Z odważnym kompanem (wstęp)
Czereśnie zaczęły sypać się z drzewa. Nadeszła pora, kiedy tata obiecywał mi wspólny wyjazd w góry! Powiedział mi parę dni temu, że kiedy spadnie pierwsza czereśnia, to zaczniemy się pakować. Od tamtego czasu, ja i mój pies Buddy nie odchodzimy od okna, przez które widać całe podnóże drzewa. Nawet spaliśmy na parapecie! Tylko, że...coś nam to nie wychodziło we dwoje. Ale mniejsza z tym.
Buddy jest mieszanką charta afgańskiego z owczarkiem belgijskim. Jak stanie na tylnych łapach, jest mojego wzrostu. Przygarnęliśmy go z ulicy. Biegał dniami i nocami po naszym osiedlu, grzebiąc po śmietnikach i sypiając pod drzewami. Pewnego dnia, mój tata uratował mu życie. Pies właśnie przechodził przez ulicę, kulejąc w dodatku. Nagle, zza zakrętu wyjechała wielka ciężarówka, jakich mało na naszych dzielnicach. Kundelek akurat był na środku ulicy, a pojazd był tak ogromny, że kierowca nie zobaczył zwierzaka. Jeszcze dwie sekundy, i byłoby po nim. Ale na szczęście mój tata miał refleks. Rzucił się pod koła spychając Buddy'ego na chodnik. Nie mogłam na to patrzeć! Gdy ciężarówka przejechała, myślałam, że już po nich. Na szczęście, obaj leżeli po drugiej stronie ulicy. Jeden z obdartym kolanem, drugi z ranną łapką. Zawsze się z tatą śmiejemy, że od tamtej pory, Buddy i Jack to dwie odważne sierotki. Zabraliśmy wtedy pieska do domu, po czym zadzwoniłam do weterynarza. Pan przyjechał, i opatrzył łapę Buddy'ego. Okazało się, że wbił sobie w nią kawałek aluminiowej puszki, grzebiąc po śmietnikach. Po paru dniach, zwierz biegał jak szalony po naszej działce, z nowiuśką, czerwoną obrożą.
Gdy zobaczyliśmy, że w jednej sekundzie kilkadziesiąt czereśni poleciało na trawę, ruszyliśmy do garażu oznajmić uroczyście, iż czas wyjazdu zbliża się wielkimi krokami. Tata spojrzał na zegarek. Powiedział, że gdy skończy naprawiać rower, przyjdzie na górę pomóc mi spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Trzeba ograniczyć się do jak najmniejszej liczby koniecznych przedmiotów. W górach trzeba będzie nosić je ze sobą na plecach, więc dobrze by było, gdyby mało ważyły.
Ja i Buddy poszliśmy do piwnicy poszukać dużych plecaków. Było tam tak dużo rzeczy, że musieliśmy poruszać się po workach, nie wiadomo z jaką pojemnością. Trochę to straszne...i niebezpieczne. Nie wiem co tata trzyma w tych foliach, lecz kiedyś wspominał coś o znaleziskach z drugiej wojny światowej. Mam nadzieję, że nie stoję właśnie na jakieś broni palnej lub nie użytym granacie.
- Dobra Buddy, może jednak zaczekamy na tatę - powiedziałam, cofając się do wyjścia. Lecz wtedy pies zobaczył mysz, biegnącą w stronę pieca. Ruszył za nią, skacząc po wszystkim, co stanęło mu na drodze. Krzyczałam, wołałam go, ale to i tak nic nie dawało. Wreszcie, gdy pogoń najprawdopodobniej się skończyła, dumny biegacz powrócił ze swoją zdobyczą. Szkoda, że zdobycz nie będzie mogła świętować zwycięstwa Buddy'ego. Ble! Kazałam psu wyrzucić zdechłego gryzonia, ale raczej mogłam o tym zapomnieć. Przywłaszczył sobie tego trupa. Czasem na prawdę nie rozumiem psów.
Komentarze (17)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania