Wypadek w placówce SQL (prolog)

I tak o to idziemy. Tacy dumni, pewni siebie, tym razem musi się udać. Jest ranek, to jednak nie przeszkadza słońcu w zagrzewaniu nas do walki. Nasze sztandary i banery lśnią w pierwszych promieniach największej gwiazdy w całej naszej galaktyce. Nie wiem dokładnie ilu nas jest, nawet nie próbowałem tego zliczyć, wiem jedno: zapasy wyczerpują się bardzo szybko, na szczęście organizacje wspierające nie przestają ratować nas nowymi dostawami. Policja próbowała początkowo blokować nasze konwoje zaopatrzeniowe ale nie na wiele to się zdało.

Wielka gromada młodzieży wręcz wylewa się z chłodnego, ogromnego kompleksu na ciepłe kostki chodnika przed budynkiem. Znamy nasze cele i wiemy o co walczymy. Jedno jest pewne, nigdy się nie poddamy, muszą przyjąć nasze warunki. Tak się złożyło, że Shauna idzie zaraz obok mnie. Nasze potargane koszule i zawiązane na przedramionach granatowe krawaty falują na drobnym ale chłodnym wietrze. Niegdyś symbol ładu i inwigilacji… W obecnej formie stanowią symbol naszej walki o lepszy system. System, w którym będziemy mieli równe prawa.

Dookoła zebrali się już zarówno nasi przeciwnicy jak i osoby, które postanowiły nas wesprzeć. Nie będziemy walczyć fizycznie, nie chodzi nam o terroryzowanie a o ukazanie problemu, który musi zostać rozwiązany tu i teraz. Długa nowa ulica, której asfalt liczy sobie zaledwie cztery lata i nowe chodniki z ogromnej szarej płyty idealnie łączą się z kolorem ogromnego betonowego kolosa za nami i kontrastują z pięknymi niebieskimi, żółtymi, limonkowymi, czerwonymi, brązowymi i o wiele bardziej kolorowymi budynkami naprzeciwko. Naszymi domami, sklepami, restauracjami i różnymi punktami życia miejskiego.

Tak jak się domyślaliśmy tajfuny stoją już wzdłuż całej ulicy, tuż za naszymi przeciwnikami. Tym razem jednak jesteśmy gotowi, tym razem nie zmyją nas jak plamy wybielaczem. W jednej sekundzie zewsząd dobiegają nasze okrzyki, kolorowy proch pokrywa najezdnie przed nami. Skandowaniom nie widać końca. Sztorm rozgniewał się jak nigdy, pruł do nas całymi salwami. Złapaliśmy się wszyscy za ręce i parliśmy do przodu. Nawet pełna moc armat nie była w stanie nam zaszkodzić, bolało niemiłosiernie ale parliśmy do przodu. Żywcem nas nie wezmą…

Głośny tupot stawianych stóp, i syk strumienia sprawiały, że w naszych głowach tworzyła się istna próżnia. Krzyczeli… Krzyczeli ile sił w płucach, że mamy się zatrzymać, tym razem jednak nie posłuchaliśmy. W ruch poszły megafony… I to nie było w stanie nas pokonać. Jakieś 15 metrów od nas stał granatowiec, to on krzyczał najgłośniej. Był młody, na jego głowie nie zagościła jeszcze nawet siwizna. Miał okrągłe okulary i chytre spojrzenie. W jego oczach malował się jednak strach. Chwilę później słyszalny szum przerwany został przez ogromny huk. Wszyscy zaczęli rozglądać się za źródłem jego pochodzenia, ja je poznałem. Najszybciej z nich wszystkich. Młody granatowiec zabarwił moją koszulę gęstą bordowo brunatną cieczą. Nie wiem co było potem… Ujrzałem jedynie… Biel.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania