Poprzednie częściZaklinaczka -Rozdział I

Zaklinaczka -Rozdział VII

Powoli otworzyłam oczy, ktoś siedział obok mnie na skraju łóżka. Rozejrzałam się po pokoju, było to bardzo małe pomieszczenie z trzema wąskimi łóżkami, ściany zostały pokryte deskami, panował tutaj półmrok.

- Gdzie ja jestem? -zapytałam słabo. Mój głos brzmiał jakbym od wielu dni nie miała nic w ustach.

- W Lowoli -odpowiedział ponuro siedzący obok mężczyzna.

Krążyły historię, którym matki straszyły swoje dzieci, że jeśli będę nie grzeczne zostaną porwane do tej upiornej wioski. Nigdy nie dawałam wiary tym opowiastką i lekceważyłam je, a jednak znalazłam się tutaj.

- Jak się tutaj znalazłam? - odezwałam się znowu do nieznajomego.

W odpowiedzi usłyszałam potok niewyraźnych słów i mężczyzna podniósł mnie wyżej na poduszkach.

-Powinnaś się napić -oznajmił cicho i przyłożył mi kubek do ust.

Napój smakował jak herbata z miodem, którą zawsze robiła mi babcia.

- O matko! Ona żyje! -wykrzyknęła kobieta stojąca w drzwiach.

Zachłysnęłam się i herbata polała się po mojej brodzie i pomoczyła moje ubranie.

Właściwie co ja miałam na sobie?! Zdecydowanie za dużą koszulę i obszerne spodnie, rękawy i nogawki miałam podwinięte kilka razy.

- Długo z panią nie pożyje, jeśli będzie słyszeć takie odgłosy -mruknął w odpowiedzi mężczyzna.

Przeniosłam spojrzenie na kobietę. Była już starsza, miała siwe włosy upięte w niskiego koka i była lekko przy kości. Miała na sobie brązową suknię i narzucony na to gruby sweter.

- Krzysztof, przestań tak mówić, to silna dziewczyna -staruszka podeszła do łóżka i przyjrzała mi się uważnie. -Jak się czujesz, kochanie?

- Kim pani jest? -odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

-Jedyną osobą, która może ci pomóc -uśmiechnęła się tajemniczo.

- Jak to? -odruchowo odsunęłam się na drugi koniec łóżka.

Krzysztof, bo tak musiał mieć na imię owy mężczyzna uśmiechnął się lekko. Przyjrzałam mu się uważniej, miał czarne loki i niesamowicie niebieskie oczy, całość zaburzał orli nos. Nie był przystojny, ale miał w sobie to coś co przyciąga uwagę.

-Została nadana ci moc, jej odbicie jest na twoim ramieniu -tłumaczyła kobieta. -Razem z Krzysztofem tworzycie parę, niebo i ziemię. Razem możecie nas uratować, zdjąć ciążące na Lowoli przekleństwo.

-Słucham?! -prychnęłam. -To jakieś bzdury, nie wierzę w ani jedno pani słowo.

-To nie bzdury -oburzyła się staruszka. -Nigdy w życiu nikogo nie okłamałam.

Akurat, pomyślałam w duchu, teraz na pewno kłamie.

Krzysztof też spojrzał się na nią z ukosa.

-Nigdy nie celowo -broniła się naburmuszona -tylko jeśli zaistniała taka potrzeba.

- Mamy moce -odezwał się milczący do tej pory mężczyzna -każdy z porwanych ma wyryte ich odbicie na swoim ramieniu. Gabriel gromadzi nas tutaj jako swoją małą armię, przy bramach miejskich stoją strażnicy i nikogo stąd nie wypuszczają.

-Kim jest Gabriel? -zainteresowałam się. Ta opowieść była naprawdę dobra, ciekawe ilu już osobą to opowiadali.

-Tym, który nas tutaj sprowadza -odpowiedział bez zająknięcia Krzysztof -kolekcjonuje nas jak swoje obrazy. Pewnie niedługo zostaniesz do niego wezwana by mógł cię powitać i ocenić swój nowy skarb.

Fantastycznie, to już prawdziwy talent, może powinien zostać pisarzem?

Tymczasem starałam się przybrać jak najmądrzejszy wyraz twarzy i wyglądać wiarygodnie.

Jeśli wszedłeś między wrony, krakaj jak i one, prawda?

 

Następnego dnia obudziłam się wcześnie rano, natychmiast wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju.

Musiałam jak najszybciej zorientować się gdzie jestem i jak się stąd wydostać. Chwiejnie podeszłam do drzwi i przestąpiłam przez próg, znalazłam się w niewiele większej izbie. Stały tutaj dwa łóżka i mały stół, były tutaj też piec i stół z sześcioma starymi krzesłami. Na jednym z nich zasiadał starszy mężczyzna o potężnej budowie, długich siwych włosach i miłej twarzy o brązowych oczach. Staruszka krzątała się wokół niego. Kiedy mnie zauważyli zamarli i patrzyli na mnie bez słowa, uśmiechnęłam się nieśmiało.

-Siadaj, kochanie zaraz będzie śniadanie -poleciła gospodyni z uśmiechem.

Bezwiednie zajęłam jedno z krzeseł.

-Pomóc pani? -zaoferowałam się.

W odpowiedzi kobieta roześmiała się melodyjnie.

-Przywykłam do samodzielnej pracy - powiedziała stawiając chleb na stole -moi chłopcy nie często mi pomagają.

W tym momencie drzwi do domu otworzyły się i wszedł Krzysztof z innym mężczyzną.

-O, jesteście, chodźcie na śniadanie -ponagliła ich gospodyni. -Krzysztofie, powinieneś wziąć dziewczynę na spacer, nie wiem nawet jak masz na imię

-Łucja -uśmiechnęłam się zakłopotana.

-Dlaczego ja? -obruszył się mężczyzna -nie jestem jej niańką.

-Krzysztof! -krzyknęli wszyscy równocześnie.

Uśmiechnęłam się sztucznie.

- W porządku, ja...

Kobieta uciszyła mnie ruchem dłoni.

- Idziesz z nią i koniec dyskusji - ucięła sprawę. -To wciąż mój dom.

Zapanowała cisza jak makiem zasiał, w milczeniu jedliśmy posiłek. Słychać było woźnicę poganiającego konie i śpiewające ptaki.

Kwadrans później gospodyni pozbierała naczynia ze stołu, starszy mężczyzna wstał od stołu poganiając przy tym drugiego mężczyznę. Było on młodszym odbiciem Krzysztofa, te oczy, ten nos.

Pomieszczenie opustoszało i została w nim tylko nasza trójka, staruszka zajęła się .sprzątaniem po śniadaniu i udawała, że nas nie zauważa.

- A wy jeszcze tutaj ? -zagrzmiała dziesięć minut później. - Ubierajcie się i już was nie ma!

Krzysztof mruknął coś o czepliwych babach i wstał od stołu.

- Na co czekasz? -warknął na mnie. - Idziemy!

Posłusznie ruszyłam za nim, to będzie ciężki dzień, przemknęło mi przez głowę. Na dworze świeciło słońce i wiał lekki wiaterek, ptaki głośno śpiewały swoje pieśni.

Podwórko było małe a jego większą część zajmowała stodoła, po trawie spacerowały kury i kozy.

-Pospiesz się -ponaglił mnie Krzysztof.

Łaskawie przytrzymał mi furtkę.

-Masz się mnie pilnować, nie będę cię szukał, ten spacer będzie krótki, nie jestem twoją opiekunką -kontynuował -jeśli będę z kimś rozmawiał, ty milczysz, zapamiętaj.

Ponuro skinęłam głową i zrównałam z nim krok, spojrzał na mnie z góry, był ode mnie sporo wyższy.

-Musisz wyglądać jak przerażona sarna? -uśmiechnął się wrednie. -Będziesz straszyć ludzi.

Wyglądam jak przerażona sarna?! Co z niego za bufon!

Szliśmy może przez pięć minut, kiedy ktoś zaczął za nami wołać. Krzysztof zatrzymał się i odwrócił do pięknej, rudowłosej dziewczyny. Miała zielone oczy i suknię podkreślającą jej idealną figurę. Natomiast ja miałam tłuszczyk tu i ówdzie, i nie byłam tak pewna siebie, duma biła od niej na kilometr.

-Jesteś -zaszczebiotała słodko przytulając się do niego -tak długo na ciebie czekałam, a kim ona jest? -zapytała spoglądając na mnie kpiąco.

-A... -machnął ręką lekceważąco -muszę ją dzisiaj poniańczyć, nie ruszaj się stąd zaraz po ciebie wrócę -polecił mi i pociągnął piękność za rękę.

Patrzyłam z oddalającą się parą z rozdziawionymi ustami, siłą woli zmusiłam się by je zamknąć. Bezradnie rozejrzałam się po placu, były tutaj tylko kury i krowa przywiązana do płotu.

Zza zakrętu wyłoniła się para mężczyzna.

-Podobno hrabia Douwski szaleje ze złości -powiedział konspiracyjnym tonem jeden z nich.

-Zbiera ludzi na wyprawę na wioskę -dodał ciszej drugi. -Zagrabili mu kosztowności, porwali córkę i podpalili majątek, chociaż to była już ruina, wyświadczyli mu przysługę.

- Jeśli rzeczywiście tu przybędzie nie zostawi kamienia na kamieniu -dodał przerażony pierwszy.

Moje serce zabiło mocnej. Ojciec po mnie przyjedzie i mnie uratuje! Zabierze mnie z tego przeklętego miejsca!

Uśmiechnęłam się sama do siebie, wytrzymam te parę dni, wytrzymam.

Nagle poczułam się obserwowana, obiegłam plac spojrzeniem, w cieniu opustoszałego budynku stał mężczyzna spowity w ciemnozielony płaszcz, przez kaptur nie mogłam dostrzec jego twarzy. Kiedy zauważył mój wzrok ruszył w moim kierunku z nożem.

Zginę, teraz na pewno, zginę. Cofałam się aż nie natrafiłam na ścianę jednego z domów. Rzuciłam się biegiem przed siebie, nie miałam pojęcia gdzie biegnę, jak najdalej od tego mordercy. Wiedziałam, że jest tuż za mną, nie musiałam się nawet odwracać, by to sprawdzić. Wbiegłam w jedną z wąskich, obłoconych uliczek, to był błąd, byłam w ślepym zaułku. Odwróciłam się od starego płotu i czekałam na to co ma nadejść. Nastawiłam się na wszystko co najgorsze.

-Czy ty nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?! -zagrzmiał Krzysztof. -Miałaś być na placu.

Pierwszy raz w życiu ucieszyłam się na jego widok.

-Ktoś mnie gonił -wytłumaczyłam spokojnie. -Miałam czekać aż mnie zabije?

-Ktoś cię gonił? -zakpił. -A jak wyglądał?

-Miał kaptur na głowie, nie widziałam.

-Chyba ty uderzyłaś się w głowę -złapał mnie brutalnie za ramię. -Wracamy do domu.

Szarpnął mnie zmuszając bym szła obok niego, jego palce boleśnie wbijała mi się w skórę.

Mijający nas ludzie przyglądali nam się i wskazywali palcami. Wściekła uwolniłam rękę z uścisku.

-Wiem co widziałam -warknęłam. -Ten człowiek mnie gonił.

Mężczyzna wyszeptał tuż przy moim uchu.

-Nie mów tego tak głośno -polecił. - Tu nie jest bezpiecznie.

Posłusznie zamilkłam i ruszyłam za nim. Nie rozumiałam sensu jego słów , dlaczego tu nie było bezpiecznie?

Rozejrzałam się dookoła, ludzie wrócili do swoich zajęć, nikt nie zwracał na nas większej uwagi.

Nie zauważyłam, kiedy Krzysztof stanął i wpadałam na jego plecy. Przed nami stał mężczyzna w zielonym płaszczu,serce zabiło mi mocniej w piersi.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania