Poprzednie częściZanim zgaśnie: Rozdział 1

Zanim zgaśnie: Rozdział 4

Dziwny poranek zastanawiał Alana. Macał dokładnie próbując ustalić zawartość.

- Co to może być ? – mruczał pod nosem.

Mając zaoszczędzony czas postanowił wrócić do boksu. W drodze do niego zauważył idącego w jego stronę żołnierza. Widać było, że przyszedł po Alana.

Mundurowy stanął na jego drodze dając znak ręką do postoju.

-Martyniuk chce was widzieć. Chciałby z wami porozmawiać.

- Kiedy – odpowiedział niepewnie.

- Zaraz – odburknął do chłopaka.

Szybko schował podarunek do torby i ruszył za żołnierzem. Co mógł mieć do niego oficer Martyniuk. Ten sam, który wytypował Alana do schronu z pośród kolejki. W najlepszym wypadku zleciłby wykonanie prozaicznego zadania, a w najgorszym urządzić godzinną reprymendę. Tylko jaki byłby powód. Przecież nic złego nie zrobił. Dokładnie wykonywał swoje obowiązki magazyniera. Zawsze zdawał raport, na jego zmianie nic nie zostało nigdy skradzione, więc co takiego ważnego miał mu do powiedzenia Martyniuk?

Gdy doszli do administracyjnej części kompleksu stanęli przed drzwiami do biura oficerskiego. Część ta nie różniła się specjalnie od mieszkalnej. Ta sama betonowa podłoga ze ścianami szarymi oraz instalacją oświetleniową w postaci prostokątnych lamp. Jedynie było tam kilka mebli niedostępnych w reszcie schronu. Biurka urzędnicze z szafkami i obrotowymi krzesłami, wyglądały niezwykle profesjonalnie. Nadawały powagi miejscu jak i swego rodzaju prestiżu. Ostatni prawdopodobnie urzędnicy pisali raporty, liczyli, uzupełniali rubryki. Ubrani w mundury, wyprostowani sprawiali wrażenie kontroli i porządku.

Drzwi od biura otworzyły się, a wychodzący technik z papierami powiedział:

- Pan następny

To zabrzmiało tak spokojnie i z wyczuciem, że aż strasznie. Musiał wiedzieć o kolejnym wezwanym, pomyślał Alan stając w progu. Zamknął za sobą drzwi po czym stanął prawie na baczność przed biurkiem oficera.

- Usiądź – powiedział spokojnym głosem.

To nie był już ten sam człowiek jakiego zapamiętał. Wzorowy żołnierz WP gotowy do walki za kraj i prowadzenia go dalej po wojnie zmienił się z czasem w wyniszczonego, nieogolonego oraz posępnego żołdaka. Nie pokazywał tego publicznie, dusił w sobie depresję wspomagając się ostatnimi zapasami tytoniu i lokalnymi wyrobami alkocholowymi. Rdzewiał z każdym rokiem. Przez dłuższy czas Alan szukał przyczyny jego stanu próbując nawet porozmawiać. Jednakże zawsze rozmowa była zawsze bagatelizował sprawę wokół swojego zdrowia psychicznego.

- Chyba wiesz czemu cię wezwałem ?

Alan tylko milczał bacznie patrząc na oficera.

- Chodzi o twoją decyzję. – westchnął

- Skąd pan wie ?

Martyniuk widząc zdziwienie na twarzy chłopaka, odsunął szufladę biurka i wyjął z niej nieoznakowaną butelkę i dwa blaszane kubki.

- Takich rzeczy nie ukryjesz. W końcu twoje zapasy najlepiej o tym świadczą. – mówiąc to wskazał na torbę po czym odkręcił butelkę i napełnił kubki tajemniczym specyfikiem o mocnym zapachu. Zaraz po nalaniu opróżnił swój kubek, a następnie znowu zwrócił się do Alana:

-Ja wiem, że jesteś młody. Masz marzenia, ale po chuja chcesz opuścić schron ?

- Nie chodzi mi o opuszczenie, a raczej podróż…

- Pójdziesz i co… Co zrobisz potem. Idziesz do miasta to cię nie przyjmą lub wypierdolą w podskokach na ziomp. Same mendy i bandyty tam. A może kurwa wieś ! Gdzie kurwa nikt się nie zapuszcza. Co ty Cejrowski jakiś kurwa ?

Spokojna rozmowa zaczęła z czasem przechodzić w krzyk.

- Mam już plan, spokojnie. Poza tym nie mam zamiaru ryzykować. Chcę tylko czegoś nowego spróbować. Udowodnić sobie, że mogę chodzić dalej. – mówił starając się powstrzymać przed podobnym krzykiem swego rozmówcy.

Nastała cisza w konwersacji. Nikt nie chciał się bardziej dołożyć do powstania kłótni, która nie była zamierzona. Nie mieli siły ani chęci strzępić języka na darmo. Tak naprawdę chłopak kłamał, nie maił żadnego planu ani tym bardziej chęci życia. Mimo wszystko ciągnął dalej grę aktorską i pozorów by zakamuflować swoje intencję wobec życia.

- Po prostu chodzi mi o twoje dobro. Tutaj masz wszystko pewne. Racje, schronienie, a nawet mógłbyś mieć jakąś pannę. Wstąpiłbyś do wojska oficjalnie i miał życie ustawione. Z twoimi podróżami nic nie wiadomo, mało opłacalne i niebezpieczne. Chcesz przeczesywać jakieś rupiecie ?

- Jak wspominałem chcę spróbować czegoś nowego. Czy to taki grzech, że nudzi mnie codzienność w schronie ? Chciałbym rozwinąć horyzonty i zobaczyć trochę więcej.

- Ech… Choćbym ci groził to i tak znalazłbyś sposób na te swoje podróże. Kurwa… - westchnął zrezygnowany już Martyniuk

- Zawsze mogę wrócić – powiedział Alan na uspokojenie. Choć i tak nie miał najmniejszego zamiaru wracać.

Starając się pokazać dobre wrażenie wypił napój. Piecząca ciecz przeszła przez gardło lądując w żołądku powodując kaszlnięcie. Mimo swojego wieku Alan nigdy nie był przyzwyczajony do spożywania trunków wysokoprocentowych. Sam tego nie lubił, a organizm utwierdzał w tym. Widząc, że chłopak jest napojony, a sam mundurowy spełnił swój obowiązek przekazania rozsądku pozwolił mu odejść. Na nowo napełnił wcześniej opróżnione naczynie mówiąc cicho:

- Jeśli łba nie stracisz – po czym wypił zawartość

Dość nie wesołe pożegnanie było już za chłopakiem. Teraz musiał pożegnać się na nowo ze swoją matko, teraz zastępczą, ale jednak matką.

***

Ich wzrok spotkał się po wypowiedzianych słowach chłopaka. Spotkały się tylko z pytaniem Katarzyny.

- Czemu tak bardzo chcesz ?

- Sama doskonale wiesz.

- Ale to nie powód do takich decyzji. Przecież i tak wychodzisz na zewnątrz.

- To nawet nie wychodzenie, to puszczanie na smyczy. Chodzę tylko do Biedry i tyle. – burknął niezadowolony

- Zdajesz sobie sprawę w jakich czasach żyjemy ? Każdy dzień przeżyty to cud. Wszędzie czai się zagrożenie. Nic nie jest pewne…

- To ma być argument ! Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że życie w tej konserwie też jest niepewne. Nie wiesz czy następnego ranka wojskowi nie zapukają by zabrać na służbę. Czy nie każą ci oddać dobytku, albo okażesz się zdrajcą lub pasożytem w ich oczach. Kiedy każdy z tego pieprzonego schronu wątpi w twoje przekonania i marzenia jak mam chcieć tu być. Tobie łatwo jest mówić…

Doktorowa wzięła głęboki oddech po czym zmieniła ton.

- Więc nadal to masz… Ja nie wątpię w twoje marzenia. Chcesz wyrwać się i zdobyć szczęście i wewnętrzny spokój, to normalne. Wcale mi nie łatwo mówić, jesteś moim synem, stałeś się nim. Nie chcę cię stracić, po prostu się o ciebie boję.

Alan złapał głowę rękoma kładąc łokcie na biurku przy którym siedział. Nie lubił, gdy ktoś się o niego martwi i stawia go w sytuacji krzywdzącej bliskie mu osoby.

- Proszę, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Jesteś dla mnie ważna mamo, ale nie mogę cię wiecznie okłamywać, że wszystko jest dobrze. Bo nie jest. Zrozum, to jedyne wyjście dla mnie. Nie chcę tu dłużej wegetować. Chcę choć trochę poczuć , że żyję. A tu co mnie niby czeka, to samo co przed zagładą. Wtedy też wszystko tak samo wyglądało.

Matka widząc smutek na twarzy syna zmieniający się w łzy bezradności na policzkach, położyła rękę na jego barkach. Przytuliła go, dwudziesto-dwuletniego chłopaka nie pierwszy raz w takiej sytuacji. To już któryś raz z kolei kiedy wylewa z siebie gorycz tego przeklętego miejsca. Niby mu nic nie brakowało, miał co jeść, gdzie spać, czym się myć, a nawet co czytać. Życie się jakoś toczyło dalej. Gdyby tylko umiał się dostosować. O tak, był kompletnym młodzikiem w sztuce dostosowywania się i wchodzeniu innym w dupę. Nie lubił tego i nie umiał, przez co wiele razy miał problemy. A w Scyzorze dopasowanie to rzecz święta. W Momocie wejścia do obiektu wszyscy musieli podpisać umowny pakt z państwem polskim. Otóż państwo zapewnia czy skazuje na przetrwanie, a w zamian ludzie muszą odbudować cywilizację. Niezły Deal, przecież kto by nie chciał przeżyć i być odnowicielem III RP? Zapisując się na kartach historii jak Kazimierz Wielki. Zastali Polskę wymarłą, a zostawili…

No właśnie, zostawili na pastwę ludzi. Kiedy wielcy przywódcy podjęli decyzję bez zmartwień o konsekwencje albo je naginając o rozpoczęciu zabawy zwanej wojną. Zabawili się i uciekli, chyba? Jedna rzecz pozostaje jednak pewna, Alan był właśnie jednym z tych, których cierpiał za decyzje innych ludzi podobnych do rodziców wybierających szkołę swoim dzieciom, dyktując im dalszą przyszłość. Nieodpowiedzialni rodzice bez pytania własnych dzieci skazali ludzkość z województwa Świętokszyskiego na tą jakże dziwną egzystencje.

Katarzyna przypomniała sobie o wybrykach Alana przed laty. Może i nie była psychiatrą czy psychologiem, ale i bez tego dało się stwierdzić jedno. Chłopak miał depresję w stadium rozwoju. Zaczęło się to od omijania jedzenia, o nie wyryło na niej podejrzeń. Ciężko było się dziwić takiej postawie po stracie wszystkiego. W wieku 19 lat nakryła go w toalecie jak trzymał wycelowany w swoją prawą skroń pistolet. Wtedy wszystko stało się dla niej jasne. Dzięki szybkiej interwencji doktorowej, która natychmiast wyrwała mu broń zupełnie jakby nie stawiał oporu. Dał ją sobie odebrać. Od tego czasu obserwuje Alana by w miarę możliwości móc poprawić jego kondycje psychiczną. Po części odniosła niewielki sukces, ale fakt pozostawał faktem. Alan chciał odejść z tego nowego świata, lecz nie potrafił tego sam zrobić w prosty sposób. Po tym jak zobaczył jej wzrok, pełen przerażenia, smutku i złości na cały wszechświat. Typowej matki czującej nienawiść do rzeczywistości, z którą nie mogła się pogodzić. Zupełnie jak on sam. Pewnie stąd wywodził się ten hamulec. Przynajmniej tak chciał wierzyć.

Roniąc w ciszy już ostatnią łzę przy matce otarł twarz i powiedział:

- Wolę umrzeć spełniając marzenia niż gnić przez lata tutaj pośród tych pustaków i czekając na humorki Martyniuka. – mówiąc to wdała się pewna ironia. Śmierć w trakcie spełniania się była jak zakup w supermarkecie „dwa w cenie jednego”.

- Wiem, zauważyłam to, ale nie sądziłam, że tak się rozwinie. Myślałam szczerze, że jest to tylko próba zwrócenia na siebie uwagi. A tu proszę… - westchnęła z lekkim uśmiechem pocieszenia i zrozumienia jakie wynikało z posiadanej wiedzy o sytuacji. Sama na jego miejscu zrobiłaby pewnie to samo. Jednak była na miejscu obserwatorki i nie umiała mu zabronić.

Początkowa sprzeczka zmieniła się w kłótnię by na końcu zaowocować w ciepłą, serdeczną lekko szczęśliwą rozmowę. Zawsze tak ze sobą rozmawiali co czyniło ich relacje niezwykle bliską. Najchętniej zostaliby jeszcze przez kilka godzin ze sobą rozmawiając, lecz Katarzynie zaczynał się dyżur w szpitalu. Musiała iść do swoich pacjentów, którzy potrzebowali jej nieco bardziej niż Alan. Rozumiał to i cieszył się, że ich ostatnia rozmowa tak się kończy. Pożegnali się ze sobą pogodzeni z rzeczywistością, życząc sobie nawzajem powodzenia. Zostawszy sam chłopak zaczął się przygotowywać. Jego ciekawość kazała mu sprawdzić pakunek od handlarza. Teraz miał idealną okazję do sprawdzenia jej. Położył na biurku i skoncentrował na nią światło lampki. Nabrało to wręcz magicznego momentu. Delikatnie rozwiązał chustę powoli odsłaniając zawartość by nie psuć atmosfery. Przedmioty były ułożone w kupkę przypominającą piramidę. Na jej szczycie były dwa magazynki do jego broni. Pod nimi był kompas i mapa Kielc z zaznaczonymi punktami i legendą. Praktyczne rzeczy, o których zapomniał. Dwie baterie do latarki mające niewielkie zastosowanie, gdyż nie miał Alan ochoty odwiedzać ciemnych zaułków. Wisienką na torcie była broń na dole, stanowiąca podstawę paczki. Był to pistolet, który był dla Alana obcy. Cały czarny, ze średnią lufą. Nie wyglądał na używany co dodawało mu do wartości. O dziwo miał załadowany magazynek. Zaskoczony chciał sprawdzić stan magazynku, wyjął go i nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. W magazynku zamiast sześciu czy dziewięciu pocisków był tylko jeden/ W głowie zaczęło krążyć pytania związane z pociskiem.

- Czemu tylko jeden? – zapytał sam siebie po czym zrozumiał dlaczego. Było to zabezpieczenie czy raczej ratunek przed długą i bolesną agonią.

Następne częściZanim zgaśnie: Rozdział 5

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania