Z pamiętnika amerykańskiego wieśniaka - Koncert (Dziennik)
Pojechaliśmy z żoną do Waszyngtonu na koncert Hanka Williamsa III. Nienawidzę dużych miast i niewiele jest mnie w stanie skłonić do tego, bym któreś z nich odwiedził, ale perspektywa zobaczenia na żywo jednego z ulubionych muzyków przekonała mnie w okamgnieniu. Bilety kupiliśmy przez internet na kilka tygodni wcześniej i pierwszy raz w życiu nie mogłem się doczekać wizyty w DC. Hank nie jest znany w Polsce, więc może najpierw kilka słów o nim. Nie tylko jest jednym z ostatnich „country rebels”, ale również synem ikony gatunku Hanka Williamsa juniora i wnukiem legendarnego Hanka Williamsa, którego wpływ na obecne brzmienie muzyki jest równie wielki co niedoceniony. Nagrywał z Philem Anselmo – liderem zespołu Pantera, Davidem Allanem Coe, Willim Nelsonem i dziesiątkami innych sław. Żeby obejrzeć jego koncert, pojechałbym pewnie do samego piekła albo nawet do Nowego Jorku – co w sumie na jedno wychodzi.
Przyjechaliśmy wcześnie i „M” uparła się, by trochę pozwiedzać. Jakoś to przecierpiałem, pytając co piętnaście minut, czy nie powinniśmy udać się już do klubu, w którym mieliśmy spędzić wieczór. Wreszcie małżonka, dla odmiany zmęczona moim gderaniem, uległa i skierowaliśmy się do innej części miasta, by jak to określiła: „bezczynnie siedzieć w miejscu i czekać”.
Koncerty tego typu artystów przyciągają najróżniejsze indywidua, nie inaczej było tym razem. Mieliśmy okazję podziwiać całą gamę buntowników i odszczepieńców. Od kowbojów w kapeluszach z szerokim rondem, przez panków z irokezami i metalowców w skórach do harleyowców palących gumy przed budynkiem. Tłum zbierał się coraz większy.
Zgodnie uznaliśmy, że najlepiej będzie szybko skorzystać z łazienki, a potem udać się prosto do sali, by zawczasu zająć dobre miejsca jak najbliżej sceny. Szybko załatwiłem, co miałem załatwić i myłem już ręce, gdy przy umywalce obok stanął wielkolud. Sam do kruszynek nie należę, mierzę prawie dwa metry i posturę mam słuszną, ale przy tym gościu musiałem wyglądać jak dzieciak. Chłop ode mnie prawie o łeb wyższy, dwa razy szerszy i o kaprawym ryju starego zakapiora był elegancko przystrojony w skórzaną motocyklową kamizelkę, na której pyszniła się diamentowa naszywka z symbolem jednego procenta. Dla niewtajemniczonych tłumaczę, że takie odznaczenie informuje wszystkich wokoło, że klub, do którego osoba nosząca ją należy, zajmuje się przestępczością mniej lub bardziej zorganizowaną. Ja spojrzałem na niego, on na mnie, kiwnęliśmy sobie głowami w milczącym pozdrowieniu i już miałem stamtąd wychodzić, gdy nieznajomemu zebrało się na pogaduchy.
‑ Zapowiada się świetny koncert – wychrypiał.
‑ Jasna sprawa, w końcu to Hank – rzuciłem na odczepnego.
To może się wydawać niezrozumiałe dla Europejczyków, ale Amerykanie uwielbiają nawiązywać krótkie rozmowy o niczym z przypadkowymi ludźmi. Nazywają je „small talk” i jest to jeden z najdziwniejszych obyczajów, z jakimi się tutaj zetknąłem.
‑ Przyjechaliśmy pełną ekipą spod Lynchburga w Virginii, piękna trasa – ciągnął dalej. - A ty skąd jesteś?
Wtedy właśnie przypomniało mi się, czemu przestałem chodzić na koncerty. Nie ważne, jak bardzo staram się nie rzucać w oczy i schodzić wszystkim z drogi, zawsze znajdzie się ktoś, kto chce się ze mną bić. Przez skórę zaczynałem czuć, że tym razem to będzie ten gość. Nie tylko był kryminalistą obnoszącym się wszem i wobec ze swoją działalnością, jakby był to powód do dumy. Był południowcem z Virginii, a chłopcy stamtąd raczej nie słyną z tolerancji i miłości do imigrantów. Mogłem skłamać, jasne. Wmówić mu, że jestem z Philadelphii czy skądś. Mogłem, ale nigdy wcześniej nie wyparłem się swojego pochodzenia i nie miałem zamiaru tego robić. Stanąłem więc do niego trochę bokiem, chowając za sobą prawą dłoń zaciśniętą w kułak, przygotowując się na cokolwiek i pomyślałem sobie: „Karwia, tak bardzo chciałem zobaczyć ten koncert a teraz chce tylko wyjechać stąd radiowozem, a nie karetką. Raz kozie wio”.
‑ Z Polski – rzuciłem butnie, patrząc mu w oczy i rozstawiając nogi odrobinę szerzej dla lepszej równowagi.
‑ Z Polski?! - odparł trochę zbyt głośno i wykrzywił usta, przewiercając mnie wzrokiem. - Gdzie jest, kurwa, Polska?!
‑ W Europie... - odpowiedziałem zażenowany.
‑ Europie?! - wykrzyknął i zamyślił się na dłuższą chwilę. - To za wielkim bajorem, nie?
‑ Zgadza się.
‑ Hmm – rzekł inteligentnie i drapiąc wielkim łapskiem nieogolony podbródek. – To szmat drogi przejechałeś, żeby zobaczyć Hanka. – zażartował, wykrzywiając twarz w czymś, co jak zakładam, miało być uśmiechem.
‑ Dla niego mógłbym pojechać i dalej.
‑ Toś równy chłop. Jak ci się podoba w Stanach?
‑ W porządku – powiedziałem niepewnie, zaskoczony rozwojem konwersacji.
‑ To dobrze! - ucieszył się i położył mi rękę na ramieniu. - Proszę cię tylko o jedno, braciszku: nie oceniaj USA po tym, co widzisz w Waszyngtonie. To paskudna, zasrana dziura. Ale skoro już tu jesteś, to pamiętaj: nie pozwól, by ktokolwiek się do ciebie dopierdalał! Wiesz, kogo mam na myśli, mówiąc „ktokolwiek”... - Porozumiewawczo zastrzygł brwiami. - Czarnuchów! Jak chcesz zobaczyć prawdziwą Amerykę, odwiedź nas kiedyś w Lynchburgu. Wystarczy, że popytasz w mieście o siedzibę klubu, każdy wskaże ci drogę.
‑ Tak zrobię... ehm... dzięki... tak... - wydusiłem z siebie, do reszty zagubiony po jego monologu.
‑ No to super! Teraz wybacz, ale muszę wracać do chłopaków.
Na pożegnanie wyściskał mnie po bratersku, upewnił jeszcze, że wiem, jak nazywa się ich klub na wypadek, gdybym faktycznie zdecydował się kiedyś zajechać z wizytą i wyszedł. Ja zostałem jeszcze chwilę, próbując ogarnąć umysłem wydarzenia ostatnich kilku minut. W końcu opryskałem twarz zimną wodą i spojrzałem w oczy swemu lustrzanemu odbiciu.
‑ Ja jebe... - wyszeptałem do niego konspiracyjnie i poszedłem szukać żony.
Koniec końców, wycieczka do Waszyngtonu była całkiem udana. Hank dał niesamowity koncert, którego nie zapomnę do końca życia. Moja luba pozwiedzała sobie, co chciała, a mnie nie tylko udało się z nikim nie pobić, ale nawet zyskać nowego kolegę: największego kryminalistę, jakiego widziałem w życiu. Który przytulił mnie w toalecie... rewelacja.
Komentarze (71)
(sorry Naz, nie mogłam się oprzeć)
Ps. To nie ja, to Okropny ma harem, naoglądał się Wspaniałego Stulecia czy co :|
Nie no, shippować, to głęboko wierzyć w jakiś związek i go wspierać. No, mniej więcej czy coś.
Oglądałam jak był Sulejman, bo Ahmed to mnie wkurwia. Ale ej, to wciągające xd
Gdzieś tam zapomniałeś tylko dopisać jednego "i" w Virginii i Philadelphii (to tak, żeby się czegoś przyczepić). ;)
Cieszę sie ze sie czepilas bo sam bym tego nie zauważył :)
To tyle czepiańskich błędów. Cieszę się, że zacząłeś regularnie pisać i publikować tego wieśniaka, bo przyciągasz mnie do opowi, z którego często chcę uciec na stałe :D 5
Nie uciekaj, zostań tylko w naszej szarej, wyklętej strefie paczki dziwaczki i wczystko będzie wporzo ;)
,,Pojechaliśmy z żoną do Waszyngtonu, na koncert Hanka Williamsa III" - bez przecinka;
,,nie wiele jest mnie w stanie skłonić do tego (przecinek) bym któreś z nich odwiedził" - ,,niewiele";
,,perspektywa zobaczenia na żywo jednego z ulubionych muzyków, przekonała mnie" - bez przecinka;
,,pytając co piętnaście minut (przcinek) czy nie powinniśmy udać się już do klubu";
,,o kaprawym ryju starego zakapiora, był elegancko przystrojony w skórzaną motocyklową kamizelkę" - bez przecinka;
,,takie odznaczenie, informuje wszystkich wokoło" - bez przecinka;
,,Ja spojrzałem na niego (przecinek) on na mnie";
,,krótkie rozmowy o niczym, z przypadkowymi ludźmi" - bez przecinka;
,,Nie ważne (przecinek) jak bardzo staram się nie rzucać w oczy" - ,,nieważne";
,,To szmat drogi przejechałeś, żeby zobaczyć Hanka – Zażartował" - po ,,Hanka" kropka i ,,zażartował" z małej litery;
,,Jak chcesz zobaczyć prawdziwą Amerykę (przecinek) odwiedź nas kiedyś w Lynchburgu";
,,upewnił jeszcze, że wiem (przecinek) jak nazywa się ich klub". Reszta była już wskazana. 5:)
A wypisywanie błędów interpunkcyjnych przyjmę z wielką wdzięcznością i należną pokorą, Przecinkowa Królowo ;)
Osobiście schlebia mi, że chciało się komuś aż tyle napisać o moim skromnym tekście i tak głęboko w niego wniknąć. O pracy włożonej w wyszukiwanie i wypisywanie błędów interpunkcyjnych niewspominając. Te podziękowania właściwie powinienem skierować do większego grona osób z których conajmniej połowa wypowiedziała się tutaj. Jednak wyszło to z rozmowy z Tobą ;) Nie mniej jestem wdzięczny wszystkim, którzy na różne sposoby, motywują mnie do pisania i pomagają się rozwijać ;)
Bardzo fajne zajście. Nie powinno się oceniać ludzi po okładce. To właśnie zaciera ten ślad porozumienia jaki możemy nawiązać. Nie wiedza, gdzie Polska akurat mnie tu nie dziwi. Niby Amerykanie to nasi przyjaciele, ale nam bliżej do Mateczki Rosji i Ojczulka Putina. zostawie 5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania