Z pamiętnika amerykańskiego wieśniaka - Dzień rzęcha cz1 (Dziennik)
Obudziło mnie bębnienie deszczu o okno. To nigdy nie jest dobry znak. W deszczowe dni nie ma pracy, a jeśli jest, to szybko zmienia się w udrękę.
Mój prywatny samochód od dwóch tygodni stoi zepsuty pod firmą i poruszam się autem służbowym. Stary dodge przestał w krzakach za naszym warsztatem prawie trzy lata. Szef kupił go tylko po to, by ściągnąć z niego pakę i zamontować na inne auto. Nim trafił do nas, stał w krzakach za innym warsztatem przez prawie dwa lata. Co było z nim nie tak? Zupełnie nic. Poza tym, że ma tylko jedną oś pędną, a większość chłopaków tutaj uważa, że nie da się jeździć samochodami bez napędu na cztery koła.
Nie lubię dodge'y, do tego jednego mam jednak sentyment. Dwa lata temu utknąłem pod jednym z naszych warsztatów w zepsutej ciężarówce, podczas burzy śnieżnej. Był środek nocy i nie wiedziałem, ile przyjdzie mi czekać na kogokolwiek, kto mógłby mnie stamtąd wyciągnąć. Nie miałem kluczy, by dostać się do budynku, a auto, którym tam dojechałem, musiałem wyłączyć jak najszybciej z powodu usterki. Miałem więc zerowe szanse na pozostanie w cieple. Trzeba było działać. Na szczęście mam doświadczenie w radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami. Udało mi się odpalić na kablach odrapaną ciężarówkę, składającą się jedynie z kabiny i wystającej z tyłu ramy. Wskoczyłem do środka i ruszyłem do domu bocznymi drogami. Podróż nie była komfortowa. Pojazd, który nie ma żadnego obciążenia nad osią pędną, nie nadaje się do jazdy po śniegu, jak zawsze jednak wolałem zaryzykować, niż prosić o pomoc.
Miałem do pokonania jeszcze kilka kilometrów i toczyłem się wąską leśną drogą, na której nie ma ani domów, ani żadnych świateł, gdy wskrzeszona niedawno ciężarówka zaczęła wariować. Reflektory gasły i ponownie się zapalały, silnik prychał i bulgotał.
‑ Nie teraz! Nie tutaj! - zawarczałem, wbijając wzrok we wskaźniki.
Wiedziałem dobrze, że na tej drodze mój telefon nie ma zasięgu nawet w najlepszych warunkach pogodowych. Zerknąłem jednak na wyświetlacz. „No Service”
‑ Karwia... no dobra. Tylko ty i ja, dziewczynko... Damy radę... Wiem, że potrafisz... - przemawiałem do niej spokojnie, czule głaszcząc deskę rozdzielczą.
Ze wszystkich sił zwalczałem ochotę, by dodać gazu i wydostać się stamtąd jak najprędzej. Poza kolejną usterką groziło mi jeszcze utknięcie w śniegu. Tu gdzie mieszkam, drogi składają się wyłącznie ze wzgórz i zakrętów. Musiałem ostrożnie dobrać prędkość. Jechać na tyle wolno, by nie wpaść w poślizg i na tle szybko, by nieprzystosowane auto nie utknęło w miejscu.
Sięgnąłem po papierosa i światła zgasły na dobre. „Walić to” - pomyślałem, nie potrzebowałem ich, znam te drogi lepiej niż własną kieszeń. Silnik zaczął buntować się jeszcze bardziej, obroty spadały niezależnie od tego, jak operowałem pedałem gazu. Czułem, jak wzbiera we mnie gniew.
‑ No dalej, dziwko! - krzyknąłem, tracąc panowanie nad sobą i z całej siły grzmotnąłem pięścią w deskę rozdzielczą.
Ciężarówka jakby tylko na to czekała, reflektory ponownie się zapaliły, a silnik warknął radośnie.
‑ Zasrana elektryka... - rzuciłem pod nosem, moszcząc się wygodniej na siedzeniu.
Stara dziewczynka dowiozła mnie tamtej nocy bezpiecznie do domu. Mimo że następnego dnia zaparkowałem ją z powrotem na jej miejscu za warsztatem, pozostał mi do niej sentyment. Zawsze, gdy ktoś pytał lub naśmiewał się z obitej paskudy zarośniętej chaszczami, odpowiadałem: „Wierz lub nie, ale to dobre auto”.
Kilka tygodni temu, gdy szef szukał nowego samochodu, przypomniałem mu o niej.
‑ Taniej będzie naprawić, niż kupić inne.
‑ Poza tym, to dobrze jeżdżący samochód – Majster dorzucił swoje trzy grosze, biorąc moją stronę.
Szef zamyślił się na chwilę, popatrując to na nią, to znowu na nas.
‑ Cholera, dwóch facetów, którzy z całego serca nie cierpią dodge'y przekonuje mnie, że warto jakiegoś ratować – uśmiechnął się pod nosem – Coś w tym musi być. Dacie radę ją zrobić na przyszły tydzień?
Daliśmy. W przeciągu kilku dni dokonaliśmy wszystkich niezbędnych zabiegów mechanicznych, wymieniliśmy masę części, zamontowaliśmy nowe okablowanie. Auto pojechało do malowania i otrzymało nowiutką, błyszczącą pakę. Wygląda teraz, jakby dopiero wyjechało z fabryki.
Kiedy, kilka tygodni temu mój stary Ford zaczął rzygać chłodziwem, poprosiłem Szefa, by pożyczył mi jakiś samochód, puki nie znajdę czasu, by swojego naprawić.
‑ Weź, który chcesz – odparł krótko.
Wybór był dla mnie oczywisty. Tydzień temu jednak, gdy jechałem do pracy w strugach deszczu, nowa duma naszej floty rozpoczęła swoją starą śpiewkę. Silnik zaczął charczeć, obroty skakały do góry i na dół. Nie odpalały co najmniej dwa cylindry, może trzy, ciężko stwierdzić przy silniku typu V8.
‑ Dlaczego mi to robisz, Skarbie? - wyszeptałem – Źle się czujesz? Zajmę się tobą, tylko dojedźmy na warsztat...
Kokietowałem ją w ten sposób całą drogę i widać jej się to podobało, bo znów bezpiecznie dowiozła mnie do celu. Niestety na ten dzień mieliśmy zaplanowane inne roboty i sam nie mogłem się nią zająć, ale zostawiłem ją w dobrych rękach mechanika Jeffa.
Przeniosłem swoje rzeczy do wywrotki, którą ostatnio jeżdżę. Trzydziestoletniej F-800, zdecydowanie mającej daleko za sobą czasy swojej świetności. Mimo mojej miłości do Fordów nie znoszę tej ciężarówki. Jest niewygodna, źle steruje, olbrzymi ponad dziesięciolitrowy silnik diesla wcale nie ma mocy. Hamulce zdarte do końca i psuje się przynajmniej raz w tygodniu. Koszmar.
Pojawiła się w naszej flocie, by zastąpić moją poprzednią ciężarówkę, dużo od niej nowszą F-700 z niespotykanym w tej wielkości samochodach silnikiem benzynowym. Początkowo wszyscy śmiali się z niej i ze mnie, jako że jeździłem nią wyłącznie ja. „Kto to widział? Benzynowa wywrotka! Hahaha!” Dobry nastrój żartownisiów trwał tylko, dopóki nie zacząłem ich wyprzedzać na każdej prostej. Uwielbiałem ją, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy w żadnym innym samochodzie nie czułem się tak komfortowo jak w mojej białej Fordzicy. Niestety, gdy zeszłej zimy walczyliśmy ze śnieżycą, z nieznanych przyczyn wybuchł w niej pożar i spaliła się prawie całkowicie. Nie było czego ratować. Szczęście, że nie wybuchła i nic się nikomu nie stało. Zamiast niej dostałem niebieskiego trupa kupionego na rachu-ciachu: „bo potrzebne nam auto teraz”. Podoba mi się to czy nie, robotę trzeba wykonać. Wrzuciłem więc do środka swoje graty i kręcąc głową ruszyłem.
Robota nie była wielce skomplikowana, poszerzaliśmy drogę. Wybieramy ziemię w jednym miejscu, ładujemy na samochody, zrzucamy na znajomej farmie kilka mil dalej. Jedna z tych fuch, które można wykonywać przez sen. Zwoziłem właśnie kolejny ładunek, ustawiłem się do zrzutu i zacząłem kiprować, kiedy zauważyłem dym we wstecznym lusterku.
‑ Może wydech kopci – powiedziałem sam do siebie, wiedząc jednak, że się okłamuję.
Co by to jednak nie było, wiedziałem jedno: nie mam ochoty naprawiać załadowanego samochodu. Skończyłem więc zrzucać ziemię, cały czas wlepiając oczy w lusterko i obserwując jak cienka stróżka dymu, zmienia się w czarną chmurę. Gdy tylko paka opadła z powrotem na dół, zaciągnąłem hamulec i poleciałem na tył zobaczyć, co się dzieje. Wsadziłem łeb pod samochód i od razu zauważyłem topiącą się izolację kabli kapiącą na ziemię wielkimi czarno-czerwonymi kroplami.
‑ Zasrana elektryka! – warknąłem i zacząłem się rozglądać.
Szukałem tego, co w takiej sytuacji należy znaleźć jak najprędzej: miejsca, gdzie auto może się spokojnie spalić do ziemi, nie czyniąc szkód niczemu innemu. Nim wszedłem z powrotem do kabiny, ta była już wypełniona dymem. Wrzuciłem bieg i ruszyłem w stronę pustego doku, gdzie kiedyś prawdopodobnie trzymano kompost. Wydawało mi się to być najlepsze dostępne miejsce. Po drodze wyrzucałem za okno wszystkie swoje rzeczy, nerwowo szukając gaśnicy. W końcu zaparkowałem ciężarówkę i przekręciłem kluczyk, chcąc zagasić silnik. Nic, dalej chodził. Zadusić też się go nie dało, bo do listy wielu wad niebieskiej ohydy można doliczyć automatyczną skrzynię biegów.
‑ Karwia...
Wyskoczyłem na zewnątrz, w jednej ręce trzymając gaśnicę, a w drugiej telefon. Szybko wybrałem numer szefa, którego farma znajduje się dwie mile dalej. Nie dość więc, że był najbliżej, to jest on byłym strażakiem.
‑ Co tam? – usłyszałem wesoły głos po drugiej stronie.
‑ Jim! Weź klucz uniwersalny i przyjeżdżaj na farmę, gdzie zrzucamy. Moja ciężarówka się pali.
‑ Co?!
‑ Słyszałeś mnie – odrzuciłem krótko i się rozłączyłem.
Komentarze (56)
,, jakby dopiero wjechało z fabryki.'' - wyjechało
Już czeka, co wydarzyło się dalej :) Czy kompost nie wytwarza przypadkiem łatwopalnych oparów? Uwielbiam takie opowieści i choć nie znam się na samochodach i obciążeniach, zimą woziłam dwa worki z piaskiem w bagażniku, bo inaczej kręciłam piruety :) Oczywiście zostawiłam swoją piąteczkę :)
Bosz, to trochę bardziej zaawansowane bycie fanką ;-;
Rozumiem ze nie rozumiem ;) mam jednak przesłanki do wyciągnięcia wniosków :)
Eeeeeeee. Dla ciekawostki, ostatnio spałam u przyjaciółki, no i gadałyśmy z kilkoma osobami jeszcze. Jedna mówi, że fangirluje łan dajrekszyn, druga, że Dżastina Bibera, a ja, że Nazaretha. Wyobraź sobie ich miny. No, nie wiedzą kto to Nazareth. ;-;
,,ile przyjdzie mi czekać, na kogokolwiek kto mógłby mnie stamtąd wyciągnąć" - ten przecinek po ,,czekać" powinien być przeniesiony przed ,,kto";
,,by dostać się do budynku (przecinek) a auto";
,,Na szczęście, mam doświadczenie w radzeniu sobie" - bez przecinka;
,,Wskoczyłem do środka i ruszyłem do domu, bocznymi drogami" - tu biorąc pod uwagę całe zdanie nie pisałabym tego przecinka, bo w tej chwili tworzysz takie dopowiedzenie, że te drogi były boczne, ale czy to jest aż tak istotne, że nie były główne, żeby "wyciągać je" z tego wyjściowego zdania? Raczej nie;
,,Pojazd, który nie ma żadnego obciążenia, nad osią pędną nie nadaje się do jazdy po śniegu, jak zawsze jednak wolałem zaryzykować (przecinek) niż prosić o pomoc" - poza tym mamy tu przypadek, kiedy interpunkcja wpływa na sens zdania. Napisałeś, że nie nadaje się do jazdy po śniegu nad osią pędną, zamiast że nie nadaje się do takiej jazdy bez obciążenia w tym miejscu (powinieneś to zauważyć, jeśli przeczytasz sobie to zdanie z tymi pauzami, jakie zastosowałeś). Tak więc zdanie powinno brzmieć: ,,Pojazd, który nie ma żadnego obciążenia nad osią pędną, nie nadaje się do jazdy po śniegu";
,,gdy wskrzeszona niedawno ciężarówka, zaczęła wariować" - bez przecinka;
,,telefon nie ma zasięgu, nawet w najlepszych warunkach pogodowych" - biorąc pod uwagę kontekst całego zdania - tutaj bez przecinka;
,,Tylko ty i ja (przecinek) dziewczynko..." - bezpośredni zwrot do adresata;
,,Musiałem ostrożnie dobrać, prędkość" - bez przecinka;
,,Jechać na tyle wolno (przecinek) by nie wpaść w poślizg";
,,obroty spadały nie zależnie od tego" - ,,niezależnie" łącznie, ponieważ partykułę ,,nie" z przysłówkami pochodzącymi od przymiotników (tak jak ten) pisze się łącznie;
,,z całej siły grzmotnąłem, pięścią w deskę rozdzielczą" - bez przecinka;
,,Ciężarówka, jakby tylko na to czekała, reflektory ponownie się zapaliły" - tu ten pierwszy przecinek wydaje mi się niepotrzebny. Inaczej by było, gdyby po tym drugim przecinku ,,ciężarówka" znowu byłaby podmiotem, ale stają się nim wtedy reflektory, a więc jej część, ale to jednak zmienia trochę sytuację, po prostu nie ma tu dopowiedzenia, którym normalnie ta środkowa część mogłaby być;
,,Majster, dorzucił swoje trzy grosze" - bez przecinka;
,,uśmiechnął się, pod nosem" - bez przecinka;
,,Tydzień temu, jednak gdy jechałem do pracy w strugach deszczu" - ten przecinek przeniosłabym o jedno słowo dalej – przed ,,gdy", bo to ,,jednak" bardziej należy do tego określenia czasu niż do tego, co jest dalej. Gdybyś miał zamienić szyk tak, aby ten sens został zachowany, to napisałbyś pewnie: Jednak tydzień temu... itd. Mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli;
,,Dlaczego mi to robisz (przecinek) Skarbie?"- bezpośredni zwrot;
,,Niestety, na ten dzień mieliśmy zaplanowane inne roboty i sam nie mogłem się nią zająć" - tu również nie pisałabym tego przecinka;
,,Nigdy w żadnym innym samochodzie nie czułem się tak komfortowo, jak w mojej białej Fordzicy" - ten przecinek również jest zbędny;
,,Zamiast niej dostałem niebieskiego trupa, kupionego na rachu-ciachu" - bez przecinka;
,,poleciałem na tył, zobaczyć co się dzieje" - ten przecinek przeniosłabym przed ,,co", wcześniej natomiast ,,poleciałem zobaczyć" jest jednym orzeczeniem, więc nie należy go rozdzielać;
,,Wsadziłem łeb pod samochód i od razu zauważyłem topiącą się izolację kabli, kapiącą na ziemię wielkimi czarno-czerwonymi kroplami" - ten przecinek również zbędny;
,,miejsca (przecinek) gdzie auto może się spokojnie spalić do ziemi";
,,Nim wszedłem z powrotem do kabiny (przecinek) ta była już wypełniona dymem";
,,Wrzuciłem bieg i ruszyłem w stronę do pustego doku, gdzie kiedyś, prawdopodobnie trzymano kompost" - bez ,,do" i bez przecinka po ,,kiedyś";
,,do listy wielu wad niebieskiej ohydy, można doliczyć automatyczną skrzynię biegów" - bez przecinka;
,,w jednej ręce trzymając gaśnicę (przecinek) a w drugiej telefon" - w innej części, którą komentowałam, wystąpił bardzo podobny błąd, też chyba o trzymaniu różnych rzeczy w dwóch rękach, jeśli mnie pamięć nie myli;
,,usłyszałem wesoły głos, po drugiej stronie" - bez przecinka. 5 :)
Bardzo bym chciał, żeby moja narracja była aż tak dobra jak twierdzicie ty i Szymon ale chyba przyjdzie mi jeszcze bardzo długo pracować by osiągnąć taki poziom jeśli wogóle kiedyś mi się to uda.
Byłem świadom, że błędów jest, jak to ujął romantycznie Okropny: "w kurwę", ale ty tu znalazłaś cały burdel XD Nie mniej dziękuję ci za to niezmiernie, zaraz się biorę za poprawki :)
Kto wygra? Trump! Ostatnia nadzieja Białych :D
:-)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania