Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wzrok morza - Rodział 1

Rozdział 1

Nadchodził zimny wrześniowy wieczór. Bulwar zaczęły pokrywać światła lamp przystępujące do nocnej warty. Kaja przedzierała się przez bezlitosną wichurę szczelnie okrywając się płaszczem. Postura nie ułatwiała drogi. Tak samo jak długie rude włosy, które teraz pod postacią tysięcy miniaturowych batów, wymierzały ciosy w jej łzawiące oczy. Co jakiś czas przy silniejszym podmuchu zdarzyło jej się trącić jakiegoś przechodnia, mimo to z premedytacją, chwilę przed uderzeniem, dodawała mu impetu. Dlatego ci bardziej rozsądni omijali ją szerokim łukiem.

       Myśli o Olafie szarpały pozory jej wewnętrznej równowagi. Od przeszło roku mieszkali w centrum Warszawy, co akurat mocno kontrastowało z poprzednim miejscem zamieszkania Olafa. W przeciwieństwie do Kai był bowiem bardziej małomiasteczkowy. Wychowywał się na obrzeżach, z dala od wielkich miast. Wewnątrz jego płuc wciąż powiewała bryza Bałtyku, którą wchłaniał od dzieciństwa. Zdążył jednak szybko zaadaptować się do pędu, jaki wywiera na ludziach Warszawa. Nie było to trudne. Spędzając tyle czasu przy morzu łatwo zachłysnąć się stolicą.

Życie płynęło swoim nurtem, w miarę spokojnie. Do czasu. Wystarczył jeden telefon, po którym pękło wszystko, co zdążyli razem zbudować. “Szklana wieża” - Pomyślała Kaja.

Dziewczyna znalazła się już przed drzwiami mieszkania. Po raz kolejny poczuła opór przed wejściem. Na klatce panowała cisza, a grube ściany apartamentowca tłumiły dźwięki ulicy. Słyszała jedynie bicie swojego serca. Narastające. Jakby zaraz miało się wydrzeć z ciała i unieść potwornym krzykiem. Wzdrygnęła się na tę myśl, po czym wślizgnęła się do środka.

Przedpokój pokrywał mrok, uciekający przed poświatą księżyca, skąpo dzielącego się dawką światła. Wydawało się, że dom jest pusty.

       - Wróciłam. Jesteś?

  Cisza

       - Olaf, jesteś tam? - Kaja powtórzyła tym razem nieco głośniej.

Znów cisza, lecz po chwili doszedł ją jakiś szmer, a potem błyskawiczny dźwięk zapinanego zamka. Wtem z pokoju wyłonił się Olaf. Miał na sobie duży, skórzany plecak, ten, który zawsze brali ze sobą, gdy wybierali się na jakąś eskapadę poza miasto.

      - Wychodzę - rzucił pośpiesznie, mijając ją wzrokiem.

      Stała zamurowana, patrząc, jak zakłada kurtkę.

      - Co proszę?

      - Nie mam teraz czasu, muszę iść.

- Jak to musisz! Jak to nie masz czasu! - wybuchła śmiechem. - Tak, tak, nie odzywasz się, olewasz mnie, a teraz mówisz, że nie masz czasu i tak po prostu wychodzisz, świetnie. Zgrana z nas drużyna.

Nie odpowiedział, Kaja miała wrażenie, jakby nie istniała. Żeby się upewnić, że tak nie jest, podeszła ku niemu i trzęsącymi rękoma ujęła jego dłonie. Czuła je, były zimne.

- Olaf popatrz na mnie chociaż przez chwilę, dobrze? - Ścisnęła mocniej jego dłonie. - Cholera, nie wiem co się dzieje, ale chciałabym ci pomóc... Tylko co się roi w twojej głowie? - ciągnęła załamując głos. - Jesteśmy dorośli... Przecież cię nie zatrzymam, droga wolna, ale związek, no teraz raczej jego resztki, zobowiązuje chyba żeby coś powiedzieć, prawda?

- Wbijasz się paznokciami, to boli – odparł, ale nie od razu.

       Puściła jego dłonie. Zakleszczyła się w ich wewnętrznej stronie tak mocno, że w niektórych miejscach wyciekła drobna strużka krwi.

Stali naprzeciw siebie nic nie mówiąc, milcząc. Za nimi, nad drewnianą ramą drzwi oddzielających przedpokój od salonu, zegar opuszczał leniwie swój minutnik. Po dłuższej chwili oczy Olafa zaszkliły się łzami, a krople które zaczęły uciekać policzkiem pośpiesznie ocierał grzbietem dłoni. W słonej cieczy ulokowały się słowa, które nie potrafiąc wydobyć się z ust, odnalazły inny sposób by powiedzieć. - Jest mi ciężko. - Teraz Olaf wydawał się mały, bezbronny, jakby rozpuściła się część skorupy okrywającej ciało.

Kaja nie czekając objęła go czule, kładąc głowę na jego piersi, jednocześnie splatając ręce wokół pleców. Nie odwzajemnił uścisku. Mimo to w końcu mogła poczuć jego skórę, dotyk, oddech opadający na jej szyję, choć nie było w nim dawnego ciepła. Był tylko dotkliwy chłód, który przeszył ją ciarkami na wskroś.

Nim się spostrzegła on stał po drugiej stronie drzwi. Nadal unikając jej wzroku.

- Jak wrócę przesunę zegar trochę w lewo, mam wrażenie, że wtedy znajdowałby się idealnie po środku ramy.

Kaja poczuła momentalnie przypływ gniewu rozsadzający jej żyły. W tej jednej chwili straciła kompletnie panowanie nad sobą.

- Wiesz co? To już jest świństwo! Pierdol się! Słyszysz? Pierdol się! - krzyczała.

- Kaja spokojnie, tu są...

- Zamknij się! Teraz ja mam coś do powiedzenia! Okej? Tak? - Jej palce zacisnęły się w pięści. - Jak w ogóle możesz myśleć w tym czasie o jebanym zegarze, a potem mnie uspokajać?!

- Ja...

- Przechodzę istne piekło! Jestem bezsilna, nie mam pojęcia co się dzieje...

- Kaja, cała się...

- Nie wiem czemu przestałeś ze mną rozmawiać… Nie wiem… Nic nie wiem... To mnie doprowadza do szału!

- Wy...

- Nie chcę cię dotykać! Nie zbliżaj się nawet do mnie! Jeśli zaczniesz mi słodzić...

Nagle drzwi z naprzeciwka otworzyły się, w progu stanęła sąsiadka Jadwiga. Kobieta miała na sobie różową nocną koszulę, w palcach trzymała papierosa. Przeciągając się teatralnie zapytała:

       - Wszystko w porządku, dzieci?

       - Pani niech też się pierdoli z tym swoim w porządku, gdyby było wszystko w porządku nie stalibyśmy tu teraz! I nie jestem dzieckiem! - Kaja odwarknęła wściekle i jak dziecko zatrzasnęła drzwi z hukiem, wyrywając je prawie z zawiasów.

       Jadwiga ze śliskim uśmiechem delektowała się papierosem.

       - Gorsze dni, chłopcze?

Olaf wiedział, że ma gdzieś jakie ma dni, tym bardziej jak się czuje. W końcu to upragniona odskocznia od szarej codzienności i jej równie szarych blasków.

Ukłonił się nisko, prawie dotykając czubkiem nosa kolana.

   - Przedstawienie skończone, popcorn musi pani dokończyć w domu - odparł ze wzrokiem naładowanym amunicją, po czym zbiegł po schodach.

 

Magda od rana krzątała się w kuchni przygotowując posiłek na popołudniowy powrót męża. Zapachy potraw unosiły się w powietrzu, by potem zmieszać się z sunącym wiatrem. Dom Barwickich mieścił się w odległości pięćdziesięciu metrów od morza, z dala od innych zabudowań. Okolica była zaciszna, przytulna i otoczona dużą ilością drzew.

Dziś Wiktor ukończył dwutygodniowy okres pracy na platformie wiertniczej, na zasłużone dwa kolejne tygodnie miał wrócić do domu. Cykl ten powtarzał się od lat. Magda wmawiała sobie, że zdążyła do niego przywyknąć. Zdawałoby się, że dwa tygodnie to sporo czasu, by nadrobić dwa poprzednie. Mimo to, gdy tylko wpadali sobie na powitanie w objęcia, Magda miała wrażenie, że już się żegnają. Dodatkowo, odkąd jej syn opuścił rodzinny dom miała się jeszcze trudniej. Czuła, że wraz z jego odejściem, które nadejść musiało, i tak nie zdążyła się na nie przygotować. Była zależna, zupełnie jakby byli jednym organizmem, dzielącym to samo powietrze, tłoczącym tą samą krew. Rzeczywistość dała jej po raz kolejny do zrozumienia, że dziecka nie można wiecznie trzymać w ramionach. Fakt ten był dotkliwy, ale starała się do niego przywyknąć.

Dni upływały powoli, przynosząc wiele trudu, a nieraz i bólu. Zwykle gdy Magda kończyła pracę i nie miała czego sprzątać, ani czym się zająć, przesiadywała godzinami na podłodze, patrząc na białą, pustą ścianę. Wtedy myśli stawały się tak bestialsko głośne, że pragnęła tylko zasnąć, najlepiej na zawsze.

Były również dni, w których sterczała długo nad brzegiem lodowatego morza, jakby pośród niezliczonych fal chciała wypatrzeć Wiktora. Były chwilę gdzie mogła by zarzekać, że usłyszała jego cichy szept, a nawet, że czuła jego dotyk. Gdy go już poczuła, oddawała mu się, pozwalając by objął ciało i strapione serce.

Podczas tych spotkań towarzyszyło im nieodłącznie słońce, ogrzewające piasek na rozległej plaży, który potem kleił się do ich nagich, spoconych ciał. Zatapiali się w sobie tworząc jedność, udo przylegało do uda, brzuch do brzucha, ramię do ramienia, dłoń do dłoni. Tworzyli idealny rytm, który przynosił błogą ulgę. Magda miała czasem wrażenie, że te chwile były jedynie zbyt pięknym snem, głupim żartem będącym wytworem jej niepoprawnej wyobraźni. Okrutnej wyobraźni, która w konspiracji z jej mózgiem mogła zrobić żerowisko pośród uczuć, pozwalając wtargnąć wygłodniałym lwom na ucztę. Jednak była pewna, że to dzieje się naprawdę. Nie rozumiała, jak mogłaby się mylić.

Zegar wybił dziesiątą, za oknem na horyzoncie można było dostrzec resztki zachodzącego słońca, które teraz ustępowały miejsca nadchodzącej ciemności. Magda siedziała przy stole, rękoma podpierając ciężką głowę, która w chwili nieuwagi mogła runąć w dół, pociągając za sobą resztę otępiałego ciała. Myśli zawisły w próżni. Jej oczy sunęły za szkaradą łażącą w sosie grzybowym, którym oblała - już zimną, roladę przygotowaną dla Wiktora. Nie wytrzymała...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • sunshine28 04.07.2020
    Zapowiada się ciekawie ? Zobaczmy, co dalej...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania