Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Zamek Pernstejn - śladami wampira Nosferatu, czyli jak zostałem czeskim nauczycielem

Wstęp

W lipcu 2014 wybrałem się do Wiednia. Nie samym jednak Wiedniem człowiek żyje. W czasie pobytu w stolicy Austrii tej perły germańskiej kultury, postanowiłem również zobaczyć kilka miejsc w jego niedalekim sąsiedztwie. Austria tak w ogóle to dość wygodny kraj do przemieszczania się z racji niewielkich rozmiarów. Dzięki Schengen, człowiek może bez zbędnych komplikacji przeskakiwać przygraniczne kraje. No i sam Wiedeń jest o tyle ciekawie położony, że nie znajduje się jak większość stolic w centrum, ale na wschodzie Austrii, prawie zaraz obok słowiańskich Czech i Słowacji.

 

Życie polega na spełnianiu marzeń. Moim ulubionym filmem wszechczasów, który pozostał w mojej pamięci na resztę życia jest 'Nosferatu' w wersji z 1979 roku. Uwielbiam muzykę Popol Vuh, klimat, grę aktorską Klausa Kinskiego, Bruno Ganza czy Isabelle Adjani, no i piękne lokalizacje, które służyły za scenerie do tej produkcji.

 

Jednym z miejsc, w którym kręcono to arcydzieło było miasto Delfy, które udawały dawny Amsterdam. O mojej przygodzie holenderskiej możecie przeczytać tutaj-

https://markdmowski.wordpress.com/2019/02/08/amsterdam-rozpusta-i-rowery/#more-1920.

 

Drugą ważną miejscówką z filmu jest zamek. Zawsze mnie nurtowało gdzie znajdowała się ta samotnia wampira, w którym mieszkał on przez 500 lat. Pamiętam gdy oglądałem 'Nosferatu' jako dzieciak chciałem mieszkać w takim fajnym miejscu, z tyloma pokojami, pustymi, wąskimi korytarzami i schodami do różnych ukrytych komnat.

 

Jeśli zapyta się ludzi o wampiry to pierwszym skojarzeniem jest Transylwania w Rumunii. Jednak zamek z filmu Herzoga mieści się zupełnie gdzie indziej, w miejscowości o uroczej nazwie Nedvedice koło Brna, w Czechach. A zamek nazywa się Pernstejn i jest perłą gotyckiej kultury na Morawach.

 

Wyjazd - Wiedeń - Brno

Metrem dotarłem z mojego hotelu na przedmieścia Wiednia, do dworca autobusowego położonego koło stadionu. Dotarcie do zamku Pernstejn nie jest takie proste i na podróż będzie składać się kilka przesiadek.

 

Najpierw muszę dotrzeć do Brna. Najwygodniejszą i jednocześnie chyba najtańszą opcją, gdy się nie ma własnego samochodu jest autokar firmy 'Student Agency'. Bilet w jedną stronę kosztuje 10 euro. Podróż trwa 90 minut. Autobus tej firmy to taki symbol państwa czeskiego. Skromnego, ale jednocześnie dobrze zorganizowanego. Nie jechałem w jakimś przepychu (i do niczego mi to niepotrzebne), ale miałem wszystko co mi było potrzebne do wygodnej podróży. W koszt biletu wliczony jest gorący napój (herbata, kawa lub pitna czekolada) a także każdy pasażer ma przed sobą mały ekranik gdzie można oglądać teledyski czy słuchać muzyki. Nawet słuchawki wypożyczają. Dostępne są też czeskie gazety. Elegancko.

 

Po drodze widoki nie są jakieś dramatyczne. Jedynym ciekawym momentem jest dawna czesko-austriacka granica. Nadal stoją budynki i widać wiatę terminalu.

 

Brno

Brno tak jak i kiedyś Praga czeska robią na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nie ma porównania z Bratysławą. Inny świat. W Czechach chodniki są równe. Tramwaje i trolejbusy (aczkolwiek to taki sam tabor jak na Słowacji) zadbane, niektóre poprzerabiane na niskopodłogowe, widziałem też jakieś nowe modele. Czesi mimo, że nie są jakimś bardzo bogatym krajem to mądrze gospodarują tymi ograniczonymi środkami, którymi dysponują.

 

Zawsze dobrze się czuje w Czechach. Czesi nie są krępujący, nie narzucają się, nie gapią nachalnie jak to ma czasem miejsce w Polsce. Nie ma tu też takiego dziadostwa jak na Słowacji, nie widać patologii. Czesi są bezpruderyjni. Można ubrać się jak się chce, byle nie na golasa. Chociaż i to jest dopuszczalne w pewnych okolicznościach. Kiedyś czytałem i oglądałem spacer Susany Spears, która przeszła nago przez czeskie miasto. Była umalowana farbkami, które udawały ubranie, ale domyśleć się nie było trudno, że te malowane jeansy to nie wyglądają na takie z tkaniny. Soki jej pewnie ciekły itd. Wiadomo facet ma pewne części ciała bardziej wyraziste, więc nago ciężej by mu było tak spacerować. Ale podsumowując każdy bez względu na płeć i ubiór może tu czuć się po prostu swobodnie.

 

Autobus z Wiednia ma końcowy koło Hotelu Grand na dworcu Zvonarka. Teraz muszę dotrzeć do głównego dworca kolejowego (hlavni nadrazi), żeby złapać pociąg do miejscowości Tisnov. Trochę nerwowo szukam tego dworca, bo wydawało mi się, że to daleko będzie. Jak powiedziała mi pilotka w autokarze dworzec mieści się niedaleko Tesco.

 

Wreszcie docieram na dworzec. Bilety kolejowe można kupić w automatach, a potem skasować. Są kasowniki na peronach, tak jak w polskich pociągach podmiejskich. Za bilet z Brna do Nedvedic z jedną przesiadką w Tisnovie zapłaciłem łącznie 56 koron czeskich.

 

Pociąg do Tisnova to nie jest jakiś wypas, przypomina designem polskie pociągi podmiejskie. Ważne, że jest czysto. A podróż nie jest długa, bo zaledwie ok. 40 minut.

 

Krajobraz się zmienia

W Tisnovie teren już nie jest nizinny. Pojawiają się charakterystyczne pagórki. Zaczynają się góry. Tutaj jest moja ostatnia przesiadka. Jadę stąd już bezpośrednio do miejscowości Nedvedice. Pociąg, którym jadę to jednowagonowa pasażerska lokomotywa spalinowa. Fajny pojazd, a widoki zza okien coraz piękniejsze. Mijam zazielenione góry oraz górskie potoki. Następnie jednowagonowy pociąg przebija się przez jakiś wąski tunel.

 

Wagnerowskim szlakiem

Nedvedice to nie tylko zamek Pernstejn. Cała wieś to taka filmowa lokalizacja. Puste ulice, drewno na opał składowane w sporych ilościach, również koło nielicznych bloków mieszkalnych. Wszystko to przecinają górskie potoczki. Ładnie tu.

 

Na początku trochę się zgubiłem i poszedłem złą drogą. Idę koło jakiejś większej magistrali. Męczą mnie mijające mnie co chwila samochody.

 

W pociągu do Niedźwiedzic jechał ze mną jakiś czeski 'ZBOWiDowiec'. Nazwałem go tak, bo pokazał konduktorce jakąś legitymację 'ZIP' i jechał za darmochę. Stary ale jary. Jak dojechał do swojej wsi to jeszcze Skodą się rozbijał po uliczkach.

 

Spotkałem go drugi raz pod cmentarzem. Jakieś kwiaty tam zostawiał. W końcu, trochę z jego pomocą idę już prawidłowo w kierunku zamku. Spytałem go tylko 'hrad tam?'. Pokiwał głową.

 

Powoli wspinając się pod górę docieram do zamku. Naprawdę można poczuć się jak Bruno Ganz w roli Jonathana Harkera. Człowiek odcina się od realnego świata i wkracza w świat bajkowy. Brakuje tylko w tle 'Rheingold Prelude' Wagnera.

 

Zamek Pernstejn - dwa dziedzińce

Zamczysko to jest dość udaną twierdzą. W ogóle w Czechach jest bardzo wiele

takich twierdz, tylko z reguły Czesi dość szybko je poddawali. Taki Terezin. Miasto-twierdza, która nigdy nie była oblegana.

 

Hrad Pernstejn położony jest na wzgórzu, otoczony murami. Na dodatek są tu aż dwa dziedzińce. A gdyby przeciwnikowi udałoby się opanować cały zamek to jeszcze można zwiać na wieżę, która stoi na uboczu.

 

Styl budowli: gotycki, czyli jak dla mnie surrealizm. Wąskie przejścia, strzeliste wieże. Coś co sprawia wrażenie budowli zbudowanej dla kogoś nieludzko chudego. W sam raz dla Nosferatu. Gotyk do tej pory kojarzył mi się z czerwoną cegłą. Pernstejn jest natomiast zbudowany z białego marmuru.

 

Nietypowe wejście na zamek

Przejechałem taki kawał z Wiednia po to, żeby nie tylko obejrzeć sobie Pernstejn

z zewnątrz, ale też wejść do 'środka wnętrza' jakby to powiedział Walaszek. Byłem świadom, że będę zmuszony zapłacić za wstęp, ale nie widzę żadnych posterunków kontrolnych. Przygotowałem się na kilka opcji: bilet normalny, miałem też kartę studencką. Ostatecznie udało mi się tam wejść...za darmo. Nikt mnie nie zatrzymał i tak sobie wszedłem do środka. Wartowniczki w kasie coś się zagadały. Tu nie taki reżim jak na górce w Oxfordzie gdzie strażniczka w stroju ludowym nie przepuściła nikomu, i to mimo tego, że wstęp tam kosztował zaledwie £1.

 

Bilet na Pernstejn (2014 rok) kosztował 90 koron. 90 koron to 15 złotych lub £3.

Olbrzymie pieniądze. Nawet w Londynie można się sensownie za to najeść i przeżyć kolejny dzień. Więc po co płacić?

 

Pierwszy etap podchodów udany. Jestem za murami. Ale to nie koniec. Wnętrze zamku jest duże, więc fajnie by go było zwiedzić z jakimś przewodnikiem. Ale nie mam biletu. Jedynym rozwiązaniem jest podczepić się pod jakąś inną wycieczkę. Schować się w tłumie. Akurat zwiedzać zamek szła jakaś grupa przedszkolaków czy takich z klas 1-3. One i tak nic nie rozumieją, no ale jest rozgardiasz, to dla mnie lepiej. Niespecjalnie znam się na dzieciach. Jak się drze to choćby miał 5 lat to jest to dla mnie niemowlak. Jak już lata bez sensu, ale się nie drze z byle powodu to przedszkolak lub podstawówka. Potem w końcu zmienia się to w coś bardziej sensownego i należy go przypisać do kategorii 'nastolatek'.

 

Idę za nimi udając kogoś w rodzaju nauczyciela czy opiekuna. Takiego pilnującego końca grupy co by dzieci się nie pogubiły i nie postrącały różnych cennych eksponatów. Momentami czułem się jak w Klossie. Nie mogłem się zdradzić ani słowem, bo znam tylko angielski, polski, trochę niemiecki i rosyjski, ale czeskiego ani trochę.

 

Przewodniczka tłumaczy coś dzieciom, nauczycielka nadzoruje i coś tam dodaje

tu i ówdzie. Z tego co zrozumiałem nie ma nic na temat Nosferatu, jedynie jakaś wg mnie mało ciekawa opowieść o czeskich królach. Powinni tu organizować jakieś 'Werner Herzog's Nosferatu tour'. O wiele bardziej fascynujące by to było.

Pokazać ludziom pokój, gdzie Kinsky wyssysał krew z Ganza, czy te różne fajne gadżety jak zegar-kukułka z czaszki, odpowiednio wyszykowaną jadalnie, czy trumny na powozie. Nawet zrobić mały pokaz co by stracha napędzić.

 

Rozpoznaje te wszystkie miejscówki z filmu - ten korytarz gdzie Nosferatu o północy szedł do Harkera, pokoiki, ten salon, bibliotekę i charakterystyczne schodki ze scen po nocy, już po ugryzieniu. Zamek ten jest pełen rożnych zakamarków, można się w nim całkiem fajnie zgubić.

 

Podobno grasuje tu jakaś Biała Dama, ale niespecjalnie mnie interesują takie tanie historyjki o duchach dla turystów. Dla każdego zamku wymyśla się takie bajeczki.

 

Bardzo się ciesze, że udało mi się zwiedzić ten zamek, i to za darmo. Dobrze, że państwo czeskie potraktowało to miejsce jako skarb narodowy. Ja dodam więcej - skarb światowy. Nie zburzyli tego jak chcą zrobić to z Mirandą w Belgii, albo nie pozostawili samopas, żeby popadało w ruinę. Dobrze też, że nie 'unormalnili' tego miejsca, nie otynkowali jakimś kolorowym, landrynkowym badziewiem i nie zrobili w tym miejscu jakiejś restauracji, hotelu dla nadzianych buców.

 

Przygodowy powrót

Wracam znów tą samą trasą - Nedvedice - Tisnov - Brno. Bilet do Brna kupiłem w kasie na dworcu niedźwiedzkim. 112 czeskich koron, czyli 4 euro.

 

I przeżyłem kolejną przygodę. Ceske Drahy - nie mam nic do zarzucenia kolejom czeskim, ale przy okazji mojego powrotu jeden z wagonów zaczął się palić. Strażacy przyjechali. Pasażerowie musieli wyskakiwać na tory i przejść ten kawałek do dworca na piechotę. No ale mieli chociaż trochę sportu. Poza tym w Polsce bardzo lubiłem chodzić po torach. W UK człowiek nie ma takich przyjemności. Tory są niedostępne dla normalnych ludzi. Chyba, że masz przy sobie 1000 czy 2000 funtów (zależnie od miejsca różne są za to opłaty), to możesz się wybiegać.

 

Autobus powrotny do Wiednia kosztował mnie ledwie 220 CZK, więc wyszło nawet taniej niż wcześniej, bo zaledwie 8 euro. Gorąco polecam 'Student Agency' mimo, że mi za to nie zapłacili. Nie zdzierają z ludzi a są bardzo profesjonalni w tym co robią. Oby nie skończyli jak OLT Express. Choć muszę przyznać, że jeśli chodzi o OLT to leciałem raz z nimi do Poznania i czułem się jakbym leciał do Dubaju.

 

Złażąc ze wzgórza zamkowego rozpadł mi się klapek, więc miałem małe 'wyzwanie' na koniec dnia. Na szczęście łazić za wiele już nie będę. Jakoś przelecę. Nauczyłem się nawet w miarę sprawnie chodzić w takiej sytuacji. Idę wolno, kulejąc. I tak od pociągu do pociągu docieram do domu, znaczy do hotelu.

 

Podsumowanie

Kolejne marzenie spełnione. Stałem tam gdzie stał Nosferatu. Szedłem jego śladami. A gdyby mnie było stać na taki zamek to bym sobie go kupił. No ale i tak jesteśmy gośćmi na tym świecie, więc ważne, żeby cieszyć się chwilą. Nic co sobie kupiliśmy w naszym życiu doczesnym nie będzie nasze na wieki. Chyba, że zmienimy się w wampira. Ale czy naprawdę warto żyć wiecznie? Myślę, że nie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania