Pokaż listęUkryj listę

Z pamiętnika polskiego repatrianta - Prolog (Dziennik)

Początki mają do siebie to, że ciężko je odnaleźć. Nie ważne czy tyczą się historii, pomysłu, czy zdarzenia. Nic nie powstaje z niczego, a wszystko jest jedynie konsekwencją niekończącej się wypadkowej zmiennych wszechświata. Im bardziej staramy się zagłębić w ten problem, tym bardziej wyraźny staje się wniosek, że historia wbrew powszechnemu przekonaniu nie przebiega po linii prostej ale zatacza koło, w którym początki i końce przenikają się nawzajem, napędzając wzajemnie. Podobnie należy więc je rozumieć i interpretować: jak okręgi na spokojnej tafli jeziora, węża połykającego własny ogon, obrotowe drzwi. Nie od punktu „A” do punktu „B” ale jako jednolitą całość w której wszystko, absolutnie wszystko ma swoje znaczenie.

„Gdy jedne drzwi się zamykają, otwierają się inne. Nie bój się zamykać drzwi.” Powiedział mi kiedyś przyjaciel i te słowa w mojej pamięci pozostały dziś bardziej wyraziste niż jego twarz, której nie widziałam od lat, bowiem podążając za jego radą zamknąłem te drzwi. Kiedy usiadłem do pisania nowych wspomnień, już nie jako amerykański wieśniak, ale polski repatriant, największy problem miałem właśnie ze znalezieniem początku, miejsca w którym dokonała się transgresja. Nie odnalazłem go nadal, mimo godzin spędzonych na kopaniu w pamięci i ostrożnym ważeniu wspomnień na szalkach rozsądku. Granica, której poszukuję jest bowiem umowna, utkana z babiego lata i równie jak ono nieuchwytna. Ponieważ bez polskiego emigranta (który nie dorobił się nigdy swojego pamiętnika), nie byłoby amerykańskiego wieśniaka, a gdyby nie oni dwaj polski repatriant nie zostałby niczym innym niż jedynie szaloną fantazją - cieniem bytu potencjalnego.

Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że ta granica jest oczywista i pokrywa się ona z granicami Polski i USA a momentem zwrotnym jest chwila, w której wkroczyłem na pokład samolotu. Ale czy na pewno? Czy nie jest to rezultat zmiany, która rozpoczęła się dużo wcześniej? Akcja nie następuje bez powodu, poprzedza ją decyzja, tą z kolei rozważania, je natomiast impuls, który może, chociaż nie musi, być spowodowany zmianą. A to jaką decyzję podejmujemy jest oczywiście skutkiem, przeżyć, charakteru, okoliczności etc. Czy więc historia polskiego repatrianta rozpoczyna się w samolocie, czy jest to jej kolejny rozdział? Nie wiem, ale gdzieś muszę rozpocząć.

Dzień, w którym siedziałem na farmie szwagra dopijając piwo i dojadając resztki jedzenia po własnym pożegnalnym przyjęciu, nie był dniem, w którym zaczęła się ta historia - niemniej był to jakiś początek. Słońce wspinało się na szczyt firmamentu i mimo, że po farmie kręciło się sporo osób, nie siedzieliśmy razem. Każdy wydawał się być zajęty swoimi sprawami, łaził bez celu, bądź wygrzewał się w porannym słońcu, prowadząc leniwe, bezcelowe rozmowy. Nie inaczej było ze mną. Stałem w cieniu garażu wraz z Shawnem pijąc jedno piwo za drugim. Obaj byliśmy w tym stanie świadomości, w którym nadal odczuwaliśmy kaca, będącego efektem pijaństwa dnia poprzedniego, jednak wlaliśmy już w siebie pół drogi do nowego rauszu. Rozmowa kleiła się nam coraz bardziej mimo wstępnych trudności. Shawn jest osobą specyficzną, przez połowę czasu, który z nim spędziłem chciałem dać mu po pysku, a drugą połowę zastanawiając się czemu chciałem bić takiego fajnego gościa. Na szczęście nigdy nie doszło do żadnych rękoczynów, a nas do dziś łączy jakby-przyjaźń.

Tamtego dnia rozmawialiśmy o drugiej wojnie światowej, o broni, formacjach, frontach i polityce. Ale głównie o broni. Wdaliśmy się w długą dyskusję na temat karabinu maszynowego MG42, w trakcie której mój rozmówca stwierdził niewinnie:

– Chodź pokażę ci o czym mówię. Mam jednego w bagażniku.

I faktycznie, w dziesięć minut później montowaliśmy na stalowym trójnogu wielkie działko okopowe z czasów drugiej wojny światowej. Kiedy Shawn kalibrował na nim peryskop, ja skorzystałem z okazji, by odpalić papierosa i rozejrzeć się dookoła. Jakieś dwieście metrów dalej szwagier ze swoim dzieckiem w jednej ręce i puszką piwa w drugiej. Wykrzykiwał do mojej żony wskazówki, odnośnie operowania wielką koparką, w której siedziała, z wyrazem skupienia na twarzy i lampką wina wciśnięta między oda. Po drugiej stronie stodoły stał Nate – brat Shawna – pogrążony w rozmowie z Rexem – szurniętym Anglikiem, którego poznałem, przez przypadek, w barze dwa tygodnie wcześniej, a który wybrał akurat ten dzień, by pojawić się pod złym adresem i przypadkiem mnie pod nim zastać. Przyjechał by pokazać mi kolekcję antycznych samurajskich mieczy, które powinien był przywieźć do mnie do domu tydzień wcześniej, ale w ten czy inny sposób spełnił swoją pijacką obietnicę, za co należy mu się szacunek.

Jedna scena, parę minut, a tyle historii. Trzy opowiadania, które powinny znaleźć się na kartach „Pamiętnika amerykańskiego wieśniaka”. Ile jeszcze było takich historii, które miałem opowiedzieć, a na które zabrakło mi czasu? Miałem was zabrać w tyle miejsc, przedstawić tylu osobom... Chciałem żebyście pojechali ze mną po ulicach Tallinnu, taksówką prowadzoną przez rosyjskiego demona prędkości. Mieliśmy czekać na lawetę, w lasach Marylandu, przy przeładowanej asfaltem, zepsutej ciężarówce. Odwiedzić nieuczciwego łotewskiego mechanika, którego musiałem nauczyć w kilku zdaniach fachu i moralności. Chciałem byście, byli wraz ze mną na pierwszych urodzinach mojej małej bratanicy. Przenocowali w chacie starego Kenny'ego, ukrytej w górach Virginii, gdzie drogi powstają same, tam gdzie jeżdżą ludzie i żadna z nich nie ma nazwy. Miałem przedstawić wam króla plemienia pożeraczy banjo, z Missisipi... A to tylko początek.

Stałem tam rozmyślając o tym czy w Polsce będę wstanie być amerykańskim wieśniakiem, pisać jak on, pamiętać wszystko takim jakim było, kiedy Shawn pojawił się znikąd wciskając mi rękę puszkę piwa.

– Wrócisz. Wrócisz do nas, szybciej niż myślisz – powiedział z niezachwianą pewnością i tym swoim kpiarskim uśmieszkiem, za który już nie raz chciałem mu walnąć.

– Co ty pieprzysz? – spytałem zbity z tropu.

– Ty już jesteś nasz. Myślisz, że o tym nie wiem? Tamte głupie rednecki – machnął ręką w nieokreślonym kierunku – nawet oni to widzą, a nigdzie w życiu nie byli i gówno wiedzą o świecie. Ja byłem wszędzie! Na Syberii, w Afryce, Azji. Znam świat. Znam ludzi. I wiem jedno: pokochałeś Amerykę jak świnia błoto, nie przyzwyczaisz się znowu do Polski, czy skąd tam w ogóle jesteś, albo właściwie byłeś, bo teraz jesteś stąd i wszędzie indziej będziesz się czuł jak obcy.

W jednej chwili zrobiło mi się tak gorąco że aż zapiekły mnie nozdrza. Opróżniłem jednym łykiem puszkę i zgniotłem ją w pięści, posyłając mojemu rozmówcy mordercze spojrzenie.

– Masz szczęście, że lubię twojego brata, wiesz?

– Hahaha! – zachichotał jak nastolatka, wcale na mnie nie patrząc – Jeszcze zrozumiesz o czym mówię. Pogadam jak wrócisz. Niedługo. Haha! Strzelasz?

Cóż mogłem zrobić? Wystrzelałem mu kilka pasów amunicji, w charakterze ekonomicznej zemsty i unikałem przez resztę popołudnia tematów związanych z moim wyjazdem.

Kiedy przyjechałem do Polski, bez przerwy towarzyszył mi stres, napięcie i nie skupiałem się na drobnostkach i wygodach. Teraz kiedy wreszcie miałem chwilę by usiąść i zastanowić się nad swoim życiem, dochodzę do wniosku, że doświadczam w jakiś sposób odwróconego szoku kulturowego, o którym słyszałem wcześniej ale nie do końca dawałem wiarę. Nie jest tak, że chcę wracać, wyjeżdżać natychmiast i lecieć do swojej Ameryki, nie. Jest jednak tak jakbym miał kamień w bucie i nie umiał go wyciągnąć. Pomyślałem więc, że może jeśli o nim napiszę, to on sam wypadnie i znowu będzie mi wygodnie we własnym domu. Na początku te teksty miały pójść do szuflady, bo przecież zaraz ktoś oskarży mnie o obrażanie Polski i narodu polskiego, ale wtedy przypomniałem sobie, że przecież w mojej ojczyźnie narzekanie na swój kraj i rodaków to prawie sport narodowy. O wielu rzeczach zapomniałem, odnośnie innych zmienił się mój sposób postrzegania i mimo tego, że mi z tym źle czuję się na swój sposób szczęśliwy. Oto bowiem dostałem szansę, jaka nie przydarza się często: mogę spojrzeć na swój własny kraj zupełnie innymi oczami, świeżym wzrokiem i z czystym umysłem. Więc zamiast bajać wam o dalekich światach, spróbuję opowiedzieć o naszym, który wszyscy znamy, ale widzianym, być może, z innej perspektywy. I postaram się by ta opowieść nie była do końca smutna, mimo że większość rzeczy które widzę nie napawa mnie euforią i optymizmem, mimo że nie ma już mojej Polski, jaką znałem pamiętałem i kochałem, bo ona nie czekała na mój powrót, tylko żyła nadal swoim życiem. I mimo tego, że czuję jak obcy we własnym domu, to najgorsze ze wszystkiego jest to, że ten dupek Shawn miał rację. Nawet jeśli tylko częściowo.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • Violet 22.10.2016
    Tak już jest z życiem i " światami " w których przychodzi nam żyć. Często jest tak, że nie należymy już do jednego świata i nie należymy ciągle do drugiego, a Ty ładnie ująłeś to w tej historyjce, takiej na pozór prostej i banalnej. Z przyjemnością daję 5.
  • Nazareth 23.10.2016
    Dziękuję, miło mi :)
  • ausek 22.10.2016
    Hm, mam wrażenie, że ta historia rozpoczęła się wtedy, kiedy podjąłeś taką a nie inną decyzję.
    Nasze społeczeństwo jest specyficzne. Jedni lubią narzucać drugim sposób myślenia a nawet zachowywania się, co z kolei ma też wpływ na następne pokolenia. Szczególnie jest to widoczne w mniejszych społecznościach. Na wsi wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą - a przynajmniej tak myślą. Nic tylko trza się ukrywać. XD Ale tak poważnie, to naprawdę nasze społeczeństwo ma problem z akceptacją inności, obojętnie o jakiej by tu nie mówić. Uważamy się za tolerancyjnych, a czy naprawdę tacy jesteśmy? I tu wracam do tego, co powinnam napisać na samym początku. Zazdroszczę ci tego świeżego spojrzenia. Nie przejmuj się obrażalstwem naszego narodu - to przecież nasza najbardziej znana cecha. Zostawiam 5.
  • Nazareth 23.10.2016
    Ten problem z akceptacją jest bardzo, bardzo wyraźny, nie tylko w wioskach. W Stanach mieszkałem właśnie w takiej małej wioseczce gdzie każdy każdego znał. W Polsce przeprowadziłem się do wielkiego miasta i jeszcze mniej mi tutaj wygodnie :) Obrażalstwem przejmować się nie będę, mądrzy wyciągną odpowiednie wnioski a to właśie na dialogu z nimi mi zależy. Dziękuję,
  • Ritha 23.10.2016
    Dwa cytaty, wybitne, muszę skopiować:

    "Mic nie powstaje z niczego, a wszystko jest jedynie konsekwencją niekończącej się wypadkowej zmiennych wszechświata."

    "... Jednolita całość w której wszystko, absolutnie wszystko ma swoje znaczenie."

    Podobno Ameryka jest dla byka, hmm, pobieżne spojrzenie na Twoje zdj. na fb i tak... Shawn miał rację. A szkoda, Polska potrzebuje takich amerykańskich wieśniaków z głową na karku. Nie trzeba wyjeżdżać, żeby czuć tu kamień w bucie od urodzenia, ale wiesz, człowiek się do wszystkiego przyzwyczaja szybciej niż myśli. Niestety albo stety. I mam taką ciekawość jak będzie wyglądać polska rzeczywistość oczami Naza, niezmiernie ciekawe... :) 5.
  • Ritha 23.10.2016
    Nic*
  • Nazareth 23.10.2016
    W krótce się pewnie dowiesz, nie będzie już co prawda wybuchów, wystrzałów i mordów ale będzie sporo jadu, naprawdę sporo :)
  • Zdzisław B. 23.10.2016
    Z ogromną przyjemnością przeczytałem. Nie wiem, czy to wspomnienia, czy literacka wizja, ale bardzo mi się tekst spodobał. Pod każdym względem. 5.

    Drobne niedoskonałości, które zauważyłem. Czy Autor skorzysta z nich, to już insza inszość :) :
    *interpunkcja trochę do poprawy
    *Nie ważne - Nieważne
    *widziałam od lat - widziałem od lat
    *tą z kolei - tę z kolei
    *je natomiast - obie natomiast ("je" oczywiście też jest poprawne, ale dość źle brzmi w tym wyrażeniu)
    *wielkie działko okopowe (MG42, zwane "Piłą Hitlera", nie było działkiem, tylko uniwersalnym karabinem maszynowym, 7,92 mm)
    *między oda - między uda
    *będę wstanie - będę w stanie
    *mi rękę - mi w rękę
    *mu walnąć - mu przywalić (lub "go walnąć")
    *nie patrząc – Jeszcze - nie patrząc. – Jeszcze
    *kilka pasów amunicji (może lepiej: taśm amunicji? Pasy. o ile pamiętam, stosowano do noszenia zapasowej, pojedynczej amunicji)
    *że czuję jak obcy - że czuję się jak obcy
  • Nazareth 23.10.2016
    Bardzo mi miło, tekst jak najbardziej prawdziwy i z życia wzięty, jest nie jako dalszą częścią pamiętników jakie publikowałem wcześniej. Za wyliczenie błędów serdecznie dziękuję, doceniam, że chciało Ci się to wszystko wymienić.
  • Zdzisław B. 23.10.2016
    Nazareth Operujemy więc w podobnej tematyce wspomnieniowej. Zacząłem dopiero trzy lata temu, kiedy wreszcie mogę znaleźć trochę wolnego czasu do pisania. Siedzę nad trzecią... a wspomnień starczy mi na jeszcze kilka.
    PS. Dzisiaj uziemiła mnie całodzienna, deszczowa pogoda, poświęciłem więc czas na poczytanie innych i dłuższe komentarze. Ważniejsze, czy ktoś korzysta z sugestii, czy nie. Pozdrawiam :)
  • Nazareth 23.10.2016
    Zdzisław B. Ja tego czasu nadal szukam. Narazie starczy mi go tylko na jakieś eseje, wprawki, krótkie reportaże bądź opowiadanie. Liczę, że być może kiedyś uda mi się złożyć jakiś większy tekst i poszukać wydawcy, bo z samych tylko wspomnień równiez mógłbym spisać kilka książek.
    Cieszę się więc, egoistycznie, że pogoda trafiła ci się marna i dzięki niej mogłeś zawitać do innych. Ja z sugestii i krytyki zawsze, bardzo się cieszę a szczególnie jeśli pochodzi ona od bardziej doświadczonego kolegi. Również pozdrawiam :)
  • Okropny 24.10.2016
    Zostawię pięć, a nawet sześć (1 z trollkonta XD) jak kiedyś po prostu opiszesz te wszystkie historie, które wspomniałeś, a których nie opowiedziałeś.
  • Okropny 24.10.2016
    Ahs, no i początków upatrywałbym w momencie decyzji M. o pójściu na studia jednak tutaj, a nie w Estonii za ostatnim razem czy którymś poprzednim.
  • Neurotyk 24.10.2016
    5. Świetny, sentymentalny tekst. I mi jakoś smutno, że nie jesteś już amerykańskim wiesniakien. Wybacz, wyciągne zasmarkana chusteczkę...o

    Nowa Polska, a nadal taka sama. My jesteśmy - Polacy - chorzy na nasz kraj. Jakikolwiek by nie był - a choroba nazywa się patriotyzm.

    Byłem w Szwabii i, na litość, nie jedź tam nigdy. To dopiero smuta. Wieksza niż w Rosji. Przygnębiający kraj.
  • Katarzyna Kardys 26.10.2016
    Bardzo bliski mi tekst, tylko ja ciągle tkwię kierkegaardowskim "pomiędzy". Piękny tekst i na czasie. Ludzie żyją w rozerwaniu, szukają miejsca, które być może nie istnieje.
  • Nazareth 26.10.2016
    Czy to nie zabawne jak bardzo potrzebujemy przynależeć? Do miejsca, do innych ludzi, do kultury. Czy to jakiś atawizm? Pozostałości po instynkcie stadnym i terytorialnym naszych praprzodków?
  • Katarzyna Kardys 27.10.2016
    Wracamy do korzeni, ale już z nowymi doświadczeniami i bagażem przeżyć i nie zawsze już pasujemy do miejsca początkowego. Tak to chyba instynkt plemienny nas ciągnie do powrotu do swoich. Najgorsze jak wszędzie czujesz się obco, pozostaje tylko los emigranta nawet we własnym kraju.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania