Zagubienie w miłości - rozdział dwudziesty pierwszy

Poprosiłam kierowcę taksówki, by zatrzymał się przy markecie, który znajdował się dziesięć minut drogi od mieszkania Kurta i mojego. Zapłaciłam, wysiadłam i udałam się na zakupy. Była godzina przed siedemnastą, a koło dwudziestej miał wrócić mój facet. Złapałam wózek i ruszyłam na poszukiwanie potrzebnych artykułów spożywczych. Postanowiłam usmażyć łososia, bo ostatnio rzadko jadaliśmy ryby, a to przecież w nich kryło się najwięcej białka. Do tego wybrałam szparagi oraz białe wino. Oprócz artykułów na kolację, kupiłam kilka inny rzeczy, by w lodówce nie było pusto. Jeszcze wzięłam trochę owoców, w końcu witaminy też były potrzebne w naszym jadłospisie. Kiedy ruszyłam do kasy, ktoś wpadł na mnie. Uderzyłam ramieniem o półkę ze słodyczami.

 

- Cholera! Człowieku, patrz jak chodzisz - syknęłam z bólu i zaczęłam rozcierać bolące ramię.

 

- Przepraszam - znałam ten głos, podniosłam głowę do góry i oniemiałam.

 

- Co ty tu robisz? Śledzisz mnie? - byłam przestraszona nie na żarty.

 

- Mieszkam nie daleko. Wybacz, nie chciałem zrobić ci krzywdy - podszedł bliżej i wyciągnął rękę, żeby dotknąć mojego ramienia. Cofnęłam się do tyłu.

 

- Nie dotykaj mnie, Howard - złapałam wózek i ruszyłam pędem do kasy.

 

- Esme, poczekaj! - zatarasował mi drogę. Widać było, że jest zły.

 

- Czego ty chcesz? - nie powinnam być nie miła, ale ten typ źle wpływał na moje zachowanie.

 

- Porozmawiajmy na spokojnie. Nie chce byś się mnie bała - złość z jego twarzy schodziła.

 

- Jutro w pracy na kawie - wyminęłam Howarda i stanęłam w kolejce do kasy.

 

Zgodziłam się na tą rozmowę, ze względu na spokój, którego on mi nie dawał. Kawiarenka w pracy, była dla mnie miejscem bezpiecznym. Prawie wszystkich znałam, więc nie powinnam się jego obawiać.

 

Szybko spakowałam zakupy do torebek i ruszyłam szybszym krokiem do postoju taxi. Oczywiście koło mnie zatrzymał się samochód, z którego usłyszałam głos Howarda.

 

- Chodź Esme, podwiozę ciebie do domu - czemu on tak się przyczepił do mnie? Czy nie zdawał sobie sprawy, że wkurzał mnie okropnie?

 

- Nie, dziękuje - próbowałam być miłą, ale ciężko mi to wychodziło.

 

- Czy ty zawsze jesteś taka uparta? - uśmieszek nie schodził mu z tej diabelskiej twarzy.

 

- Dla niektórych pajaców taka właśnie jestem - podeszłam do pierwszej lepszej taksówki i wsiadłam do środka.

 

Wkurzony Howie odjechał szybko. Widać było, że uraziłam jego męskie ego. Jednak mnie to nie interesowało, bo nie znosiłam tego typa.

 

Pod denerwowana weszłam do domu i postawiłam zakupy na blacie w kuchni. Miałam jeszcze jakieś dwie godziny na przygotowanie kolacji, zanim miał wrócić Kurt. Pośpiesznie zaczęła zrzucać z siebie ciuchy. Musiałam wejść pod prysznic, by się odświeżyć i zmyć z siebie tą złość, którą zarzucił mnie Howard. Musiałam w jakiś sposób sprawdzić tego człowieka, bo coraz bardziej on mi nie pasował.

 

Wypachniona i odświeżona wkroczyłam do kuchni. Wyjęłam słoiczki z różnymi przyprawami i zaczęłam przyrządzać rybę. Szparagi były prawie już gotowe, ryba tak samo. Zbliżała się dwudziesta, a mojego mężczyzny jak nie było tak nie było. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Kurta. Jego numer nie był aktywny. Najwidoczniej musiał mu się rozładować. Kiedy godzina dwudziesta pierwsza minęła, zaczęłam się denerwować. Nigdy tak późno nie wracał do domu. Zadzwoniłam do Oscara z zapytanie czy nie ma go u niego, ale nie było i od dwóch dni nie widzieli się. Chciałam zatelefonować do Kurta rodziców, ale nie chciałam siać paniki. Postanowiłam spróbować zadzwonić jeszcze raz na jego numer, ale było to samo. Poszłam do kuchni, by napić się wody i uspokoić w jakiś sposób nerwy, wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Ucieszona pobiegłam otworzyć.

 

- Czy ty znowu zapomniałeś kluczy? - ze śmiechem otworzyłam drzwi i zdębiałam.

 

- Panna Esme Jones? - przede mną stał starszy i postawny mężczyzna w stroju policjanta. W ręku trzymał swoją odznakę.

 

- Tak.

 

- Starszy inspektor Felix Reno - nie dałam mu dokończyć.

 

- Co się stało? - czułam, że stało się coś złego.

 

- Mieszka tu Kurt Donovan?

 

- Tak. Proszę mi powiedzieć co się stało!? - zaczęłam wręcz krzyczeć.

 

- Mogę wejść do środka? - przepuściłam go, by wszedł.

 

- Coś z Kurtem?

 

- Pański narzeczony został zatrzymany pod zarzutem morderstwa - z wrażenia usiadłam na kanapie.

 

- O czym pan do mnie mówi? - nie wierzyłam w jego słow.

 

- Pan Donovan został aresztowany, kiedy przyłapaliśmy go nad zwłokami panny Miriam Mendos - serce zatrzymało mi się w raz z oddechem. W głowie mi się zakręciło i zrobiło nie dobrze - Dobrze się pani czuje?

 

- To nie prawda! To nie Kurt!

 

- Musi pani zgłosić się z samego rana na komendzie - podał mi adres na kartce, pożegnał się i wyszedł, zostawiając mnie w ogromnym szoku.

 

Nie wiedziałam co mam robić i jak tym wszystkim się zająć. Siedziałam na kanapie i płakałam. Kto mógł zabić Miriam? Pierwsza myśl to facet tej kobiet, przecież on ją bił. Mógł ją znaleźć i w czasie awantury doszło do morderstwa. Miałam już wziąć telefon do ręki, by o swoich przypuszczeniach zawiadomić pana Reno. Jednak ktoś inny wyprzedził mnie. Nieznany numer dobijał się do mnie. Odebrałam dopiero za drugim razem, kiedy ponownie zadzwonił.

 

- Słucham?

 

- Esme, twój biedny chłopak nie odzyska tak szybko wolności - męski głos śmiał się szatańsko.

 

- Kim jesteś? - wydawało mi się, że gdzieś już ten głos słyszałam.

 

- Twoją przyszłością, a Kurta demonem. Nie długo będziesz moja, moja piękna Esme.

 

- Ty wstrętny potworze - usłyszałam ponownie ten sam śmiech i dźwięk przerwanego połączenia.

 

Cholera, kim był ten człowiek? Dlaczego on niszczył nam nasze życie? Co Kurt musiał zrobić, żeby ktoś tak się mścił. Musiałam wielu rzeczy się dowiedzieć, by uratować mojego chłopaka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania