Wyznania grafomana 1
Wyznania grafomana 1
Wyznania grafomana - jeden.
Czym zajmuje się prasa? Publikowaniem sensacji. Co innego się nie sprzedaje! Nie raz i nie pięć powtarzam sobie, że gdybym potrafił napisać to, co widzę-czuję w głowie to zgarnąłbym Nebulę, Pulitzera, Nobla a może nawet Nike. Nie potrafię pisać. A Redaktorzy różnych pism? Oni potrafią. Ja obserwując prozaiczne czynności łaciatego stworzenia na łące napisałbym zapewne; „Łaciata zatrzymała się na chwilę i walnęła wielki placek”. Lapidarnie, bo nad czym tu się rozwodzić? Redaktor zrobiłby to z polotem według obowiązujących teraz zasad. Po pierwsze fabuła; Ostatnia droga repatriantki z Białorusi, z dawnego, zajętego przez czerwony reżim, dworu Sapiehów bohaterskiej kombatantki Krasuli, co to własnym ciałem naszych Partyzantów osłaniała.
W fabule akcja; Akt pierwszy – spokojna, sielska łąka. Tu i ówdzie chabry. Słońce. Śpiew skowronka i wspomnienia czystej dworskiej obory Sapiehów.
Akt drugi - złowrogi warkot silnika śmigłowca jaskrawo kontrastujący ze spokojnym odgłosem przeżuwania, w pozycji leżącej, co dopiero połkniętej, pełnej zieloności i aromatu ziół wszelakich trawy. Półsenne marzenia zmieniają się w złowrogie wspomnienia kombatantki; brutalnie dojące łapy w germańskich mundurach, przymusowe obcowanie ze sprowadzonym z Tyrolu bykiem – na szczęście bezowocne. I ten obleśny radziecki politruk przysysający się po każdym pijaństwie do wymion i powtarzający „wyślę do rzeźni”...
Akt trzeci – na pastwisko wchodzi Kowalski. Trzyma w ręce jakiś papier. Podchodzi do bohaterskiej repatriantki. Ta, jak przystało na krowę z dworskiej obory, wstaje. Kowalski chwyta za sznur i rusza w kierunku gospodarstwa.
- „No przecież w oborze nie będę się załatwiać” myśli Krasula i zatrzymuje się waląc codzienny wielki, zielony placek. Kowalski z niesmakiem spogląda na krowę, ale nie mówi ani słowa. Przywykła do komentarzy kombatantka czuje, że w powietrzu wisi coś złowrogiego, ale ufnie rusza za człowiekiem.
Akt czwarty – mijają oborę. Zza węgła wyłania się Fatum-ciężarówka do pobliskiej rzeźni.
Akt piąty – W miejscu gdzie upadł placek, co rok kwitną najpiękniejsze chabry.
Jako się rzekło – nie potrafię tak pisać a i nie bardzo chcę. Wolę, aby była to opowieść taka, jakie słyszałem w dzieciństwie siedząc wieczorem w dusznej i oświetlanej jedynie „naftówką” chałupie pełnej starych, wiejskich ludzi, którzy pięknie pletli bajędy nie zważając na „tryndy” i mądrości sprawnych marketingowo, ale całkiem pozbawionych uroku oraz serca, a także i logiki, i prawdy, nowoczesnych i wykształconych Redaktorów. Pozostanę więc grafomanem z wyboru. Za to nie będę musiał rano pluć na swoje odbicie w lustrze!
PS. Jeden z Redaktorów (odszczepieniec jakowyś!) napisał był, że nie może już pisać, bo wszystko, co pisze, zahacza o poezję nie spełniając kanonu podstawowego dzisiejszej literatury; „Akcja, akcja, akcja” Jakimż szczęśliwy! Nie jestem Redaktorem.
Wesołego Alleluja! I bogatego zająca wszystkim Opowiczom wiosennie przybrany Karawan.
Komentarze (18)
A co do tekstu to dwa obrazy naszego polskiego krajobrazu. Pierwszy w pięciu aktach zakończony chabrami. Drugi to malutki karawanik słuchający bajędy. Pozdrawiam serdecznie
Wesołych ;))
Wesołych wzajemnie !
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania