Z pamiętnika amerykańskiego wieśniaka - Demoniczne drzewo (Dziennik)
Moja firma ma szeroką specjalizację. Zajmujemy się prawie wszystkim, rzeczy niemożliwe robimy od ręki, na cuda trzeba poczekać trzy dni robocze. Jednym z naszych największych kontraktów jest konserwacja dróg w jednej z pobliskich gmin. Odśnieżanie, naprawa powierzchni asfaltu, melioracja, usuwanie zniszczeń spowodowanych przez kataklizmy. Praca nie jest zła, ale nieprzewidywalna. Często zdarza się, że trzeba wstać w środku nocy, albo zostaje się wyrwanym z domu w trakcie weekendu.
Pewnego sobotniego popołudnia rozważałem otwarcie butelki piwa, gdy rozdzwonił się telefon.
‑ Co robisz, Malutki? (przezwisko, które chłopcy w firmie nadali mi już pierwszego dnia w pracy, jako że byłem spośród nich największy i wszyscy mieli problem z wymówieniem mojego imienia) - usłyszałem głos szefa.
‑ Teraz to już pracuję – odpowiedziałem, dokańczając naszą stałą formułkę, którą posługujemy się w takich okolicznościach.
‑ Drzewo nam się przewróciło. Na skrzyżowaniu Hill i Creek. Wiesz które, to martwe.
Przed oczami od razu stanął mi obraz miejsca, o którym mówił. Przejeżdżałem tamtędy codziennie w drodze do pracy i doskonale znałem rachityczne drzewo górujące nad drogą, które wiecznie oblegały sępy. Swoją drogą, jest to ciekawe, że ci padlinożercy na miejsce spotkań zawsze wybierają martwe drzewa, o gałęziach przywodzących na myśl starcze palce powykręcane artretyzmem. Zupełnie jakby myślały, że same w sobie nie są dostatecznie złowieszcze, i potrzebowały to wrażenie spotęgować przez dobranie odpowiedniego pleneru.
‑ Wiem, które – odpowiedziałem, krótko. - Co chcesz z nim zrobić?
‑ Weź piłę i potnij je na długie kawałki. Lee i Kevin powinni być już w drodze po koparko-ładowarkę. Zepchniecie je na pobocze i resztą zajmiemy się w poniedziałek.
‑ Brzmi jak plan. Jadę – odpowiedziałem i rozłączyłem się.
Szybko wrzuciłem na pakę swojego pickupa wszystkie narzędzia, które mogły mi się przydać i ruszyłem na miejsce. Dotarłem pierwszy. Zatrzymałem się kilka metrów od zwalonego drzewa, włączyłem „koguta” i przez kilka chwil lustrowałem otoczenie, by sprawdzić, czy gałęzie nie zaplątały się w przewody elektryczne. Gdy upewniłem się, że trakcja nie została uszkodzona, wyszedłem z samochodu i zacząłem przygotowywać swoją pilarkę. Czynność tą wykonywałem już tyle razy, że stała się dla mnie mechaniczna i nie potrzebowałem angażować w nią myśli. Rozglądałem się więc dookoła.
Miejsce, w którym się znajdowałem to prawdziwe odludzie, jedyny dom, który było widać ze skrzyżowania, stanowił część starej farmy opuszczonej od dziesięcioleci. Była to bardzo porządna budowla, wzniesiona z grubych drewnianych bali, mimo wieku i zaniedbania, nadal stała prosto i dumnie. Wszystkie, szopy, stodoły i budynki gospodarcze wokoło niego dawno się zawaliły, kompletnie lub częściowo. Z dziurawych dachów wyrastały drzewa, dwumetrowe chwasty broniły dostępu na podjazd. Jednak chałupa na wzniesieniu, ciasno opatulona bluszczem i winoroślami opierała się upływowi czasu. Wszystkie sępy, które niegdyś okupowały zwalone drzewo, przeniosły się na jej zardzewiały, blaszany dach, i obserwowały mnie czujnie, rozkładając na boki olbrzymie skrzydła, by złapać w nie ciepło promieni słonecznych.
‑ Śliczny obrazek – skonstatowałem ironicznie.
Nie miałem zamiaru czekać na pozostałą dwójkę, była sobota i zimne piwo w mojej lodówce czekało szepcząc moje imię. Odpaliłem pilarkę i wziąłem się za robotę. Przyłożyłem ostrze do pierwszej gałęzi, naciskając na spust gazu. Sępy wystraszone hałasem zerwały się do lotu, skrzecząc przeraźliwie. Łańcuch wgryzł się w drewno może dwa cale, gdy z gałęzi zaczęła chlapać ciecz. Nie zdziwiłem się zbytnio, puste gałęzie martwych drzew nasiąkają wodą, próchno w środku zmienia się w błoto, czasem można znaleźć w nich kolonię termitów, która w zetknięciu z piłą spalinową zmienia się w fontannę mazi, pryskającą z drzewa. Jednak gdy piła opadła kawałeczek niżej zauważyłem, że krople osiadające, na moich dłoniach i koszuli są koloru ciemnej purpury.
‑ Co jest?! - krzyknąłem sam do siebie i cofnąłem narzędzie.
Z nacięcia w konarze puścił się równy strumień gęstej krwi. Stałem tam przez chwilę oniemiały, z wciąż pracującą pilarką w dłoni, wpatrując się w krwawiące drzewo, gdy nad moją głową kołowały sępy. Przez chwilę rozważałem taktyczny odwrót, w końcu jednak ciekawość zwyciężyła. Nadepnąłem na w trzech czwartych przepiłowaną gałąź, odłamując ją. Z obydwu części konaru, zaczęły wysuwać się ochłapy ciemnego mięsa, pokrytego czarno-białą łuską. „Ryba?! Skąd w drzewie ryba?!” - przeszła mi przez głowę głupia myśl. Wyłączyłem piłę i stałem, patrząc jak w rosnącą wciąż kałuże posoki, spadają coraz to nowe kawałki ciała, wciąż kurcząc i rozkurczając się na zmianę.
‑ Zwariowałem – powiedziałem na głos – a może to tylko udar albo sen...
Wtem na asfalt spadł kolejny, prawie trzydziestocentymetrowy, kawał padliny zakończony jaszczurzą głową. Dopiero wtedy odetchnąłem, rozumiejąc, co się stało. W wydrążonym próchnicą konarze urządził sobie gniazdo często występujący w tych stronach wąż smugowy. Niektóre okazy potrafią osiągnąć długość ponad dwóch metrów i temu wiele do tego wyniku nie brakowało. Pech chciał, że pierwszym cięciem trafiłem właśnie na miejsce w którym, zwinął się w kłębek i pewnie smacznie spał. Z jednej strony żal mi było zwierzaka, z drugiej jednak ulżyło mi, że nie było to jedno z tych opętanych demonicznymi mocami drzew, o których tyle się słyszy.
Postanowiłem zrobić sobie przerwę na papierosa, mając nadzieję, że w tym czasie jakiekolwiek pozostałe istoty zamieszkujące, próchniczą rezydencję pójdą, pofruną czy też popełzną jak najdalej stamtąd i pozwolą mi dokończyć pracę bez kolejnych niespodzianek i przypadkowych morderstw. Dziesięć minut później dołączyło do mnie pozostałych dwóch chłopaków. Opowiedziałem im całą historię, pośmialiśmy się chwilę i zaczęliśmy odblokowywać drogę. Praca przebiegła bez incydentów, ale od tamtego dnia za każdym razem, gdy wykonuję pierwsze nacięcie na jakimkolwiek drzewie, jestem odrobinę nerwowy.
Komentarze (31)
Nawet jeśli były tam jakieś literówki czy inne nietrafione lub zapomniane przecinki, to ja i moje lenistwo chyba tego dziś nie wytkniemy - ale na pewno pojawi się inna dobra dusza, która będzie mogła pomóc. Moja rola kończy się na marnym komentarzu i skromnej 5. ;)
Nie jestem jak wszystkie! *powiedziały wszystkie na Ziemi*
''Czynność tą wykonywałem już tyle razy, że stała się dla mnie mechaniczna i nie potrzebuję angażować w nią myśli.'' - W wyłapywaniu błędów jestem laikiem, ale czy tu nie powinno być ''nie potrzebowałem''
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania