Poprzednie częściWzrok morza - Rodział 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wzrok morza - Rodział 2

Mokra szosa mieniła się białym światłem reflektorów, momentami wyglądając jak szklany pył.

Bluzgi terroryzowały szyby jadącego samochodu, wtórując uderzeniom opadów. Olaf był zbyt wściekły i rozdrażniony, by prowadzić samochód, ale zdawał sobie sprawę, że tej trasy nie może wiecznie odwlekać.

Dziwił się jak skutecznie można odrzucać prawdę ze świadomości. Ludzie myślą sobie, że można na nią zarzucić płachtę jak na zmurszały automat do gier, a potem nie zwracać na niego uwagi, zapomnieć. Sposób na wszelkie bolączki tego świata. Jednak płachtę trzeba będzie kiedyś zabrać, wtedy ból powróci, rany znów zapieką, a te Olafa się jeszcze nie zagoiły, wręcz przeciwnie, były wciąż rozdrażniane pomyjami, które wylewał na siebie każdego dnia. Dodatkowo oblewał też Kaję i czuł się z tym paskudnie. Nie radził sobie sam ze sobą i tym bardziej nie potrafił poradzić sobie w relacji ze swoją dziewczyną. Brudnymi butami wdepnął w jej życie, zainfekował je wirusem i do tej pory nie odkrył szczepionki. Mimo tego, lata spędzone przy niej są najlepszymi jakie miał, nie chciał stracić przyszłych.

Przed sobą - jakby patrząc na projekcje, widział ten dzień. Sobotni poranek. Warszawa co prawda nie wstawała do życia, bo to miasto nie ma potrzeby by spać, lecz wstawali ci, którzy nie oddawali swojego snu nocnemu życiu Warszawy. Ulice zaczęło pokrywać wschodzące światło, pnące się coraz wyżej, by uwydatnić kontury, kształty i formy szklanych olbrzymów. Ten poranek, jak i cały dzień był naprawdę cudowny. Następnego padał deszcz, wtedy to Olaf poznał Kaje.

Droga ciągnęła się przez wrzosowiska. Robiło się już ciemno. Ulewa ustąpiła miejsca lekkiej mżawce, której kropelki znikały tuż przy ziemi, pod pierzyną mgły. Pośród świateł samochodu, był w stanie dostrzec miejsca, które oblegał wraz z kolegami za małolata. Poświata na horyzoncie zarysowywała w oddali szeregi małych kropek. Olaf pomyślał, że to muszą być ule. Pamiętał jak zakradli się tam pod nieobecność pszczelarzy, którzy to ubóstwiali pasieki pośród wrzosów. Wtedy właśnie oddział dwunastoletnich chuliganów wykradał miodnie z wnętrza ulów. Cała operacja polega na odkręceniu daszków, zabraniu zawartości i zwiania jak najszybciej w bezpieczne miejsce. Tam gdzie można cieszyć się łupem. Bułka z masłem.

Olaf myślał o beztroskich latach spędzonych w tej okolicy. Widział różowo fioletowe połacie kwitnących wrzosów, gonitwy pośród pól, drzemki w cieniu drzew, pierwszy dotyk, pierwsze pocałunki. W takim miejscu można odejść w spokoju na łono Abrahama. Mimo to starał się odciąć od wspomnień, bo te stawały się coraz wyraźniejsze, wzmagały tęsknotę, a ta bywa zabójcza.

Jednak po zmroku Eden z dzieciństwa wyglądał inaczej, bardziej na cmentarz. Sunąca mgła przypominała obskurnego, ledwo widocznego węża. Olaf czuł chłód gada na swojej skórze, od którego włoski na karku stawały jak na wezwanie do musztry. Serce biło mu coraz szybciej, zgniatało wnętrzności, chciało wręcz uciec z ciała. W końcu przestał spoglądać w boczne szyby, głowa straciła możliwość rotacji, noga docisnęła pedał gazu w podłogę.

Po ostatnich, błyskawicznie przejechanych kilometrach znalazł się na miejscu. Kilka drzew oplatało swoimi ramionami mały domek, stojący pośrodku działki, na którą wchodził. Ściany domu były białe, chropowate, co podkreślały świecące wokół niego lampki, w formie kul. Kilka fragmentów elewacji pokrywało eleganckie miodowe drewno. Zapewne w ciągu dnia całość prezentowała się sympatycznie, lecz o tej porze wywoływała ciarki na plecach. Sylwetki drzew sprawiały wrażenie powstających do życia bestii. Ich obrzydliwie poskręcane szkielety ciągnęły się od stóp, by w okolicy ramion przeistoczyć się w oślizgłe macki. Nic tu nie przypominało miejsca zapamiętanego z dzieciństwa, wszystko zdawało się obce. Jakby był to nieznany, zapomniany punkt na mapie świata. Olaf zdążył już trzykrotnie zadecydować, by wrócić do auta i odjechać, lecz trzykrotnie słowa nie zamieniły się w czyn. Nieważne dokąd by uciekał, to i tak każda ścieżka zaprowadzi go tutaj.

Poczuł, że zaczęła boleć go ręka. Zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu zastygła na wysokości piersi, jakby stała się odlewem gipsowym.

Nagle doszły do niego jakieś dźwięki z wnętrza domu. Ciche, ledwie słyszalne, ale przybierające na sile. Teraz ciche łkanie. Chciał się poruszyć, ale nogi przyrosły korzeniami do ziemi. Łkanie przeistoczyło się w płacz, wypuszczały go szczeliny domu. Nadal nie potrafił się ruszyć, jakby znalazł się we śnie będącym koszmarem, w którym człowiek nie potrafi wykonać kroku, bo jest sparaliżowany jakąś cholerną siłą.

Huk. Coś trzasło o podłogę, za chwilę kolejne uderzenie, a po nim przeciągły metaliczny krzyk, rozcinający powietrze. Taki, który mogłoby wydać konające zwierzę. Nie przypominający głosu kobiety, a jednak był pewien, że to musi być głos jego matki.

Wnet wszystko ucichło. Raptowna cisza zawisła w powietrzu, serce podchodziło Olafowi do gardła, strach pełznął po jego wnętrznościach, aż zaczął wykręcać kiszki... Chciał coś powiedzieć, ale słowa zamierały, gdy tylko otwierał usta.

Gdzieś wewnątrz ciała krzyczał, wił się jak glizda, uderzał rękoma o grube, kamienne ściany. Z całych sił pragnął się ruszyć, musiał coś zrobić, musiał. Walił mocniej, i mocniej, i mocniej, dłonie zalewała krew. Tłukł o ściany tak długo, aż z kostek zaciśniętych pięści zeszła skóra. Jego ręce przypominały teraz wyrzygane spaghetti. Właśnie w tym momencie pomyślał o innym koszmarze, który minął, przynajmniej mogłoby się tak wydawać.

Nie był potulnym dzieckiem, ale był również zbyt słaby. Wtedy nie miał sił żeby sprzeciwić… A matka go ubóstwia, tego potwora. Cały czas powtarzała jakim to on nie jest autorytetem, jaki daje przykład synowi, jak żłobi jego świadomość. To wszystko było pustymi, wyssanymi z palca kłamstwami. Tylko czy naprawdę w to wszystko wierzyła. Przez te wszystkie lata nie wiedzieć co dzieje się obok niej. Czy to jest możliwe. Olafowi nie chciało się w to wierzyć. Po prostu była tchórzem, zwolniła się z odpowiedzialności, jakby to jej nie dotyczyło i myślała, że może zarzucić plasterki ogórka na zaciśnięte powieki, włożyć słuchawki do uszu. Nic nie widzieć, nie słyszeć.

Gdy jednak doszedł go jej krzyk, mógł przysiąc, że dokładnie taki sam wydawał chwilę przed tym jak ojciec zaczynał to robić...

Olaf szedł teraz sienią, samemu nie wiedząc, kiedy zdążył otworzyć drzwi. Panował półmrok. Blade światło oblewające wąski korytarz miało swoje źródło na jego końcu, poruszał się w jego kierunku.

Po prawej stronie był jego dawny pokój. Obecnie zamknięty. Pamiętał jedynie - albo wolał jedynie pamiętać: blado zielone elewacje, które miały dawać poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Na ich powierzchni znajdowały się różnej maści wytwory, które zrodziły się w głowie małego artysty. Uwielbiał to robić, w pewien sposób była to terapia, upust emocjonalny, sposób by stworzyć swój własny świat i uciec od cierpienia tego rzeczywistego. Pędzel pozostawiał ból na ścianach, pozwalając w jakiejś części się od niego uwolnić.

- Znów będę tego potrzebował - szepnął sam do siebie.

Pokój dalej to sypialnią rodziców. Była większa od pokoju Olafa co zawsze go irytowało. Część sypialni można było przecież odkroić i dodać do jego gniazdka - najlepiej w taki sposób, by podczas krojenia unicestwić jedno miejsce. Naprzeciwko sypialni stał pokoik gościnny, o wymiarach mniej więcej dwóch trumien na długość i dwóch na szerokość. Takich dorosłego człowieka. Sprawiał wrażenie sterylnego gabinetu szpitalnego - nieprzyjemne miejsce, na szczęście wielu gości tu nie bywało.

Na końcu korytarz rozjeżdżał się w dwa kierunki. Po prawej do salonu, a po lewej prowadził do niewielkiej kuchni połączonej z jadalnią. Intuicja podpowiada Olafowi, że właśnie tam powinien iść.

Szedł powoli, dokładnie stawiając krok za krokiem, unikając każdego możliwego dźwięku jaki mógł wydać przez swoją nieuwagę. Pośród ciszy słyszał swoje kroki i niespokojny rytm serca. Miał wrażenie, że ściany korytarza posuwały się do wewnątrz, chcąc go zdeptać niczym małą mrówkę.

Od kuchni dzieliło Olafa już parę kroków, światła było więcej, dostrzegał wyłaniający się zza rogu stary kredens, z klamkami przypominającymi kształtem pomniejszone jarmułki. Zatrzymał się w progu.

Kuchnia była nieco większa, w przeciwieństwie do tej którą zapamiętał z dzieciństwa. Ściany pokrywał śnieżnobiały kolor, co współgrało z chłodem jaki panował w środku. Po prawej stronie od wejścia, za kredensem - który mieścił w sobie wiele przypraw; stała czarna jak sadza kuchenka. Tak czarna, że przy tym świetle traciła swoją trójwymiarowość. Parę kroków naprzeciwko wejścia - prawie na środku; stał szeroki, drewniany stolik, przykryty krwistym obrusem, mającym na swoich końcach faliste wcięcia. Na przeciwległej ścianie znajdowało się przejście od jadalni. Nic się tu nie zmieniło. Oprócz sufitu.

Cały pokryty był ogromną ilustracją, stylem i treścią przypominającą „Krzyk” Muncha. Tylko zamiast jednego krzyku w oceanie nadchodzącej apokalipsy, było ich miliony. Jaskrawe, agresywne barwy hipnotyzowały zmysły. Dzieło sprawiało wrażenie realnego tworu, którego można dotknąć, zatopić się w jego głębi. Wystarczyła by jedna chwila, żeby bezkresny ocean - utrzymywany przez warstwę szkła, postaci zatrzymanych podczas niemego krzyku, mógł pęknąć, pogrążając kuchnię w swych odmętach.

Olaf posuwał się w stronę jadalni, ale nie potrafił spuścić wzroku z obrazu. Nigdy wcześniej tego tu nie było, zastanawiał się dlaczego jest teraz, przecież matka wszystkie freski, malowidła i tego typu rękodzieła na budynkach, które widziała w swoim życiu traktowała jak akty wandalizmu. Po czym w swojej kuchni zrobiłaby wyjątek?

Pod stopami Olafa zaczęło pękać szkło, ale ten wciąż wpatrywał się namiętnie w sufit, unosząc się ku czarnym postaciom. W końcu wzrok uciekł z transu, coś leżało zwalone na ziemi. Olaf potknął się i tracąc równowagę runął na kant stołu. Plecami pociągnął obrus, kawałki szkła wraz z trzaskiem ogromnej masy wzbiły się w powietrze

Po chwili skądś rozległ się cichy, kobiecy jęk.

Zamilkł. Serce zabiło mocniej. Uniósł powoli głowę, jakby wynurzał się zza wysokiej trawy. Źródło dźwięku miał za plecami. Przylegając brzuchem do ziemi z trudem obracał drgającą głowę w bok. Pot napływał do oczu, kawałki szkła zlatywały z kurtki, brzęczały przeraźliwie, stukając o podłogę. Teraz widział. Jego twarz zamarła w niemym krzyku, jakby wyciągniętym z obrazu nad głową. Zobaczył za sobą ciało dorosłej kobiety, nieruchome, głową zwróconą do ziemi.

- M… M… Mamo?

Następne częściWzrok morza - Rodział 3 (Koniec)

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • sunshine28 06.07.2020
    Do tego rozdziału, potrzebowałam dwóch podejść, mimo że jest dość krótki i niewiele się dzieje. Mam wrażenie, że jest przesycony opisami, niektóre są nie do końca zrozumiałe. "Bluzgi terroryzowały szyby jadącego samochodu, wtórując uderzeniom opadów." - chodzi, o to że przeklinał w trakcie jazdy? Chyba trochę przekombinowane ? "Walił mocniej, i mocniej, i mocniej" - jeśli już koniecznie muszą być 3 powtórzenia, to nie lepiej byłoby "Walił mocniej, mocniej i mocniej"? Choć moim zdaniem, dwa byłyby wystarczające... "Pokój dalej to sypialnią rodziców." - tutaj wkradła się literówka "sypialnia". Oceniam na 4, mam nadzieję że kolejne części wniosą więcej akcji ? Oczywiście, nie jestem ekspertem i to tylko moja opinia, z którą nie musisz się zgadać, pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania