Pokaż listęUkryj listę

Z pamiętnika amerykańskiego wieśniaka - Dzień rzęcha cz2 (Dziennik)

Telefon wepchnąłem do kieszeni i zabrałem się za otwieranie maski. Nie znalazłem pod nią nic ciekawego, więc wróciłem do kabiny i siłą zacząłem wyrywać części deski rozdzielczej w poszukiwaniu płomienia. Otwartego ognia jednak nadal nie widziałem, zatem kręciłem się tylko wkoło z gaśnicą. Z transu wyrwał mnie pisk opon. Pickup szefa zahamował obok mnie, Jim wyskoczył z niego z gaśnicą w jednej dłoni i zestawem kluczy w drugiej.

‑ Gdzie płomień? - krzyknął.

‑ Jeszcze nie ma, elektryka kopci. Strzeliło główną wiązkę, nie mogę drania zgasić. Rozłącz akumulatory, ja będę patrzył czy się nic nie zajmie - pospiesznie zreferowałem mu sytuację.

‑ O.K.

Cała operacja nie zajęła nam więcej niż pięć minut. Wszystkie kable zawinęliśmy taśmą izolacyjną, przepatrzyliśmy dokładnie auto ze wszystkich stron i każdy z nas wykonał po kilka telefonów. Trzeba było wezwać lawetę, powiadomić mechanika o zbliżającej się niespodziance i uprzedzić chłopców na robocie, że szybko nie wrócę. Odpaliliśmy papierosy, próbując uspokoić nerwy i staliśmy chwilę, opierając się o wywrotkę. Nagle coś przykuło moją uwagę.

‑ Jim?

‑ Co jest? - odparł, leniwie patrząc na mnie znad okularów.

‑ Czy z twojego samochodu cieknie benzyna? - zapytałem, wskazując palcem rosnącą nieopodal kałużę.

‑ Nie, to pewnie tylko woda – odpowiedział szef, ledwo zerkając w tamtym kierunku.

Mnie to jednak na wodę nie wyglądało. Zbyt oleiste. Podszedłem więc do jego pickupa, przykucnąłem obok niego i wsadziłem palce w zbierającą się pod maszyną ciecz, po czym przytknąłem je do nosa.

‑ Śmiesznie pachnie ta woda – rzuciłem, w ogóle na niego nie patrząc – zupełnie jak benzyna.

‑ Jaja sobie, kurwa mać, robisz?! - warknął wściekły i zdeptał peta.

‑ Nie – odparłem ze spokojem. – Akcja ratunkowa bardzo w stylu naszej firmy, nie sądzisz? Zaparkować samochód, z którego cieknie benzyna obok tego, który się pali. Mało brakowało, a nie musielibyśmy naprawiać żadnego z nich. Co poszło nie tak? - ironizowałem.

‑ Zamknij się, Brachu. – Po jego tonie poznałem, że naprawdę, zaczyna się robić zły. - Postarajmy się zorganizować jakąś pompę, żeby opróżnić bak.

Wykonaliśmy kolejnych kilka telefonów. Mój szwagier przywiózł nam kanistry i kawałek węża ogrodowego, żebyśmy mogli ściągnąć benzynę. W międzyczasie próbowaliśmy ustalić kolejność działań. To, że mieliśmy problemy techniczne, nie znaczy przecież, że mogliśmy zawiesić czy odpuścić wykonywaną pracę.

‑ Weźmiesz Macka, ściągnij z niego pług i solarkę. Potem wracaj na robotę – oznajmił Jim. - Show must, fucking, go on!

Dopiero w tamtym momencie uzmysłowiłem sobie, jak poważna jest sytuacja, w jakiej znajduje się firma. Jeśli szef zdecydował się ruszyć Macka, to naprawdę pali go, by wykonać ten kontrakt. Jest to bowiem najstarsza ciężarówka, jaką mamy, od lat służy jedynie do odśnieżania. Swoje życie rozpoczęła jako ciągnik siodłowy, który ktoś, gdzieś, kiedyś przerobił na wywrotkę, w połowie profesjonalnymi a w połowie domowymi metodami. Nie ma ubezpieczenia, rejestracji, przeglądu – oficjalnie w ogóle nie istnieje. Zeżarta przez rdzę, naprawiana jest tylko na tyle, by dalej mogła pyrkać dwadzieścia na godzinę, spychając śnieg i sypać solą. Jest to też jedna z trudniejszych w obsłudze maszyn. Niezsynchronizowana skrzynia biegów wymaga od kierowcy chirurgicznej precyzji, przekładnia ślimakowa jest kompletnie w rozsypce, więc zamiast zwyczajnie sterować, trzeba nawigować i mógłbym tak wymieniać. Dość jednak powiedzieć, że jedynie ja i majster jesteśmy uprawnieni, by się tym autem poruszać.

Mój tok myśli przerwał warkot silnika, w naszym kierunku zbliżał się czerwony Chevrolet menadżera gminy.

‑ Jadę – powiedziałem szefowi.

Nie czekając na odpowiedź, zgarnąłem hałdę swoich gratów, leżących w trawie i wmeldowałem się na siedzenie pasażera nowo przybyłego pickupa.

‑ Cześć, Jeff – rzuciłem menadżerowi. – Zawieź mnie pod gminę. Proszę.

‑ Wszystko w porządku?

‑ Git majonez. Jedźmy!

Przez następne dziesięć minut, jakie zajęło nam dotarcie do celu, Jeff wypytywał mnie o wszystkie szczegóły zajścia. Odpowiadałem krótko, zdawkowo. Stres zaczynał do mnie docierać i czułem się zmęczony. Dojechaliśmy pod gminę, rzuciłem krótkie „dzięki” wysiadając z samochodu i skierowałem się wprost do ciężarówki, zaparkowanej między hałdami kamienia a wielką szopą na sól. Przekręciłem kluczyk, silnik zakręcił raz, wolno i z mozołem, a potem ucichł.

‑ No kurwa mać! - ryknąłem. - Całą zimę startowałaś! Przy minus trzydziestu od strzału odpalasz! Dzisiaj ci się, kurwa, odwidziało, łajzo!

Wywrotka oczywiście nie odpowiedziała. Wyjąłem telefon i wybrałem numer Jeffa, który nie mógł jeszcze daleko odjechać.

‑ Masz kable w samochodzie? - zacząłem bez wstępów.

‑ Mam.

‑ To wróć się, potrzebne mi są.

Mam szczęście, że mój przełożony to człowiek o łagodnym usposobieniu. Nie wiem, czy ktoś inny byłby w stanie znosić nasze fochy z takim samym spokojem jak on. Wyskoczyłem z kabiny i spróbowałem otworzyć skrzynkę z akumulatorami. Zacięła się. Szarpnąłem i wyrwałem pokrywę razem z zawiasem.

‑ Co za kupa...

Nim skończyłem zdanie, obok mnie stała półciężarówka Jeffa, który bez słowa podał mi kable i otworzył maskę swojego pojazdu. Zacząłem wszystko spinać, mechanicznie, bezmyślnie, czułem jak moja świadomość zaczyna się ulatniać. Pod wpływem stresu albo wielkiego zmęczenia zdarza mi się popadać w takie stany. Nie jestem wściekły, broń Boże. Jest wręcz przeciwnie, jestem doskonale opanowany. Tak jakbym był w swojej małej bańce, bąbelku spokoju, unoszącym się w oceanie lodowatej furii. Każde kolejne niepowodzenie, przeszkoda wybija w tej powłoce małą dziurkę, dostarczając mi tyle paliwa, ile potrzebuję, by przez to przebrnąć. Miałem tak od zawsze, czułem ten bezbrzeżny spokój za każdym razem, gdy wchodziłem na salę egzaminacyjną, przed każdą walką czy bójką. Chwilę wcześniej mogłem się śmiać, trząść, niepokoić, denerwować, ale kiedy przychodziło co do czego, wszystkie emocje znikały i znikała też jaźń, odpływała, by obserwować z boku wydarzenia a ja po prostu zaczynałem działać.

Okazuje się, że ta cecha nie jest rzadko spotykana wśród kierowców ciężarówek. Nie wiem, dlaczego ludzie z moim usposobieniem upodobali sobie ten zawód. Szef mówi o nich, że mają w sobie Gremlina, który czasem się budzi. Jego metafora podoba mi się bardziej niż moja, jest prostsza i bardziej dosadna, chociaż raczej mało zrozumiała dla kogoś, kto wcześniej nie miał z tym zjawiskiem styczności.

Gdy w tamtym momencie spinałem oba pojazdy kablami, budził się mój Gremlin. Wskoczyłem z powrotem do kabiny i przekręciłem kluczyk, silnik warknął, ale nie odpalił.

‑ Jeff! - ryknąłem. – Daj mu gazu!

Menadżer posłusznie wskoczył do swojego auta i podkręcił obroty. Spróbowałem po raz kolejny i jeszcze raz. Nic. Rozrusznik kręcił parę razy i zdychał.

‑ Co się, kurwa, dzieje?! - warknąłem sam do siebie.

Obok mnie pojawiła się głowa Jeffa.

‑ Jack? (Tak, zamerykanizowałem swoje imię, żeby uniknąć odpowiadania w kółko na te same pytania) - zagaił ostrożnie, nie doczekał się jednak z mojej strony odpowiedzi. – Jack, te kable strasznie dymią!

‑ Palą się?

‑ Nie, ale z akumulatora kopci i...

‑ Auto masz ubezpieczone?

‑ Tak, ale...

‑ Więc nie masz się czym martwić. Odsuń się gdzieś, jak się boisz – oznajmiłem bez cienia emocji i przekręciłem kluczyk w stacyjce.

Menadżer faktycznie odszedł jakieś trzydzieści metrów dalej i obserwował mnie, wyłamując sobie palce. Kilka prób później silnik zaskoczył i ryknął, wypuszczając wielki kłąb czarnego dymu z rury wydechowej.

‑ Zasrana elektryka! - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.

Zeskoczyłem na ziemię i szarpnąłem kable, by ściągnąć je z terminali bez dotykania gorących zacisków. Zarzuciłem pokrywę na skrzynkę z akumulatorami i potężnym kopnięciem osadziłem ją na miejscu.

‑ Dzięki, Szefie! - rzuciłem Jeffowi, przez ramię i siadłem za kółko.

Wbiłem od razu dwójkę i puściłem sprzęgło. Coś strzeliło, z tyłu. Zatrzymałem się raptownie, by upewnić się, że hamulce nadal działają. Koła zablokowały się i pojazd stanął w miejscu. Spróbowałem ruszyć ponownie. Tym razem wszystko poszło gładko. Nie było to więc najwidoczniej nic ważnego. W każdym razie nic, czym miałem ochotę się przejmować.

Reszta drogi na warsztat przebiegła w miarę spokojnie, nie licząc oczywiście stylu prowadzenia mojego Gremlina, który za nic ma sobie takie drobnostki jak ograniczenia prędkości, sprzęgło, kolejność wbijania biegów czy pasy na jezdni.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 12

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • alfonsyna 25.06.2016
    Jak to możliwe, że nikt jeszcze nie skomentował "amerykańskiego wieśniaka"? Przedziwne. W związku z tym, pomyślałam sobie, że się pobawię w wytykanie przecinków (liczyłam, że nie będzie tego wiele), aleś mi dziś trochę tej rozrywki przysporzył:
    "samochodu, cieknie benzyna" - bez przecinka
    "odparłem ze spokojem(.)"
    "Zamknij się(,) Brachu(.) – po jego tonie" - "Po" wielką literą, bo tu bym zrobiła nowe zdanie
    "Dopiero w tamtym momencie, uzmysłowiłem sobie" - bez przecinka
    "Zeżarta przez rdze" - rdzę
    "w rozsypce więc, zamiast" - przecinek przed "więc", a nie po
    "czerwony Chevrolet, menadżera gminy" - bez przecinka
    "na siedzenie pasażera, nowo przybyłego pickupa" - bez przecinka
    "Cześć(,) Jeff – rzuciłem menadżerowi(.)" - zwrot bezpośredni, zatem przecinek być musi
    "Wyjąłem, telefon" - bez przecinka
    "nasze fochy, z takim samym spokojem" - bez przecinka
    "moja świadomość, zaczyna się ulatniać" - bez przecinka
    "przed każdą walką, czy bójką" - bez przecinka, bo to alternatywy - to czy to
    "nie jest rzadko spotykana, wśród kierowców ciężarówek" - bez przecinka
    "z moim usposobieniem, upodobali sobie" - bez przecinka
    "Jego metafora, podoba mi się bardziej" - bez przecinka
    "mało zrozumiała, dla kogoś" - bez przecinka
    "Jeff! - ryknąłem(.)"
    "Menadżer, posłusznie wskoczył" - bez przecinka
    "warknąłem, sam do siebie" - bez przecinka
    "z mojej strony odpowiedzi(.)"
    "ale z akumulator kopci" - akumulatora
    "odszedł, jakieś trzydzieści metrów" - bez przecinka
    "później, silnik zaskoczył i ryknął" - bez przecinka
    "z terminali, bez dotykania" - bez przecinka
    "Zarzuciłem pokrywę, na skrzynkę" - bez przecinka
    "Dzięki(,) Szefie! - rzuciłem Jeffowi, przez ramię" - bez przecinka po "Jeffowi"
    "raptownie(,) by upewnić się"
    "czy pasy, na jezdni" - bez przecinka
    Nie zastrzel mnie za tę litanię. XD Jeżeli coś pominęłam, to może wyłapie to ktoś inny. ;)
    Bardzo podoba mi się ta metafora z Germlinem, opisy masz świetne, obrazowe i łatwe do przyswojenia, przy czym nieodmiennie mam wrażenie, że chyba pakujesz się w te kłopoty specjalnie, żeby mieć o czym pisać - ale nie szkodzi, o ile tylko będziesz z tego wychodził obronną ręką. ;) Nic więcej nie napiszę, dam Ci 5, tylko nie grzesz już więcej. ;)
  • Okropny 26.06.2016
    Amen, a nawet pięć amenów.
  • Nazareth 26.06.2016
    alfonsyna Za litanię cię nie zastrzelę, wręcz przeciwnie bardzo podziękuję. Tak mi się po ostatniej części głupio zrobiło przez te przecinki, że tą trzy razy sprawdzałem i chyba mnie poniosło... Muszę gdzieś znaleźć złoty środek. Domyślam się że to nazywasz grzeszeniem, jeśli co innego to raczej sobie nie odpuszczę XD Nie wiem czy pakuję się w kłopoty specjalnie, może podświadomie, może poprostu jestem uzależniony od adrenaliny ;)
  • alfonsyna 26.06.2016
    Nazareth, w kwestii interpunkcji ja też święta nie jestem i zwykle działam na wyczucie, nie na wiedzę, więc świetnie to rozumiem. W kwestii grzeszenia domyśliłeś się prawidłowo - w inne "grzechy" nie ośmieliłabym się ingerować. XD
  • Neurotyk 25.06.2016
    Przeczytałem z przyjemnością :) Czekam na kolejne odcinki :)
  • Nazareth 26.06.2016
    Dzięki, część trzecia jak Bóg da to jutro ;)
  • Ritha 26.06.2016
    "... Zaparkować samochód, z którego cieknie benzyna obok tego, który się pali..." xDD No i karwia zniknęła i chyba... dobrze ;) Ja też przeczytałam z przyjemnością :)))
  • Nazareth 26.06.2016
    Dziękuję, cieszę się, że mi teraz wszyscy mówią o tej nieszczęsnej "karwii" zamiast pozwalać mi dalej w to brnąć :P
  • Ritha 26.06.2016
    Naz hehehe no nie śmiem zwracać uwagi mistrzom :p ;)
  • Nazareth 26.06.2016
    Ritha Mistrzom nie musisz, ale mnie byś mogła jak głupoty robię ;)
  • Ritha 26.06.2016
    Nazareth ok, zastosuje w przyszłości ;)
  • Lucinda 26.06.2016
    Oj, jak mi brakowało tej opowieści :) Czytałam ją, z jakiegoś nieokreślonego powodu, z szerokim uśmiechem na ustach. Najpierw ta wymiana zdań, która przecież nie miała w sobie nic wesołego, ale była taka naturalna, bardzo wyraźnie wyobraziłam sobie taki jej przebieg w głowie i zwyczajnie nie mogłam powstrzymać uśmieszku. W ogóle wzmianki o samochodach, które tu się niejednokrotnie pojawiały, budziły we mnie coraz większe zainteresowanie, wystarczyło naprawdę tylko wspomnienie o jakimś szczególe, a moja uwaga natychmiast się wyostrzała, jeśli w ogóle jest możliwe faktyczne zwiększenie uwagi. Ciekawy był opis osobowości i ten Gremlin. Trochę chciało mi się śmiać, jak przywołałam w pamięci te małe stworki z filmu :D Interesujące było opanowanie na wieść, że coś się dymi i jednoczesna obawa Jeffa, który chyba miał w takich sytuacjach za małe doświadczenie, aby przyjąć taki fakt ze stoickim spokojem. No ale tu chyba na tym kończę, to jeszcze może zdążę skomentować ostatnią trzecią część.
    ,,że naprawdę, zaczyna się robić zły" - bez przecinka;
    ,,w połowie profesjonalnymi (przecinek) a w połowie domowymi metodami";
    ,,zgarnąłem hałdę swoich gratów, leżących w trawie" - bez przecinka;
    ,,by obserwować z boku wydarzenia (przecinek) a ja po prostu zaczynałem działać". 5 :)
  • Nazareth 27.06.2016
    Dziękuje, nie mogę wyjść z podziwu ze ta cześć cieszy sie takim powodzeniem u płci pięknej. Oryginalnie, miałem nawet zamieścić notkę we wstępie, ostrzegającą wszystkie panie ze teraz będzie nudno i długo o samochodach :D cieszę sie rownież ze dialogi wychodzą naturalnie, czasem bywają podstępne jako ze to przecież przekład i to z mowy potocznej, może nie zapomniałem jeszcze wszystkiego z translatoryki ;)
  • Lucinda 27.06.2016
    Nazareth, o samochodach nigdy nie jest nudno ani nazbyt długo (przynajmniej dla mnie) :) To fakt, że tłumaczenie języka formalnego a mowy potocznej to inna sprawa, tym bardziej plus dla Ciebie pod tym względem :)
  • Nazareth 28.06.2016
    Lucinda Cieszę się że tak mówisz, bo ja o samochodach mogę w nieskończoność. Żona już na mnie wrzeszczy bo nawet przez sen mówię o gaźnikach XD
  • KarolaKorman 27.06.2016
    Lecę do kolejnej części, bo chcę poznać końcówkę 5 :)
  • GeraltRiv 22.07.2016
    Auto, które formalnie nie istnieje - mój wujaszek ma taką broń XD. Ale to co innego. Bardzo fajnie przedstawiasz wściekłość i emocje bohatera. To sprawia, że można poczuć to co on, czytając twoje dzienniki. 5
  • Nazareth 23.07.2016
    Ja mógłbym mieć, lub mam albo nie, taką broń ;D Cieszę się że się podobało :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania