Zachowałam Się Jak Trzeba

Był ranek. W niewielkim domku z ogrodem na przedmieściach Gdańska siedziały przy stole trzy kobiety. Akurat jadły śniadanie. Dwie miały może po dwadzieścia pięć lat, były do siebie bardzo podobne – obie miały krótkie, brązowe włosy i okulary. Trzecia kobieta była niewysoką dziewczyną wyglądającą na siedemnaście, może osiemnaście lat. Miała czarne włosy, upięte z tyłu głowy i miłe, brązowe oczy. Była bardzo ładna, mimo wieku. Jednak praca, którą wykonywała, nie należała do łatwych. Nazywała się Danusia Siedzikówna i była sanitariuszką w szwadronie 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, którą dowodził major Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko". Jej rodzice nie żyli. Ojca Sowieci wywieźli do łagru, gdzie zmarł, a matkę zamordowali Niemcy. Od 1944 pomagała lokalnym strukturom AK, złożyła przysięgę. Pracowała w nadleśnictwie, lecz w 1945 NKWD aresztowało wszystkich jego pracowników, pod zarzutem współpracy z partyzantami. Odbili ich żołnierze Stanisława Wołoncieja z 5 Brygady Wileńskiej. Przyjęła pseudonim "Inka" i zaczęła się szkolić na sanitariuszkę w jego oddziale. Należała do szwadronu "Żelaznego" – porucznika Zdzisława Badochy. Po jego zaginięciu, dowództwo objął Olgierd Christa "Leszek". Musiała pojechać na poszukiwanie "Żelaznego" w okolice Malborka, Gdańśka, Sztumu i Olsztyna, oraz zdobyć opatrunki medyczne i lekarstwa. Okazało się, że "Żelaznego" zastrzelili ubecy. Zdobyła opatrunki i leki i właśnie miała wracać do oddziału. Zatrzymała się w domu sióstr Mikołajewskich w Gdańsku i akurat za chwilę chciała wyruszyć w dalszą drogę, do "Leszka".

Siedziała tak z siostrami, jadła śniadanie i gawędziła, kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi. Jedna z sióstr ofiarowała się otworzyć. Jakie było jej zdumienie, kiedy w drzwiach zobaczyła trzech ubeków.

Pani Mikołajewska! - warknął ponuro jeden z nich. - Proszę się odsunąć! Mamy informacje, że w pani domu przebywa łączniczka "Łupaszki"!

Ależ co pan wygaduje! - przestraszyła się siostra Mikołajewska. - U nas jest tylko Ina, nasza przyjaciółka, która się tu zatrzymała.....

Niech pani nie kłamie! - wtrącił inny ubek, chudzielec w okularach. - My wiemy że pani i pani siostra są łączniczkami AK! A ta wasza niby Ina to Danuta, sanitariuszka "Łupaszki"!

Ubecy odepchnęli wystraszoną siostrę i wpadli do domu. "Inka" nie zdołała nawet uciec. Weszli do pokoju, a ich dowódca wyciągnął rewolwer. Wycelował w "Inkę".

Proszę dokumenty! - burknął.

"Inka" i Mikołajewska podały mu dowody osobiste. On dał je trzeciemu ubekowi, który przeczytał najpierw dowód "Inki".

Ina Zalewska, urodzona w 1927, 13 lutego w Gdańsku – mruknął. Ale rzucił dowód na ziemię i warknął. - Ale to nie ma znaczenia! Nic nie pomoże pani sfałszowany dowód, mamy zeznania kim pani jest, a dom był obserwowany! Pani to Siedzikówna, sanitariuszka "Łupaszki"! Ze szwadronu "Żelaznego"! A on i tak już gryzie ziemię. Zabiliśmy go w majątku koło Sztumu, gdzie go ukryliście! My dużo wiemy, pewna osoba dużo nam wypaplała. I ty też tak zrobisz!

Następnie wziął dowody Mikołajewskich. Oddał je i mruknął coś pod nosem. Dowódca złapał "Inkę", skuł i wyprowadził z domu. Do przestraszonych sióstr warknął:

My tu jeszcze wrócimy i inaczej pogadamy!

"Inkę" zawleczono do czarnego samochodu. Wepchnięto ją do niego, ubek w okularach zasiadł za kierownicą. Pojazd ruszył. Po piętnastu minutach dojechali pod ponury gmach więzienia, otoczony murem z drutem kolczastym. Wypchnęli "Inkę" z samochodu i popychając zmusili do marszu w stronę bramy. Strażnicy spojrzeli dziwnie na sanitariuszkę, którą przebiegły dreszcze. Co oni jej zrobią? Prawdopodobnie zamęczą, jeżeli nic nie powie. Była naprawdę przerażona i zarazem zła. Kto ją mógł wygadać?

Ubecy oddali ją strażnikom, którzy zabrali nieszczęsną sanitariuszkę do ma niewielkiej, ciasnej celi z oknem. Oczywiście okno miało kraty. Strażnicy zamknęli drzwi, a "Inka" położyła się na żałosnej pryczy obok okna. Była w celi sama.

Po kilku godzinach drzwi otworzyły się i do celi weszli strażnicy. Chwycili "Inkę" za ramiona i wyprowadzili. Szli przez korytarz, obok wielu cel, z których dobywały się straszne jęki i wołania o pomoc. Na końcu korytarza były drzwi, w których stał ubek. Wrzucono dziewczynę do środka. Stał tam stół, nad którym pochylał się mężczyzna w mundurze UB. Miał kozią bródkę i ponury wzrok.

Dzień dobry – przywitał "Inkę".

Dziewczyna nie odpowiedziała. Spuściła wzrok.

Proszę usiąść – powiedział ubek.

"Inka" usiadła. Ubek pochylił się nad nią z kartką. Partyzantka zobaczyła w kącie jeszcze jedenego ubowca, notującego coś w zeszycie.

Nazywam się Andrzej Stawicki – przedstawił się ubek z kozią bródką. Moim zadaniem jest spisać pani zeznania. Jak pani się nazywa? Proszę mówić, nie bać się.

Nazywam się Ina Zalewska – powiedziała szeptem "Inka".

Tak? - ucieszył się z ironią ubek. - Bo myślałem że Danuta Siedzikówna.

Źle pan myślał – powiedziała głośniej sanitariuszka. - Nazywam się Ina Zalewska, a nie Danuta Szledzikówna.

Siedzikówna!

Mi tam wszystko jedno jaka Danuta – powiedziała "Inka". - Przecież mówię panu, nazywam się Zalewska. Myli mnie pan z kimś innym.

To niemożliwe – odparł ubek. - Niech pani nie zgrywa komedii, wiemy że pani to Danuta Siedzikówna "Inka". Inka i Ina to bardzo podobne słowa, dobre pani wzięła fałszywe imię. Tylko że nas pani nie nabierze, my spryciarze są! Wiemy , iż pani jest sanitariuszką w szwadronie świętej pamięci Zdzisława Badochy czyli "Człowieka Z Żelaza" bądź "Żelaznego". Wiemy o pani dużo. Pani ojciec zmarł w łagrze, a pani matkę zabili Niemcy. Proszę się nie bać, nic pani nie zrobimy! Tylko niech pani powie wszystko co wie o "Łupaszce".

Pan żartuje – zaśmiała się "Inka".

Nie, panno Siedzikówno – zaśmiał się ubowiec. - Nie żartuję, jakem Stawicki. Niech pani mówi i nie zgrywa komedii.

Proszę pana! Niech pan powie, kto wygadał!

Nie powiem! Tajemnica służbowa. Chciała być anonimowa....

Więc to była kobieta?!

Tam, do kata! Przejęzyczyłem się. Tak kobieta. Więcej nie powiem. Wróćmy do pani....

Tak. Nazywam się Siedzikówna czyli "Inka". I jestem sanitariuszką. I nic więcej panu nie powiem. Mogę już iść?

Dokąd? Chyba nie do domu. Nie myśli pani chyba, że panią puścimy? Dużo pani wie i tak czy inaczej pani nam kiedyś wszystko powie. Sędziowie są gotowi na wszystko. Mogą panią nawet skazać na śmierć, jeśli nie będzie pani zeznawać. Wtrącą panią do zimnej celi w piwnicy. Dla pani dobra powinna pani mówić.

Nie!

Więc powodzenia. Niech pani nie myśli że już się nie spotkamy. W celi pani wszystko przemyśli. Strażnicy! Wyprowadźcie panią.

Do pomieszczenia weszli strażnicy i wyprowadzili "Inkę". Dziewczyna widziała, jak ubek się uśmiecha. Nie szyderczo, tylko mile. Ona jednak nie czuła do niego sympatii. Kiedy już znalazła się w celi, wciąż o nim myślała. Niby komunista, ubek, ale też człowiek. Nawet sympatyczny. Jednak ta sympatia wynikała pewnie tylko z tego, że chciał mile wyciągnąć od niej informacje. Nie zamierzała mu nic powiedzieć.

 

...

 

Po dwóch dniach znów trafiła do pokoju przesłuchań. Przy stole znów siedział ten sam ubowiec. Uśmiechał się sprytnie, założył okulary.

Dobry dzień? - spytał na powitanie.

Nie narzekam – pisnęła dziewczyna.

No tak! - wybuchnął ubek. - Pani ma dopiero siedemnaście lat, a zamknięto panią w ciasnej celi za kratami. Taka już jest sprawiedliwość. Lepiej żeby mi tym razem pani coś powiedziała. Inaczej zmienią mnie i ktoś inny będzie panią przesłuchiwał...

I bardzo dobrze.

Co pani mówi? - udawał ubek. - Nie dosłyszałem. Inny przesłuchujący przyjdzie ze szczypcami, będzie niemiły, uderzy panią na powitanie. Pani nic nie powie. Cios się powtórzy. Następnie przyjdą panowie z pałkami. Będą panią bić po całym ciele. A pani z pewnością będzie milczała. I ciosy się powtórzą. Pani nie wytrzyma i zezna. A oni i tak będą panią walić pałkami. Dla rekreacji.

Nie wierzę panu.

Zna pani "Zagończyka"? - zapytał ubek. - Zatrzymaliśmy go w Sopocie pięć dni temu. Już wszystko wygadał.

Nie wierzę panu – powtórzyła "Inka".

Ach, więc dalej nie chce pani nic powiedzieć? Więc zadam jedno pytanie: Gdzie jest "Łupaszko"?!

"Inka" milczała. Z jej oczu zaczęły lecieć łzy. Ubek zauważył to. Dał znak i z kąta wyszedł drugi ubowiec. Wysoki i umięśniony w mundurze i czapce. Chwycił dziewczynę i podniósł z krzesła.

Gdzie jest "Łupaszko"? - wrzeszczał. - Gdzie jest "Łupaszko?! Skończyła się moja cierpliwość. Kolega Stawiński nie potrafi tego załatwić, więc ja to zrobię! Gadaj!

"Inka" była przerażona, lecz nic nie mówiła. Ubowiec zaczął się denerwować i coraz mocniej szarpał partyzantkę. Aż zlitował się ubek Stawiński. Wstał i podszedł do ubowca.

Puść ją, Michał! - zarządał. - Spokojnie, bez nerwów. Wszystko będzie dobrze.

Nie będzie! - wściekł się ubek Michał. - Niech gada smarkula, zaraz ją zwiąże i powyrywam jej paznokcie! Będzie kwiczała jak wieprzak!

Michale! - teraz wściekł się ubek Stawiński. - Uspokój się! To ja ją przesłuchuję, nie ty. Ty masz notować przesłuchanie!

Mam to szczerze w miejscu, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę! Idę po sznur!

Ani mi się waż – powiedział spokojnie Stawiński. - Zaraz zawołam strażników, zabiorą cię do ambulatorium. Jesteś zestresowany.

Zamknij się, Stawiński! - krzyknął ubek Michał i uderzył "Inkę" z całej siły w twarz. Partyzantka upadła na podłogę. Cios bolał niemiłosiernie. Michał zaczął ją kopać po całym ciele. Nagle do celi wbiegło dwóch strażników. Na prośbę Stawińskiego zabrali Michała do pielęgniarki. Przesłuchanie trwało dalej.

I jak? - pytał Stawiński. - Przekonałaś się, dziewczyno, jacy są inni oficerowie śledczy? Gdyby powierzono cię Michałowi, byłabyś skatowana. Niestety, ale on teraz pójdzie ze skargą na mnie, iż jestem zbyt łagodny. No i przydzielą ci kogoś innego. Na przykład majora Wojta. On zadaje pytania retoryczne lub sprytne. Jest najsprytniejszy, ale najbardziej arogancki i niemiły. Nienawidzi kobiet, lubi je dręczyć. Podobnie jak kapitan Kobel. On wyrywa włosy, paznokcie, męczy psychicznie, robi też rzeczy, o których ci się nie śniło. Albo jest Zbigniew Siunda, podporucznik, który bije po twarzy co pytanie. ....

Nie chcę tego słuchać – przerwała mu "Inka". - Mówię, że nie zdradzę nikogo.

Źle pani robi – prychnął ubowiec. - Strażnicy, wyprowadzić ją. W celi możecie się nią zająć. Tylko nie ostro.

To mówiąc wyszedł z pomieszczenia tylnymi drzwiami, a strażnicy zaprowadzili "Inkę" do celi. Tam zaczęli ją dręczyć. Rozwiązali jej włosy, podduszali, jeden uderzył ją w twarz. Po kilku minutach wyszli. Biedna dziewczyna zjadła posiłek i zasnęła.

 

...

 

Mijały dni. "Inka" milczała na przesłuchaniach, ale powiedziała coś w sądzie. Broniła się przed fałszywymi zarzutami, mówiła że z pistoletu strzeliła raz w życiu – na ćwiczeniach. Zarzucono jej czynny udział w oddziale leśnym majora "Łupaszki", udział w napadach na funkcjonariuszy UB i MO, na posterunki MO, SOK, oraz pociągi osobowe, dopuściła się do gwałtownego zamachu na milicjanta Ratajczyka Longina, strzelając do niego z pistoletu, raniąc go. We wsi Tulice wydała współtowarzyszom rozkaz rozstrzelania dwóch ubeków. Było to nieprawdą. Trzeci i Czwarty zarzut był zakłamany. Ubecy wymuszali na świadkach zeznawanie kłamstw. Okropne bzdury opowiadali oni przed wysokim sądem, oczywiście komunistycznym. Wielu z zeznawających ludzi "Inka" znała. O mało nie pociekły jej łzy, kiedy zobaczyła jak mężczyzna, cywil trafiony przypadkowo przez milicjantów, podczas przejmowania posterunku w Owsiance, którego opatrzyła, mówił że rzuciła się na niego z karabinem. Później zeznawał chłop, któremu uratowała życie. Mówił prawdę. Później, po przerwie, zeznawał jeszcze raz. Miał podbite oko, plastry na twarzy i zakrwawiony nos. Jednak prawie nikt nie zwrócił na to uwagi. Mówił tym razem stek kłamstw, zmienił zeznania. I był widocznie przerażony. Ratajczyk opowiadał okropne kłamstwa, podobnie jak niejaki Adamski. Okazało się też, iż oskarżał ją Stawiński.....

Po kilku dniach procesu sędzia skazał "Inkę" na karę śmierci. Biedną dziewczynę wtrącili do jeszcze gorszej celi niż wcześniej i zmienili przesłuchującego. Teraz była codziennie bita, kopana i dręczona. Ale powiedziała figę. Pewnego dnia strażnicy zabrali ją do innego pomieszczenia niż zwykle. Przy stole siedział jej obrońca i strażnicy.

Pani Siedzikówno! - powiedział obrońca. - Ma pani ostatnią szansę, aby uniknąć śmierci. Podpisze to pani i wtedy być może skończy się to tylko więzieniem.

Co to jest? - jęknęła "Inka". - Czyżby zeznania?

Nie – odparł z uśmiechem obrońca. - Prośba o łaskę do prezydenta Bieruta.

Nie podpiszę tego – powiedziała nieszczęsna dziewczyna. - Nie będę prosić Bieruta o łaskę.

Prezydenta Bieruta – poprawił ją obrońca.

Żaden z niego prezydent – odparła "Inka".

Więc co?! - zdenerwował się obrońca. - Podpisze pani, czy nie? Ma pani jeszcze szanse, czy umrzeć czy nie. Kiedyś pani wyjdzie i założy rodzinę.

Nie podpiszę – powiedziała "Inka".

Obrońca spochmurniał. Dziewczynę strażnicy zaprowadzili do celi. A tymczasem on wziął kartkę z prośbą o łaskę i zaczął pisać. Podawał się na niepełnoletność dziewczyny, fakt iż była sierotą. Następnie podpisał się swoim nazwiskiem.

Uśmiechnął się ponuro, schował prośbę do teczki i wyszedł z pomieszczenia.

...

Następnego dnia, "Inka" miała możliwość wysłania krótkiej wiadomości, grypsu, do swojej rodziny. Mogli to robić skazańcy, którzy mieli niedługo zginąć. I właśnie "Inka" napisała jedno zdanie: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba." Niedługo okazało się, że prezydent Bierut nie przyjął prośby o łaskę, którą napisał adwokat. "Inkę" mieli rozstrzelać 28 sierpnia.

Do dziewczyny przyszedł ksiądz. Wyspowiadała mu się z grzechów. Przez kilka dni modliła się pokornie, mało jadła.

Wreszcie nadszedł ten potworny dzień, 28 sierpnia. Wieczorem do celi dziewczyny przyszli strażnicy. Chwycili dziewczynę, skuli i wyprowadzili. Szli bardzo długo przez więzienie, aż doszli do korytarza, na którym aż roiło się od ubeków. Stał tam też młody mężczyzna, wymęczony z podbitym okiem, ranami. Był skuty i pilnowany. "Inka" rozpoznała go. To był "Zagończyk" z jej szwadronu.

Feliks! - krzyknęła. - Ty też?

"Zagończyk" spojrzał na nią smutno i skinął głową.

Zaprowadzono ich do dużego pomieszczenia. Stały w nim dwa słupy. Pełno ubowców znalazło się w tym pomieszczeniu. Cały pluton egzekucyjny stał naprzeciwko słupów. Przykuto do nich "Inkę" i "Zagończyka". Podszedł do nich ksiądz, ten sam który spowiadał sanitariuszkę. Dał im do pocałowania krzyż. Kiedy poszedł, dowódca plutonu rozkazał:

Zawiązać im oczy!

Nie, nie trzeba! - odparła "Inka". "Zagończyk" skinął głową.

Dowódca warknął coś i odczytał rozkaz. Ubecy wycelowali karabiny w "Inkę" i "Zagończyka". Rozległy się strzały.

Tego dnia, 28 sierpnia 1946 roku, w Gdańskim więzieniu rozstrzelano Danutę Siedzikównę "Inkę" i Feliksa Selmanowicza "Zagończyka".

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania