Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wybrańcy

— Tak trzeba zdychać, właśnie tak! Ochrypły glos rozszedł się po sali. Chwilę później, był już słabszy, w końcu nastała cisza.

— Kurwa, co jest z wami. Nic do was nie dociera ?! Mężczyzna wsparł się na wielkich, spracowanych dłoniach, wychyli się,

w stronę najbliższego stolika. Głęboko osadzone oczy, resztką błękitu, jaki w nich pozostał, rozświetlały czarno-szare bruzdy na policzkach. Kilkudniowy zarost potęgował apokaliptyczny obraz.

— Trzeba wiedzieć jak zdechnąć! — powtórzył. Tonacja głosu zdradzała wnikliwą znajomość tematu.

— Daruj sobie — odezwał się ktoś z sali. — Masz ochotę, niedaleko jest most, majtnij się, i po kłopocie.

Mężczyzna nie odpowiedział, patrzył na bar, za którym uwijała się, filigranowa szatynka, w średnim wieku. — Pani Jadziu, jeszcze dwie … I to tyle na dzisiaj — dodał pod nosem.

Kobieta spojrzała w jego kierunku, pokiwała głową, ze spokojem napełniła, dwa kieliszki. — E, panie Janku, po co to wszystko. Warto tak, życie marnować?

Mężczyzna objął dłonią zimny kieliszek, przez chwilę obracał go w palcach.

— Pani Jadziu, ja to bym wyjechał, zostawił wszystko. Właściwie, co miałbym zostawiać? Przecież nic nie mam. Spojrzał na kobietę. Jego oczy wypełniły się łzami, ale jakimś dziwnym trafem, nie znalazły upragnionego ujścia. Policzki wciąż były suche. — Pani wie, dlaczego jeszcze stąd nie wyjechałem. — A to, tutaj — wskazał ręką, na stolik i kieliszki. — Głupia sprawa. Sądziłem, że uporam się ze wszystkim. Jak widać, idzie mi dość marnie.

— Nikomu nie jest lekko — wtraciła barmanka. — Sama ledwo wytrzymuję, do dziesiątego. Kokosów to tu, nie ma. To nie Sheraton.

— Fakt — z nostalgią stwierdził mężczyzna. — Też dałem się uwieść.

„Wziąłem sprawy w swoje ręce” Zapomnieli dodać, że gdzieś, po drodze, szlag trafił człowieczeństwo. Krótko mówiąc, zabrakło czasu, a teraz, jak pani widzi, mam go, aż nadto. Szkoda tylko, że Anna …

— To już trzy lata — stwierdziła kobieta.

— Zasrane raczysko — odezwał się mężczyzna. — Całe życie szedłem pod prąd. Wierzyłem, że tak trzeba. Rodzina to podstawa, najpewniejszy grunt; mieliśmy plany, harowałem jak wół. Firma, wyjazdy, kontrakty i wszystko psu w dupę!

Kobieta postawiła na tacy puste kieliszki, przetarła stolik. — Na dzisiaj wystarczy, w domu czeka córka.

— Jest dorosła, więcej jej nie ma, niż jest, ale ma pani rację, to dobra i mądra dziewczyna. Mężczyzna, energicznie przechylił kieliszek, po chwili drugi. Nagle z sali rozległ się głos:

— Czy ten gość ma specjalne względy, ile można czekać!

Barmanka ze spokojem ustawiła na tacy, kolejne dwa kieliszki. — To będzie dobry dzień panie Janku.

Mężczyzna uśmiechnął się, położył pieniądze na stoliku. — Mówi pani?

 

W pokoju panował półmrok. W przebłyskach światła, które przenikało przez łagodnie falujące zasłony, widać było kontury mebli. Przy bocznej ścianie, sąsiadującej z oknem, stało łóżko. Zmierzwione prześcieradło i koc, spod którego, wystawały nogi.

Jan nie spał, wpatrzony w sufit myślał o tym, co wydarzyło się wczoraj.

— Muszę z tym skończyć, Anna zmyłaby mi głowę, za takie ekscesy. Wstał i poczłapał do kuchni.

— Rany, nie czuje ust; szybkim ruchem odkręcił kran, drżącą ręką, przeciął zimny, rwący strumień. Otarł ręcznikiem twarz i wrócił do pokoju. Podszedł do okna, rozsunął zasłony.

Ostre poranne światło, wypełniło całe pomieszczenie. Widok był, dość ponury.

— Ogarnę pokój i wezmę się za siebie. Dzisiaj piątek — pomyślał. — Jak nic, odwiedzi mnie Iza, lepiej, żeby nie widziała tego bajzlu.

Dochodziła dwunasta, Jan siedział w fotelu, czytał książkę. Rozległo się głośne pukanie do drzwi.

— Nie mogłam przyjść wcześniej, takie tam, babskie sprawunki. A co u ciebie? — dziewczyna badawczo zmierzyła ojca. — Piłeś!

Jan delikatnie odsunął się na bok.

Iza dziarskim krokiem weszła do środka. Rozejrzała się po pokoju. — Nie idziesz do pracy? Zapomniałam, interes sam się kręci. Pomyślałeś

o nas? Z czego będziemy żyli? Co ja mówię, przecież przerabialiśmy to, przedwczoraj i jeszcze wcześniej — Tato! …

Jan wszedł do pokoju. — Nie będę się tłumaczył. Wczoraj minęło trzy lata, od śmierci mamy.

— I to był najlepszy sposób, by uczcić jej pamięć — Brawo! Skąd mogłam wiedzieć. Szkoda, że nie zaprosiłeś własnej córki.

Mężczyzna usiadł w fotelu, przetarł dłonią twarz. — Nie jestem, alkoholikiem, jeszcze — powtórzył cicho. — Nie martw się, jutro pojadę do biura.

Iza usiadła obok ojca, ujęła go za dłoń. — Wiesz, że nie o to chodzi. Widzę jak powoli, gaśnie w tobie, chęć do życia.

— Cały czas jestem sobą — wtracił — Tyle tylko, że nie mam z kim się tym podzielić.

— Wielkie dzięki — odpowiedziała Iza.

— Nie to miałem na myśli. Ta cała firma, życie na obrotach … Sam już nie wiem. Nawet ty, tak rzadko przychodzisz. Chyba się wypaliłem, nie cieszy mnie ta robota.

Zanim się urodziłaś, pracowałem, jako nauczyciel w liceum. Zarobki marne, ale ile satysfakcji. Potem, gdzieś ten Janek, przepadł, uległ … Coraz częściej zastanawiam się, nad sprzedażą firmy i tego wszystkiego.

Dziewczyna wtuliła się w ojca. — Może to dobry pomysł, w końcu rzuciłaby pracę w korporacji. Zadzwoń do wujka Edmunda, może znajdzie, jakiś niedrogi dom?

Brat Anny mieszkał trzydzieści kilometrów od Białegostoku, prowadził rodzinną kancelarię prawną. Po śmierci Anny nie kontaktował się z Janem.

 

***

 

Jan pochylony nad biurkiem przeglądał dokumenty. W pewnej chwili zdjął okulary, spojrzał na zegarek, wiszący na ścianie. — Piąta trzydzieści, dawno tak wcześnie, nie zaczynałem pracy. Jeszcze trochę, uporządkuję wszystko i przygotuję firmę, do sprzedaży. — Postanowione — burknął pod nosem.

W rogu biurka stało zdjęcie Anny. Spojrzał na nie, uśmiechnął się, jakby sam sobie nie dowierzał, że jest to jeszcze możliwe.

— Żebyś wiedziała, co się ze mną porobiło … Tylko Iza, utrzymuje mnie na powierzchni. Sądziłem, że jestem twardy i kieruję się zasadami. A teraz, jak głupek, obłaskawiam rzeczywistość, topie w setkach, natarczywe myśli.

Wziął zdjęcie do ręki. — Jeszcze dzisiaj, zadzwonię do Edmunda. — Wracamy do domu, Anno.

Było już późno, Jan przygotował szybką kolację, dopił kawę, wyjął z kieszeni telefon, odnalazł numer do Edmunda, wcisnął słuchawkę. — Słucham — rozległ się glos w telefonie.

— To ja.

Nastała cisza, po chwili.

— Nie sądziłem, że jeszcze zadzwonisz.

— Trochę czasu mi to zajęło, sam wiesz …

— Nie wiem, czy chcę z tobą rozmawiać, przez ciebie, moja siostra …

— A ty, gdzie byłeś, kiedy umierała — mecenasie! Ja byłem przy niej, do samego końca.

— Nie będę z tobą rozmawiał, rozłączam się!

Jan przez chwilę trzymał telefon przy uchu, w końcu odłożył go, na stolik.

— Szlag! Nie o to mi chodziło — wycedził przez zęby — Obiecałem Annie. Ponownie wziął telefon.

— Chyba wyraziłem się jasno — głos w słuchawce był stanowczy.

— Źle to zaczęliśmy Edmundzie. Zanim znowu się rozłączysz … Przemyślałem wszystko. Sprzedaję firmę, mieszkanie. Chciałby

z Izą wrócić na stare śmieci.

Telefon przez chwilę milczał, w końcu Edmund się odezwał.

— W porządku, ja też, nie byłem, w tej całej sprawie, fair. To ciekawe, co mówisz.

— Przydałaby mi się, twoja pomoc, chodzi, o jakieś lokum i prace, najlepiej w szkole.

— Z mieszkaniem nie ma problemu, przez jakiś czas, możecie zamieszkać, u mnie. Praca w szkole … Widzę, że naprawdę sporo sobie przemyślałeś. Nie ma sprawy, popytam tu i ówdzie.

— Zanim pozałatwiam wszystkie sprawy, zajmie to, trochę czasu. Na razie, zapraszam cię, do nas. Iza na pewno się ucieszy.

— Zgoda, może w przyszłą sobotę?

— To czekam, trzymaj się tam ciepło.

 

Dochodziła dziesiąta, kiedy Jan z Edmundem przekroczyli próg „Słonecznej” Sprzątaczka, właśnie umyła podłogę, w powietrzu unosił się zapach lawendy.

Jan zwrócił się do Edmunda. — Zapraszam do mojego mrocznego królestwa.

Mężczyzna spojrzał na Jana. — Żartujesz, prawda? Umówmy się, że będzie to, jeden koniak i kawa.

Jan ruszył do przodu, po chwili, rozsiadł się wygodnie, przy stoliku, tuż obok baru. — Pani Jadziu, tym razem, kawa i dwa koniaki.

— Kamień spadł mi z serca — odezwała się kobieta.

Jan spojrzał na Edmunda. — Trochę czasu musiało upłynąć. Nie chciałem sam, żegnać się, z tym miejscem. Dobrze, że przyjechałeś.

Edmund nie odpowiedział, obserwował Jana z nachalną ciekawością.

— Nie ma na co patrzeć — wtrącił Jan. — Z czasem wrócę do formy. Tylko tu w środku. To były ostatnie dni, czułem się taki bezradny. Pod koniec, nie wiedziała nawet, że jestem, potem… Więcej czasu spędzałem „Słonecznej”, niż w domu. O Izie też zapomniałem.

Edmund wyciągnął paczkę papierosów, próbował ją rozpieczętować, ale szło mu to dość opornie.

— Daj.

— Marny ze mnie palacz.

— To po co kupujesz to świństwo?

— Dorze już, masz ognia?

Zajęci rozmową nie zauważyli, że sala wypełniał się do ostatniego stolika.

W końcu zaczęli do siebie krzyczeć.

— Jak dla mnie — krzyknął Jan — Zrobiło się zbyt hałaśliwie. Sięgnął ręką do kieszeni marynarki, wyjął portfel. — Zapłacę i wychodzimy.

Nagle na sali rozległ się krzyk:

— Z tym gościem, chyba jest coś nie tak!

Edmund spojrzał w stronę, z której dochodził głos. — To chyba rzygowiny. Ohyda!

Jan nie odpowiedział, patrzył z przerażeniem. Na czole pojawiły się krople potu. Poczuł suchość w gardle, miał spierzchnięte usta.

Ktoś z sali podszedł do leżącego, próbował obrócić go na bok. Robił to dość niezdarnie. Po kolejnej próbie odsunął się z obrzydzeniem na twarzy.

— Gdzie do kurwy nędzy, jest to pogotowie!

Jan wciąż patrzył na leżącego mężczyznę, nagle wstał i ruszył w jego stronę.

— Co robisz, to nie twoja sprawa! — krzyknął Edmund.

Jan nie zareagował. Kiedy mijał barmankę, przystanął. — Pani Jadziu, pani zadzwoni na pogotowie.

Goście siedzący przy stolikach przyglądali się z zaciekawieniem.

Ktoś gwizdnął, ktoś inny, bił brawo.

Jan pochylił się nad mężczyzną, chwycił go za ramię, sprawnym ruchem, ułożył ciało, w odpowiedniej pozycji. Wyjął chusteczkę i dokładnie oczyścił usta z resztek treści. Po chwili mężczyzna odzyskał przytomność.

Jan posadził go na krześle. — Poproszę o szklankę wody!

W odpowiedzi usłyszał:

— Jakiej wody, setka i będzie jak nowy.

Zamiótł wzrokiem po sali. — Co jest z wami, prosiłem, o szklankę wody!

Tuż za plecami, usłyszał znajomy głos.

— Proszę.

— Dzięki. Wiesz, to mogłem być ja. Rozumiesz — Ja!

 

***

 

Od kiedy wyszli z domu, nie zamienili ze sobą ani słowa. Iza co jakiś czas odgarniała włosy, opadające jej na oczy. Jan patrzył przed siebie. Myślał o wyjeździe.

Sprzedaż firmy przebiegła nadzwyczaj gładko. Nowym właścicielem, został, dotychczasowy dyrektor techniczny i wieloletni współpracownik. Jan miał do niego zaufanie. — Przynajmniej tę sprawę załatwiłem, jak należy — szepnał.

Iza zerknęła na ojca. — Coś się stało?

— Układam sobie wszystkie sprawy. Kto wie, kiedy znowu tu przyjedziemy.

Wiatr delikatnie prześlizgiwał się po gałęziach drzew, które rosły po obu stronach drogi. Przypominało to niesamowity szpaler, ciągnący się nieprzerwanie aż do bramy cmentarza.

— To co, pożegnamy się z mamą i w drogę.

Iza wtuliła się w ojca. — Przecież nie zostawimy jej tu samej?

— Nie ma takiej opcji — odparł drżącym głosem.

 

Iza z zapałem szykowała się do wyjazdu; wybierała rzeczy, które zabierze ze sobą, pozostałe pakowała do foliowego worka.

Z półek zniknęły wszystkie książki i zdjęcia.

Wykompała się i przygotowała śniadanie. Jan wciąż nie wychodził z pokoju.

Iza stanęła w progu. — Tato, co robisz!?

— Sprawdzam, co jeszcze zabrać.

Podeszła do biurka. — O tym zdjęciu zupełnie zapomniałam.

Jan spojrzał na córkę. — Miałaś sześć lat. Niezapomniane wakacje, w Rewalu.

— Tato — powtórzyła — Spóźnimy się na pociąg.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Wrotycz 24.07.2019
    Wybrańcy... to będzie o tych, którym się udało pogodzić z skutkami rozpaczy?
    Ciężki los, trudny temat.
  • Aleksadu 24.07.2019
    Ogólnie ciekawy tekst :) Popracowałabym może nad przecinkami (sama też nie zawsze sobie z tym radzę, więc jestem wyczulona). Warto też dobrze oddzielać wypowiedzi od pozostałego tekstu, który tworzy dialog (brakuje tego w niektórych miejscach).
  • abi 24.07.2019
    Rzeczywiście to trudny temat. Mam wrażenie, że można to pociągnąć głębiej i dalej. Fakt tego typu przeżycia nie są mi obce. A przy okazji: interpunkcja to ból, z którym wciąż walczę. Co do reszty mam tylko nadzieję, że robię postępy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania