Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Z pamiętnika amerykańskiego wieśniaka – Te przeklęte świszcze! cz.2 ost (Dziennik)

Od autora: Poniższy tekst pełen jest graficznych opisów śmierci różnorakich zwierząt. Osoby wrażliwe zdecydowanie powinny zaniechać dalszego czytania.

 

Pamiętam doskonale dzień, w którym zabiłem w sobie „bambizm”. Było to w środku upalnego lata kiedy otrzymałem telefon od szefa, że w parku znajduje się poraniony świszcz, który jest agresywny i należy go usunąć.

– Sam bym to zrobił ale nie mam ze sobą broni – powiedział.

– Myślisz, że ja mam?! – odparłem od razu.

– Coś wymyślicie – uciął dyskusję Jim.

Pojechałem na miejsce z dwoma chłopakami, po drodze na inną robotę. Dość szybko znaleźliśmy sprawcę całego zamieszania, wystarczyło iść po tropie smrodu gnijącego mięsa i bzyczenia much. Zwierze było w fatalnym stanie, wyglądało na to, że dorwał je lis albo kojot i bardzo mocno poszarpał. Co najmniej kilaka dni wcześniej. Rany zdążyły sczernieć pod wpływem zakażenia i wiły się w nich białe, tłuste larwy. Daruję sobie jednak więcej szczegółów i powiem jedynie, że świszcz wyglądał jak stare zwłoki albo zombie z kiepskiego filmu, kręconego na początku lat osiemdziesiątych. Jeden z moich współpracowników, gdy go zobaczył, wydał z siebie dźwięk który zwykle poprzedza wymioty i z ręką przy ustach spiesznie odszedł w stronę, z której przyszliśmy mamrocząc: „Nie, po prostu, kurwa, nie...”.

Ja za to szturchnąłem łopatą, którą ze sobą przyniosłem chyba odruchowo, to co wydawało mi się zwłokami, bo nie chciałem wierzyć, że tak makabrycznie poranione zwierze może jeszcze żyć. Żyło. Zaczęło kłapać siekaczami, powarkiwać i „klekotać” (jak świszcze mają w zwyczaju) i pełznąć w moją stronę, używając jedynie przednich łap, a tylne bezwładnie wlekąc za sobą w szlaku czarnej mazi i białych muszych larw. Zaimponował mi tym. Uporem, hartem ducha, walką z góry przegraną, bo on już był martwy ale z jakiegoś powodu dalej trzymał się życia i miał w sobie wolę walki. Albo tylko instynkt i agresję, spowodowaną przez oszalały z bólu mały móżdżek. W tamtej chwili było to bez znaczenia, bo czyż nie dobija się świszczy?

– Ja bym go tam zepchnął w te krzaki przy lesie i niech se tam zdycha. Co myślisz? – zagaił kolega.

– Idź do auta, zaraz przyjdę – odparłem.

– Ale co...

– Idź do auta.

Współpracownik popatrzył na mnie jak na wariata i poszedł. Przez dłuższą chwilę patrzyłem w paciorkowate ślepia, tego biednego skurczybyka, próbując znaleźć te wszystkie emocje, których istnienie założyłem już w pierwszej chwili naszego spotkania. Dotychczas nie miałem okazji, by to zrobić – by spojrzeć swojej ofierze prosto w oczy, zawsze oddzielony od niej, anonimowym dystansem lotu pocisku. Teraz było inaczej – blisko i osobiście, prawie intymnie. Nie znalazłem w tym świszczu niczego ludzkiego, strzępka wyższej świadomości i nie poczułem też niczego, gdy wbijałem mu łopatę w kark, raz za razem, aż przestał się ruszać. Miałem tylko nadzieję, że gdybyśmy zamienili się miejscami on zrobiłby to samo dla mnie. To wtedy pojąłem, że nie ma granicy między życiem a śmiercią, tylko związek przyczynowo skutkowy. Nie miałem już później problemów z odbieraniem życia, kiedy było to konieczne, chociaż dalej pamiętam dokładnie każdą istotę, którą zabiłem. Czas pokazał jednak, że do wszystkiego można się przyzwyczaić i przezwyciężyć własną naturę, jeśli powody i motywacja ku temu są dostatecznie silne. A jeszcze później okazało się, że czasem polowanie może być zabawne.

Tego samego roku, pod szopą zalęgł nam się wyjątkowo wkurzający świstak. Był tak ostrożny, tak wyczulony, że znikał gdy tylko, chociaż, przyszło mi do głowy, by dotknąć strzelby. Zupełnie jakby umiał czytać w myślach. Wszystkie pułapki obchodził z daleka, w dzień pojawiał się na zewnątrz rzadko, a nawet jeśli, to nigdy nie odchodził dalej jak dwa metry od swojej nory. Razem z teściem zasadzaliśmy się na niego trzy tygodnie. Próbowaliśmy strzelać, truć, zakładać wnyki. Nic. Parszywe bydle siedziało bezpiecznie w swojej podziemnej daczy i chichrało z naszych wysiłków. Pewnego popołudnia przyszedłem do domu i pierwszym co zobaczyłem była moja strzelba leżąca na stole w jadalni. Teść odpowiedział na moje pytanie nim zdążyłem je zadać.

– Dwa razy do skubańca próbowałem strzelać! Jak tylko dotknę klamki żeby wyjść na taras, on leci do nory!

– Wiem. Trzeba przez garaż wyjść za dom i przyczaić się za żywopłotem. Ja tak już od trzech dni próbuję.

– I jak ci wychodzi? – zakpił teść.

– Marnie. A gdzie był jak go widziałeś?

– No tam, na lewo od szopy – wyciągnął palec wskazując miejsce. – O w mordę...

Reszty nie słyszałem. Porwałem strzelbę ze stołu i wpadłem do garażu. Bardzo wolno otworzyłem drzwi i wysunąłem się na zewnątrz najciszej jak tylko potrafiłem. Starałem się nie wydać żadnego dźwięku, nie oddychać, nie patrzeć w stronę przebiegłego świszcza, ani nawet o nim nie myśleć. Przystawiłem strzelbę do ramienia, zrobiłem wydech, ustawiłem muszkę i szczerbinkę na cel i nacisnąłem spust. Gdy spojrzałem znowu tam gdzie strzeliłem po gryzoniu nie było ani śladu.

– Niech go cholera. Byłem pewny że go mam! – zakląłem, wcale nie po cichu.

Już opuszczałem broń gdy z zewnątrz dobiegł mnie krzyk teścia.

– Szybko!

Rzuciłem się przez garaż do środka i dalej przez jadalnię na taras, skąd dobiegał głos. Teść stał przy balustradzie wskazując ręką na szopę, spod której wystawała tylna część świstaka, wywijająca młynki ogonem i ryjąca łapami ziemię. Zaklinował się! Przeładowałem i przycisnąłem strzelbę do ramienia ,opierając się o balustradę, jak robiłem to setki razy, gdy z tego samego tarasu strzelałem do puszek po piwie, ustawionych na słupkach starego płotu. Wydech...

– W dupę! Strzel mu w dupę! – ryknął teść a ja odruchowo, pod wpływem adrenaliny, posłuchałem, bez namysłu.

Wymierzyłem i strzeliłem. Pocisk kalibru 7,62x54mm, jest zaprojektowany na dużo grubszego zwierza – człowieka. Kilkukilogramowego świstaka dosłownie wyrwał spod budynku i wyrzucił, kręcącego się, na jakiś metr w górę, rozrzucając dookoła nie tylko krew, ale głównie, parlamentarnie rzecz ujmując –treść żołądkową. Gdyż, wierzcie mi albo nie (sam pewnie bym nie wierzył, gdyby mnie tam nie było), ale z ponad trzydziestu metrów trafiłem w ten trzęsący się cel wielkości pięćdziesiąciogroszówki. I to w dodatku, za przeproszeniem, w sam środeczek. Teść na widok przemalowanej na brązowo-czerwno szopy ryknął śmiechem, klepnął mnie w plecy i powiedział: „Świetny strzał. A teraz idź to umyj zanim zaschnie”. Tym razem nie zaoferował jednak, że zrobi to za mnie...

Wojna ze świszczami i ich podkopami ciągnęła się przez lata, kiedy przeprowadziłem się do własnego domu, przylegającego do dużego pola, stanowiącego część rodzinnej farmy, musiałem walczyć z tymi draniami o każdy kawałek ziemi. Nawet o własną szopę, do której się przekopywały i wyżerały nasiona, albo kradły jakieś drobiazgi, Bóg jeden wie po co. Już nie wspominając, nawet, o zapachu, jaki po sobie zostawiały. Zdarzało mi się więc zasadzać na nie i czatować. Czasem gdy widziałem je przez okno w domu, otwierałem drzwi z kopa, trzymając w rękach dwa pistolety i ładowałem od wyjścia z obu rur. Przesada? Jasne, starczyłby jeden, ale jasny gwint, przecież każda osoba przy zdrowych zmysłach, na moim miejscu skorzystała by z okazji, by zrobić wejście (czy też wyjście) jak Bruce Willis. W lecie 2014 roku okazało się, że spontaniczne zabójstwa świstaków, to tu, to tam, gdy tylko wlezą pod oczy, nie wystarczają i pole farmy, znajdujące się za moim domem jest ich pełne. Sprzymierzyliśmy się więc ze szwagrem, założyliśmy system pułapek, on robił obchód poranny ja wieczorny i zmieniliśmy taktykę pojedynczych utarczek w regularną wojnę. Trwało to prawie dwa tygodnie, do momentu w którym wytępiliśmy tych gryzoni prawie równe pięć dziesiątek. Jeden z nich jednak zapadł mi wyjątkowo w pamięć i jego historię przedstawiam tu, ku przestrodze. Pamiętajcie, by nie dać się ponieść żądzy krwi!

Obudziłem się pewnego poranka i jako, że łóżko ustawione było wtedy tak, że spałem twarzą do okna, pierwszym co zobaczyłem był świstak stojący w słupka, w pół drogi między domem a szopą. Czyli nie więcej niż sześć metrów ode mnie. Instynkt wziął górę. Wysunąłem się z pościeli i bezszelestnie wylądowałem na podłodze koło łóżka, pod którym trzymałem strzelbę. Sprawdziłem czy mam pocisk w komorze, mimo że doskonale wiedziałem iż broń jest naładowana i gotowa do wystrzału. Wolno i cicho wyłączyłem blokadę spustu. Podpełzłem do okna i ze strzelbą w dłoni wspiąłem się na łóżko i przysiadłem na jego krawędzi. Wolno, bardzo wolno otworzyłem okno i uchyliłem je może trzy centymetry – tylko tyle, by przez szparę móc zmieścić lufę. Wydech, cel, pal! Gryzoń udał się do krainy wiecznych wykopów, a ja, niesamowicie dumny z siebie, uśmiechnąłem się pod nosem. Dopiero donośny wrzask: „ty, kurwa, głupi rednecku”, uświadomił mi, że to co zrobiłem, nie było najlepszym sposobem na obudzenie mojej żony.

– Ale... – wydusiłem patrząc w oczy, w których czaił się mord i pomyślałem, że właśnie sytuacji takich jak ta musi tyczyć się powiedzenie „z myśliwego stał się ofiarą”.

– Do reszty ci rozum odebrało?! – Atakowała dalej moja lepsza połówka.

– Ale świszcz...

– Gówno nie świszcz!

– Nie, świszcz. Zabiłem go – pochwaliłem się mając nadzieję złagodzić jej gniew.

– I co z tego?!

„Dobre pytanie” – przeszło mi przez myśl.

– Nooo... nie żyje.

Żona spojrzała na mnie jakbym był bytem marniejszym jeszcze od martwego świszcza, po czym rzuciła mi w twarz poduszką i warcząc opuściła sypialnię. Ja za to, jako człowiek, który błędy owszem popełnia, czasem nawet poważne, ale zawsze stara się na nich uczyć, cichaczem wymknąłem się z domu i przez resztę dnia udawałem kogoś kto jest bardzo zajęty tym, by ciężką pracą odkupić swoją bezmyślność.

Przez te wszystkie lata nigdy nie odważyłem się spróbować jednak mięsa jednego ze świstaków, które za życia śmierdzą potwornie i nie podejrzewam aby ich śmierć zmieniała cokolwiek na lepsze w tej materii. Jeśli więc chodzi o mój etos myśliwego, który pchnął mnie do tego, by pierwszy raz pociągnąć za spust, to dopiąłem swego, choć znacznie później. Zrobiłem licencję i polowałem, chociaż dla celów kulinarnych wolałem wybierać sarny i gęsi zamiast gryzoni i innych szkodników. Ale to już całkiem inna historia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Freya 13.02.2017
    "Co najmniej kilaka dni" - kilka
    "mięsa jednego ze świstaków," - ani jednego
    Kryptoreklama z tymi uwagami na wstępie, jeszcze bardziej przerażająco wygląda bicie świątecznego karpia, a zwłaszcza gdy wyśliźnie się parę razy. Sarny to chyba jednak, no nie... a gęsi to pewnie te przelatujące bernikle czy cuś strzelasz. Też są fajne i bardzo mądre. Z pozycji stojącej z ramienia, to rzeczywiście trzeba mieć farta. Pozdro. ;)
  • Nazareth 14.02.2017
    Gęsi kanadyjskie by być dokładnym, nie wiem czy są mądre ale na pewno smakowite. ;)
  • KarolaKorman 13.02.2017
    Pomyślałam, że ta krzycząca żona była w szopie i przez przypadek ją też drasnąłeś. Twoje opowieści są bardziej śmieszne niż odrażające i choć piszesz o zbijaniu to ja rechoczę, 5 :)
  • Nazareth 14.02.2017
    Rechocz, po to to piszę, z resztą jak wspomniałem zabijanie może być zabawne. A jak bym żonę drasnął to byśmy dziś nie rozmawiali - ubiła by mnie XD
  • Pasja 13.02.2017
    Cóż każdy ma jakieś hobby, tylko za bardzo nie rozumiem po co zabijać małe swistaki.
    Nie ma granicy, między życiem i śmiercią i to jest straszne. Ale czy można tę granicę ustalić? Czy tak jak piszesz, tylko związek przyczynowo skutkowy. Bardzo smutny mezalians. 5 Pozdrawiam serdecznie
  • Nazareth 14.02.2017
    Pasjo, wytłumaczenie po co zabijać świstaki było w pierwszej części, musiałaś przeoczyć ;) Mezalians smutny, ale w mojej ocenie, subiektywnej oczywiście, prawdziwy. A granica jest do ustalenia, oczywiście, i jest jak mniemam czysto dynamiczna - między ruchem a jego brakiem.
  • Ritha 05.03.2017
    Dzień dobry :) Naszło mnie na "Wieśniaka". To lecimy... Nie ma nic gorszego niż "białe, tłuste larwy" o.o
    Wymioty to, z autopsji wnosząc, poprzedza kilka dźwięków - od stukotu butów biegnących do toalety, przez zatrzaśnięcie drzwi, subtelne "pukniecie" klapy sedesu, aż po "bbbgggll", mniej więcej, więc rozumiem, że tam w terenie to tylko ten ostatni :>
    "Zaimponował mi tym." - xD
    Spojrzenie w oczy ofierze - opisana scena dla widzów o mocnych nerwach, że aż mi się przypomniało jak usypiałam mojego pierwszego psa. Mojego kochanego pieska, który był ze mną 10 lat od dzieciństwa. O Boże... Musiałam, zdychał już tydzień na mojej kanapie, nie jadł, oczy mu się zaczęły zapadać w czachę, taki był biiidny, wet przyjechał do domu i jeszcze, żesz kurde, po jakiejś burzy zerwało jakiś kabel i nie było prądu, nawet nie chcę myśleć, zapomniałam już o tym, ale ten tekst mi przypomniał. Nom, czasem trzeba ulżyć cierpieniu.
    A nie tak dawno poznałam zapalonego myśliwego, rozmawialiśmy trochę, ja z podejściem "wszystkie zwierzaczki futerkowe składają się z miłości i ogonka i są naaajcuuudniejsze, najjjsłodsze, blabla, melasa, blabla, karmelowe cukiereczki..." i on z podejściem, że "nadmiar (czy coś) osobników (jakichś tam) bywa szkodliwy i coś tam, że czasami potrzeba wyzabijać część, zupełnie legalnie, coś tam...". I wiesz co, nie pokłóciliśmy się nawet, ani nie zgrzytnęło. Grunt to szanować podejście drugiego człowieka, nawet w takich kontrowersyjnych kwestiach i przynajmniej próbować zrozumieć.

    "Parszywe bydle siedziało bezpiecznie w swojej podziemnej daczy i chichrało z naszych wysiłków." - :D to Twój punkt widzenia Naz, może łon sikał ze strachu w tym czasie. :D Ale muszę przyznać, że pogoń za świstakiem mnie rozbawiła, strzeliłeś w dupę do zaklinowanego zwierza, ahahaha xD Ale fakt faktem, nadmiar gryzoni może być irytujący. Szlag by mnie trafił jakbym miała za nimi latać co chwilę, choć ja bym nie zabiła, prędzej trutki, albo co. Fosa może byłaby dobrym wyjściem ;D
    "Kraina wiecznych wykopów" - xD
    Opis reakcji żony - w punkt, brawo żona! Są lepsze sposoby na pobudkę, a nie! :P

    Reasumując, tekst oczywiście treściwy, pełen naturalności i szczerości, a to sobie cenię bardzo. Gdzieniegdzie zgubiłeś przecinek przed "więc", "aby" lub "gdy", ale ja ostatnia do czepiania się takich dupsów ;) Zostawiam zasłużoną piąteczkę. :)

    Ps. Trzymałeś strzelbę pod łóżkiem?!
  • Nazareth 05.03.2017
    Bardzo mi miło, że mnie nawiedziłaś ;) Cieszę się, że z myśliwym się nie pokłóciłaś, chociaż wiesz, że rozmawianie z ludźmi o podejściu takim jak twoje (futereczka, cukiereczki) to część szkolenia na myśliwego. Przynajmniej ja w Stanach przechodziłem przez taki "kurs" robiąc swoją "licencję na zabijanie". Więc może chłop Cię złapał jakąś szkoleniową socjotechniką :P Ale będąc poważnym, ma racje. Ludzie wytępili drapieżniki w pierwszej kolejności i teraz zwierzęta roślinożerne rozmnażają się w nadmiarze, co nie jest dobre dla nikogo nawet dla nich. Taka sarna np. na skutek zbyt małego terenu i przeludnienia (przesarnienia?) może zapaść a nerwicę i dosłownie zamartwić się na śmierć. Natura nie zna pojęć dobra i zła, jedynie równowagi.
    Tak, trzymałem strzelbę pod łóżkiem i pistolet na szafce nocnej. Kolejną strzelbę miałem przy drzwiach, i nigdy będąc w jakimkolwiek miejscu w domu nie znajdowałem się dalej niż dwa kroki od noża, siekiery, pogrzebacza, maczety albo czegoś innego czym w razie potrzeby mógłbym sobie utorować drogę do przyrządu strzelniczego. Musisz zrozumieć, że okolica, w której mieszkałem jest tak cicha i spokojna, że można tam kogoś zabić zupełnie nieniepokojonym, nie ważne jak głośno ofiara by krzyczała. Ja jednak zawsze czułem się bezpiecznie :D
  • Ritha 05.03.2017
    Nazareth serio to część szkolenia na myśliwego? Omg... Ale nie, to było tak, w mojej głowie - oddychaj, nie możesz się kłócić z każdym, kto nie mdleje na widok szczeniaczka, oddychaj, dziesięć, dziewięć, osiem, oddech... itd. :D Sarna może mieć nerwicę? W sumie, może i może... Np. jak ją goni myśliwy :P Nie no żartuję, nie zagłębiajmy się ;) Przeraża mnie myśl o aż tak cichej i "spokojnej" okolicy, ja mam sąsiadów za każdą ścianą plus sufit, tylko pod podłogą pusto, bo parter, no chyba, że ktoś akurat poszedł po rower do piwnicy ;) Ale mi by 10 strzelb nie pomogło, bo mnie niestety nic nie obudzi, także prędzej by mnie ktoś sprzątnął taką porozkładana po sypialni bronią, niż bym się obroniła :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania