Wyznania grafomana 2 - Tabakiera
Wyznania grafomana 2 - Tabakiera
Odnoszę wrażenie, że obserwuję świat, dookoła, bo co jakiś czas zaczynam się dziwić własnej ślepocie. Ostatnio zaś, coraz częściej, postrzegam jakowąś dziwną regularność w tym, co widzę. Ciekawe jednak jest to, że choć spostrzeżenia różne całkiem to efekt u mnie zawsze ten sam; krew mnie zlewać zaczyna i mordercze instynkty, niegodne gatunku ponoć rozumnego, budzą się we mnie. Znaczy rozum spać idzie! Pociechą nikłą, dla szarpanej emocjami duszy, bywają sygnały, że nie tylko mnie mgiełka krwawa wzrok przyćmiewa, cóż bowiem znaczy cudze wzburzenie, gdy efektów żadnych nie widać w moim pobliżu?
? Weź, więc sprawy w swoje ręce –podpowie szara breja noszona w kościanej puszce na moim karku.
Ba. Łatwo powiedzieć – trudno zrobić. No, bo niby jak? Wymienili mi liczydło energii elektrycznej. Po paru miesiącach widzę, że liczą dalej według wskazań zdjętego dawno, ba, nawet uprzejmie w fakturach przyznają wpisując uparcie numer starego licznika. Piszę pismo. Bezowocnie. Piszę drugie, a forsa z kieszenie co miesiąc wycieka za niezużyty, ale pracowicie naliczony prąd. Kolejne pismo niosę własną prawicą dzierżąc oryginał i kopię. Próbują mnie wysłać do spółki o tej samej nazwie, która... Ble ble ble. Kulturalnie informuję bogu ducha winnego pracownika, że gówno mnie obchodzi ich organizacja wewnętrzna, bo faktury dostaję od nich i nie od kogo innego.
A potem przychodzi refleksja; co to było? Ano próba przerzucenia na mnie tego, co powinna zrobić korporacja.
W innym czasie piszę do spółdzielni, w której przyszło mi mieszkać z prośbą o wyjaśnienie, na jakiej to prawnej podstawie obciążono mnie za coś, czego ani w ustawie, ani statucie czy innych regulaminach nie ma i czego tak naprawdę być nie może. Aby dostać z powrotem wyrwane z moje kieszeni monejki muszę iść do sądu. Ja będę finansował sprawę z własnej kieszeni – spółdzielnia z kieszeni mojej i pozostałych kilku tysięcy członków.
Refleksja? Identyczna jak wcześniej.
Zaczynam postrzegać, że w tych, oraz wielu innych, przypadkach jest jakaś muzyczna prostytucja, czyli jakby powiedział kolega od piwa; „cóś tu kurwa nie gra”.
No... To jedźmy; jeden - korporacje, dwa - urzędy, trzy – służba zdrowia, cztery - kościoły,... Starczy.
Korporacje zajęte są rozwojem i nie mają czasu na pierdoły w postaci pojedynczych petentów.
Urzędy. Gdyby nie ci pieprzeni petenci – ich sprawność i doskonałość byłaby doskonała.
Szpitale. No tu nie ma chyba żadnych złudzeń. Co dopiero doniesiono, że ZUS ma miliony złotych i nie wie do kogo one należą. „Istnieje poważne domniemanie graniczące z pewnością”, że szpitale mają ciche umowy od przerobu z grabarzami, bo inaczej byłyby już dawno całkowicie niewypłacalne. Tak, więc nie szpitale dla pacjentów, nie służba zdrowia dla pacjentów, ale pacjenci dla służby zdrowia.
Kościoły. Tu od zarania dziejów wiadomo, że wiara czyni cuda. Któż, bowiem zabroni wierzyć w przyszłe szczęście i płacić na nie? Czyli wierni dla kościołów, a nie odwrotnie!
Ogólnie jednak nos dla tabakiery!
A jaki to ma związek z moim grafo-pisaniem?
Cholera, czy ja przypadkowo nie popełniam błędu próbując, wbrew ogólnoświatowym trendom, pisać dla Czytelnika? Może to właśnie jest grafomania, bo to Czytelnik jest dla mnie a nie ja dla Niego?*
Komentarze (7)
Zadłużone 5 ode mnie.
No i oczywiście radosnych świąt Wielkanocnych
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania