nie miałam okazji poznać cię osobiście. A to dzięki twojemu narzeczonemu mój syn jeszcze żyje. - Mówiła hrabina, płacząc.
- Niech pani nie płacze, bo i ja się poryczę. A co do serca Bila, to ja nie miałam, pojęcia komu zostało przeszczepione. - Próbowałam pocieszyć rozmówczynie.
- Lili, jeśli mogę, coś dla ciebie zrobić to powiedz. - Zaproponowała matka Jacka.
- Wie pani co.......... Zadzwonię puźniej, bo ktoś chyba próbuje się do mnie dodzwonić. - Dodałam szybko, bo to o co chciałam, ją poprosić może rozwikłać zagadkę wypadku.
- Dobrze, to do usłyszenia. - Powiedziała hrabina i rozłączyła się.
Tak naprawdę nikt nie próbował się do mnie dodzwonić. Tylko, nie chciałam z nikim gadać. Bo musiałabym jej powiedzieć, że jej syn tak jakby zdradził tę żmiję Ewe. No cóż ciekawe, kiedy odbędzie się ich ślub? I jak długo będą małżeństwem? Bo z słów Ewy i jej ojca wnioskuje, że nie długo.
Dwa miesiące później.
- Lili pośpiesz się! - Krzyczała Emma.
- Chwila! Nie mogę znaleźć torebki! Jak kocha, to poczeka! - Odpowiedziałam mojej przyjaciółce.
Biegałam, po pokoju szukając durnej szarej torebki. Nigdy bym jednak nie przypuszczała, że Emma stanie na ślubnym kobiercu prędzej niż ja. I za kogo wychodzi? Za Tomiego Ferwa, najlepszego kumpla Jacka. A ja jestem świadkiem na ich ślubie. Normalnie bym się cieszyła, gdyby świadkiem Tomiego nie był Jack. A właśnie z panem hrabią nie miałam z nim kontaktu od tamtego przyjęcia. Jakoś nie było nam po prostu po drodze. Gdy wreszcie znalazłam, torebkę zeszłam na dół. A tam już czekała na mnie babcia i Emma.
- Lili! Na reszcie! No chodź, bo się spóźnię na własny ślub! - Krzyczała podekscytowana dekoratorka.
- Spokojnie. A jeśli mowa o ślubie, to proszę, weź to. - I wyjęłam z torebki małe pudełeczko.
- Haha. Coś pożyczonego! - Powiedziała Emma, otwierając pudełko.
- Tak, w końcu ci to obiecałam. - Dodałam.
- Lili! Ty poważnie pożyczasz mi te kolczyki! Przecież to prezent od Bila, który dał ci na walentynki. - Powiedziała cichym głosem przyjaciółka.
- Widzisz, nie można cały czas patrzeć za siebie. - Szepnęłam, patrząc w stronę okna.
- Dziewczyny chodźmy już. Kierowca się niecierpliwi. - Niezbyt wesołą sytuację przerwała babcia.
- Dobrze pani Lucy. W końcu nie mogę się spóźnić. - Powiedziała Emma.
Pierwszy raz nie potrafiłam cieszyć się z zabawy weselnej. Może dlatego, że ta u Helen i Nicka nie do końca się udała. No, ale chociaż Ewa miała to, na co zasłużyła. Bo gdyby nie przyszła na wesele z pieskiem, który plątał się wszystkim pod nogami. To nie wylądowałaby twarzą w torcie. Gdy tak jechałyśmy do kościoła Emma zaczęła rozmowę.
- Lili chcę, żebyś jako pierwsza to usłyszała. Po ślubie ja i Tomy przeprowadzamy się do USA. - Powiedziała panna młoda.
- Znów zostanę sama w tym wielkim obcym świecie. Ale życzę wam powodzenia. - Szepnęłam cicho, spoglądając w okno.
- A ty, kiedy w końcu staniesz przed ołtarzem wnusiu? - Zapytała baronowa.
- Babciu, to nie jest takie proste. Ja z każdym dniem czuję coraz mocniej, że muszę wrócić do domu. Tam do Ameryki. Tu może i zapomniałam o tym, co się stało. Ale czas stawić czoła życiu. A jeśli chodzi o mnie i Liama, to wątpie, że byłby gotów rzucić wszystko i ze mną wyjechać. - Powiedziałam szybko.
- Ale, Lili tu też masz dom... - Nie skończyła babcia, ponieważ jej przerwałam.
- Babciu. Obiecuje, że będę cię odwiedzać. Ale proszę, nie każ mi, żyć zaplanowanym przez ciebie życiem. Czas pokarze co stanie się za tydzień, czy miesiąc. - Dodałam, ciągle patrząc przez szybę.
Między czasie samochód dojechał pod kościół. A tam już czekał tłum gości. No i oczywiście rodzice Emmy.
- Drogie panie jesteśmy. - Oznajmił szofer.
- Dziękuję Krisie. Odprowadź później samochód tam gdzie zawsze. - Powiedziała babcia.
Gdy już wysiadłyśmy z auta, Emma poszła gdzieś ze swoimi rodzicami. A ja poszłam do kościoła. A tam już czekał na mnie nie kto inny jak Jack. A obok niego stała ta żmija Ewangelina. Widać, że doskonale grali zakochanych. To czas bym i ja pokazała, że nie pozwolę dłużej się upokarzać tej Ewie. Poczekam tylko do jej ślubu.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania