wyznanie M.

Mam 26 lat. Jestem zawsze uśmiechnięta dziewczyną, która mimo przecinością stawia czoła wszystkim problemom. Zawsze marzyłam o dziecku. Oczywiście najpierw miałbyć ślub i piękna biała suknia, mnóstwo gości i wielka miłość do końca życia. Takie marzenie..

Jednak moje życie rzadko układa się po mojej myśli. Partner z którym byłam wiele lat okazał się niedojrzałym do ślubu a co dopiero do bycia ojcem. Odeszłam od niego i stworzyłam związek z kimś, kto miał takie marzenia jak ja.

Nie było ślubu ale była ogromna chęć posiadania dziecka. Nie zastanawialiśmy się długo i zaczeliśmy starania. Udało się praktycznie od razu. Niestety jak to w moim życiu bywa los po raz kolejny dał mi kopa. Straciłam ciąże i przeszłam załamanie nerwowe. Podjeliśmy decyzje, że spróbojemy jeszcze raz. Udało się.

Niestety nie potrafiliśmy z tej ciąży cieszyć się razem. Partner się bardzo zmienił i praktycznie nie bywał w domu. Non stop się kłóciliśmy. Odeszłam.

Z perspektywy czasu nie żałuje ani troche. Teraz gdy jestem mamą 7miesięcznego synka wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Ojciec dziecka wcale się nim nie interesuje, jedyne na co go stać to na szantaż emocjonlany typu " Wróć będziecie mieli wszystko, albo radz sobie sama " .

Więc sobie radze.

Nie ukrywam, że mijając na ulicy szczęsliwe pary z dziećmi jest mi w głebi serca okropnie przykro, że ja ide sama oraz, że mój syn nie ma taty.

Jednak wiem, że wole być sama niż z kimś kto nie zainteresował się nami, gdy tak bardzo potrzebowaliśmy jego wsparcia.

Ciąża była dla mnie okropnym czasem. Głównie spędzonym w szpitalach. Od pierwszych tygodni już musiałam bardzo na siebie uważać, ze względu na chorobe serca z jaką zmagam się od ponad 5 lat. To był mój ostatni "gwizdek" na posiadanie dziecka. Często mdlałam a to było bardzo dużym zagorożeniem dla maleństwa. Dodaktowo silne zaburzenia rytmu serca powodowały, że bardzo szybko się meczyłam i każa codzienna czynność była dla mnie wyzwaniem.

W 5miesiącu ciązy z powodu choroby w oku z jaką walczę od dziecka groziła mi utrara wzroku, pojawiły się zastrzyki w brzuch z powodu ogromnej zakrzepicy oraz zagrożenie przedwczesnym porodem. Przez wszystkie problemy z moim zdowiem wysyłano mnie od lekarza do lekarza. Każdy z nich bał się " prowadzić " taką pacjentke. Wiele razy usłyszałam, że było trzeba nie zachodzić w ciąże oraz, że mój organizm jest zbyt oslabiony. Trafiłam do szpitala do Leszna. Zamiast na ginekologie to na kardiologie z powodu mocno osłabionego serca. Leżałam tam ponad dwa tygodnie. Lekarze nie chcieli mnie wypuścic ze szpitala aż do porodu. Wiedziałam, że to dla dobra mojego i dziecka jednak nie mogłam się na to zgodzić, ze względu na fakt bycia samotną matką. Musiałam wszystko przygotować na czas. Wysłano mnie na konsultacje do Poznania i tam dowiedziałam się jak o siebie dbać w domu skoro nie wyrażam zgody na pozostanie w szpitalu. Po powrocie zaczełam przygotowywać mieszkanie pod kątem mojego synka. To była dora decyzja. Przygotowałam się na czas. OD początku 7smego miesiąca szpital praktycznie byl moim domem. Gdy wypisywano mnie z oddziału wracałam zaledwie po tygodniu, za każdym razem bardziej osłabiona. I psychicznie i fizycznie. Przed porodem syna spędziłam w nim 3 tygodnie. Wiele razy prosząc szanownego tatusia o wsparcie emocjonalne. Figa z makiem ! Olał nas totalnie.

Tydzień przez porodem był nie do wytrzymania. Skurcze były bardzo bolesne a do tego czułam się jakby synek miał mi rozerwać klatke piersiową. Ułozył się w moim brzuszku tak, że " szyna " jaką mam w klatce piersiowej ( przeszłam 3 lata temu operacje podnoszenia klatki piersiowej, ze względu na problemy z oddychaniem ) sprawiała mi ogormy bół i problemy z wstawaniem i poruszaniem się. Nawet leżenie było bardzo nie przyjemne. A lekarze praktycznie zabraniali mi chodzić.

Czas porodu... I Tu ogromna niespodzianka. Mój syn urodził się równo w rocznice starty mojego pierwszego dziecka. Mojej córeczki. Los jest bardzo przewrotny. Najgorszy dzień mojego życia nagle stał się najpiekjnieszym. Poród, ze wzgledu na moje poważne problemy zdrowotne odbył się poprzez cc w Poznańskim szpitalu pod asystą kardiologa z innego szpitala. Pamiętam tylko godzinę na zegarze i płacz synka. To wszystko. Potem zaczeła się walka o moje życie. Straciłam sporo krwi a do tego ogromny stres i wsyiłek dał się we znaki dla mojego serca. Obudziłam się na OIOM-ie. Bardzo chciałam zobaczyc mojego synka, jednak nie pozwolono mi na nic więcej jak zobaczenie tylko jego zdjęcia...

Przytuliłam go po raz pierwszy dopiero następnego dnia, póżnym popołudniem. Cudowna chwila. Wziąć swoje dziecko w ramiona. NIe mogłam doczekać sie pierwszego karmienia. Tak bardzo chciałam karmić piersią. Jednak i to nie było mi dane. Ogromne osłabienie organizmu, poród cc, a przede wszystkim szyna w klatce piersiowej były ogromną przeszkodą. Walczyłam. Niestety jak się pózniej okazało nie było szans, ponieważ jeden z nerwów podczas mojej wczesniejszej operacji został prawdopodobnie uszkodzony z tąd całkowity brak pokarmu.

Załamałam się. Nie mogłam karmić a do tego byłam w szpitalu sama. Łzy leciały mi po policzkach za każdym razem , gdy jakiś tatuś przytulał swoje dziecko. Tatuś mojego dziecka nawet się nie odezwał... Przypomniał sobie o nas w sylwestra i od tego czasu regularnie namawia mnie do powrotu. Nie wróce. Wolę być samotną matką niż żyć z kimś takim.

Przeszłam przez to wszystko sama. Bez wsparcia faceta, którego cały czas kochałam i za którym tęskniłam. Byłam naiwna bo wierzyłam, że się zmieni.

Niestety po raz kolejny dostałam mega kopniaka w tyłek. W maju dostałam wylewu. Po 7miu latach wróciła moja choroba w oku. Wróciła na tyle poważnie, że oko mam zalane krwią i po raz kolejny grozi mi utrata wzroku. Do tego muszę prowadzić oszczędny tryb życia, co nie ukrywam jest ogormnie trudne mając raczkujące dziecko. Wiem, że musze być silna i zdrowa dla synka. Staram się dbać o siebie bo ma mnie tylko mnie.

Jest dla mnie całym moim światem. Zawsze marzyłam o dziecku, przedwszystkim by moje dziecko było zdrowe...

I tu po raz kolejny kłoda pod nogi.. Wizyta u okilisty. Synek prawdopodobnie odziedziczył moją chorobe. Czeka go leczenie i za kilka miesięcy okularki. Doskonale wiem, co znaczy żyć z tą chorobą .

 

Przeszłam w swoim życiu tyle, że wiem ile można znieść. Przedewszystkim miłość do dziecka sprawia, że można góy przenosić. Zawsze byłam silną dziewczyną i podnosiłam się z kazęgo upadku. Zastanawiam się tylko dlaczego spotkało mnie w życiu tak wiele przykrości oraz z kąd te wszystkie choroby.

Spojrzysz na mnie i powiesz "Normalna ładna dziewczyna"

Słyszałam to nie raz. Na pierwszy rzut oka nie widać po mnie kompletnie nic. Nie widać mojej walki o moje zdrowie ani tego wszystkiego co przeszłam.

Każdy ma w sobię siłę na przetrwanie ciężkich chwil w życiu. Możemy przetrwać na prawdę sporo. Życie dokopało mi już tyle razy, że za każdym razem jestem silniejsza. Siła jaką mam teraz w sobie jest niewyobrażalna..

Gdybym poszła na łatwiznę, zostałabym z ojcem mojego dziecka(..) i nie martwiłabym się, że poświęcam moje zdrowie na samotne wychowanie..czy też problem z kasą był by mniejszy a może nawet żadnego problemu by nie było. . nie mówiąc już o codziennych obowiazkach itd..

Nie chodzi o to, by w życiu iść na łatwiznę. Chodzi o to, by się nie poddawać i walczyć o swoje. Proste rozwiazania nie muszą okazać się być lepszym sposobem na życie. Te bardziej skomplikowane mogą nas więcej nauczyc i pokazać, że jestesmy warci czegoś więcej. .

Samotna matka

M.

 

Zapraszam na mojego bloga. Tam więcej o moich doświadczeniach i przeżyciach..

http://www.photoblog.pl/wyznaniam/175573677

 

Wyrażam zgodę na poblikowanie moich danych osobowych.

Średnia ocena: 2.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Canulas 18.06.2018
    Mieszasz troszkę czasy. Cyfry zapisuj słownie. Przed przecinkiem nie dawaj spacji.
    Co do treści, nie mogę się wypowiedzieć, bo przez wyżej wymienione nie dotarłem do końca.
    Nie mniej, nie jest pod tym kątem zle.
  • Blanka 18.06.2018
    Sporo błędów, przeróżnych... A szkoda. Z ciekawości zajrzałam na bloga-podziwiam, naprawdę.
  • Zaciekawiony 18.06.2018
    Jak tak dalej pójdzie, to bohaterka zaliczy wszystkie choroby świata. Opis mało emocjonalny, tekst naszpikowany błędami różnego rodzaju. Tego nie da się czytać.
  • puszczyk 18.06.2018
    Współczuć życiowych perypetii pewnie należy, ale jeśli blog jest na podobnym, literackim poziomie, to tragedia.
  • Aisak 18.06.2018
    też kiedyś miałam dewadzieścia sześć lat.

    nigdy więcej!
  • puszczyk 18.06.2018
    Całe wieki temu... :)))
  • Aisak 18.06.2018
    no, całe, całe, aż dwadzieścia jeden lat temu.
    chciałabym mieć trzydzieści cztery, albo jakoś blisko.
    ewenrualnie, gdybym miała wybór.
    no, ale na szczeście jest NICOŚĆ, i nigdy, przenigdy tutaj nie wrócę.
    ave satan
  • puszczyk 18.06.2018
    Niby gdzie nie wrócisz?
    Strasznie dramatyzujesz.
  • puszczyk 18.06.2018
    Niby gdzie nie wrócisz?
    Strasznie dramatyzujesz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania