Zakon Poległych - rozdział 3 - Zagadka Elwood
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Khartus wraz z Okropnym wyruszyli z Newtown na koniach. Podróż ta miała na celu szkolenie kadeta w plenerze. W planach, krasnolud miał zatrzymanie się w starej wiosce – Elwood – dzień drogi na zachód od Zakonu. Do juków spakowali tylko najpotrzebniejsze przedmioty, takie jak jedzenie i picie oraz wszelkiego rodzaju broń.
Kanibal czuł podniecenie. Nigdy w swoim życiu nie miał przyjaciela, a jeśli takowego zdobył, to dzień później ów człowiek znalazł się na talerzu. Khartus nie dość, że zdobył pełne zaufanie potwora, to pomaga mu. Uczy walki, łowienia oraz używania eliksirów. Okropny był mu za to dozgonnie wdzięczny. Niestety apetyt czasem był silniejszy od woli, dlatego każdego ranka oddalał się od przyjaciela, by zapolować na człowieka. Gdy uspokajał pragnienie, wracał jak gdyby nigdy nic do mistrza i kontynuował szkolenie.
Dzisiejszego ranka było inaczej. Musiał powstrzymać zapęd do mięsa przez czas podróży. Bał się, że instynkt zdobędzie władzę i zmusi go, by zjadł krasnoluda. Wymyślił więc, że unikać będzie zapachu przyjaciela oraz jego widoku. Podczas kłusu oddalał się na znaczne odległości, a gdy karzeł galopował, mężczyzna zwalniał czym prędzej. Wiedział, że Khartus nie jest głupi i wyczuje, że coś jest nie tak, dlatego tłumaczył się nieposłusznym zachowaniem konia. Jednak po kilku godzinach wymówka traciła wiarygodność, więc udał ból głowy i poprosił towarzysza o ciszę dla spokoju.
W południe dojechali do wioski. Miejsce wyglądało na opustoszałe. Ani jednej żywej duszy, ani jednego ćwierkającego ptaka, ani jednej kropli wody… Susza. Mieszkańców gnębiła susza, choć zaprzeczała tej tezie studnia, stojąca w centralnym punkcie wsi.
Podeszli do jednego z domów i zapukali. Nikt nie odpowiedział. Khartus podszedł do pierwszej z okiennic i zaglądnął do środka. W pokoju leżała naga kobieta cała obsypana bąblami. Wyglądała jakby spała, lecz jej klatka piersiowa wcale się nie unosiła.
- Wyważ drzwi! - rozkazał Khartus. - Trzeba dostać się do środka.
Okropny zapomniawszy o głodzie, z całych sił rzucił się na nie. Stare, spróchniałe drewno natychmiast roztrzaskało się w pół, wpuszczając Łowców do środka.
Zanim kanibal zdążył się podnieść oberwał prosto w twarz z drewnianego kija i przewrócił na kawałki roztrzaskanych drzwi. Mężczyzna zamachnął się po raz kolejny, tym razem celując w tył głowy ledwo przytomnego chłopaka. Jednak Khartus był szybszy. Wydobył miecz z pochwy i jednym ruchem przeciął pałkę na pół.
Napastnik, który liczył sobie dobre pięćdziesiąt lat, zesztywniał, a pozostała część kija wypadła mu z ręki. Starzec stał jak wryty nic nie mówiąc, a krasnolud schował swój zakrzywiony miecz i pomógł wstać Okropnemu.
- Ten strój!... - wykrzyknął nagle nieznajomy. - Poznaję was! Jesteście tymi Zakonnikami, którzy pomagają ludziom, tak?
- Dokładnie – odpowiedział gniewnie kanibal, ocierając bolący nos. - Dlaczego mnie uderzyłeś?! Nie łaskaw wpierw zapytać, z czym przychodzimy?!
- Wybacz, panie, ja... bałem się o rodzinę – wyjąkał starzec.
- Nic się nie stało – wtrącił się Khartus. - Powiedz nam lepiej, co stało się z tą wsią. Dlaczego opustoszała? I czy kobieta w sąsiednim pokoju żyje oraz co jej jest?
- Już wszystko mówię. Zapraszam do środka, proszę tędy. - Weszli do pokoju, gdzie leżała sparaliżowana kobieta z bąblami na skórze. - Ona żyje, choć wcale się nie rusza. Podobnie jak reszta wsi została zakażona przez wodę – opowiadał z przejęciem. - Pochodzi ona ze studni, która ponoć została zagnieżdżona przez potwora, który tworzy zarazę. Nie pijcie wody w tym mieście, bo i wy zamienicie się w kamień.
- Nikt nie zamienił się w kamień – skomentował Okropny z arogancją.
- Nie widzisz, paniczu, że nawet nie drgnie? - Mężczyzna wskazał na ciało kobiety. - Ona żyje, wiem to! Jednak coś sprawia, że nie może się poruszyć. Pomożecie?
- Od tego tu jesteśmy – skomentował Khartus. - Chodźmy więc zobaczyć, co to za potwór. - Wstał i udał się ku wyjściu.
Gdy znajdował się na zewnątrz, dokładnie przyjrzał się studni.
- Jest zbyt wąska – powiedział do ucznia. - Może i się zmieścisz, lecz nie dasz rady walczyć. - Nachylił się nad ciemną dziurą i splunął w dół. Po chwili usłyszał cichy plusk wody i odgłos przypominający kroki w wodzie. - Trzeba go wypłoszyć. Idź, Okropny, do juków i przynieś mi…
- Khartus? - Wypowiedź przerwał mu kobiecy głos. - Khartus! To naprawdę ty! - Odwrócił się i ujrzał ciemnowłosą kobietę podążającą w jego stronę. Miała na sobie strój Łowców, a przy pasie przywiązany ogromny miecz, za który kurczowo trzymała się lewą ręką. - Jak miło cię widzieć.
- Elena? - Krasnolud rozpoznał swą dawną przyjaciółkę. - Co cię tutaj sprowadza? - Uściskał ją mocno, śmiejąc się przy tym radośnie.
- Zlecenie. Chcę pomóc tym biedakom.
- To tak jak i my. A właśnie! Przedstawiam ci mojego ucznia, Okropnego. - Wskazał ręką na chłopaka. - A to, mój drogi chłopcze, jest Elena, dawna miłość Dominikana, ta która trzymała w sercu Licho.
Komentarze (16)
Całkiem fajne wprowadzenie postaci Eleny i pomysł na zaspokajanie rządzy Okropnego. Niezdziwiłbym się, jakby w którymś momencie przejeżdżaliby przez dowolną wieś i tam mówią
"mamy dla was zlecenie"
"Jakie?"
"Kanibala zabijcie"
"Jak wygląda?"
"Tak jak wasz uczeń. Są identyczni"
Zostawiam 5.
Choć sam kiedyś wykreowałem ostrze, które wpierw kilka centymetrów w górę szło prosto, a zakończenie miało w kształcie półksiężyca. Idealny do ścinania głów :D
http://www.google.pl/search?site=webhp&tbm=isch&source=hp&ei=WDgAV86GNIqhsAGY0p_QDA&q=miecz+w+kszta%C5%82cie+ksi%C4%99%C5%BCyca&oq=&gs_l=mobile-gws-hp.1.0.41.0.0.0.1673.1.0.0.1.1.0.0.0..0.0.csbd%2Ccfro%3D1%2Csrna%3D12%2Csrs%3D20%2Cusr%3D1%2Csbdda%3D0-05...0...1..64.mobile-gws-hp..0.1.39.1.fLj0EllNyGc#imgrc=wSi3j5PwxGggPM%3A
"Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Khartus wraz z Okropnym wyruszyli z Newtown na koniach. Podróż ta miała na celu szkolenie kadeta w plenerze. W planach, krasnolud,(bez przecinka) miał zatrzymanie się w starej wiosce – Elwood – dzień drogi na zachód od Zakonu. Do juków spakowali tylko najpotrzebniejsze przedmioty, takie jak jedzenie i picie oraz wszelkiego rodzaju broń.
Kanibal czuł podniecenie. Nigdy w swoim życiu nie miał przyjaciela, a jeśli takowego zdobył, to dzień później ów człowiek znalazł się na talerzu. Khartus nie dość, że zdobył pełne zaufanie potwora, to pomaga mu. Uczy walki, łowienia oraz używania eliksirów. Okropny był mu za to dozgonnie wdzięczny. Niestety apetyt czasem był silniejszy od woli, dlatego każdego ranka oddalał się od przyjaciela, by zapolować na człowieka. Gdy uspokajał pragnienie, wracał jak gdyby nigdy nic do mistrza i kontynuował szkolenie.
Dzisiejszego ranka było inaczej. Musiał powstrzymać zapęd do mięsa przez czas podróży. Bał się, że instynkt zdobędzie władzę i zmusi go, by zjadł krasnoluda. Wymyślił więc, że unikać będzie zapachu przyjaciela oraz jego widoku. Podczas kłusu oddalał się na znaczne odległości, a gdy karzeł galopował, mężczyzna zwalniał czym prędzej. Wiedział, że Khartus nie jest głupi i wyczuje, że coś jest nie tak, dlatego tłumaczył się nieposłusznym zachowaniem konia. Jednak po kilku godzinach wymówka traciła wiarygodność, więc udał ból głowy i poprosił towarzysza o ciszę dla spokoju.
W południe dojechali do wioski. Miejsce wyglądało na opustoszałe. Ani jednej żywej duszy, ani jednego ćwierkającego ptaka, ani jednej kropli wody… Susza. Mieszkańców gnębiła susza, choć zaprzeczała tej tezie studnia, stojąca w centralnym punkcie wsi.
Podeszli do jednego z domów i zapukali. Nikt nie odpowiedział. Khartus podszedł do jednej(zmień to jakoś bo podobne wyrażenie masz dwa zdania wcześniej) z okiennic i zaglądnął do środka. W pokoju leżała naga kobieta cała obsypana bąblami. Wyglądała jakby spała, lecz jej klatka piersiowa wcale się nie podnosiła(unosiła-lepiej brzmi).
- Wyważ drzwi! - rozkazał Khartus. - Trzeba dostać się do środka.
Okropny zapomniawszy o głodzie, z całych sił rzucił się na drzwi(na nie-już napisałeś co miał wyważyć). Stare, spróchniałe drewno natychmiast roztrzaskało się w pół, wpuszczając Łowców do środka.
Zanim kanibal zdążył się podnieść oberwał prosto w twarz z drewnianego kija i przewrócił się(bez się) na kawałki roztrzaskanych drzwi. Mężczyzna zamachnął się po raz kolejny, tym razem celując w tył głowy ledwo przytomnego chłopaka. Jednak Khartus był szybszy. Wydobył miecz z pochwy i jednym ruchem przeciął pałkę na pół.
Napastnik, który liczył sobie dobre pięćdziesiąt lat, zesztywniał, a pozostała część kija wypadła mu z ręki. Starzec stał jak wryty nic nie mówiąc, a krasnolud schował swój zakrzywiony miecz i pomógł wstać Okropnemu.
- Ten strój!... - wykrzyknął nagle nieznajomy. - Poznaję was! Jesteście tymi Zakonnikami, którzy pomagają ludziom, tak?
- Dokładnie – odpowiedział gniewnie kanibal, ocierając bolący nos. - Dlaczego mnie uderzyłeś?! Nie łaskaw wpierw zapytać, z czym przychodzimy?!
- Wybacz, panie, ja... bałem się o rodzinę – wyjąkał starzec.
- Nic się nie stało – wtrącił się Khartus. - Powiedz nam lepiej, co stało się z tą wsią. Dlaczego opustoszała? I czy kobieta w sąsiednim pokoju żyje oraz co jej jest?
- Już wszystko mówię. Zapraszam do środka, proszę tędy. - Weszli do pokoju, gdzie leżała sparaliżowana kobieta z bąblami na skórze. - Ona żyje, choć wcale się nie rusza. Podobnie jak reszta wsi została zakażona przez wodę – opowiadał z przejęciem. - Pochodzi ona ze studni, która ponoć została zagnieżdżona przez potwora, który tworzy zarazę. Nie pijcie wody w tym mieście, bo i wy zamienicie się w kamień.
- Nikt nie zamienił się w kamień – skomentował Okropny z arogancją.
- Nie widzisz, paniczu, że nawet nie drgnie? - Mężczyzna wskazał na ciało kobiety. - Ona żyje, wiem to! Jednak coś sprawia, że nie może się poruszyć. Pomożecie?
- Od tego tu jesteśmy – skomentował Khartus. - Chodźmy więc zobaczyć, co to za potwór. - Wstał i udał się ku wyjściu.
Gdy znajdował się na zewnątrz, dokładnie przyjrzał się studni.
- Jest zbyt wąska – powiedział do ucznia. - Może i się zmieścisz, lecz nie dasz rady walczyć. - Nachylił się nad ciemną dziurą i splunął w dół. Po chwili usłyszał cichy plusk wody i odgłos przypominający kroki w wodzie. - Trzeba go wypłoszyć. Idź, Okropny, do juków i przynieś mi…
- Khartus? - Wypowiedź przerwał mu kobiecy głos. - Khartus! To naprawdę ty! - Odwrócił się i ujrzał ciemnowłosą kobietę podążającą w jego stronę. Miała na sobie strój Łowców, a przy pasie przywiązany ogromny miecz, za który kurczowo trzymała się lewą ręką. - Jak miło cię widzieć.
- Elena? - Krasnolud rozpoznał swą dawną przyjaciółkę. - Co cię tutaj sprowadza? - Uściskał ją mocno, śmiejąc się przy tym radośnie.
- Zlecenie. Chcę pomóc tym biedakom.
- To tak jak i my. A właśnie! Przedstawiam ci mojego ucznia, Okropnego. - Wskazał ręką na chłopaka. - A to, mój drogi chłopcze, jest Elena, dawna miłość Dominikana, ta która trzymała w sercu Licho."
Dzięki za mą postać :-D
P.S. Dalej uważam, że Brunchilda lepiej by brzmiało :D
O przedstawienie świata, a raczej jego braku, nie będę się czepiał, bo w końcu to trzeci epizod. Ale za jedno już będzie burka - brak odstępstw od normy. Świat jest typowo medieval, gdzie nowe pomysły? Gdzie arcyburze, jak u Sandersona albo magia pryzmatu, jak u Weeksa? Nowe fantasy właśnie takimi rzeczami torują sobie drogę, wspomniany Sanderson, nudziarz jakich mało, a jednak Droga Królów na LCz ma ocenę 9,33. Btw. Krótki ten rozdział, przez co nie ma mięcha.
Akcja fragmentyczna, jak to w epizodzie, ale nie ma zastrzyku emocjonalnego. Przypadek tej wsi jest raczej nudny i nie wiąże czytelnika przed ekranem. Brak jest więzi, jakichś niedopowiedzeń wzbudzających ciekawość i ostentacyjnie brak jest klimatu. Klimat nie jest dark, jak u Witchera, ani zbyt magic, jak u Weeksa. Tu po prostu coś się dzieje, raczej prosto i bez emocji.
No i dodam, że to kolejna opowiastka o jakichś tam łowcach, towarzyszach, nie do końca najemnikach, którzy jak ten Geralt, jeżdżą od wsi do wsi i mają jakieś tam questy od sołtysa(Sapkowski, coś ty narobił ze sceną fantasy...).
Ostatecznie 5.5/10
Z tym jeżdżeniem od wsi do wsi, to było tylko jednorazowo. Jeśli będziesz śledził następne rozdziały, wiedz, że moja historia będzie bardzo oryginalna. (a przynajmniej się postaram XD)
Dzięki za kom :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania