Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Baśka (10) Zabić to mało!
[Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci oraz zdarzeń jest przypadkowe i stanowi fikcję literacką.]
Postanowiła się nie wkurwiać. Obiecała to sobie solennie po tym, jak po raz setny dała się nabrać i zrobiła z siebie wała. Ten gad Canulas, pan Twórczego Chaosu, jak wzniośle nazywał burdel, w którym egzystował, znalazł jej słaby punkt i niecnie to wykorzystywał. Gdy tylko łapała stresa lub coś ją dokumentnie wnerwiło, wpadała w pedantyczny szał, sprzątając i pucując wszystko, dopóki wypompowana do reszty nie lądowała w wyrze. Znając tą jej słabość, wkurwiał ją więc notorycznie, niewiele się nawet przy tym wysilając. Skubaniec jeden.
— Zlewać gada, zlewać gada, zlewać… — mamrotała, zwlekając się ociężale z wyra. Tego dnia, gdy ich statek zacumował przy jednej z okołoziemskich stacji orbitalnych o dźwięcznej nazwie Vitello*, miał nastąpić przełom związany z ich koegzystencją. Baśka miała plan wyjścia z impasu. Brak wkurwienia był tylko wstępem.
— Jam tą Baśką, co rano wstaje i nikomu dupy nie daje, ołłł jeeee — śpiewała gromko, biorąc prysznic. — A znów Wenflon całe dnie, tak mnie wkurwia, że ołłł jeeee….
— Szlag! Nie zniese! — Canulas mruczał wściekle pod nosem, słysząc dobiegające zza śluzy odgłosy. — Ochujała do reszty!
— Coś mówiłeś? — przerwała na moment, nasłuchując.
— Odwal się! To mówiłem! — ryknął w jej kierunku i ponownie skupił się na panelu sterowniczym.
— Yhy — bąknęła, nawet nie specjalnie się dziwiąc, po czym, mając na uwadze swoje postanowienie, zupełnie niezrażona ciągnęła dalej. — Ooo bela mari, Wenflon w koszmarach mi się śni, o bela mari… ołłł jeee!
Po szybkim prysznicu, ubrała się galopem i wyskakując z pomieszczenia, wykrzyknęła:
— Wybywam. Jak dobrze pójdzie, to wrócę za kilka godzin – i kończąc, ironicznie dodała – Nie czekaj na mnie, Wenfloniasty!
— A nie ma sprawy. Nie spiesz się, Złotko! — odryknął w odpowiedzi, udając słodycz w głosie. Następnie, w przypływie ekstatycznej radości, wywołanej jej wyjściem, zaczął radośnie pogwizdywać i żłopać piwo, sprowadzone z samego śląska..
Przemierzając korytarz żwawym krokiem, minęła kilka roześmianych, skąpo odzianych dziewoi, które rozochocone, pędziły do Canulasa. Zwolniła więc, zmrużyła przebiegle oczy, po czym przystanęła na moment i udając, że załącza komunikator na ścianie, zagaiła głośno:
- Canulas, słyszysz mnie? Jakie to miały być medykamenty na tą grzybicę, co to ci tak ostatnio dokucza? Yhy, aha, rozumiem… — Kiwała głową, że niby słucha, co on mówi. Tymczasem kątem oka sondowała, jak panienki zwalniają i odwracają się w jej kierunku, nasłuchując. Zakończyła więc „rozmowę” z Wenfloniastym, a widząc ich zniesmaczone miny, wielce kontent i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, ze złośliwym uśmiechem na twarzy szybko opuściła statek.
— Tak ze mną pogrywasz, jędzo jedna! — darł się, aż było go słychać na drugim końcu pojazdu. W przypływie białej gorączki chciał rozwalić tą jej tubalną fajkę, ale nie mógł jej nigdzie znaleźć.
— Po ostatnim razie, ukryła ją gdzieś pewnie! Żmija jedna! — wysapał, po czym opadł cały roztrzęsiony na fotel kapitański. — Może kooperacja z tą jędzą nie była jednak najlepszym pomysłem? — dumał, zdesperowany. Zaraz jednak przypominał sobie rozmowę z agentem ubezpieczeniowym i ręce mu opadły.
***
— Przykro mi, ale nie możemy wypłacić pani tego odszkodowania. Ubezpieczenie nie obejmuje szkód powstałych w wyniku, hm… ostrzału artyleryjskiego. — Jej osobisty agent ubezpieczeniowy, niejaki Adam T., którego nazwiska za cholerę nie umiała zapamiętać, nie miał dla niej najlepszych wieści.
— Ale co mi pan tu imputuje! — Baśka broniła się buńczucznie, wydmuchując w nerwach dym z fajki wprost na swojego rozmówcę, a następnie przepraszając go za to solennie. Gdy, pomimo dalszych nagabywań, nadal pozostawał nieprzejednany, wypaliła, do reszty rozeźlona:
— A to wal się Wać Pan! Rezygnuję z waszych usług.
— A to już, jak pani sobie życzy — skwitował tą wypowiedź z wyraźną ulgą, po czym zdjął binokle i odłożył na swoje biurko, wyczekując jednocześnie, kiedy jego rozjuszona rozmówczyni w końcu się wyniesie. Baśka więc wstała, mierząc go cały czas piekielnym wzrokiem, po czym wysyczała wściekle przez zaciśnięte zęby — Jeszcze z tobą nie skończyłam! — i wyszła, trzaskając drzwiami.
Rozmowa Canulasa z Adamem T. nie odbiegała jakoś zasadniczo od wyżej nakreślonego obrazu.
Pomysł nawiązania współpracy pojawił się nieoczekiwanie i jakoś tak, sam z siebie, jako akt straszliwej desperacji. Oboje wałęsali się po wciąż sczepionych wrakach swoich statków, próbując odzyskać, co się tylko da. A niewiele się dało. Zewnętrzne powłoki obu pojazdów przypominały ser szwajcarski. Nie lepiej z oprzyrządowaniem w środku. No więc spotkali się. Spotkali i dogadali. Canulas miał trochę zaskórniaków, ona też. Postanowili połączyć siły i wspólnie zakupić jakiś niewielki, acz szybki statek. Plan był prosty i dość klarowny – założyć firmę transportową, pod przykrywką której, obłowić się na przemycie leków oraz sprzętu medycznego, tudzież innych dobrodziejstw, jakie wpadną im w łapy. Zatem „Kosmiczne Usługi Transportowe Szczepanowska & Canulas”, gdyż jej wspólnik nie chciał pod żadnym pozorem ujawniać swojego nazwiska, powoli zaczęły rozkręcać swoją działalność.
***
Z niechęcią otworzył zewnętrzną śluzę.
— Wlazła! — rzucił obojętnie do mikrofonu i już miał się ponownie zabrać do czytania książki, na papierze wydanej, gdy nagle coś go zaintrygowało w rzucie obrazu z kamery. Baśka coś przytaszczyła. Coś zrolowanego wjechało na pokład statku.
— Chyba dywan… — wymruczał, poprawiając olbrzymie szkła na nosie i wytrzeszczając oczy w niedowierzaniu. Zaintrygowany, postanowił wyjść jej naprzeciw. Baśka właśnie pokonywała korytarz mocując się ze skrzypiącym i wyraźnie rozklekotanym wózkiem oraz jego, sporo ważącą zawartością, gdy dostrzegła go opartego o ramię śluzy.
— Dżentelmen! Ja ciągnę, a on stoi z rozdziawioną gębą! — ryknęła na jego widok. Canulas zlał temat.
— Wiesz, co jest w środku? — wydyszała zasapana, gdy w końcu do niego dotarła. Przez sekundę przeleciał mu przez głowę obraz z jakiegoś starożytnego filmu, przedstawiający wyrolowanie z dywanu Kleopatry, gdy ta przybyła do Rzymu, na dwór Cezara. Szybko się jednak otrząsnął z tej wizji. Wyglądał przy tym chyba jak stojący znak zapytania, gdyż Baśka postanowiła mu nieco rozjaśnić temat:
— To nasze wybawienie — rzekła tajemniczo. Na wspomnienie jej poprzednich pomysłów, Canulas całym sobą poczuł, że powinien spierdalać gdzie pieprz rośnie i jeśli ma to zrobić, to powinien już teraz i to w podskokach. Niemniej ostatecznie pozostał w miejscu, z twardym postanowieniem stawienia czoła najgorszemu. Pozwolił zatem, by Baśka rozturlała dywan.
— Taraaaam...
Nastąpiła chwila ciszy wywołana konsternacją.
— A mogłem jednak spierdolić! — wymruczał, załamanym głosem. To, co zobaczył, zjeżyło mu włosy na głowie. Na podłodze leżał zawiązany i zakneblowany ich osobisty agent ubezpieczeniowy, Adam T.
Przypisy:
* Vitello — zwany „Kopernikiem fizyki”, śląski uczony z XIII wieku, uznawany za jedną z najwybitniejszych postaci w historii Europy. Był uczonym mnichem który zajmował się matematyką, fizyką, filozofią oraz teologią. Na jego cześć nazwano pokaźny krater na Księżycu. Autor m.in. dzieła „Witellona, matematyka najuczeńszego, o optyce, to jest o naturze, przyczynie i padaniu promieni wzroku, świateł, barw oraz kształtów, którą zwyczajnie perspektywą zowią, ksiąg dziesięcioro”, wydanego drukiem w Norymberdze w 1535 roku. [Osiem lat później, to samo wydawnictwo opublikowało dzieło Mikołaja Kopernika „O obrotach sfer niebieskich”].
Komentarze (44)
" Jej osobisty agent ubezpieczeniowy, niejaki Adam T., którego nazwiska za cholerę nie umiała zapamiętać, nie miał dla niej najlepszych wieści." -Ahahaha. O kurde. Coraz lepiej. Yeeee.
"— A to już, jak pani sobie życzy. — Skwitował tą jej wypowiedź z wyraźną ulgą, " - skwitował (zmniejsz literkę)
"— Wierz co jest w środku? — " nie wiem czy ta wypowiedź nie powinna być szczebel wyżej.
Osz kurwa. Chyba brałaś udział w literackim seminarium z tematu: "Jak urwać część w idealnym momencie". A ja się dziwię czemu Pan Adam nie komentuje nic. No jak? Ze środka dywanu.
Miałem iść do wyra, ale się cieszę, że zostałem.
Ahhahah. No ciekawe, co dalej?
Pięć gwiazdek. Pięć uderzeń młotem.
Poprawiam już co trza. Dziękuję za uwagi. Pozdrowionka :))
Przemierzając korytarz żwawym krokiem, minęła kilka roześmianych, skąpo odzianych dziewoi, które rozochocone pędziły do Canulasa - za chwilę pewnie zwróciły.
Canulas, słyszysz mnie? Jakie to miały być medykamenty na tą grzybicę, - to Canulas został największym hodowcą grzybów z rodziny Chlamydia.
Ale co mi pan tu imputuje! - agenci tak mają. I bardzo dobrze, że Baśka podjęła przedsięwzięcie założenia firmy. Teraz kiedy mają dywan i agenta mogą dużo zyskać.
Pozdrawiam:):):)5
Baska se robi mini zoo.
Zobaczysz
PS. Może tylko dodam, że pasja se to już wcześniej nieświadomie wykrakała...
Agnieszka, kosmo-ubaw. Tyle napiszę. Więcej napisać się "krępuję".
Pozdrawiak ;))
A propos Vitello - gość był niesamowity. Izaak Newton, kontynuował badania, które mnich przeprowadził i spisał kilkaset lat wcześniej, w swoim innym dziele pt. "Perspektywa". Aż chce się rzec - cudze chwalicie - swego nie znacie :)
1) "Ten gad Canulas, pan Twórczego Chaosu, jak wzniośle nazywał burdel[,] w którym egzystował, znalazł jej słaby punkt i niecnie to wykorzystywał." - przecinek przed 'który' to mus :)
2) "Gdy tylko łapała stresa lub coś ją dokumentnie wnerwiło, wpadała w pedantyczny szał, sprzątając i pucując wszystko, dopóki wyzuta do reszty nie lądowała w wyrze" - bardzo ładnie przecinkowo, tylko mam takie pytanko. Wyrzuta. Czy to na pewno to słowo? Bo zdaje mi się, że chodziło o wyżytą, tak, jak wyżywa się szmatki. :)
3) "Tego dnia, gdy ich statek zacumował przy jednej z okołoziemskich stacji orbitalnych, o dźwięcznej nazwie Vitello*, miał nastąpić przełom związany z ich koegzystencją." - przecinek po 'orbitalnych' do wypalenia, bo niepotrzebny :)
4) "— Szlag! nie zniese! — Canulas mruczał wściekle pod nosem, (...) " - 'Nie' z wielkiej, bo to nowe zdanie.
5) (...) mając na uwadze swoje postanowienie, zupełnie nie zrażona ciągnęła dalej." - niezrażona. Nie z przymiotnikami razem.
6) "— A nie ma sprawy. Nie spiesz się, Złotko! — odryknął jej w odpowiedzi, udając słodycz w głosie. " - tu bym się zaimka pozbyła, bo zdanie dalej też jest 'jej'.
7) "Następnie, w przypływie ekstatycznej radości, wywołanej jej wyjściem, zaczął radośnie pogwizdywać i żłopać, z samego śląska sprowadzone, piwo." - interpunkcyjnie poprawne zdanie, ale jakoś językowo się rozjechało. To wtrącenie tam robi jakiś zamęt. Może by jakoś tak:
"Następnie, w przypływie ekstatycznej radości, wywołanej jej wyjściem, zaczął radośnie pogwizdywać i żłopać piwo, sprowadzone z samego śląska." :)
8) "Przemierzając korytarz żwawym krokiem, minęła kilka roześmianych, skąpo odzianych dziewoi, które rozochocone[,] pędziły do Canulasa. " - tu przecinka brakuje.
9) "(...) a widząc ich zniesmaczone miny, wielce kontenta i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, ze złośliwym uśmiechem na twarzy szybko opuściła statek." - 'wielce kontent', chyba tak się mówi. Przynajmniej z taką wersją się spotkałam w książkach do tej pory :)
10) "W przypływie białej gorączki, chciał rozwalić tą jej tubalną fajkę, ale nie mógł jej nigdzie znaleźć." - pierwszy przecinek do wypalenia
11) "Może kooperacja z tą jędzą nie była jednak najlepszym pomysłem? — dumał[,] zdesperowany." - brak przecinka
12) (...) wydmuchując w nerwach dym z fajki, wprost na swojego rozmówcę, a następnie przepraszając go za to solennie." - pierwszy przecinek do wypalenia, bo niepotrzebny
12) "— A to już, jak pani sobie życzy — skwitował tą jej wypowiedź z wyraźną ulgą, (...)" - 'jej' bym się pozbyła, bo niepotrzebne
13) "po czym wysyczała wściekle, przez zaciśnięte zęby " - przecinek do wypalenia
14) "Rozmowa Canulasa z Adamem T., nie odbiegała jakoś zasadniczo, od wyżej nakreślonego obrazu." - oba przecinki - out.
15) "Oboje wałęsali się po, wciąż sczepionych wrakach swoich statków, próbując odzyskać, co się tylko da. " - pierwszy przecinek out
16) "Postanowili połączyć siły i wspólnie zakupić jakiś niewielki, acz szybki statek. Plan był prosty i dość klarowny – założyć firmę transportową i, pod przykrywką której, obłowić się na przemycie leków oraz sprzętu medycznego, tudzież innych dobrodziejstw, jakie wpadną im w łapy. - a tu bym usunęła to 'i', co jest przed wtrąceniem, bo niepotrzebne.
17) "Baśka właśnie pokonywała korytarz, mocując się ze skrzypiącym i wyraźnie rozklekotanym wózkiem oraz jego, sporo ważącą zawartością, gdy dostrzegła go opartego o ramię śluzy." - drugi przecinek do wypalenia
18) "Na podłodze leżał zawiązany i zakneblowany, ich osobisty agent ubezpieczeniowy, Adam T." - pierwszy przecinek do wypalenia.
No no. Fantastyczna część, Agu. Śmiechłam. Ciekawe co tam dalej Baśka szalonego wymyśli. Biedny Can. Nie ma z nią lekko.
Pozdrówka. :)
Jesteś kochana:)) Ogromnie, szalenie i w ogóle bardzo ci dziękuję za wszelkie, cenne uwagi :)
Już wszystko poprawione podług twoich wytycznych :)))
Jeszcze raz bardzo ci dziękuję :)) Zaszczyconam twoją obecnością ;))
Pozdrowionka ;)
B-o-s-k-i-e
O Witelonie powstsla niezgorsza seria "uczeń czarnoksiężnika" bodajże, Jabłoński zdaje się napisał.
Pozdrøx
Pozdrawiam
Na Agnieszka Gu - są dłuższe serie, w Adze jednostrzały - pojedyncze luźne opka...
Nie no świetnie się czytało. Nic nie zgrzytało, Baśkę lubię bardzo, Canulas też robotę robi, więc nie ma do czego się przyczepić :)
Pozdrowionka :))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania