Zaginięcie
Poranek to moja ulubiona pora dnia.Wszystko jest świerze, zwłaszcza
umysł, wypoczęty i pobudzony gorącą kawą.Ranek to początek
wszystkiego,więc powinien zacząć się dobrze,a do tego, najlepiej nie
zaspać.Jeśli zaśpi się do pracy to koniec.Cały dzień człowiek czeka ,żeby
tylko skończyła się ta męczarnia.Ja nie zaspałam,wstałam o 4.30 i to nie
dla własnego widzi mi się.Tego dnia zaczynałam pracę o 6.A,że był piątek
to wiadomo,będzie duży ruch.Potem jednak okazało się,że nie jest tak
źle.Mimo to szef poprosił żebym została godzinę dłużej.Zrazu targnęła mną
silna potrzeba odmowy,ale szybko się ogarnęłam ,w głowie ganiąc się za
takie myśli.Godzin mam mało więc każda kolejna jest cenna,jak tylko może
być cenne euro przeliczane na złotówki.Praca jak praca.Nic
szczególnego.Zwyczajna sklepowa.Žena za pultem.A na Szmaragdowej
wyspie:Sales assistant.Cóż w Polsce pracowałam w kwiaciarni.Praca
lekka,łatwa i przyjemna.Tutaj trochę inaczej,ale mam nie wyczerpane
pokłady optymizmu,z których czerpię do woli,nie obawiając się sięgnięcia
dna.
Około 10 wyszłam na tak zwany tea break,20minutową przerwę,w czasie
której jak sama nazwa wskazuje powinnam napić się herbaty. Do tej
pory,czyli przez jakieś 12 lat nie udało mi się tego dokonać.Za cholerę
nie mogłam pokonać tych 20 min bez spóźnienia się o minutę czy
dwie.Jedynymi czynnościami jakich mogłam dokonać w tym czasie było
odbicie się na zegarze pracowniczym,wjazd windą na piętro,zdjęcie
fartuszka,szybki zerk w lustro,bieg do toalety,umycie
rąk,osuszenie,otwarcie szafki i zabranie kubka z torebką herbaty.Kolejny
bieg do kantyny ,gdzie znajdował się pusty czajnik,bo kto zawracałby
sobie głowę napełnianiem go wodą.Nalanie wody ,zagotowanie,zalanie...No i
oczywiście nie ma takiej opcji żebym wypiła wrzątek.Tak więc łyk zimnej
wody z dystrybutora,a herbatę wypijam zimną ,w czasie lunchu.Spóźniona o
minutę wracam do pracy,pewna,że za jakiś czas będę miała rozmowę z
personalnym na temat moich notorycznych spóźnień.Żyzń,jak mawiają
Rosjanie Lub: life is brutal,jak mawiają wszyscy. Lecz przecie nie na
herbacie świat kończy się, czy zaczyna.Są rzeczy
ważniejsze,pierwsze.Rzeczy się dzieją.Wydarzenia stają się faktami.To co
się stało czy wydarzyło wpływa na nasze życie,osobowość i nasz osobisty
mini świat.Mamy swoje pezyzwyczajenia.Lepsze czy gorsze nawyki.Codzienne
rytuały.Ah, pewnie każdy coś tam ma.I może zabrzmi to dziwnie,ale myślę
,że daje nam to poczucie bezpieczeństwa.Ta ciągłość i powtarzalność.Ale
niech was to nie zwiedzie.Coś, co w zamyśle ma pokrzyżowanie nasztch
planów i bezpiecznych ścierzek po których tak pewnie stąpamy,to Coś zdaża
się wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy.I wtedy wyłazi z nas to,o
czym dawno zapomnieliśmy.I nagle może się okazać,że całkiem nieźle
biegamy,nie poddajemy się panice,albo wymyślamy rozwiązania o które nikt
by nas nie podejżewał.Ba...sami nie zdawaliśmy sobie sprawy co tak
naprawdę potrafimy.To jest chyba właśnie instynkt.Albo może nawet coś
jeszcze bardziej skomplikowanego.Mój spokój i bezpieczeństwo ,moja nuda i
rutyna ,mój ciepły ,osobisty mikroklimat nagle został zmieniony przez
zbieg nieprzewidzianych wydarzeń.Choć na pozór wszystko zaczęło się
normalnie.Nie zdajemy sobie sprawy jak niezmienność i jednostajność
sprawia,że czujemy się wygodnie i bezpiecznie i przez myśl nam nie
przejdzie,że coś mogłoby nam to zakłucić.Dziś jednak,wbrew codziennej
rutynie, nie wiadomo dlaczego,zamiast lać wodę na zarośniętą kamieniem
grzałkę czjnika marki Murphy Brown,zerknęłam w głąb torebki,na dnie
której spoczywał galaxy s6,model który dwa lata wcześniej był jeszcze na
czasie, dziś już przstarzały i nieco poturbowany , mrugał ochoczo a
zarazem niepokojąco swym jednym zielonym okiem,wyraźnie próbując tą
czynnością przykuć moją uwagę,co nigdy nie udało się żadnemu z moich
nauczycieli.Trzeba przyznać,że nie od parady to urządzenie nazywano
SMARTfonem.Dobra,wygrałeś.Pomyślałam po krótkiej chwili wahania.Na
ekranie wyświetliło się nieodebrane połączenie od Darka.Mąż.I teraz
dylemat.Odzwonić nie odzwonić.Udaję,że mogę wybierać.Dzwonię.Odbiera
niemal natychmiast ,co nie wróży dobrze.Ale przecież są moje
niewyczrpalne pokłady optymizmu.Myślę:Wygraliśmy kupę kasy.Na co czerwona
lampka w mózgu gaśnie.Dosłownie.Jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki.Albo jakby został odcięty prąd.-Co tak dzwonisz o dziwnej
porze?pytam-Jak wiesz ,że raczej nie mam jak odebrać.Ale oczywiście,nie
jestem zła,tylko tak gadam.Wiesz, jak to ja.
-Chcesz usłyszeć dobre wieści?Słyszę w głośniku telefonu,który wie i
umie, więcej niż ja i moi znajomi razem wzięci.Ale głos jest dziwny.Jakby
rozedrgany.Tak, właśnie,tak.Rozedrgany.Czyli kupa kasy.Optymizm.Mózg się
broni.Dostawa prądu ,teraz światło jest zielone jak ta cała pierońska
wyspa,niegdyś według legendy opanowana przez węże ,pokonane przez
dzielnego Patryka,który to rozgonił pełzające plugastwo ,dając tym samym
szanse na rozwój innej zarazy jaką jest ludzkość.Ta sama ludzkość w
drodze ewolucji wykształciła rude brody,poddała sobie owce i
barany,wyjadła dziki z powodu głodu do jakiego doprowadziła to plemię
inna żywo rozwijająca się kultura,i do dziś organizują się w tak zwane
parady,na cześć Paddiego,bo i tak jest tu nazywany ten święty pogromca
węży.Wyjeżdżają wtedy na ulice starymi ciągnikami forda ,wyciągają te
swoje śmieszne,małe bębenki,fujarki i dudy.Grają i podskakują rytmicznie
,prawie nie używając rąk ,czym słyną na całym Bożym świecie.Potem udają
się do pabów,piją guinessa i dalej nic nie robią.Gdyż w ostatnich latach
nauczyli się sprytnie i do perfekcji wykorzystywać system pomocy
socjalnej.Co pewnie jest dalszym ciągiem ewolucji.Święci wcale nie są
lepsi.Też popełniają błędy.W końcu kiedyś sami byli zwykłymi
ludźmi.Założę się że Patryk po dziś dzień dostaje po łbie od
Najwyższego.A mówi się,że to Polak mądry po szkodzie.Wracam myślami do
Darka. Udaję,spokój.
-No jasne,dobre wieści zawsze w cenie.Odpowiadam chytrze udając
obojętność.
-Pies zginął...nie ma psa...
Cisza.Wszystkie linie zerwane.Armagedon.Elektryka siadła.Ciemność.Wiszę w
ciemności.Dyndam gzieś między niebytem ,a tym co nazywają tu i teraz.Nie
ma nawet dźwięków.Stoliki zniknęły.Gość,który jadł śmierdzące jajka pod
oknem rozpłyną się ,i w bliżej niewyjaśniony sposób,osiadł na podłodze w
postaci kurzu.Okna w zasadzie też przestały istnieć a ciemne chmury,z
irlandzkiego,niemal zawsze deszczowego nieba wdarły się do środka mojego
jestestwa i próbowały zgnieść ledwo bijące serce.Pokłady mego wrodzonego
optymizmu poczęły odrywać się od nagle widocznego dna ,niczym bąbelki po
odwarciu wody gazowanej,zamieniając się w nicość,w której nadal
bezwiednie dyndałam.Siłą woli jaka jeszcze drzemała w mojej prawej,górnej
kończynie,przysunęłam smartfona do ucha,bardziej czując niż słysząc
ciągłą obecność Darka,gdzieś,gdzie niedawno spacerował z naszym psem o
przemiłym imieniu,Buba.Prawie ośmioletni owczarek niemiecki.Pies.Choć
imie kończy się na a.Wspaniały o łagodnym usposobieniu,wiecznie skory do
zabawy.Jest z nami odkąd skończył 4 tygodnie.Moj Bubuś,kochany.Który może
jeść tylko karmę suchą dla wrażliwych psów.Prawda,że uwielbia
wszystko,ale cierpi na częste rozwolnienia i biegunki,jednak po tylu
latach nauczyliśmy się co i ile może.Kocham go.Jest jak mój drugi
syn.Pierwszy Paweł,największa miłość i radość mojego życia dał mu na imię
Buba i tak zostało.Nasz Buba to część naszej rodziny,i nawet jeśli jest
to wytarte powiedzenie,to nie ma lepszego ani bardziej prawdziwego,które
w tej przedziwnej sytuacji przyszło by mi do tego, co zostało mi z
mózgu.
-Halo jesteś tam?fonia dotarła jako pierwsza.Wizja była jeszcze w
powijakach.Jakby sam Bóg tworzył świat na nowo.Narazie byłam haosem.Po
czym jakby ktoś podłączył mnie pod agregad prądotwórczy,gdyż prawie
czułam jak zaczynam wracać niewiadomo skąd do miejsca w którym aktualnie
byłam.Lampki w głowie zaczęły mrugać na nowo.Szkoda tylko,że wszystkie na
czerwono.Głodny tlenu mózg kazał mi wziąść głęboki wdech.Jego celem było
zapewne utrzymanie całego organizmu przy życiu.Posłusznie poddałam się
jego woli.Trwało to może sekundy,a może lata świetlne.Dzięki
skomplikowanym młoteczkom,ślimakom i kowadełkom ,dźwięki zaczęły
przedzierać się przez narząd słuchu,do ośrodka w mózgu ,który uzyskawszy
nieco tlenu przekształcił dźwięki w informacje.Te zaś sprawiły,że czas
wychamował używając wspomagania,a świat popędzìł dalej niczym pociąg
pośpieszny,zostawiając mnie pośrodku niczego,zamienioną w cząsteczki,mole
i atomy.
-A te dobre wieści?Spytał głos którego nie rozpoznałam jako mój
własny.Pochodził gdzieś z głębi,której do tej pory nie miałam okazji
poznać.Opanowany?Tak właśnie brzmiał.Opanowanie.
-Nie ma...to znaczy są dla mnie,bo mam już dosyć tego durnego psa.Od
dwuch godzin szukam go po krzkach.Jestem brudny,spocony i muszę iść na
nockę do roboty.Wyrzucił z siebie zdanie które nie wniosło nic
konkretnego.
-Co zamierzasz?Spytało drugie ja.Chłodno i zdecydowanie.Dzięki czemu nie
zaczęłam wpadać w irracjonalną panikę spowodowaną wybujałą wyobraźnią na
temat irlandzkich cyganów porywających psy do walk, lub pseudo hodowli.
Strach pomyśleć co by było, gdyby się zorientowali,że Buba nie jest już w
stu procentach psem. Swoją drogą ciekawe dlaczego moja ukryta ,opanowana
osobowość nie pojawia się pod koniec miesiąca.Kiedy to hormony tańczą w
moim ciele jak nawiedzone,średniowieczne czarownice.A ja przechodzę od
śmiechu do łez, lub od złości, do bycia miłą aż do bólu ,w sposób tak
łatwy ,że pozazdrościłby mi nie jeden aktor.
-Zamierzam zejść na parking po raz nie wiem który.I jeśli nadal go nie
będzie muszę wracać do domu.
Zamknęłam oczy i zacisnęłam tak jak bym chciała zrobić klaps i zacząć
nową scenę,ponieważ ta była do bani.Otwarłam oczy i usta niemal
jednocześnie i dopuściłam do głosu tę drugą która radziła sobie znacznie
lepiej ze stresem.
-Dobra,daj znać jak go nie będzie.W razie potrzeby zwolnie się z pracy i
pojadę go szukać a ty będziesz mógł odpocząć.A jednak...ona też nie
wytrzymała pozwalając sobie na mały prztyczek.Rozłączyłam się.
Czekałam gapiąc się bezmyślnie w smartfona ,którego inteligencja czasem
mnie przerażała.I mówiąc bezmyślnie, dokładnie to mam na myśli.Bo
przecież normalnie nie da się myśleć o niczym.Mnie się udało.Mózg się
wyłączył.Oszczędzał energię.Zachowały się jedynie podstawowe czynności
życiowe.Jak u tych żab co zostają zahibernowane,aż pierwsze promienie
wiosennego słońca zaczną topić śnieg.Ujżawszy zieloną słuchawkę
natychmiast ją przesunełam,zanim jeszcze to piekielne urządzenie wydało z
siebie tę denerwującą melodię:Thunder,feel the thunder.Ciągle chciałam to
zmienić i ciągle zapominałam.Tym razem z oczywistych powodów znowu
odładam to na kiedy indziej.
Czekam.Wiadomość jest krótka.
-Nie ma go nigdzie.Przejade jeszcze autem od drugiej
strony....Halo?jesteś tam?
Czy jestem.Dobre pytanie.Też mnie to przez chwilę
zastanowiło.Decyzja.Muszę podjąć decyzję.
-Ide do Garego.Musi mnie puścić wcześniej.Buba tam na pewno jest.Znajdę
go.
-Jak chcesz.
Rozłączamy się.Zbiegam po schodach zapominając o bólu w kostce,niczym
nastolatka w dobrej kondycji i bez nadwagi.
Po drodze myślałam o naszym kochanym,cudownym Bubie,który trafił do nas
mając zaledwie 4 tygodnie.Był cudowną,miękką kulką czarnej
sierści.Pachniał szczeniaczkiem,sikał co pięć minut,jadł,ziewał, spał i
znowu się załatwiał.A potem podrósł i biegając po trawie przewracał się
,nie mogąc skoordynować wszystkich czterech łap.W ciągu tych ośmiu lat
spacerując, przemierzyliśmy z nim drogę do Polski i pewnie z
powrotem.Przeszedł dwie operacje,różnego rodzaju alergie
pokarmowe,ugryzienie przez innego psa,zderzenie z autem,a mimo to zawsze
chętny do zabawy i przytulania.Owszem biegał za królikami,sarnami czy
kotami ale nigdy żadnego uciekiniera nie dogonił.Był po prostu zbyt wolny
i ociężały.Jeśli nawet zapuścił się gdzieś dalej zwykle po godzinie
wracał i czekał przy aucie.Z natury był raczej kanapowcem.W czasie
deszczu albo silnego wiatru wolał siedzieć w domu.Zwykle wyściubiał nos
przez klapkę w drzwiach,którą zamontował dla niego Darek,rozglądał się z
niechęcią i wręcz obrzydzeniem.Szybko załatwiał swoją potrzebę i biegł do
domu niemal na czóbkach łap,jakby nie miał ochoty stąpać po mokrej
ziemi.Pomyśleć,że teraz nagle zniknął na własnym terenie? Niemożliwe.
Jak na złość mój menadżer też gdzieś zaginął.Została po nim tylko
ładowarka do telefonu,co oznaczało,że nie mógł odejść zbyt
daleko,ponieważ telefon był niemal częścią jego samego.Ciągle był
wpatrzony w jego ekran,a jego kciuki wykonywały nieustanne ruchy pisząc i
wysyłając wiadomości,grając w zakłady oraz uaktualniając posty na
facebook'u.A to znaczyło,że niemal co chwile potrzebował ładowarki i w
każdej chwili mógł się pojawić w jej pobliżu.Wystarczyło tylko przyczaić
się i cierpliwie czekać.Ja jednak nie mogłam pozwolić sobie na takie
marnowanie czasu.W akcie desperacji udałam się do głównej szefowej licząc
na współczucie ,zrozumienie a może nawet zaoferowanie pomocy.Nie mogłam
przecież tak sobie po prostu wyjść z pracy.Po za tym szczerze
mówiąc,właśnie uświadomiłam sobie,że tak naprawdę nigdy wcześniej się nie
zwalniałam .Nigdy nawet nie byłam na zwolnieniu lekarskim.
Przywołałam w wyobraźni obraz wyfiokowanej,różowej blądynki. Jej
różowe,hybrydowe paznokietki,różowe usta i policzki.Ciężkie,nienaturalnie
gęste i długie rzęsy.Wreszcie grubą warstwę samoopalacza,którego przyrost
było widać szczególnie wyraźnie, w okolicach kostek stóp i palców
dłoni,tudzież na linii włosy-kark.Wreszcie jej różowy żakiecik,koronkową
bluzkę i czarne spodnie długości 3/4 również zakończone koronką, niczym
za długie, pantalony jakie nosiły aktorki w niemych filmach...i sama nie
wiem jak to się stało,ale przeszło mi przez myśl,że nie mam co liczyć na
zrozumienie,ze strony stworzenia które bardziej przypomina lekko
zdezelowaną lalkę Barbie.Taką,co to się znudziła i leżała pod stertą
innych zabawek,ale nikt jej nie wyrzucił mimo,że w obieg wypuszczono już
nowe modele.
Zgniotłam w kulkę garść dopadających mnie wątpliwości i upchnęłam w koszu
z napisem opróżnij przed snem.Gdyż jak powszechnie wiadomo,kiedy człowiek
kładzie się spać po ciężkich przeżyciach,zaczyna wyciągać i uparcie
rozwijać te wszystkie kulki,które gromadził tak skrzętnie w ciągu dnia i
upychał w zakamarkach świadomości,tylko po to ,żeby teraz nie móc przez
nie zasnąć.A do tego,w tym czsie kiedy ja walczę ze śmietniskiem
minionego dnia:przykrych klientów,ciągłego niezadowolenia
szefów,martwieniem się co na obiad i co na po obiedzie,to właśnie w tym
czasie,szacowny małżonek zaczyna chrapać mi w tył głowy tak,że czuję jak
robi mi się przedziałek z włosów, jakbym chciała sobie zrobić kucyki.
Zacieśniam szeregi mojej silnej woli,zacinam się w sobie i postanawiam
nie marnować więcej czasu i energii na dywagacje,na temat głównej
menadżerki i innych drobiazgów, gdyż zdrowy rozsądek i wrodzony optymizm
podpowiadają mi ,że nie szata i wygląd świadczą o człowieku,a słowa i
czyny.I mimo opinii mojej i kolegów z pracy,na temat wątpliwej
inteligencji menadżerów prowadzących ten biznes,muszę tak czy owak
powiedzieć jej,że zamierzam opuścić stanowisko pracy z powodu
nieprzewidzianych okoliczności.Podchodzę więc do jej pleców pochylonych
nad ekranem olbrzymich rozmiarów smartfona,który pewnie służył jej za
mózg.Organ, którego niektóre współczesne osobniki nie zdołały
rozwinąć.Otwieram usta i już wiem,że ta druga,wyrachowana ja,ukryła się
gdzieś ,albo była zajęta czymś o czym nie wiedziałam.Tchurzliwa
jędza,pomyślałam i wzięłam sprawy w swoje ręce.
-Angie could we talk for a seckond.-Wysilam się.Plecy prostują się i bląd
głowa odwraca się do mnie twarzą pokrytą całą paletą pasteli.
Powieki oczu,obciążone dodatkowo balastem cieni i sztucznych rzęs,z
trudem podnoszą się ,a gałki oczu skierowane są teraz prosto na
mnie.Oprócz własnego odbicia nie dostrzegam w nich nic więcej.Malarz czy
poeta nie doszukałby się żadnej głębszej głębi.Z poetyckich porównań
przychodzą mi do głowy tylko mielizny , płycizny oraz jałowa gleba.
-Come on talk to me-rozkazują różowe usta,a w głosie odrazu słyszy się
zniecierpliwienie.
-Just got fone from my husbant.Our dog went missing.I need to leave
ealier.Wysilam się po raz kolejny.Przerwa między oczmi Angie zmniejsza
się ,a na czole między brwiami pojawiają się dwie bruzdy wypełnione
nadmiarem dokładanego co rusz pudru.
-A dog?pyta z wyraźnym zdziwieniem,a ja już wiem że cokolwiek głupiego
padnie teraz z jej ust, ja i tak pójdę.W końcu chciałam ją tylko
poinformować a nie pytać o zgodę.Czyżby wróciła ta silniejsza strona
mojego ja?A może cierpię na coś w rodzaju dwubiegunowego rozszczepienia
osobowości?O ile istnieje coś takiego,to na pewno ja to mam.Nieszkodzi.W
sumie w tej sytuacji im nas,czyli mnie,więcej tym lepiej.
-Izabela nobody go home ealier because of a dog.Odzywa się jakbym pytała
o jej zdanie.
Ręce opadają.Co za baba? Jak ona przetrwała do współczesności?W czasach
kiedy otwiera się restauracje,żeby ludzie mogli wejść tam ze swoimi
pupilami.W czasach kiedy pracodawcy stwarzają warunki dla właścicieli
psów,żeby nie musieli zostawiać ich samych w domu.Wreszcie w czasach
gdzie są hotele dla podróżujących z psami.Ona jedna pozostała mentalnie,
gdzieś w epoce kamienia,w górskiej jaskini między Azją a Kaukazem.Nie mam
pojęcia jak udało jej się tutaj dotrzeć.Chyba za pomocą
google.Podejżewam,że tak samo porusza się po tym przybytku.Za pomocą
swojego môzgu-smartfona i map google ,które on zawiera.Bez niego nie
trafiłaby pewnie z biura do toalety i z powrotem.
Postanawiam użyć prostrzego języka.
-Im only telling you,cos i go anyway.This is an emergency sytuation.My
dog is missing,there is a hunting season,and im seriously affraid that
someone can shut him.I need to report it, to the Gardai and dog warden.By
the way, you let people go home for less important reasons.
Chyba przesadziłam.Sheane Ducey,jej zastępca przysłuchiwał się całej
rozmowie.Nerwowo przerzucając jakieś kartki,zerkał na Angie
porozumiewawczo.W końcu chcąc przywołać jej spojżenie odchrząknął i udało
się,spojżała na niego i ja też.Jakby był jakmś negocjatorem albo sędzią
pokoju.Były to nanosekundy, kiedy ujżałam nić porozumienia między
nimi.Angie odwróciła się ,jej plecy pochyliły się nad ekranem smartfona.
Zadokowała.Powrót do bazy.Oczy znowu utkwione były w sieci ,jak muchy
które lecąc na oślep ,wpadają w pajęczyny.
-Ok go,go...yeah go home,find your dog.Powiedziała nagle zupełnie
spokojnie.
Spojżałam na Sheana,kiwnął głową zaciskając jednocześnie powieki i
uśmiechając się nieznacznie.
Pięć minut później jechałam do domu po smycz i wygodniejsze buty.Zanim
jednak wjechałam w bramę wjazdową prowadzącą do domu zadzwonił
Darek.Nacisnęłam symbol słuchawki na kierownicy,kolejny raz dziwiąc się
cudom techniki za którymi ledwie nadążam,i nie czekając co ma do
powiedzenia oświadczyłam,że właśnie dojeżdżam do domu.
-Wiem widziałem cię.Ja wróciłem do lasu,ale Buby ani śladu.
-Czekaj już tam jadę.
Darek stał na parkingu przy aucie i miał wyraz twarzy którego nie da się
opisać.Coś między załamaniem,złością i rezygnacją.Domyślałam się,że
musiał być wykończony bieganiem po nierównym terenie,dlatego postanowiłam
iść lasem sama.Idąc wypytywałam napotkanych spacerowiczów,czy nie
widzieli czarnego owczarka niemieckiego.W końcu postanowiłam umieścić
zdjęcie Buby na facebuku,z informacją że zaginął.Wszyscy wiedzą,że na
facebooku też łatwo zabłądzić,ale dzięki jego potędze zdaża się czasem
coś odnaleźć.Zaraz po tym jak to zrobiłam zadzwoniła moja siostra z
Polski.
-Izunia?zapytała przeciągając niaaa.-Czy ja tu dobrze zrozumiałam co mi
Ela mówi o Bubie?w głosie słyszałam zaniepokojenie.W pierwszym odruchu
rozpłakałam się czujăc jak bardzo mnie rozumie.Tu wyjaśnię,że Ela jest
jej córką i moją kochaną siostrzenicą.
Po raz pierwszy mogłam sobie pozwolić na chwilę słabości,wiedząc ,że mogę
liczyć na siostrzaną wyrozumiałość.Wyjęczałam więc,że tak, Buba się
zgubił i nie mamy pojęcia gdzie może być.A w sumie może być wszędzie.Po
krótkiej wymianie zdań,uzbrojona w rady siostry aby modlić się do
świętego Judy,który rzekomo zajmuje się sprawami beznadziejnymi,ruszyłam
dalej.
Wykonałam zgłoszenie na policję i do weterynarza.Następnie kilkaset razy
próbowałam dodzwonić się do lokalnej rozgłośni
radiowej.Bezskutecznie.Bliska załamania nerwowego spotkałam się w połowie
drogi z Darkiem.
-Jak to się stało?zapytałam patrząc mu w oczy i rozkładając ręce w
teatralnym geście,żeby zmusić go bardziej do działania.Uniosłam wzrok
ponad jego głowę, zwracając się niejako do świętych w niebiesiech.A
przynajmniej chciałam,żeby tak to wyglądało.
-Jak,jak...zwyczajnie.Szliśmy, nagle pojawiły się owce.Powiedziałem...jak
zawsze,,Buba nie wolno''zacytował własne słowa ,żeby było wiarygodniej.
-I...ponagliłam ,bo przerwa wydała mi się zbyt długa.Jaby to był koniec
tych dramatycznych prób powstrzymania owczarka przed zaganianiem owiec.
-I na początku posłchał.A potem wydarł jak w amoku.Sprytnie oddzielił
jedną od stada i tyle go widziałem.
Telefon w kieszeni wydał delikatny dźwięk oznajmiając wiadomość na
messenger.Wyciągając go,nadal kręciłam głową z niedowierzaniem.Jak pies
który zawsze się słucha,nagle doznał pomroczności tak gęstej,że nijak nie
mógł z niej wrócić.Czyżby dorwał niewinne jagnię i teraz cały we
krwi,wycyckuje szpik z jej kości?Czyżby instynkt krwiorzerczej bestii
uśpiony przez lata,nagle zawładną nim i wyszedł z niczym obcy z Ellen
Ripley? Prawdopodobieństwo tegoż było równe zeru.Bo Buba z krwiorzerczą
bestią miał tyle wspólnego co ja z nowoczesną technologią pozyskiwania
biomasy.Cokolwiek to znaczy i brzmi ciut bezsensu ,to tylko takie
porównanie brzmi stosunkowo dosadnie.
Na ekranie nowoczesnego wynalazku zwanego smartfonem pojawiła się ikonka
z piękną buzią mojej siostrzenicy.Natychmiast ją nacisnęłam w celu
odczytania wiadomości,która brzmiała mniej więcej tak:
"Ciociu tutaj jest link.Ktoś w twojej okolicy rano znalazł owczarka"
Ło matko Bosko!Zdołałam pomyśleć.I natychmiast otwarłam podany link, w
którym zawarta była informacja i numer telefonu.Dzwonię.Serce bije mi
gdzieś w okolicy przełyku.Po stu latach oczekiwania i myślach
galopujących jak stado wystraszonych mamutów po wysuszonej od gorącego
podmuchu ziemi,słyszę ludzki głos.Pytam o psa.W odpowiedzi której strzępy
trafiają do mnie jak rykoszety z karabinu automatycznego,zdołałam wyłowić
tylko,że mam kłopot,strzelanie i coś o owcach.Przeklęte owce zaczęły się
nagle lęgnąć jak myszy przed urodzajnym latem.
-Co ty do mnie mówisz człowieku-pytam trafiając w przerwę w potoku jego
słów.
-Zastrzeliłeś mojego psa??W moim głosie słyszę ostry ton i
niedowierzanie.
-Zaznaczam,że zawiadomiłam już Gardę-zaczynam dukać po angielsku co raz
gorzej,gdyż stres zaczyna ściskać mi mózg i krtań.
-Nie,nie mówię tylko, żebyś uważała, bo jeśli jakiś farmer zobaczy psa
goniącego jego owce ,ma prawo go odstrzelić. Zadzwoń pod ten numer.Podaje
mi kolejny numer telefonu na który dzwonię.Po nieco krótszym czasie niż
poprzednio słyszę głos kobiety.Mówi mi coś,że jest z animal rescue centre
i że Buba jest aktualnie w domu zastępczym.Ludzie ,minęło sześć godzin a
pies trafia do domu zastępczego.Nikt niczego,nigdzie nie zgłosił po za
krótką wzmianką na facebooku.Dlaczego?o tym wkrótce miała mi powiedzieć
kobieta z domku pod lasem,której adres wraz z numerem telefonu dostałam z
animal rescue centre.Natychmiast wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy w
jedynym słusznym kierunku,czyli przed siebie.Naprzód,radośnie po
zwycięstwo ,po Bubę!Tylko czy to na pewno był nasz Buba?Jak się tam
znalazł i jak u licha dał sié złapać obcej osobie?Mieliśmy nadziejē,że
wkrótce uzyskamy odpowiedź na te pytania.Po drodze zadzwoniłam pod podany
numer,i okazało się ,że jechaliśmy w przeciwnym kierunku.Czas
naglił,Darek ciągle powtarzał,że już jest spóźniony i, że jak to będzie
on ,to udusi go osobiście własnymi,gołymi rękami.Mnie takie uwagi
trafiają jak igły wbijane prosto w serce.
-To ja cię uduszę.Wysyczałam przez zęby, starając się nie wypychać go z
auta.
-Za co?ja nie pogoniłem w amoku za niewinną owcą.
-Ale powinieneś zareagować wcześniej i wziąć go na smycz.
-Tak? A kto zawsze mówi"Puść go niech sobie pogania".W tym miejscu udaje
mój głos i robi dziwną minę.
-Ja tak nie wyglądam.I przy mnie nigdy do tego nie doszło.Oponuję,co
oczywiście jest nieprawdą.Bo Buba w lesie wiele razy rzucał się w pogoń
za sarnami czy zającem ,obojętne czy był ze mną czy z Darkiem,tyle że
zawołany zawsze wracał.I,że był zbyt powolny żeby dogonić dzikie zwierzę
na jego własnym terenie.Owce.Owce to zupełnie co innego.Owce pachnä
inaczej i są o wiele wolniejsze.Buba będąc ciągle o krok od jej zadka
pewnie nie mógł przestać myśleć,że przecież już ją prawie ma.
-Nie ma sensu tak dyskutować.
Powiedziałam a po chwili dotarliśmy na koniec wiejskiej drogi.Choć była
to raczej ścieżka wyjeżdżona przez auta i wychodzona przez ludzi.Dwie
koleiny a po środku trawa i kwiatki.Po prawej stronie znajdowała się
kryta strzechą,krzywa chata pobielona wapnem.Przez malutkie okienka
wciśnięte w krzywe ściany ,nie dało się nic zobaczyć.Domek wyglądał jak
przeniesiony ze skansenu.Z komina nie unosił się dym,i ogólnie wyglądał
na niezamieszkany.Jednak,kiedy zbliżyłam się do zardzewiałej furtki
połączonej sznurkiem z resztą ogrodzenia,dostrzegłam dwa psy,konia,osła i
kilka kur siedzących smętnie na prowizorycznej,upstrzonej ich odchodami
grzędzie.Znak to ,że i człowiek powinien być w pobliżu.Przyglądałam się
przez chwilę temu obrazkowi.Czerwonym okiennicom.Drewnianym drzwiom tego
samego koloru,podzielonym na pół tak ,żeby można było otwierać
niezależnie górę lub dół.Podwórko nie zachęcało do postawienia na nim
stopy.Wyglądało na grząskie nie tylko od błota.Za to wszędzie
porozstawiane były doniczki z kolorowymi kwiatami,które zdecydowanie
tchnęły trochę życia i powietrza w to miejsce.
-Jest.Usłyszałam głos Darka za plecami.
-Co?zapytałam bezwiednie
-Buba.Tam leży.W kojcu.Pani nie widzi swojego pupilka?
Wskazał palcem miejsce pod na wpół rozwaloną szopką,która wyglădała jakby
stanowiła schronienie jedynie dla nietoperzy.Przy niej dostawiony był
kojec z siatki,dość solidny na pierwszy rzut oka.A w nim na suchym sianku
leżał Buba i wpatrywał się w nas,z tą swoją pytającą miną
która malowała się na jego,cudownie ekspresyjnej, psiej twarzy.Głowę miał
uniesioną,uszy postawione do granic możli
Komentarze (2)
umysł, wypoczęty i pobudzony gorącą kawą'' - chyba nie za bardzo ten umysł sprawny - świeże
Od tego zaczęłam i na tym skończyłam...
Ciekawy zapis.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania