Z Waldziem
- Jeeejny, musi być tak szaro za oknem? – Jojczałam znów Waldziowi.
Waldzio jednak nic nie odpowiedział, siedząc ze znużeniem. To znużenie tylko potwierdzało, że i na niego ta nieprzychylna pogoda ma wpływ. Waldzio często u mnie siedział grając w gierki i raz po raz gadając jakieś głupoty. Choć po zastanowieniu niekiedy sama stwierdzałam, że te bzdury mają w sobie jakąś mądrość. Kumplowaliśmy się już od kilku lat, sama już nie pamiętam jak to się w ogóle stało, ale na pewno nie z mojej inicjatywy – nigdy bym świadomie nie weszła w kontakt z rudym. Powtarzałam mu to co jakiś czas, jednak on zawsze na to odpowiadał machnięciem ręki i słowami:
- Jaśka, ty się nie zastanawiaj co ty byś kiedyś zrobiła. Czas płynie do przodu, to pierwsze – że ludzie się zmieniają. A drugie - daj losowi istnieć. Nie wszystko rozumiesz dlaczego tak a nie inaczej.
No i nigdy już mu nic nie odpowiadałam po takich „argumentach”. Zaś czas mijał, a myśmy się obijali w szkole a potem spotykali u mnie. Miałam poza nim jakieś koleżanki, ale jakoś z nimi nie czułam się na tyle, żeby zapraszać ich do domu. Rodzice już przywykli że Waldzio u mnie siedzi dniami i uważali go za sympatycznego, spokojnego chłopaka, zatem też nierzadko u nas jadał.
- Jaśka – kiedyś bardzo mnie denerwowało, że się tak do mnie zwracał, jednak z biegiem czasu przyzwyczaiłam się, zneutralizowałam na to i zdziwiłabym się gdyby wymówił moje prawdziwe imię. Hmm.. Czy on w ogóle je zna? – Wiesz co.. – Zaczął tym swoim tandetnym, acz swojskim tonem i wiedziałam, że zaraz wygłosi jakąś swoją prawdę. – Pies to zawsze swego pozna. – „No nie gadaj” pomyślałam – Nawet człowiek nie zawsze cię pozna, bo się zmieniamy chociażby z wyglądu. Ale psiak to zawsze wyniucha czy to twój smród czy kogoś innego
- No dzięki… - odburknęłam – ty to wiesz jak mi powiedzieć, że śmierdzę.
- Oj śmierdzisz Jadźka burakami.. – I się uśmiechał sympatycznie, ciągnąc swoje dyrdymały. Oszczędzę wam jednak tych banialuków.
Któregoś razu udało mi się namówić go, żebyśmy poszli do wesołego miasteczka. No bo ile można siedzieć w tych czterech ścianach? Waldzio zapierał się mówiąc, że całe życie. Ale jak już piąty raz podjęłam temat to w końcu (może dla świętego spokoju?) przystał na pozaściankowe atrakcje, z takim warunkiem że max po trzech godzinach wracamy. Na miejscu był i rollercoaster i diabelski młyn i moje ulubione samochodziki i quady i dom strachu i wysokie huśtawki (choć na nich się bałam) i dmuchane zjeżdżalnie dla młodszych dzieciaków – no bo my to już takie stare, piętnastoletnie.
Widząc uciechę dzieci ogarniał mnie niezmierny entuzjazm i miałam ochotę od razu pędzić na te wszystkie machiny! Jejny, były dla mnie wielką przynętą!
- Jeny, Jadźka, opanuj się… - Oczywiście Waldzio nie podzielał mojego entuzjazmu… No tak, przecież jest już dużym chłopcem… Jemu nie wypada.
- Jejny, Waldek, mógłbyś nieraz zaszaleć! – Próbowałam nakręcić mojego towarzysza. – Jeszcze zdążysz być dorosłym i udawać takiego poważnego przed swoimi dziećmi. Teraz mamy przecież po piętnaście lat i nie mamy co być takimi sztywniakami!
Waldzio jednak nie wydawał się być zachęcony. A nawet wydawało mi się, że jeszcze bardziej osadowił się we własnym stanowisku, przyjmując zaciętą minę.
Komentarze (12)
Na mój gust, to jest takie nastolatkowe pisanie. Jeszcze nie bardzo wiadomo o czym, ale chęć jest.
Polecam założyć konto - tak będzie lepiej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania