Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Zagadkowe zniknięcie zawartości flaszki

I

 

Flaszka była pusta. Zero, nic, ani jednej kropli, jak z wodą na pustyni – nie uświadczysz. Stoi na stole i szczerzy się przezroczystym szkłem. Nędzna, bezwartościowa, ze zdartą etykietą.

Tomasz chadzał po smętnych ulicach zdychającego miasta. Z nieba bombardowały go bez litości krople deszczu. Miał wodoodporny płaszcz i czapkę. Padało już od pięciu dniu.

Nic z tego – pomyślał – nie ma już dla mnie nic, nie mogę się nigdzie ukryć, żadnych możliwości, spłynę wraz z ociekającą ze mnie wodą do kanalizacji i tam umrę w ciszy.

Ludzie pochowali się w trzewiach starych kamienic, tylko jego podeszwy uderzały miarowo o wyłożony kostką chodnik.

- Skończyła się wódka, została resztka pieniędzy, umrę bez alkoholu – wzdrygnął się – to chyba najgorsze co mogłoby mi się w życiu przydarzyć, opuścić świat na trzeźwo – pomyślał.

Szedł dalej, bez celu i bez nadziei, budynki zarysowywały się tylko jakimś mglistym konturem, samochody pędziły i rozpryskiwały wodę. Znikąd ratunku, żaden ukrzyżowany Jezus go nie zbawi, wszyscy toną w deszczu.

Minął czarno-żółty budynek zakładu. Swoją świątynię, rytualne tipi, swój grób i miejsce, w którym dokonywało się oczyszczenie jego duszy, w jej żyłach bezustannie krążył alkohol.

Zawrócił, zdjął z głowy czapkę i przekroczył próg. W środku było ciepło i sucho, to tylko złudzenie, w rzeczywistości ulice są znacznie przyjaźniejsze niż miejsce w którym właśnie się znalazł.

Miał kaca, był nieogolony i drżały mu ręce. Musiał spróbować.

Wziął do rąk kartę, ołówek, potem zasiadł przy stoliku. Zza swojej szyby patrzyła na niego stara, zmęczona twarz – znał tą kobietę i ona znała jego. Wielokrotnie już skazywała go na śmierć ale on był śliski jak wąż, zawsze udawało mu się uniknąć przeznaczenia, prześlizgiwał się pomiędzy trawami starych kamienic i wpełzał do najciemniejszych nor.

Miał pomysł i plan. Musi się udać, jutro będzie bogatszy, odzyska co swoje. Ogoli się i napije wódki z sokiem pomarańczowym, może nawet poszuka sobie pracy. Będzie górą a Jezus będzie mógł wreszcie zejść z krzyża bo na nic nie przyda się nikomu jego zbawienie.

Oddał jej kartę – nienawidziła go ale musiała ją przyjąć. Była pomarszczoną blondynką w okularach. W zamian dostał swoje kupony. Uśmiechnął się do niej i wyszedł, założywszy z powrotem czapkę, na chłodną wilgoć miasta.

 

II

 

Leżał bez ruchu, ze stojącego na środku pokoju stolika spoglądała na niego opróżniona do ostatniej kropli flaszka wódki.

- Jeszcze trochę i wymienię Cię na nową, złotko – powiedział cicho – wkrótce odmieni się los, jeszcze chwila i będę bogaty. Znów poszukam ukojenia w twoich ramionach...

Dzień nie chciał się skończyć. Nie miał na siebie pomysłu, zjadł już wszystko co miał, przeczytał każdą z ustawionych na półkach biblioteczki książek. Większość z nich była ładna, miały twarde oprawy, słowa zapisane były wyraźną czcionką. Pisali je nobliści, wielkie umysły, ludzie wszechstronnie wykształceni. Żadna nie nauczyła go o duszy człowieka tyle, co pusta lodówka i ściskający wnętrzności kac. Mimo to znajdywał w nich pewne pocieszenie. Mógł wodzić wzrokiem po zdaniach, miały sens i czasami bywały nawet intrygujące, pozwalały zabić czas. Gdy człowieka zżera kac, najważniejsze to znaleźć jakieś zajęcie i dotrwać do nocy. Choćby było to stukanie kolanem o ścianę czy rzucanie zlepioną ze śmieci kulką do pustej szklanki. Ukojenie przynosi sen.

 

III

 

Udało mu się. Przetrwał kolejny dzień i kolejną noc, otworzył nad ranem oczy; była dziewiąta.

Wstał z łóżka i wypił szklankę wody, którą wcześniej przegotował w starym czajniku na gaz. To miał być wielki dzień. Jego dzień. Deszcz chwilowo przestał walić w szyby, na świat opadł dywan z gęstej mgły. Głód sprawił, że wszystko stało się jaśniejsze i bardziej wyraźne. Otworzył jeszcze lodówkę, choć wiedział, że nic tam nie znajdzie. Poszedł się umyć.

Ulice były stonowane. Słońcu nie udało się przedrzeć przez zastępy chmur, królowała szarość i brud, na buty wdzierało się błoto. Ludzi łazili z punktów A do punktów B, ubrani w swoje nieprzemakalne kurtki, samochody stawały na czerwonych światłach i ruszały, gdy tylko kierowcy dojrzeli rozkwitającą na lampach zieleń. Przynajmniej deszcz nie lał się z nieba długimi strugami.

Był głodny i słaby, w dłoni ściskał kurczowo jeden z kuponów. Od tych zwitków papieru zależało jego życie. Nigdy nie oddawał się pod opiekę nadziei, z doświadczenia wiedział, że zazwyczaj kończy się to źle.

On po prostu wiedział. Miał pewność, że któryś z tych obstawionych wcześniej zakładów się powiedzie. Opracował swój system, w najgorszym wypadku wygra akurat tyle, by kupić nową flaszkę, kilka paczek ryżu, jajka i pieczywo. W najlepszym, choć szanse na to były nikłe, będzie żył jak król przez cały następny tydzień.

Znalazł się u celu, nogi prawie się pod nim uginały, nie wchodził do środka. Przez kilka chwil opierał się plecami o stojącą przy chodniku latarnię. Obok miotał się i szczekał wściekle mały york. Był przywiązany smyczą do barierki, ujadał wściekle i gdyby nie to ograniczenie to byłby próbował ugryźć tego przybitego życiem do latarni człowieka.

Tomasz przyglądał mu się przez chwilę, następnie podszedł i kucnął przed nim w takiej odległości, że pies miał go niemal na wyciągnięcie swojego krótkiego pyska. Jeszcze bardziej go to rozwścieczyło, york wił się bezradnie i wyrywał do przodu, choć za każdym razem smycz przytrzymywała go w miejscu.

- Grr – zawarczał szczerząc zęby. Pies w odpowiedzi zaszczekał jeszcze głośniej.

W tej chwili ze sklepu obok wyszła podchodząca pod sześćdziesiątkę właścicielka zwierzęcia.

- NIECH PAN ZOSTAWI TEGO BIEDNEGO PIESKA W SPOKOJU!

Zamachnęła się i przywaliła mu z torebki aż przewrócił się na chodnik. Pies wciąż ujadał wściekle, odwiązała go, podniosła na ręce i przytuliła. Była gruba i paskudnie umalowana.

- ZWYRODNIALCU! - dodała i odeszła.

On leżał na chodniku, mijali go ludzie, rozmyślał o tym piesku, uśmiechał się. Według niego wszyscy byli uwiązani na smyczy, zupełnie jak ten mały york o starannie przystrzyżonej sierści. Tak, ludzie są uwięzieni, różni się tylko długość uprzęży, którymi nas przywiązano. Marzył o tym, żeby wyrwać się do przodu, wystrzelić z procy i mknąć przed siebie. Życie za każdym razem przytrzymywało go w miejscu. Nieraz startował z takim impetem, że przywiązana do jego szyi smycz odrzucała go do tyłu i zwalała z nóg. Koniec końców zawsze lądował na ziemi.

Udało mu się wstać. Z nieba lunął deszcz więc zmuszony był do przekroczenia progu swojej świątyni. W środku nie tracił już czasu. Podszedł od razu do okienka i rzucił znajdującej się po drugiej stronie kobiecie kupony.

- Niech pani sprawdzi, czy któryś z nich wszedł – powiedział.

Nie odpowiedziała nic, zajęła się swoim, on stał przy okienku.

- No dalej ty stara ruro – pomyślał – pośpiesz się, czekam na moje sto tysięcy.

Błądził wzrokiem po ścianach i suficie, ona sprawdzała wyniki.

- Ma pan szczęście – odezwała się po chwili. – Wygrana.

- Ile? - zapytał.

- Trzysta pięćdziesiąt siedem złotych – odparła szorstkim głosem.

Udało mu się, choćby na krótką chwilę, zerwać z uwięzi. Zaniemówił. Za takie pieniądze będzie mógł pić w pubie i porządnie się najeść, choć zapomniał już co to znaczy.

Posłał jej uśmiech, ona patrzyła na niego jak na robaka, który robi wszystko by zepsuć jej dzień. Czekał aż wyda mu banknoty, potem przeliczył wszystko i nim wyszedł powiedział jeszcze:

- Do widzenia.

 

IV

 

Siedział w ciemnym, przepełnionym dymem pubie. Wypił właśnie 50ml bourbonu, stać go było na nieskończenie więcej kolejek a dwie godziny temu zjadł na obiad całe dwa przysmażone na maśle steki. Miał życie pod kontrolą, nie bał się niczego. Niesamowite – pomyślał – jak łatwo przychodzi człowiekowi stawanie się częścią bezpiecznego i sterylnego świata. Wystarczy, że raz uśmiechnie się do ciebie szczęście i myślisz, że jesteś niezwyciężony, że nic złego już ci się nie trafi, że odwróciła się passa bezdennych porażek. Ludzie wierzą, że szczęście jest czymś, co mogą posiąść. Błąd, szczęście można jedynie wydrzeć życiu siłą, przywłaszczyć je sobie na kilka krótkich chwil. Potem wraca szare, pozbawione koloru, piekło. On nie popełni tego błędu. Będzie spięty i czujny, zawsze przygotowany na najgorsze, nie pozwoli znów przyłożyć sobie noża do gardła. Nie da się pokonać, przynajmniej nie przez nokaut. Ma jeszcze sporo pieniędzy, będzie grał tak, by zawsze mieć za co przeżyć, pójdzie do pracy i zainwestuje w korzystne akcje, skreśli szóstkę i zostanie milionerem, wszystko, byleby nie znaleźć się znów na dnie. Cokolwiek, byle uciec od bułek i wody, od pustej flaszki.

Zamówił trzecią kolejkę, ze swojego miejsca przy barze obserwował wchodzących do lokalu ludzi. Barman podał mu właśnie szklankę z bourbonem. Był chudym i wysokim facetem, z gęstą brodą i krótko przystrzyżonymi czarnymi włosami.

Tomasz miał farta, próg przekroczyła właśnie blondynka, niska i szczupła, miał słabość do blondynek. Z nią przyszła jakaś druga, wyższa i brzydsza, brunetka, nieważne, poradzi z nią sobie.

Ze ściany spoglądał na niego, trzymając swoją nieodłączną gitarę, Hendrix.

Usiadły dwa stoliki dalej. Zostawiły kurtki na ławie i ruszyły w kierunku baru. Blondynka miała niebieskie oczy, teraz to widział, nieco okrągła, naiwna twarz. Na jej towarzyszkę nie zwracał uwagi.

Zamówiły piwo i wróciły na swoje miejsce, obserwował je, popijając powoli drinka. Niebieskooka siedziała do niego przodem, po jakimś czasie zauważyła jego spojrzenie. Uśmiechnął się, ona nie zwróciła na to uwagi.

Była jego szansą na ucieczkę od toczącego życie gówna, prezentem, na który oczekiwał z utęsknieniem i wiedział, że go dostanie, nie miał tylko pojęcia kiedy. Poczucie własnej beznadziejności przyszpiliło go do dna, nie pozwalało wzlecieć, nie pozwalało strzelać w ludzi uśmiechami, chodzić po chodnikach wśród tańczących liści i gwizdać. Do tej pory był sam, nie miał nic, żadnego celu, żadnych perspektyw, to dlatego znajdował się na dnie, kobieta go wybawi, sprawi, że powróci w poczet zdrowych obywateli świata. Zagra na strunach jego duszy, naoliwi go, będzie funkcjonował jak maszyna, to jest to, tylko tego mu w życiu brakowało.

V

 

Przekroczyli próg jego mieszkania. Było po pierwszej, zamknął drzwi na zamek, klucz schował do kieszeni. Udało mu się, dorwie się do źródła szczęścia, z którego do tej pory czerpali wszyscy, tylko nie on. Jego życie nie miało sensu, toczył tylko nierówną walkę ze światem, z reguły przegrywał. Ona to zmieni, jest jak najprzedniejsze wersy Hemingwaya, przyziemna i piękna, prawdziwa.

Zawiesił jej płaszcz obok swojej kurtki. Powiedział, że ma wejść do pokoju, zrobiła to, on poszedł do kuchni po piwo. Wyciągnął dwie butelki, słyszał, że usiadła na kanapie. Dołączył do niej i położył piwo na stojącym pośrodku pokoju białym stoliku, na którym stała jeszcze wczorajsza pusta flaszka. Usiadł naprzeciwko niej, miała proste czerwone usta, myślał już o tym, jak będzie je całował. Wyrzucił pustą butelkę wódki gdzieś w kąt; rozbiła się z donośnym trzaskiem.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała.

- Czy to ważne? - odpowiedział pytaniem.

Otworzył zapalniczką piwa.

- To nienormalne. Będziesz musiał sprzątać.

- Kotku, to najnormalniejsza rzecz pod słońcem.

- Żaden z ludzi, których znam, nie rozbija szkła we własnym pokoju.

- Najwidoczniej znasz samych wariatów.

Osuszyli butelki, rozmowa ciągnęła się krótko, tylko do ostatnich kropel. Potem słowa stały się im zbędne, utknęły gdzieś w nich.

 

VI

 

Obudził się, sam. Po niej został tylko delikatny zapach, musiała wyjść gdy spał. Zerknął na telefon; była dwunasta. Do pokoju wpadały natarczywe promienie południowego słońca, toteż wstał i chwiejnym krokiem podszedł do okien by zasunąć rolety i zamknąć im drogę. Potem dotoczył się do biurka i sprawdził zawartość portfela. Nic, pusto. Zabrała pieniądze, znowu był na dnie. Nie ukradła telefonu, miała klasę, wzięła ze sobą tylko gotówkę, w zamian zostawiła swój zapach. I coś jeszcze. Posprzątała leżące przy ścianie resztki rozbitej przez niego flaszki.

Zaśmiał się. Była nienormalna. Jak taka kobieta mogłaby mu pomóc?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • fanthomas 15.09.2019
    Myślę że twój nick jest bardzo ciekawy, a tekst całkiem niezły
  • Alkoholowy_Budda 16.09.2019
    Dzięki! Jeżeli o nick chodzi - wiąże się za nim pewna historia.
  • Angela 15.09.2019
    Bardzo fajnie napisane, czyta się, a w zasadzie płynie przez tekst. Czy były jakieś błędy, nie zauważyłam, ale też nie
    szukałam specjalnie.
    Pozdrawiam.
  • Alkoholowy_Budda 16.09.2019
    Dzięki wielkie, pozdrawiam również!
  • stefanklakson 16.09.2019
    Dobrze i miło się czyta.
  • szopciuszek 16.09.2019
    Hej, ciekawe opowiadanie.
    Na końcu bohater przyjął to, co się stało bez większych emocji. Ale pewnie sam tak naprawdę nie wierzył, że w jego życiu coś się może zmienić. Przez cały tekst przebija rezygnacja, ale to tylko subiektywne odczucie. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania