Zapomniane Królestwo Rozdział I - Polowanie

Renna uciekała, tylko to już jej pozostało Gałęzie drzew chlastały ją po twarzy a krzewy czepiały się ubrania jak na złość próbując ją spowolnić i ułatwić zadanie prześladowcom. Jej włosy dawno wyrwały się z kucyka i szalały niczym czarna burza wokół jej twarzy. Łowcy dopadli i zabili pozostałych członków ich grupy była tego pewna pozostała już tylko ona. Wszystkie te ofiary na darmo nie udało im się nawet ich spowolnić.

 

Odłączyli się od uciekinierów w nadziei że dadzą radę kupić reszcie trochę czasu, choć wydawało się to beznadziejne z powodu dysproporcji sił. Ich dziewiątka pozostała w tyle by przygotować zasadzkę na ścigające ich siły łowców. Tylko tylu wśród dwóch setek uciekinierów było wprawnych w wojaczce . Dobrze się przygotowali i ukryli się w gęstym lesie. Czterech elfich łuczników na drzewach, wliczając ją miało razić wroga z daleka i zdjąć jak najwięcej przeciwników, cztery krasnoludy z samotnym orkiem mieli zaatakować z boku narobić jak najwięcej zamieszania i dać dyla wraz z resztą w las odciągając pościg w innym kierunku niż reszta uciekinierów. Mieli uciekać tak długa jak dali by radę a potem się rozdzielić w nadziei że może któremuś z nich uda się uciec.

 

Kiedy ich prześladowcy pojawili się na trakcie, uświadomiła sobie dwie rzeczy. Łowcy mieli tylko trzy dziesiątki ludzi co na dwieście osób mogło być za mało by pojmać wszystkich. Jednak zaraz upomniała się w duchu. Iluż to zbrojnych potrzeba by spacyfikować dwie setki wieśniaków niziołków, elfów i osiadłych krasnoludów, którzy nigdy nie mieli broni w ręku. Zdecydowanie złą wiadomością było natomiast to że ich prześladowcy należeli do sił Teokracji Artuna a nie jednej z wielu band łowców niewolników i bandytów . Na świecie zapewne nie było nikogo kto bardziej pogardzał lub nienawidził nieludzi. Gdy ich zobaczyła zaczęła się obawiać czy ci rzeźnicy w ogóle przybyli po niewolników czy po prostu na kolejne pogromy nieludzi. Odkąd siły Teokracji pobiły królewskie wojska, Marchie graniczne zaroiły się od łowców nieludzi i sił Teokracji. Całe rejony kraju zostały obrócone w zgliszcza. Wyludnione wsie i miasta straszyły podróżnych pustymi domami i oknami, jeśli jakieś się ostały nie spalone do gołej ziemi. Dawniej ludny i tolerancyjny kraj na przestrzenni jednego sezonu zmienił się w zdziczałe miejsce skąd nieludzie musieli albo uciekać albo trafiali w najlepszym razie na targ niewolników.

 

Jeźdźcy zbliżali się w szybkim tempie musieli złapać już trop ich grupy ponieważ zmierzali dokładnie w kierunku uciekinierów, co było bardzo złym znakiem. Renna czekała na sygnał ich tymczasowego dowódcy. Postarzałego krasnoluda Brigga który jako jedyny z nich miał jakiekolwiek doświadczenie na wojnie. Renna jak i inni niecierpliwili się i bali tamci zbliżali się coraz bardziej. Nie tylko jej pewnie przebiegały teraz myśli że tamci w każdej chwili ich wykryją. Z każdą sekunda widział ich coraz dokładniej. Wojenne konie tak różne od zwykłych wiejskich habet jak wiejska chałupa różniła się od dworku szlachcica. Ciężkie zbroje i kolczugi zapewniające doskonałą ochronę w przeciwieństwie do ich skórzanych kaftanów lub nawet zwykłych tunik tak jak jej. Najgorsze były jednak kawalerskie kusze i wielkie miecze, wydawały się tylko czekać by utoczyć krwi nieludzi. Jej grupa miał tylko kilka siekier i łuków myśliwskich dobrych na polowanie ale stanowczo za słabych na wojnę. Gdzieś w połowie grupy dostrzegła też kilka zakapturzonych postaci. Ciężko przełknęła, jeśli to byli kapłani to nawet szybka śmierć będzie łaską dla uciekinierów, w przeciwieństwie co ci sadyści Artuna byli by w stanie wymyślić. Jednak czas na wątpliwości się skończył, kontem oka Renna złowiła ruch za którym zaraz nastąpił krasnoludzki okrzyk wojenny.

 

- Na pohybel Teokrackim skurwielom !! Za mną chłopcy!!- Krzyczał na całe gardło Brigg, wybiegając z zarośli przy drodze z resztą jego grupy. Renna jak i inni wypuściła swoją strzałę. Przez krótką chwilę triumfowała, gdyż jej cel, zwalił się z siodła ze strzałą sterczącą z gardła. Była to jednak krótka chwila tryumfu. Zanim krasnoludy dotarły do nieprzyjaciół, otoczyła ich migotliwa bariera i następne strzały jak i wojownicy odbili się od niej nie czyniąc żadnych szkód wrogom.

 

Rennę ogarnęło przerażenie. To nie byli kapłani , to byli magowie inkwizycji. Dosłownie zamurowało ją ze strachu jej ręka zamarła w pół ruchu sięgając po kolejną strzałę. Nie mieli żadnych szans wszyscy byli zgubieni, jej grupa oraz uciekinierowie i jej młodsza siostra wśród nich. W chwili gdy to sobie uświadomiła na drodze rozległy się nieludzkie krzyki i wycie. Chwilę wcześniej jeden z magów podniósł rękę i wyszeptał kilka słów. Natychmiast też ich zdezorientowana grupa która zaatakował kolumnę pieszo stanęła w płomieniach. Krasnoludy i ork biegali w kółko starając się ugasić magiczny ogień który trawił ich ubrania skórę i włosy bez skutku tego ognia nie ugaszą nawet gdyby wskoczyli do rzeki. Nagle Terin elf który zasadził się na drzewie pobliżu krzyknął

 

– Wszyscy w nogi, rozdzielić się i w las!- Po czym zeskoczył z gałęzi drzewa na którym siedział. Za nim skoczyła Renna i reszta. W ten sposób zaczęła się jej gehenna wykańczającego biegu i strachu.

 

Biegła cały czas na początku z innymi , potem zaczęli się rozdzielać, by mieć jak największe szanse. Cały ich plan nie wypalił Teokraci posłali za nimi tylko kilku lekko zbrojnych jeźdźców a sami ruszyli dalej w kierunku uciekinierów i ich rodzin.

 

Renna biegła od godzinny i była już wykończona fizycznie i psychicznie. Cały czas w głowie słyszała krzyki palonych. Najbardziej jednak zamartwiła się co też stanie się z jej młodszą siostrą Telią kiedy uciekinierów dopadnie pościg. Jeśli tu zginie nie będzie mieć szansy by jej pomóc. Na razie nie było śladu pościgu co dobrze jej wróżyło im więcej dystansu zrobi tym ma większe szanse.

 

Musi żyć, musi walczyć choć szanse są małe. Cały czas powtarzała w głowię tą mantrę, gdy pokonywała następny gęsty zagon krzewów wyszła na brzeg rzeki. Zataczając się ze zmęczenia łapała wielkie hausty powietrza, przetarła oczy gdyż pot utrudniał jej widzenie. Trochę na lewo od niej znajdował się stary porzucony most i zarośnięta droga prowadząca na północ. Gdy tam spojrzała, ujrzała górujące nad okolicą wzniesienie i zamek na jego szczycie Przez chwile gdy łapała oddech i wycierał pot z twarzy zastanawiała się czyj to zamek znajduje się na tym totalnym odludzi w środku lasu.

 

Ona i jej siostra pochodziły z nadbrzeżnych równin,. W ogóle nie znała okolicznych terenów ani lasów. Nie znała miejscowej szlachty ani posiadaczy ziemskich. Wiedziała jedynie że uciekali w góry do krasnoludów i ich kamiennych fortec które były w tych czasach jedyną nadzieją na bezpieczeństwo. Pomyślała jednak że nie ma czasu debatować, musi być w ruchu i zaczęła biec po dawnej drodze w kierunku zamku. Nadzieja że jakiś szlachcic ulituje się i pomoże obdartej elfce uciekającej przed Teokracją była minimalna ale wciąż lepsza niż pewna śmierć. Może uda się jej ukryć w zabudowaniach albo, nawet ukraść konia. Każdy plan choćby i mało realny był lepszy od bezczynności.

 

 

***

 

 

Łowca Kenneth miał paskudny dzień. Z nieba lał się letni żar a on z resztą chłopaków dosłownie pływał we własnym pocie pod zbroją. Otarł rękawem spocone czoło i przeczesał szpakowate włosy. Godzinę wcześniej nieludzie których ścigali postanowili zastawić na nich pułapkę. Beczka śmiechu kilku myśliwych elfów i mieszczuchów krasnoludów. Gdyby nie to że udało im się trafić członka jego drużyny Rumpla, który jechał obok niego i pechowo dostał wieśniacką strzałą w gardło, cała ta zasadzka była by śmiechu warta.

 

Inkwizytor Rallon, natychmiast otoczył ich tarczą tak że nie ponieśli większych strat. Natomiast dopiero inkwizytor dopiero dał pokaz mocy kiedy upiekł te krasnale i orka jak wieprzaki. Zaraz potem jednak elfy które ich ostrzelały dały dyla w las.

 

Dowódca zaś jak zwykle jemu i jego pomniejszonej teraz drużynie rozkazał uganiać się za tymi zwierzętami po lesie. Inne drużyny zawsze dostawały najłatwiejszą robotę, albo najbardziej intratną. Oni tym razem mieli tylko pozbyć się ostrouchych, nie będzie żadnych prowizji za sprzedanych niewolników. Ponadto zadanie było bardzo trudne bo Rumpel był ich tropicielem. Gdyby nie medalion który otrzymał od inkwizytorów, mógł sobie nie poradzić ze złapaniem wszystkich zbiegów, po tym jak się rozdzielili.

 

Skośnouchych było na szczęście tylko kilku, większości już się pozbyli. Pierwszego dopadli od razu na początku pościgu i naszpikowali bełtami nawet nie zsiadając z koni i nie zwalniając pościgu za kolejnym. Drugi nastręczył im drobnych problemów. Musieli go mianowicie znaleźć wśród korony drzewa na które zdążył się wdrapać . Na szczęście Szczur trafił go już drugim strzałem i skośnouch spadł na zimie jak worek kartofli zabawnie zaliczając po drodze wszystkie większe gałęzie. Trzeci natomiast zmarnował im mnóstwo czasu, dzięki temu że zajmowali się poprzednikami ten miał czas złapać dystansu od nich i porządnie się ukryć. Skurwysyn znalazł dobrą kryjówkę i Kenneth musiał użyć medalionu by go znaleźć w tej gęstwinie

 

Medaliony pościgowe były cudownym wynalazkiem Teokrackich kapłanów, potrafiły po wypowiedzeniu odpowiedniego polecenia wskazać w którym kierunku znajdował się najbliższy nieludź bądź ich grupa. Wystarczyło spuścić krwisty klejnot na łańcuszku wypowiedzieć polecenie a ten wyprężał się i wskazywał kierunek, nie trzeba być nawet magiem żeby działało. Im więcej łańcuszka wyprężyło się z klejnotem tym odległość był większa. Może nie były one najbardziej precyzyjnymi narzędziami na świecie. Jak pokazała zasadzka z rana ale to dlatego że grupa która ich zaatakował znajdowała się zapewne w prostej linii z tą grupą którą ścigali od dwóch dni. Jedyny problem polegał że potrzeba było robić dłuższe przerwy między kolejnymi użyciami medalionu.

 

Dlatego mimo że uciekiniera znaleźli bardzo szybko, teraz czekali bezczynnie aż medalion się ponownie aktywuje. Jego ludzie zaczynali się już niecierpliwić, marnowali tu tylko czas. Wcześniej mieli przynajmniej rozrywkę torturując zbiega ale ten wyzionął ducha już jakiś czas temu. Jeśli reszta oddziału dopadnie uchodźców bez nich, może ich ominąć dzielenia łupów, tego zaś należało uniknąć jak najszybciej uwijając się tutaj. Poza tym chciał popatrzeć co też inkwizytorzy przygotują dla tych nieludzi z pomocą swojej magi jak już ich złapią. Na szczęście medalion po chwili znów zalśnił zielonkawym blaskiem, znak że przedmiot gotowy był do kolejnego użycia.

 

Kenneth myślami był już przy ostatnim uciekinierze i wypowiadał wyuczone zaklęcia do medalionu by wskazać kolejny cel. Po chwili krwawy kryształ wystrzelił wskazując północ północny zachód od ich pozycji i pokazując że cel oddalił się już dość znacznie. Czyli stracili tu więcej czasu niż myślał co było strasznie irytujące. Krzyknął na swoich ludzi by dosiedli koni i bez zwłoki ruszyli za ostatnim ostrouchym.

 

 

***

 

 

Renna była w kropce nie wiedział co robić. W miarę jak podążała porzuconym traktem na północ co jakimś czasie między drzewami prześwitywało wzniesienie z zamkiem, nabierając wielkości znak że jest coraz bliżej. Wkrótce też spomiędzy drzew zaczęły migać jej mury podzamcza twierdzy, słychać też było rzekę i to większą niż ta która przekroczyła. Wciąż jej jednak coś tu nie grało. Kto wybudował zamek w środku lasu? W okolicy nie było pól uprawnych ani wsi i folwarków tylko puszcza i nie używki nie było w tej okolicy nic wartego uwagi by to zdobyć czy też bronić za pomocą potężnej twierdzy.

 

Zwłaszcza tak potężnej jak ta przed nią. Podzamcze otaczały solidne wały obronne zbudowane z wielkich bloków szarego kamienia z dwoma wieżami o błękitnych dachach i drewnianymi krużgankami Pośrodku znajdowała się potężna wieża obronna mająca bronić dostępu do dziedzińca obecnie z szeroko otwartymi wrotami które wcale nie zachęcały do wejścia. Mimo że został jej jeszcze spory kawałek drogi do przebycia zamek główny już teraz wydawał się potężną budowlą. Zbudowany był na planie kwadratu z czterema wieżami o błękitnych dachach. Musiał mieć co najmniej piętnaście metrów wysokości a mimo to wydawał się niski w porównaniu do potężnej baszty która znajdowała się na samym szczycie wzniesienia i z tego co było widać była połączona z zamkiem głównym drewnianym mostem. Im bliżej była tym miał gorsze przeczucia. Jej zmysły i instynkt ostrzegały ją przed czymś. Nie miała jednak czasu ani opcji, była wykończona ucieczką. Płuca i mięśnie pracowały już zbyt długo i odmawiały już współpracy. Nie miała luksusu by zatrzymać się i w spokoju przemyśleć całą sytuację. Każda zwłoka była ryzykowna. Nie widziała prześladowców od czasu zasadzki tylko raz w oddali słyszała jakieś krzyki które szybko się urwały i w jej umyśle zaczęła kiełkować nadzieja że ich zgubiła. Może da radę ukryć się w twierdzy i zastanowić się jak pomóc swojej siostrze i znajomym uciekinierom. W końcu większość ludzi z tej okolicy była przychylna uciekinierom a Teokratów traktowała jak zarazę.

 

Gdy była już blisko dziwnego zamku, wreszcie poskładała brakujące elementy układanki. Teraz rozumiała dlaczego zbliżając się nie słyszała gwaru ani nie widziała dymu z ognisk i pieców charakterystycznych dla ludnego miejsca. Zamek był opuszczony jak wiele innych które minęli w swojej ucieczce znad wybrzeża. Dała się na początku zwieść dobrym stanem w jakim znajdowały się mury głównego zamczyska oraz że z wierz wciąż powiewały chorągwie władcy tego miejsca. Jednakże teraz znajdując się już kilka metrów od murów była w stanie dostrzec że mury podzamcza są już kiepskim stanie.

 

Wyglądało na to że ludzie opuścili to miejsce już jakiś czas temu. Dawniej zamek zapewne opasała fosa, która pobierała wodę z rzeki płynącej wzdłuż zachodniego muru. Teraz była już totalnie wyschnięta i zarośnięta leśnymi krzakami. To miejsce zostało opuszczone ale nie z powodu ostatniej wojny. Mieszkańcy wynieśli się zapewne całe lata temu. Tylko bogowie mogli wiedzieć jak dawno.

 

Przechodząc po starym spróchniałym moście zwodzonym trochę się bała że może w każdej chwili nie wytrzymać jej ciężaru i zapadnie się w zbutwiałym drewnie po pas. Z każdym jej krokiem rósł w niej niepokój. Coś z tym miejscem było stanowczo nie w porządku i nie chodziło tylko o to że zamczysko jest opuszczone Rennie wydawało się że brama to ogromna paszcza która tylko czeka by ją połknąć

 

Przekraczając ją wszystkie jej włoski na karku stanęły dęba a instynkt który wykorzystywała podczas polować zaczął bić na alarm. Coś w tym miejscu było nie tak. Czuła to przez skórę. Mimo to kroczyła dalej.

 

teraz, tu i ówdzie królowała

 

W środku wszystkie budynki zostały nadgryzione przez czas. Puste okna i drzwi ziały mrokiem. Niektóre budynki były zapewne kiedyś kolorowo pomalowane teraz, tu i ówdzie królowała szarość. Wszystkie dachy wybudowano z błękitnej dachówki, co ją nieco zdziwiło gdyż nie był to tani materiał. Teraz jednak dachy miały dziury a wiele zapadło się do środka. Co jednak dziwne im bliżej ostrego wzniesienia na którym stał główny stołb, zapewne siedziba dawnego władcy okolicy, zabudowa wydawała się w lepszym stanie niż ta bliżej murów. Co jeszcze dziwniejsze sam zamek, a raczej ta część którą widziała tu z dołu wydawał się nie nadgryziony przez ząb czasu. Gdy tylko powiał lekki wiatr dostrzegła też że na wieżach wciąż powiewają błękitne proporce z czerwonym bykiem w środku.

 

Coś tu było bardzo nie w porządku jak na jej rozum. Przedzamcze i budynki gospodarcze wyglądały na opuszczone dawno temu ale sam zamek jak by go ktoś opuścił dopiero niedawno. Ponadto jej niepokój wzrastał z każda chwilą odkąd przekroczyła bramę i wcale nie malał choć powinien. Już miał się zacząć wycofywać by uspokoić umysł i nerwy oraz podjąć decyzje na spokojnie. Kiedy w oddali za sobą usłyszała stukot podków konia. Nie, nie jednego tylko kilku. Renna najpierw zaklęła a zaraz potem zbladła. Tak zaniepokoiło ją te tajemnicze zamczysko że prawie całkiem zapomniała że na plecach siedzi jej pościg Teokracji.

 

Przeklinając teraz swoją zwłokę ruszyła swoje zmęczone ciało i zaczęła biec w głąb podzamcza by poszukać jakiejś dobrej kryjówki. Renna miał przed sobą tylko kilka opcji. Uciec z powrotem do lasu z marnymi szansami na sukces albo ukryć się gdzieś w zamczysku i spróbować wymanewrować ścigających lub ich przeczekać. Istniała też mała szansa że podczas gdy jej prześladowcy będą badać ruiny, ona znajdzie jakąś szansę by się im wymknąć i ponownie spróbować uciec w puszczę, może nawet uda jej się ukraś im konia, jeśli zostawili by tylko jednego strażnika do pilnowania, miała by szansę zabić go z łuku, co znacznie by zwiększyło jej szanse. Plan niezbyt realny zważywszy na jej umiejętności walki ale jedyny jaki mogła na szybko wymyślić. Miała tylko dwie strzały i nóż więc w starciu z więcej niż jednym Teokratą nie mała by najmniejszej szansy, jeden na jeden taka szansa istniała, w końcu to jej strzała powaliła tamtego Teokratę więc raz już dzisiaj wygrała.

 

Zresztą rozmyślając tak straciła szansę na inne działania teraz nie mogła już też uciec z powrotem do lasu bo hałas podków stał się już bardzo wyraźny. Zastanawiała się też jak dobrych tropicieli mają ścigający ją łowcy. Podczas ostatniego roku pokazali że potrafią wykrywać nieludzi jakby mieli jakiś szósty zmysł. Do niedawna Renna nie wierzyła w te historie uznając że inni wyolbrzymiają wroga we własnych umysłach z powodu strachu. Jednakże dziś nie była już taka pewna, uciekała im przez gęstą puszczę co najmniej przez dwie godziny a sama wychowana w lesie powinna dać radę zgubić pościg. Mimo to tamci wciąż siedzieli jej na ogonie jakby byli prowadzeni po sznurku.

 

 

***

 

 

Kenneth nie wiedział co o tym myśleć. Najpierw natknęli się na kamienny most nad rzeczką i porzuconą drogę. Potem dojrzeli ten przeklęty zamek w oddali i zaczął się obawiać że trafili na ziemie jakiegoś szlachetki i bogowie wiedzą czy miejscowy szlachcic nie kazał by ich pognać batami ze swojej ziemi. Gdyby to główna grupa z magami inkwizytorami zapukała do jego drzwi spawa była by prostsza. Inkwizytorzy powołali by się na traktat pokojowy który dawał im wolną rękę w Środkowych Marchiach. Kenneth jednak nie miał za sobą potęgi Inkwizytorium. Co prawda miał oficjalne papiery że został najęty przez Teokrację w celu ścigania zbiegów, heretyków, przestępców i odszczepieńców, czyli każdego nieludzia w tym kraju. Wątpił jednak czy szlachcic coś by sobie z tego zrobił i w co najlepszym razie pocałował by klamkę a może i dostał kopa na zachętę by się wynieść bo miejscowi ich nie znosili.

 

Mimo to poganiał konia do przodu, gdzie jego oczom ukazały się jeszcze bardziej zagadkowe rzeczy. Bliżej widać było że mury były w kiepskim stanie a fosa sucha i zarośnięta chwastami i krzewami. To ci dopiero, opuszczone zamczysko w środku Czarnego lasu. To dopiero zagwozdka. Kenneth wychował się co prawda w Teokracji ale przez lata jako łowca zjeździł Środkowe Marchie wzdłuż i wszerz i nigdy nie słyszał o porzuconym zamku w tych okolicach zwłaszcza tak dużym.

 

Nagle naszła go jednak myśl by spytać Hensla który wychował się w tych Marchiach. Gdy się odwrócił jednak by go wypytać zauważył że jego najpewniejszy człowiek potężny wojownik jest blady . Hensel nigdy nie okazywał strachu. Coś tu bardzo nie grało zwłaszcza że krwawy amulet zaczął wibrować wraz ze zbliżaniem się do murów zamczyska. Co też nigdy wcześniej się nie zdarzyło.

 

-Hensel stary dobrze się czujesz?- zapytał zwracają konia w jego stronę. Jednak bez żadnej reakcji ze strony wojownika.

 

-Hensel stary co ci jest?- spróbował ponownie podjeżdżając bliżej tym razem wywołując reakcję Hensla który potrząsnął głową wracając myślami z głębokiego zamyślenia.

 

-Wynośmy się stąd szefie i to zaraz- odparł zapytany. Co jeszcze bardziej go zmartwiło

 

-Stary wiesz co to za miejsce czy nie? - zapytał twardo

 

-Szefie nie wiem ale lepiej stąd znikajmy- odparł zapytany po czym kontynuował-Szefie nie będę kłamał to zamczysko wzbudza we mnie strach mimo że jest letni dzień i świeci słońce mnie po plecach chodzą ciarki i czuję się jak by coś złego czekało przed nami- zakończył i spojrzał już w miarę spokojny na Kennetha, jakby wypowiedzenie swych lęków miało pozytywny wpływ na niego.

 

Tyr też nie wydawał się zbyt chętny i tylko nadrabiał zaciętą miną. Szczur za to patrzył tylko zdziwiony bo Henselt miał z nich zawsze najtwardsze nerwy.

 

Kenneth zmartwił się na poważnie. Często korzystał z instynktu Hensla. W ich robocie instynkt był równie ważny co doświadczenie a Hensel miał najlepszy instynkt z nich wszystkich. Jeśli twierdził że coś złego czeka przed nimi to Kenneth był bardzo skłonny przyznać mu rację, sam też czuł się niepewnie w tym miejscu.

 

Ponadto odkładając na bok wszystkie te straszne historie i legendy o opuszczonych zamkach, opowieści często nie myliły się w jednym. Magiczne pułapki. Te cholerstwa potrafiły przetrwać całe wieki czekając na nieostrożną ofiarę która wejdzie w zasięg ich działania. Zapewniając jej najczęściej straszną i wcale nie szybką śmierć. Może właśnie to powodowało że medalion wariował a oni czuli się niepewnie w tym miejscu. Wątpił też by dawni mieszkańcy dezaktywowali pułapki kiedy opuszczali to miejsce, i mimo że opuszczone zamczysko wcale nie musiało być bezpieczne dla postronnych.

 

Nie mógł jednak nie wykonać zadania. Jeśli by nawet zwrócili inkwizytorzy domagali by się raportu czy udało im się dopaść wszystkich uciekinierów a potrafili oni czytać w człowieku jak w otwartej księdze. Kenneth zadrżał na myśl że mógł nawet rozważać próbę okłamania inkwizytora, za mniej ludzie ginęli na stosach Teokracji. Nie ta opcja nie wchodziła w rachubę. Będą musieli zbadać te ruiny zachowując ostrożność zwłaszcza w środku gdzie mogło być parę pułapek nawet niemagiczne były przecież śmiertelnie niebezpieczne.

 

-Idziemy. Ty Tyr i ty Szczurze za mną Hensel ty będziesz pilnował koni i bramy na wypadek gdyby uciekinier próbował nas obejść i wrócić do lasu. -podjął decyzję- Chłopcy wypełnimy zadanie co do joty, dopadniemy ostatniego spiczastouszego i zameldujemy inkwizytorom o tym miejscu. Kto wie jeśli ta informacja się przyda może otrzymamy jakąś nagrodę. W końcu Teokracja chce zająć cały ten kraj a to zamczysko wcale nie jest w złym stanie idealnie będzie nadawało się na bazę operacyjną.

 

 

***

 

 

Ukrywając się na strychu budynku który pełnił kiedyś zapewne role kuźni, Renna dowiedziała się dlaczego od początku była praktycznie bez szans. Przez dziurę która dawnej zapewne mieściła ołowiane szybki okna usłyszała rozmowę jej prześladowców którzy zastanawiali się gdzie zacząć poszukiwania

 

-Szefie co się dzieje z medalionem? Już dawno powinien wskazać gdzie chowa się ostatni zbieg.-dobiegł ledwo słyszalny męski głos który odebrał jej właściwie wszelką nadzieję na ucieczkę

 

-Sam nie wiem Tyr Wygląda na to że im bliżej głównego części zamku, tym medalion bardziej szaleje. Kto wie co to powoduje.-odparł drugi zakłopotany głos

 

-Więc co teraz zrobimy szefuniu bez medalionu możemy biegać po tym zamczysku cały dzień a do zmroku nie zostało już tak wiele czasu. Po ciemku nasze szanse znacznie zmaleją.- dodał trzeci najsłabszy głos po którym nastąpiła chwila przerwy gdy dowódca szukał jakiegoś rozwiązania

 

-Dobra chłopaki cofniemy się do bramy, medalion nie wariował tam tak bardzo. Namierzymy jego kryjówkę i wtedy go osaczymy.- Po chwili Renna usłyszała też oddalające się kroki prześladowców dzięki czemu mogła na chwilę odetchnąć

 

Ogarnęła ją czarna rozpacz Teokraci mieli medalion który wskazywał miejsce jej ukrycia. To była straszna wiadomość nie tylko dla niej ale dla wszystkich nieludzi w kraju. Wyjaśniało to dlaczego ich oddziały bardzo rzadko wpadały w pułapki zastawiane przez elfy czy krasnoludy. Zawsze też bez problemu odnajdywali obozy uchodźców i uciekinierów. I nic w tym dziwnego skoro mieli magię która sprawiała że było to dziecinie łatwe.

 

Zamek. Renna uczepiła się ostatniej nadziei jaka jej pozostała. Ich dowódce mówił że główna część zamku położona na skale zakłócała działanie ich medalionu. Może gdyby ukryła się w tamtym budynku tamci nie byli by w stanie jej odnaleźć. Mimo że Teokraci cofali się do bramy, z budynku w którym się znajdowała na schody prowadzące do głównej części zamku było jakieś czterdzieści metrów otwartego dziedzińca i schody bez żadnej osłony. Miała sekundy na decyzję jeśli miała spróbować prześlizgnąć się to tylko teraz gdy tamci wracali do bramy odwróceni do niej plecami.

 

Renna szybko zrzuciła swoje buty. Gdyby spróbowała biegu w podbitych butach po kamiennym dziedzińcu wydały by ją już pierwsze kroki. Nie kłopotała się ze schodzeniem na parter tylko od razu zwiesiła się z parapet i starając się wylądować jak najciszej na ziemi, ruszyła w kierunku kamiennych schodów. Renna próbowała dokonać niemożliwego poruszać się jak najszybciej i jak najciszej. Nie zważała na kamienie i inne odłamki po prostu zagryzła z bólu zęby i parła naprzód nie zwalniając ani na chwilę. Bez przerwy też nerwowo zerkała przez ramię za odchodzącymi Teokratami. Znajdowali się już całkiem blisko bramy a ona dopiero dotarła do podnóża schodów, czekała ją jeszcze długa wędrówka na górę.

 

Wspinała się na górę jak szybko tylko mogła pokonując po dwa trzy stopnie naraz, obtarła sobie nawet dłonie, którymi wspomagała się by wspinać się jak najszybciej. Nie martwiła już się tak bardzo o hałas po tym jak nabrała już dystansu. Przed nią wznosił się już potężny budynek główny twierdzy. Co ciekawe w porównaniu do podzamcza i murów sam budynek był zachowany w idealnym stanie.

 

W wąskich oknach wciąż były szyby i ramy, ściany wyglądały na nieruszone zębem czasu a błękitne dachy wciąż miały cały repertuar dachówek. Z bocznych wieżyczek wciąż zwisały czarne sztandary z czerwoną głową byka . Renna nigdy nie słyszała o takim herbie, ale nie była też zbyt światową osobą i znała tylko szlachtę z jej rejonów królestwa. W duchu bardziej przejmowała się tym by drzwi nie były zamknięte oraz żeby miała dość siły by je otworzyć zanim Teokraci ją zauważą.

 

Właśnie wtedy gdy była już tylko kilka metrów od wejścia wydarzyła się katastrofa. Renna potknęła się na jednej z poluzowanych kamiennych płyt. Najgorsze jednak było to że część płyty pękła i zaczęła się staczać po schodach na sam dół robiąc przy tym mnóstwo hałasu który niósł się echem po opustoszałym zamczysku.

 

Renna zamarła z przerażenia mimo że była już daleko od prześladowców nie było szansy by tamci nie usłyszeli. Poszukała wzrokiem bramy wejściowej. Byli tam! Stali teraz we czterech dokładnie przed bramą niczym słupy soli tak zaskoczeni tym co się stało że nie zareagowali od razu i patrzyli dokładnie na nią. Popatrzyli na siebie bez słowa przez jak się jej wydawało cała wieczność, ale jej prześladowcy otrząsnęli się z tego stuporu pierwsi. Najstarszy z nich z posiwiałymi już włosami krzyknął coś do swoich ludzi i ruszył biegiem w kierunku schodów, za nim podążyła trójka jego ludzi, nawet ten który wcześniej pewniej pilnował uwiązanych koni.

 

Na ten widok Renna w końcu opanowała szok i paraliżujący ją strach i ruszyła z całych sił w kierunku szczytu. Z oczu buchnęły jej łzy i ściekały po jej twarzy. Jednocześnie przeklinała bogów za okrutny żart losu, w chwili gdy już wydawało jej się że zdoła dotrzeć do celu niezauważona,

 

Gdy dotarła na szczyt schodów wciąż miała dużą przewagę nad pościgiem ale w przeciwieństwie do nich Renna była zmęczona. Ona cały czas uciekała na piechotę a jej prześladowcy ścigali ją konno. Gdy dopadła do drzwi zamku przeżyła kolejny moment paniki, gdy nie dała rady otworzyć drzwi. Mimo że pchała z całej siły na jedno ze skrzydeł, te nie drgnęło nawet o milimetr. Z wściekłości zaczęła tłuc w nie pięściami aż do krwi i wyzywać je od najgorszych i kiedy już pogodziła się z porażką usłyszała głośne kliknięcie. Wtedy też w drzwiach pokazała się mała szczelinka nadziei.

 

Nagle jednak coś z ogromną prędkością minęło jej głowę i wbiło się w drzwi na wysokości jej oczu. Bełt z kuszy miną ją dosłownie o milimetry, tak blisko że aż wzburzył jej włosy z boku głowy. Rzuciła wzrokiem za siebie i ujrzała że jeden z teokratów zatrzymał się na środku placu by spróbować ustrzelić ją z kuszy i właśnie ponownie ładował broń. Pozostali dobiegali już do schodów. Renna nie zwlekała bardziej i naparła ramieniem na jedne skrzydło by poszerzyć szczelinę i wślizgnąć się do środka. Używając całej dostępnej jej siły i determinacji udało jej się poszerzyć szczelinę. Musiała jednak porzucić łuk i kołczan by prześlizgnąć swoje szczupłe ciało w małym otworze. Zrobiła to w ostatniej chwili gdyż dosłownie sekundę później w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa, wbił się kolejny bełt.

 

Słyszała też już miarowe kroki żołnierzy wspinających się po schodach, nie mogła więc zwlekać. Jednak w chwili gdy odwróciła się do wnętrza sali stanęła w oko w oko z potężnym posągiem orczego wojownika w pełnej zbroi co ją tak wystraszyło ze o mało się nie rzuciła do tyłu. Mimo że nie miała czasu do stracenia Renna rozejrzała się po wnętrzu. Sala do której trafiła musiała być główną oficjalną salą audiencyjną zamku. Była to potężna komnata, długa na jakieś trzydzieści metrów i szeroka na dziesięć o wysokim białym sklepieniu. Wzdłuż ścian po bokach biegł rząd białych marmurowych kolumn sięgających sufitu z pięknymi liściastymi zdobieniami na całej długości. Światło do sali wpadało przez trzy potężne okrągłe witraże na końcu sali. Rzucając różnokolorową mozaikę światła na kolumny i na posągi. Cała sala była nimi wypełniona. Było ich tutaj kilka dziesiątek. W różnych konfiguracjach i kształtach. Były tam posągi orczych i nie tylko, wojowników jak ten na którego o mało nie wpadła. Z lewej kilku krasnoludów którzy wyglądali jak by toczyli ożywioną dyskusję. Dalej były elfy ludzie i inne gatunki i mieszanki w najróżniejszych pozach ubraniach i momentach życia. Na samym końcu na potężnym tronie w kształcie rozłożystego dębu znajdowała się posąg potężnej istoty. Nie było widać jej twarzy skrywającej się pod kamiennym kapturem, jednak z samej postury można było wnioskować że posąg nie przedstawia człowieka, był po prostu zbyt duży jak na zwykłego człowieka.

 

Gdyby miała czas mogłaby się zastanawiać co tu robi tyle kamiennych posągów. Kto je zrobił kiedy i dlaczego teraz jednak, Renna wymijała je jeden po drugim rozpaczliwie szukając kolejnych drzwi które prowadziły by zapewne do komnat dla służby. Renna planowała się przez nie wydostać ponownie na zewnątrz. Gdyż o ile pamiętała w kuchniach i innych pomieszczeniach dla służby zwykle znajdowały się boczne wyjścia, dla wnoszenia towarów i wynoszenia odpadków. Potem musi zdobyć konia gdyż na piechotę nigdy im nie ucieknie. Wcześniejszy plan ukrycia spalił na panewce gdyż nie ma czasu by poszukać dobrej kryjówki Na zewnątrz mogła spróbować obejść swoich prześladowców bokiem i ukraść im konie, gdyż o ile się orientowała było ich tylko czterech i w pościg za nią ruszyli wszyscy nie zostawiając na straży nikogo. Patrząc też w prawdzie w oczy to była jej jedyna realna szansa.

 

Udało jej się co prawda dostrzec otwarte drzwi na końcu sali po prawej stronie w przeciwieństwie do schodów z lewej prowadzących zapewne na wyższe piętra zamku. Niestety tu jej szczęście się skończyło. W momencie kiedy mijała tron z zakapturzonym posągiem nadleciał bełt i trafił ją w prawe udo. Upadła na posąg z krzykiem łapiąc się za zranioną nogę. Była skończona. Opierając się na kolanach posągu i roniąc łzy z bólu i strachu jednocześnie, spojrzała za siebie.

 

Przy wejściu do sali stał jej pościg. Wszyscy ciężko oddychali po szybkim sprincie i wspinaczce po schodach ale zdążyli ją dopaść zanim zniknęła we wnętrzu zamczyska. Najmniejszy z nich o szczurzej podłużnej twarzy, uśmiechał się teraz z radości. To on trafił ją w nogę niszcząc jej wszelkie nadzieje. Gdy mu się przypatrywała zabierał się właśnie do przeładowania kuszy zapewne by dobić ja kolejnym strzałem. Został jednak zatrzymany przez drugiego Teokratę o szpakowatych włosach zapewne dowódcę, który w prawym ręku trzymał jej kołczan i łuk. Z jego twarzy wykrzywiał wyraz furii i nie trzeba było jasnowidza by wiedzieć ze była ona wymierzoną w jej osobę. Renna zadrżała ze strachu gdy teokrata zrobił pierwszy powolny krok w jej stronę. Po głowie przebiegało jej coraz więcej nieciekawych scenariuszy. Teokrata był czymś strasznie wkurwiony i nie chodziło pewnie tylko o to że musiał ją ścigać tak długo. Z każdym jego krokiem wzrastał jej strach. To że tu zginie było pewne jak to ze po nocy nadchodzi dzień. Pytanie które ją przerażało brzmiało tylko jak bolesna śmiercią zginie.

 

 

***

 

 

Kenneth w ogóle nie miał zamiaru badać tej części zamku. Wydawała się nie splądrowana a w środku jak się przekonali, pełna była dziwnych posągów ludzi i nieludzi. W głębi ducha bał się że to inni którzy weszli do środka i zostali przemienieni w kamień przez jakieś zaklęci albo kto wie potwora który obrał sobie to miejsce za siedlisko. Ponadto czuł się jak by ktoś lub coś ich obserwowało. Wciąż też obawiał się że uruchomia jakąś pułapkę. Na razie mieli szczęście w tej materii i choć zżerała go ciekawość co kryje się głębiej w zamku, za nic nie zaryzykuje swoim karkiem by ją zaspokoić. Ponieważ o ile podzamcze i dziedziniec wyglądały na opuszczone już dawno temu to ta część zamku wyglądała na nienaruszoną, a z nią zapewne wszystkie zabezpieczenia jakie ją chroniły. Gdyby były tu magiczne pułapki wyjaśniało by to dlaczego jego amulet tak wariował w tym zamku.

 

Teraz jednak Kennath skupił się na swoim gniewie, tak wielkim że ledwo panował nad sobą. Mieli szczęście że uciekinierka, drobna czarnowłosa elfka, narobiła tyle hałasu, inaczej mogli stracić mnóstwo czasu na dalsze przeszukiwanie zamczyska. Wielu nie uwierzyło by że istota tak śliczna i drobna potrafi przysporzyć tyle kłopotów. On jednak znał elfy, wiedział że pod ich nieludzką urodą kryją się istoty równie zdradzieckie i sprytne jak ludzie. Kenneth nienawidził ich wszystkich, wyniosłych elfów, złośliwych gnomów czy zarozumiałych krasnali i całej reszty tej hałastry. Wszyscy oni dzięki Artunowi, nauczą się że ich miejsce jest poniżej ludzi, prawdziwych władców i zdobywców tego świata. Artun wskazał im światło i drogę jaką mają kroczyć, a oni odpłacili mu wierną i żarliwą wiarą.

 

Jednak ta drobna elfka przed nim zabiła jego towarzysza. To z tego łuku i od takiej czerwonej strzały zginął jeden z jego ludzi. Ta mała dziwka zabiła go zdradziecko z ukrycia, bo nikt nigdy nie nauczył jej gdzie jej miejsce. On jednak ma zamiar to zrobić, zanim wydusi z niej całe życie, pokaże tej małej kurwie że Teokracja i boski Artun nie będą tolerować podnoszenia ręki na ludzi. Biskup generał Keret dowodzący działaniami pacyfikującymi w Środkowych Marchiach dobrze to kiedyś podsumował. „Musimy nauczyć tych brudnych nieludzi że ręka podniesiona na człowieka natychmiast zostanie odcięta”

 

Dlatego tez powstrzymał Szczura przed dobiciem jej. Była by to zbyt wielka łaska na jaką ta morderczyni zasłużyła. Teraz zaś rozkoszował się jej strachem który rósł z każdym jego krokiem. Znalazł swoją zwierzynę, o reszcie zamelduje się inkwizytorom i oni mogą zająć się tym dziwnym zamkiem i posągami. On mógł się teraz rozkoszować swoją małą brudną zemstą. Specjalnie też się nie spieszył by potęgować strach swojej ofiary by miała jak najwięcej czasu by myśleć o tym co też on może dla niej szykować poza śmiercią. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zgwałcić jej albo pozwolić na to chłopakom w końcu gwałt to największe upokorzenie jakie można uczynić tym zadzierającym nosa elfim kurwom. Odrzucił jednak ten pomysł bo nie mieli aż tyle wolnego czasu by się porządnie zabawić, załatwi to szybko ale najboleśniej jak tylko może. W końcu stanął przed swoją ofiarą w lekkim rozkroku górując nad jej siedzącą drobną figurą jak gryf nad ofiarą.

 

 

***

 

 

Renna była prawie nieprzytomna ze strachu. Tamci nie dobili jej od razu, więc na pewno mają w zanadrzu dla niej los gorszy niż śmierć. Ich dowódca specjalnie nie śpieszył się idąc przez salę i mijając po drodze kolejne posągi i mimo że wiedział iż robi to by spotęgować jej strach, nie mogła nic z tym zrobić. Tamten w końcu stanął przed nią i całkowicie górując nad jej postacią. Przez chwilę mierzył ją wściekłym wzrokiem, zanim odezwał się we wspólnym z silnym południowym akcentem.

 

- Czy zdajesz sobie sprawę z tego ile kłopotów mnie kosztowałaś elfia suko-rozpoczął tamten- Wiesz że człowiek którego zabiłaś miał żonę i małą córeczkę parszywy nieludziu, jak myślisz kto będzie musiał powiedzieć żonie że jej mąż zginął -wysyczał z wściekłością, na co Renna pobladła jeszcze bardziej.

 

Tamten wiedział że to ona wypuściła jedyną śmiertelną strzałę podczas całej tej nieudanej zasadzki przy drodze. Przeklęła teraz to że jej strzały miały charakterystyczne czerwone lotki, dawniej wydawało jej się to śliczne ale teraz wygląda na to że drogo za to zapłaci.

 

Renna jak i inni w trakcie ucieczki nie raz trafiła na powieszone storturowane zwłoki nieludzi którzy stawiali opór wojskom Teokracji lub wstąpili do oddziałów partyzantki. Teraz poranna chwila tryumfu miała ją kosztować zapewne całe morzu bólu i upokorzenia i drżała na samą myśl o tym co tamten jej uczyni zanim wyświadczy jej łaskę śmierci. Tymczasem jej milczenie wydawało się tylko bardziej denerwować tego Teokratę.

 

-Milczysz nieludziu, dobra jesteś tylko walcząc z ukrycia co? Jak każdy z twoich pieprzonych pobratymców. Stając twarzą w twarz każdy z was nieludzi zamienia się w pieprzonego tchórza. Nie mogłaś wraz z innymi grzecznie powędrować do niewoli a kto wie może grzała byś teraz łożę jakiemuś szlachcicowi a nie zdychała na tym zadupiu wraz z innymi.. - rzucił tamten z pogardą i mimo strachu który towarzyszył jej przez całe ostatnie tygodnie Renna poczuła także gniew. Mimo że nie zdawała sobie z tego sprawy ale ten towarzyszył jej od dawna, pozostawał tylko dobrze ukryty pod strachem o siebie i siostrę. Kumulował się w niej przez cały ten czas gdy uciekały przed rejzami Teokratów. Kiedy ukrywały się w opuszczonych budynkach bez jedzenia i ciepła ogniska. Gdy mijała kolejne ciała nieszczęśników zabitych często ot tak dla kaprysu. Teraz pierwszy raz od dawna to gniew wziął w niej pierwszeństwo nad strachem. W końcu ile można bez przerwy żyć w strachu, o to co zjedzą dzisiaj czy znajdą ich jutro, czy w ogóle będzie jakieś jutro. Poza tym była już martwa nic co powie zrobi tego nie zmieni tamten ją zabije najpewniej jak najboleśniej, więc i tak nie mogła zrobić nic gorszego. Dlatego rzuciła z całą pogardą jaką była w stanie w sobie zebrać i starając się by jej głos nie drżał za bardzo od strachu

 

-Nikt go tu nie prosił ani ciebie ani żadnego z was Teokrackich skurwysynów – tamten gdy usłyszał zniewagę aż pobladł z wściekłości. Dla niego była zapewne śmieciem, nikim a miała jeszcze czelność pyskować zamiast błagać go o litość szybkiej śmierci.

 

-Taka z ciebie zajadła suka. Zobaczymy za kilka minut jak z tobą skończę czy wciąż będziesz taka harda- wysyczał i Renna chciała kazać mu iść się pierdolić ale zanim z jej gardła wydobyły się jakieś słowa, oberwała kopniakiem z całej siły w żebra i zamiast słów z jej gardła wydobył się okrzyk bólu. Za nim poleciał kolejny i kolejny szarpiąc jej drobną figurą jak szmacianą lalka. Przez cały ten czas starała się tylko chronić rękami zranioną nogę i głowę. Tamten zaś przeklinał i kopał dalej, i gdy już myślała że nigdy nie skończy, tamten przerwał atak tak samo nagle jak go rozpoczął. Wcale nie po to by dać jej chwilę wytchnienia a ponieważ zmęczył się wysiłkiem włożonym w kopaniem jej. Po twarzy spływały mu już grube krople potu i ciężko oddychał.

 

Cały jej prawy bok był teraz jednym wielkim węzłem bólu. Bolała ją głowa w którą oberwała kilka razy. Ręce którymi starała się zasłonić choć trochę przed nadciągającymi ciosami. Tamten chyba złamał jej żebra ponieważ teraz przy każdym oddechu cały bok aż płonął z bólu. Teokrata trafił tez kilka razy w jej ranną nogę wyrywając jej z gardła okrzyki bólu i powodując tylko więcej szkód i upływu krwi. Która przebarwiła już całą górną nogawkę jej spodni i dłonie którymi starała się zasłonić ranę.

 

W czasie gdy tamten zajęty był kopaniem, do kamiennego tronu podeszli pozostali Teokraci. Renna korzystając z chwili przerwy w ataku przyjrzała się pozostałym oprawcom. Nie wyróżniali się jakość szczególnie na tle swojej rasy. Ten z prawej był największym z nich z postury i cały czas nerwowo rozglądał się po tajemniczych posągach, całkowicie ignorując widowisko przed nim i w jego postawie widać było że mu się tu nie podoba. Ten w środku nie wyróżniał się niczym szczególnym a jego twarz pozostała nieruchoma i całkowicie bez emocji, tak jak by to był najzwyklejszy dzień a jego szef nie próbował właśnie skatować drobnej elfki na jego oczach. Najgorzej jednak z oczu patrzyło ostatniemu najmniejszemu z nich, wyzierała z nich tylko satysfakcja i zadowolenie, gdyby mógł sam chętnie zajął by miejsce swojego szefa, by też się trochę zabawić z ofiarą.

 

Nie miała więcej czasu by się im przyglądać, gdyż jej oprawca uspokoił już oddech i widać było że albo wróci zaraz do katowania albo rozpocznie coś jeszcze gorszego

 

-No i co suko. Jak ci się podobało- rozpoczął tamten z krótkimi przerwami na łapanie oddechu, nie był już młodzieniaszkiem a przez ostatnie miesiące zmuszał organizm do wielkiego wysiłku dzień po dniu.

 

- Mnie się podobało ale nie mamy zbyt wiele czasu na zabawę. Widzisz śpieszy nam się by dorwać twoich pobratymców. Dlatego też powoli zaczniemy kończyć zabawę tutaj- rzucił sięgając prawą ręką za plecy i wyciągając za paska toporek na widok którego Renna wtuliła się jeszcze bardziej w nogi posągu o który opierała się teraz całym lewym bokiem. Tamten widząc jej reakcję zaśmiał się i rzucił

 

-Nie bój się malutka nie kończymy tu jeszcze. Myślę że zabawę zaczniemy od palców twojej prawej dłoni. Tych samych które trzymały strzałę za pomocą której zabiłaś Rumpla. -zakończył z sadystycznym uśmiechem.

 

Jeśli to możliwe Renna zbladła jeszcze bardziej i zaczęła się trząść z przerażenia. Nie dość że zginie to ten bydlak ma zamiar ciąć ją kawałek po kawałku zanim wyzionie ducha albo się wykrwawi. Renna próbowała opierając się na kolanach posągu wstać ale tamten posłał ją na ziemie jednym celnym ciosem otwartej dłoni w twarz. Tak że rozpłaszczyła się na brzuchu u jego stup następnie przyklęknął opierając swoje kolana na jej plecach i mocno przyduszając ją do marmurowej posadzki, tak że ledwie mogła oddychać i wywołując kolejne fale bólu w obitym boku. Następnie chwycił jej rękę i mimo że starała się walczyć z całych sił, bez problemu ułożył jej okrwawioną dłoń na kolanach posągu, by ułatwić sobie zadanie.

 

-Jakieś ostatnie słowa dziwko zanim zmniejszę trochę liczbę tych ślicznych paluszków? - zapytał z drwiną tamten

 

-Błagam nie nie rób tego.. prosszę ja nie keh keh przepraszam- krzyczała i płakała jednocześnie głos jej tak drżał że ledwo można ją było zrozumieć.

 

-No na to czekałem, elfka która wreszcie nauczyła się gdzie jej miejsce. -rzucił tamten z pełną satysfakcją w głosie-Jednak za późno, myślę że zacznę od kciuka

 

Zakończył sadystycznie i wziął zamach. Dla reny następne chwile wydarzyły się jak by w zwolnionym tempie. Widziała powoli opadający niechybnie toporek. Na jego ostrzu odbijały się refleksy światła. Przed oczami przeleciały jej wspomnienia rodziny domu i siostry której już nigdy nie zobaczy. W duchu miała tylko nadzieję że Telia przeżyje nawet jeśli zostanie niewolnicą, będzie przynajmniej żyła. Renna zamknęła oczy i zacisnęła powieki i wargi w oczekiwaniu na nieuchronny ból. Czekała i czekała ale nic się nie wydarzyło. Usłyszała za to jak ktoś nad nią gwałtownie wciąga powietrze i zdała sobie wtedy sprawę że jej dłoń nie opiera się już wcale na kamieniu, tylko pod palcami czuje najzwyklejszą tkaninę i ciepłotę ciała. W chwili gdy otworzyła oczy jej świat zmienił się na zawsze, choć jeszcze o tym nie wiedziała.

 

 

***

 

 

Kharas obudził się nagle, ledwo pamiętając co się stało. Ostatnie co pamiętał to bitwa magiczna jaką toczył z Ludzką Najwyższą Kapitułą Magów i jej odpowiednikiem wśród elfów. Bitwa była najcięższą jaką stoczył w swoim życiu ale dzięki odległości na jaką wrogowie musieli rzucać zaklęcia i faktowi że to on był w defensywie, wygrywał. Wtedy jednak wrogowie użyli swojego asa w rękawie, różdżki arcymaga Windwelda i zdobyli zdecydowaną przewagę w mocy. Co prawda musiało to całkowicie wyczerpać artefakt ale marne to pocieszenie po przegranej. Tamci rzucili potężne zaklęcie petryfikacji i zmienili jego jak i wszystkich w okolicy w kamień. Mimo to jemu i pozostałym udało się jakoś zabezpieczyć, bo jak widać wciąż żył.

 

Znajdował się w swojej sali tronowej, to był nie podważalnie plus, wszędzie dookoła znajdował się jego dwór zamieniony w kamienne posągi niedobrze ale chyba nie nieodwracalne. Między nimi znajdowali się obcy nieznani mu ludzie w nieznanych barwach niedobrze, najgorsze było jednak to że jeden z nich unosił właśnie topór by odrąbać mu nogę, bardzo niedobrze. Czując zagrożenie Kharas zareagował instynktownie, nie odwołując się wcale do magi. Jego lewa ręka wystrzeliła do przodu i złapała w swoją większą dłoń rękę napastnika ściskając boleśnie aż tamtemu zachrzęściły kości. Nie młody już napastnik zareagował okrzykiem bardziej strachu niż rzeczywistego bólu i wybałuszył na niego oczy. Kharas korzystając z totalnego osłupienie ludzi złapał tamtego za klapy i wstał ze swojego zdobionego tronu, wyprostowując się na swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, dosłownie górując nad niższymi ludźmi. Wciąż trzymając tamtego pod gardłem i za uzbrojoną dłoń, przysunął go do kaptura który skrywał jego twarz i zapytał swoim głębokim głosem

 

-Kim do cholery jesteście ? I co do diabła robisz w moim zamku żałosny człowieku ? Kto was nasłał ?

 

Nie uzyskał jednak odpowiedzi gdyż tamten gdy tylko lepiej przyjrzał się jego twarzy, cały pobladł i jeśli to możliwe jeszcze bardziej wybałuszył oczy. Nie rozumiał takiej reakcji obcego, co prawda mroczni byli dość rzadkim widokiem i nikt nie darzył ich zbytnią sympatią. Nie byli jednak tak rzadko spotykani by wywołać aż takie zaskoczenie. Rzucił też okiem na pozostałą trójkę która wciąż stała z otwartymi ze zdziwienia gębami jak słupy soli, na razie nie wykazywali agresywnych zamiarów. Rozejrzał się po wielkiej sali i tak jak przypuszczał cały dwór był zamieniony w kamień. Spojrzał też w dół gdy kątem oka wyłapał jakiś ruch. U jego stóp leżała jakaś pobita i ranna elfia dziewka która teraz odczołgiwała się powoli jak najdalej on niego. Co tu się do demonów działo. Kim ona była? Kim są ci ludzie?. Czy kapituła przysłała ich by dokończyli zadanie? W końcu niewiele potrzeba by porozbijać nawet najpotężniejszych magów i wojowników kiedy ci stoją bezbronni zamienieni w kamień.

 

 

***

 

 

Jej umysł nie ogarniał tego co działo się przed jej oczyma. Postać która jeszcze przed chwilą była posągiem teraz była żywą istotą z krwi i kości. Obcy złapał Teokratę w ostatniej chwili gdy tamten opuszczał już swój topór. Potem schwycił tamtego pod gardłem za klapy ubrania i podniósł go jak szmacianą lalkę. Renna słuchała opowieści jak potężni mogą być magowie i magia ale nigdy nie słyszała o posągach zmieniających się w ludzi, albo olbrzymów bo ten tutaj był potężny niczym góra. Renna była szczupła i wysoka jak większość elfów ale tamten górował by nad nią o dobrą głowę. Rozważania o jego sylwetce zeszły jednak na bok gdy usłyszała jak tamten ledwo zrozumiałym wspólnym wypytuje Teokratę.

 

Miał bardzo głęboki głos i twardy niczym stal, ale jego akcent był dla niej totalną zagadką i ledwo dało się go zrozumieć jak by jego słowa były lekko inne od tych które znała. Po tym jak nie otrzymał żadnej sensownej odpowiedzi obcy zaczął rozglądać się po sali. Renna spróbowała w tym czasie odpełznąć na jakąś odległość od obcego gdyż postawienie choćby małego dystansu między nimi wydało jej się nagle bardzo kuszące. Jej ruch jednak ściągnął tylko na nią uwagę i obcy obrócił swoje obliczę w jej kierunku. Renna ledwo powstrzymała się od krzyku.

 

Obcy nie był człowiekiem, nie był też z żadnej innej rasy jaką widziała. O ile twarda szczęka i ogólne ostre rysy twarzy były typowo ludzkie o tyle jego oczy były całkowicie obce i złego koloru. Złote? Która rasa na bogów cechowała się złotymi oczami? Najdziwniejsze było jednak to co wyrastała ze skroni obcego Rogi?!? Obcy posiadał dwa potężne rogi biegnące wzdłuż boku głowy do tyłu i przy końcu skręcające ostro w dół jakby chroniły boki czaszki. Kim on jest? Demonem? Przecież Demony wygnano? Pokonano całe milenia temu. Pytała się w duchu. Jego skóra też była inna, miała kolor jasnego popiołu z ciemniejszymi plamami przy linii kruczo czarnych włosów.

 

Renna przyśpieszyła czołganie i po chwili oparła się plecami i nogi kolejnego posągu w który próbowała się wtulić z całej siły. Była przerażona i zagubiona, O mało co nie straciła palców i życia. Ścigana cały dzień jak zwierzę . Teraz zaś trafiła do świata baśni i legend i nie wiedziała czy z deszczu nie trafiła właśnie pod rynnę.

 

 

***

 

Kharas powili zaczął tracić cierpliwość po tym jak człowiek którego złapał wciąż milczał jak zaklęty i tylko wybałuszał oczy na niego jak jakieś ciele. Pozostała trójka otrząsnęła się już trochę z szoku i stała napięta jak cięciwy łuków ale wciąż nie gotowa podjąć decyzji co robić.

 

-Kim jesteście i co tu robicie ludzie? Czy to kapituła was nasłała ? - po raz kolejny spróbował i dla podkreślenia że kończy mu się cierpliwość potrząsnął człowiekiem jak szmacianą lalką. Musiało to wreszcie wytrącić tamtego z szoku. Na swoje nieszczęście jednak zamiast grzecznie odpowiedzieć na jego pytania, wykrzywiał twarz w grymasie nienawiści i krzyknął do pozostałych.

 

-Na co czekacie idioci? Zabijcie tego potwora!- wykrzyknął pełnym strachu głosem.

 

Kaharas ledwo był w stanie zrozumieć jego wspólny. Nie miał jednak czasu zagłębić się w szczegóły dlaczego tak jest bo pozostali ludzie sięgnęli po kusze. Westchnął z irytacji. Kusze i mecze na niego. Może gdy był zamieniony w kamień tamci mogli by go bezkarnie zabić ale teraz mają takie szanse jak dziecko w starciu z rycerzem. Kharas rzucił trzymanym człowiekiem o najbliższą kolumnę. Tamten poleciał z krzykiem który urwał się gdy tylko odbił się od marmurowej powierzchni i z głośnym łupnięciem i ze złamanym kręgosłupem martwy wylądował na ziemi. W tej samej chwili gdy uwolnił się już od zbędnego bagażu postawił dodatkową tarczę magiczną i przygotował się to pozbycia tych bezczelnych insektów.

 

Tamci zdążyli już wycelować i odpalić prawie jednocześnie. Trzy bełty poleciały mierząc w jego klatkę piersiową, jednak równie dobrze napastnicy mogli go obrzucać pestkami wiśni. Bełty zatrzymały się w powietrzu jakby wbiły się w niewidzialną tarczę. Kharas uśmiechną się pod nosem widząc zrozumienie i strach na twarzach napastników. Magowie to siła z która zwykły człowiek bez magicznej broni nie był w stanie pokonać.

 

- Wtargnęliście do mojego zamku nieproszeni i zaatakowaliście mnie mimo że dałem wam szansę się wytłumaczyć. -zaczął coraz bardziej podnosząc głos wraz tym jak rosło jego zdenerwowanie na intruzów.

 

-Za taką bezczelność przewiduję tylko jedną karę. Śmierć. Możecie zabrać swoje bełty z powrotem.- zakończył wykonując płyny gest dłonią, po czym bełty wystrzeliły same z ogromną szybkością w kierunku właścicieli.

 

Wszystkie trzy trafiły swoje cele prosto w serce z taką prędkością że przebiły się na drugą stronę i prawie całe wyszły plecami. Przez chwilę pozwolił sobie jeszcze na nutę satysfakcji po czym zaczął kląć na czym świat stoi. Znów pozwolił by emocje dyktowały jego ruchy i zaślepiały osąd sytuacji. Jak ma teraz dowiedzieć się co tamci robili w jego zamku skoro zabił ich wszystkich.

 

Naraz za jego plecami rozległ się okrzyk zaskoczenia elfki. Gdy się obrócił zobaczył dziewczynę trzymającą jego odmienionego już z kamienia przyjaciela Radwina za kolana.

 

-No no spuścić cię tylko na chwilę z oczu a już zaczynasz szaleć jak za starych lat. -odparł odczarowany człowiek,

 

-Redwin, cieszę się że nie tylko ja wróciłem do żywych.- zawołał z radością w głosie

 

- O ile skarbeńko zwykle doceniam kobiecą atencję o tyle nie jest to ani czas ani miejsce na takie rzeczy- rozpoczął z rozbrajającym uśmiechem na swojej pobrużdżonej przez czas twarzy Redwin, na widok którego tamta odruchowo puściła jego kolana i odczołgała się do najbliższej kolumny i oparła na niej. Po czym odwrócił się z powrotem do Kharasa

 

-Na czym stoimy ? Poza tym że cały dwór jest zamieniony w kamień a jedynymi sprawnymi żywymi jesteśmy my, nie licząc tej przerażonej elfki której zanim straciłem świadomość na bank nie było w sali tronowej.

 

-Ha sam bym chciał wiedzieć-odparł rozdrażniony Kharas. Jednak po chwili kontynuował

 

-Nie wiem naprawdę tym razem nie wiem. Wszystkich nas zamieniło w kamień. Taka zapewne była intencja zaklęcia kapituły. Było to prostsze niż bezpośrednia próba zabicia nas na taką odległość. Zapewne chcieli potem tu przybyć i nas dobić. Jednak zamiast nich pojawiły się te śmieci. - przez chwilę Kharas stał rozmyślając

 

- Stawiam że to Serce Eboru uratowało nam tyłki.

 

-No no, Serduszko nigdy nie stawiałem złamanego grosza że ten rupieć zadziała.-odparł ze śmiechem Redwin- Wychodzi jednak na to że Bibliotekarz miał rację mówiąc że ten stary artefakt może się kiedyś przydać.

 

-Ha rację, Bibliotekarz on nie jest w stanie wyrzucić na śmieci złamanego pióra a co dopiero błyszczącego rupiecia. Nigdy chyba nie widziałeś jego pracowni zwalona pod sufit wszelkim magicznym śmieciem jakie tylko można sobie wyobrazić.

 

-Może tak Khar ale obaj zgadzaliśmy się że serce ma ogromną moc

 

-Tak ale nie ma sposobu by je całkowicie kontrolować, nie wiemy nawet co zrobiło, wyczułem tylko nagły rozbłysk mocy z artefaktu tuż przed tym jak zaklęcia kapituły przełamały nasze bariery i trach w następnej chwili jeden z tych -machną ręką w kierunku nieruchomych sylwetek na posadzce- próbował odciąć mi nogę toporem. Zastanawia mnie dlaczego nas odczyniło. Może to dlatego że jesteśmy magami, reszta wciąż jest zamieniona w kamień może da się ich odczynić albo sami z czasem wrócą do normy. No nic zobaczę czy uda mi się zneutralizować zaklęcie i wrócić kogoś z naszych do życia.

 

-Tyle pytań znikąd odpowiedzi. -westchnął Redwin. Po czym powoli podszedł do skulonej elfki

 

-Ci ci kochanie nie zrobię ci krzywdy- zaczął łagodnie, gdy wyglądało na to że tamta zamierza się zerwać i spróbować uciec przed nim.- Chcę tylko opatrzyć twoje rany skarbeńko. Przy okazji jak masz na imię ślicznotko. Mnie nazywają Rewinem Ogniotwórcą a ten tam ponurak i wielkolud to Kharas Niezłomny, nie bój się zyskuje po bliższym poznaniu-

 

-Renna-odparła ledwo słyszalnie elfka

 

-Renna jakie śliczne imię. Nie bój się nikt nie zrobi ci krzywdy- przemawiał powoli i łagodnie jak do przerażonego dziecka

 

-Ha mów za siebie ja tam chcę odpowiedzi- odwarknął z drugiego końca sali gdzie bezskutecznie próbował magią odczarować jednego z gwardzistów.

 

-Khar gdzie twoja gościnność- zganił go tamten po czym wrócił do uspokajania elfki

 

Ogólnie Kharas miał to gdzieś, niech Redwin bawi się w galanta, później on i tak ją gruntownie przesłucha. Teraz ma ważniejsze rzeczy na głowie. Musi odczarować swoich ludzi bo kto wie może nawet w tej chwili Kapituła szykuje kolejny atak albo jej siepacze są w drodze. Niech jednak nikomu się nie wydaje że on Kharas władca Eboru i arcymistrz Błyskawicy i Ognia nie uzyska odpowiedzi na nurtujące go pytania.

 

 

***

 

Na początku po tym jak kolejny posąg ożył pod jej dotykiem Renna była przerażona. Nie słuchała nawet co tamten mówił po prostu odczołgała się jak najdalej i oparła tym razem o marmurową kolumnę z nadzieją ze ta nie ożyje zaraz i przyprawi ją o atak serca. Obcy przez jakiś czas prowadzili dziwną rozmowę z której ona nie była w stanie wyłowić prawie żadnego sensu. Nie wiedziała o kim ani o czym tamci dyskutują. Jaka Kapituła? Magia i Zaklęcia? Jedyny mag jakiego znała mieszkał w sąsiednim mieście ale zginął zapewne na wojnie. W stolicy było ich więcej ale zwykły człowiek rzadko ma z nimi do czynienia. Tu zaś wychodziło że obaj obcy są magami. Wielkoluda nazywał się Kharas a nowy Redwin. Na szczęście on okazał się o wiele bardziej przyjazny i nie agresywny jak ten pierwszy, który krążył teraz niczym drapieżnik w klatce po całej sali i co jakiś czas odprawiał jakieś dziwne rzeczy nad innymi posągami.

 

Redwin był człowiekiem, chociaż w tych czasach ludzie nie byli najwyżej na jej liście ten wydawał się przyjazny. Był dość podstarzałym mężczyzna z krótką czarną bródką poprzetykaną siwymi włosami twarz miał lekko pociągła niezbyt urodziwą, ale z oczu biła szczerość i łagodność. Chociaż mogły to być pozory Renna zaczynała się uspokajać. Wydawał się przyjazny i mimo że jego mowa była dziwna to rozumiała go na tyle dobrze by wiedzieć że chce jej pomóc. Poza tym nie miała złudzeń, po tym wszystkim co przeszła i tęgim laniu jakie zebrała, miała tyle siły co szczeniak i nie miała by szans na jakikolwiek opór.

 

-To co pozwolisz mi obejrzeć rany malutka?- spytał łagodnie. Renna skinęła głową i odsunęła ręce którymi zasłaniała ranne udo. Tamten skrzywił się na widok mocno poszarpanej rany z wystającym bełtem, nic jednak nie powiedział. Sięgnął tylko do swojej torby i zaczął wyjmować jakieś zioła i bandaże.

 

-No no nieźle się załatwiłaś mała, a ja nie jestem uzdrowicielem tylko magiem, szkoda że Daler się nie odmienił on by cię uleczył zaklęciami, a tak ja będę cie musiał łatać półśrodkami.- westchnął z rezygnacją.

 

-Jeśli to cię nie wystraszy skarbie, użył bym zaklęcia snu, przespała byś najgorsze co nasz czeka, co ty na to?-zapytał łagodnie. Renna energicznie pokiwała głową na nie, nie ufała na razie swojemu głosowi.

 

-No cóż skarbie to miało być tylko dla twojej wygody. Wyjęcie bełtu i opatrzenie rany będzie bardzo bolesne. Jesteś pewna na co się piszesz?.-zapytał ponownie na co Renna energicznie pokiwała na tak. Życie jej nie rozpieszczało a ostatnie tygodnie nauczyły ją więcej niż całe dwadzieścia lat życia. Teraz nie bała się już bólu, po prostu wytrzyma go jak wszystko co wytrwała do tej pory dla dobra siebie i siostry. Musi mieć opatrzone rany by zacząć działać. Teokraci przybyli na koniach a ona potrzebuje konia by choćby spróbować uratować siostrę skoro dla reszty już za późno. Mimo że czuje się jak by potrącił ją wóz i racjonalna część jej umysłu nie sądziła by dała radę choćby samodzielnie dowlec się do bramy musi spróbować.

 

Redwin skinął ponuro głowa i rozpoczął swoje zabiegi. Używając magii wyciągnął z jej ciała bełt, wyrywając też przy okazji okrzyk bólu z jej gardła. Zaraz jednak zagryzła zęby i z całej siły starała się przekonać swój umysł że to nie jej noga boli niczym stado rozwrzeszczanych harpii.

 

-Przygotuj się mała teraz zaboli muszę wypalić ranę.-powiedział miękko nie podnosząc głowy znad rany. Kiedy usłyszała słowo wypalić Renna o mało co nie zachłysnęła się ze strachu. Nie miała jednak czasu zaprotestować, gdyż Redwin od razu przystąpił do roboty. Ból który poczuła był nie do opisania tym ból był znacznie gorszy i nie skończyło się na pojedynczym krzyku. Kiedy przed oczami zatańczyły jej mroczki i zaczęła odpływać, tortura się w końcu skończyła.

 

-No no już już malutka najgorsze za nami, zostanie blizna ale niezbyt duża postarałem się.-podsumował z niejaką satysfakcją w głosie mag. Renna o tym staraniu nie była do końca pewna ale nic nie powiedziała, Redwin był jedynym przyjaznym człowiekiem jakiego spotkała od bardzo dawna.

 

-No tylko tyle na razie mogę ci pomóc reszta to jak widzę otarcia i siniki od bicia i pewnie złamane żebro albo dwa sądzą po tym jak osłaniasz ten bok i płytko oddychasz

 

-J j j ja tak chyba m m mam złamane żebra, bardzo boli

 

-No na to na razie nic nie poradzę może jak Khar odczaruje pozostałych to

 

-Nie nie odczaruję ich.-odparł głębokim głosem Kharas który pojawił się nagle nad nimi, po czym rozpoczął rozmowę z Redwinem całkowicie ją ignorując

 

-W każdym razie nie uda mi się ich odczarować zbyt szybko

 

-No no zawsze myślałem że jesteś jednym z najpotężniejszych magów świata a tu takie rozczarowanie petryfikacji nie cofniesz.

 

-Ha to nie petryfikacja, to coś znacznie potężniejszego. Żeby odczynić te zaklęcie musiał bym poczynić potężne przygotowania. To zajmie mi dużo czasu i surowców, jestem jednak pewien że w końcu dam radę. Pytanie tylko ile mamy czasu.

 

-Co masz na myśłi?- spytał Redwin

 

-A to przyjacielu że kapituła pokonała nas ale nie zniszczyła. Zamienili nas w kamienie ale nikt nie przybył by dokończyć zadania, chyba się ze mną zgodzisz że oni nie zostawiają nie dokończonych spraw.

 

Obaj kontynuowali swoje dywagacje przez jakiś czas. Ona zaś zachodziła w głowę o czym obaj rozmawiali. O jaką to kapitułę im chodziło? Najważniejsze jednak kim oni byli. Dlaczego byli zamienieni w kamień? Dlaczego nagle się obudzili? Tyle pytać bez odpowiedzi, Rena nie miała jednak czasu i ochoty by siedzieć tu bezczynie kiedy jej siostrze groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Jednak jej pierwsza próba by wstać , została natychmiast powstrzymana przez okropny ból w prawym boku który wyrwał z jej ust kolejny okrzyk. Zwróciło to ponownie uwagę obu mężczyzn na jej osobę. Przez chwilę mierzyli ją wzrokiem Redwin w miarę sympatyzującym i łagodnym, natomiast olbrzym Kharas patrzał na nią wzrokiem twardym i zimnym.

 

-Dobrze zacznijmy od początku elfo. Kim jesteś i co robisz w moim zamku bez zaproszenia?-rozpoczął twardym zimnym głosem

 

Renna zwróciła twarz w kierunku Redwina by poszukać u niego wsparcia. Jednak o ile jego wzrok wciąż był sympatyzujący była w nim nuta stali. Jego wzrok i postawa mówiły że sam też czeka na odpowiedzi.

 

-Czekam elfko.-ponaglał olbrzym

 

-J j ja nazywam się Renna Yalfi. Ppprzepraszam że naruszyłam mir twojego domu magu ale byłam ścigana przez Teokratów którzy chcieli mnie skrzywdzić.-rozpoczęła z lekka drżącym głosem który w miarę mówienia nabierał siły. Jednak jej odpowiedz spowodowały tylko większe zmarszczenie twarzy olbrzyma. Renna zaś nie mogła oderwać wzroku od jego złotych oczu.

 

-Teokratów? -zapytał-Chodzi ci o tych tam -wskazał skinieniem cztery ciała na posadzce.

 

-Tak to oni ścigali mnie cały ranek od czasów zasadzki kiedy ..

 

-Czekaj czekaj-przerwał jej -Jakiej zasadzki? Może zaczniesz od początku. -Ponadto kto cię uczył imperialnego ledwo da się cię zrozumieć, mówisz jak chamy z gminu.

 

Rennę zatkało, nie wiedziała co powiedzieć. Może nie pochodziła z wielkiego miasta ale skończyła szkołę światynną i nie tylko znała wspólny bardzo dobrze ale nawet umiała w nim w miarę pisać i czytać.

 

-Nie wiem o czym mówisz to twój wspólny czy imperialny jak go nazywasz jest śmieszny. Jak byś cały czas występował w jakimś antycznym dramacie.-jej odpowiedź spowodowała tylko kolejne zmarszczenie brwi rogatego maga

 

-Tak do niczego nie dojdziemy- wtrącił Redwin- Może zaczniemy powoli od prostych spraw.

 

-Dobrze - odparł demon-Kharas

 

-Skąd pochodzisz elfko?

 

-Urodziłam się i wychowałam w elfim nadmorskim mieście Avrem w Marchiach Środkowych-jej odpowiedz przyniosła tylko konsternację na twarze obu mężczyzn.

 

-Nadmorskie miasto Avrem! Nigdy o nim nie słyszałem. Jesteś pewna że dobrze wymawiasz nazwę w imperialnym?- zapytał rogaty

 

-Tak jestem pewna, przecież się tam urodziłam i wychowałam- odparła z irytacją w głosie- Dlaczego wciąż mówisz o wspólnym, imperialny?

 

-Bo jest to język Imperium Amorytu stamtąd rozprzestrzeniał się na oba bliźniacze kontynenty. Każdy przecież o tym wie.-powiedział z rosnąca irytacją Kahras.

 

-Ale ja nigdy nie słyszałam o Imperium Amorytu. Gdzie ono się znajduje?-zapytała zdezorientowana Renna. Jej pytanie wprawiło obu mężczyzn w osłupienie. Przez chwilę w ogóle nie byli w stanie odpowiedzieć. Pierwszy z wrażenie otrząsnął się Kharas który najpierw zamyślił się głęboko po czym zapytał miękko

 

-Czy kiedykolwiek widziałaś kogoś takiego jak ja ? Z żółtymi oczami i rogami szarą bądź prawie białą skórą?- zapytał po namyśle

 

-Nie nigdy nie spotkałam kogoś podobnego do ciebie- jej odpowiedź spowodowała tylko jeszcze głębszą konsternację obu magów. Po czym Kharas zapytał

 

-Który mamy rok?- Redwin spojrzał na niego wytrzeszczając oczy jednak po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiego zamyślenia. Renna też się zdziwiła ale po chwili pojęła. Przecież oni byli zamienieni w kamień bogowie wiedzą jak długo, i chyba właśnie się domyślili że dłużej niż mogli by sadzić.

 

-1242 rok po wojnie mroku-odparła cicho

 

Wywołało to piorunujące wrażenie na obu magach. Redwin po prostu wytrzeszczył na nią wzrok i tak pozostał. Natomiast wielkolud Kharas po tym jak minął pierwszy szok zmarszczył z gniewie brwi i zaczął kląć na czym świat stoi. Podszedł też do jednej z kolumn i z całej sił zaczął tłuc w nią pięściami nie przerywając potoku przekleństw w różnych językach. Po każdym uderzeniu Renna drgała mimowolnie jak by jego uderzenia wstrząsały całym zamkiem. Jednak były to tylko jej nerwy napięte na ostatni guzik ze zdenerwowania. Zastanawiała się szybko czy jej odpowiedz była aż tak zła i czy Kharas nie postanowi na niej wyładować swojej złości. W międzyczasie Redwin opanował swoje zaskoczenie. Wyglądał teraz na człowieka zrezygnowanego powoli godzącego się z tym co mu los zgotował.

 

-Kharas uspokój się -powiedział tak cicho ze nawet Renna ledwo go usłyszała zaraz jednak po chwili powtórzył znacznie głośniej by przebić się przez furię drugiego maga.

 

-Khar uspokój się! Potrzebujemy cię Khar ja cię potrzebuję i reszta też.- w miarę jak mówił furia drugiego maga wygasała. Teraz stał już tylko odwrócony do nich plecami i ciężko oddychał po szale i wysiłku jaki włożył w okładanie marmuru. Renna miała nadzieję że uda mu się uspokoić przyjaciela, gdyż w swoim gniewie wydawał się jej jeszcze bardziej straszny i wyglądał jak prawdziwy demon z opowieści.

 

 

***

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Zaciekawiony 05.12.2017
    Jak na razie widzę, że namiętnie gubisz przecinki. A dalej widzę, że i kropki. Nie dało się podzielić tego kawałka na dwa i wrzucić w dwóch częściach? Wygodniej by było czytać i oceniać.
  • Ozar 05.12.2017
    Podziel to na odcinki. Taka ilość tekstu zniechęca do czytania, a będzie też łatwiej pokazywać błędy i poprawiać.
  • Karawan 05.12.2017
    Co do interpunkcji to nie wypowiem się, bo sam jej nie umiem. Odnośnie innych spostrzeżonych błędów - są one poniżej. Zostawiam pięć za pomysł i zachęcam do kontynuowania po uwzględnieniu uwag Zaciekawionego i Ozara.

    Powtórzenia "nieludzie" - Słownik Wyrazów Bliskoznacznych
    pochodziły z nad wybrzeża - aż się prosi "z nadbrzeżnych równin, wzgórz, rybackich wiosek" etc.
    i pechowo dostał wieśniaczką strzałą w gardło, - wieśniacką
    Natomiast inkwizytor Feren dopiero dał pokaz mocy - Natomiast dopiero inkwizytor Feren
    Renna była w kropce nie wiedział co robić. - literówka
    teraz królowała szarość z resztką farb tu i ówdzie. - teraz, tu i ówdzie królowała
    Renna miał przed sobą - literówka
    wymanewrować pościg lub ich przeczekać. - ...lub go przeczekać (pościg) inaczej musi być "ścigających" i wtedy może ich przeczekać
    do jego drzwi spawa - literówka
    konia do przodu, gdzie jego oczom ukazały się - kiedy jego oczom... Gdzie stosujemy w innych zestawieniach
    Idziemy. Ty Tyr i ty Szczurza za mną - Szczurze??
    Bełt z kuszy miną ją - minął
    Gdyż o ile pamiętała - od "Gdyż" zdania nie zaczynamy na pewno, a za chwilę powtórzenie gdyż.
    Ponadto czół się - czuję a on czuł. Czół to drugi przypadek liczby mnogiej od słowa czoło a tu chodzi o odczuwanie czyli czucie ;)
    we wspólnym z sinym południowym akcentem - no, może z zielonym? kolejna literówka zmieniająca sens
    może grzała byś teraz łożę jakiemuś - literówka
    Spojrzał też w dół gdy kontem oka - konto to urządzenie księgowe! Kąt to miejsce u zbiegu ścian. Patrzymy kątem oka
    najdalej on niego. - od niego
    działa się - literówka
    schwycił tamtego pod gardłem - to znaczy gdzie go schwycił? za klejnoty rodowe czy obcasy? Albo za gardło albo za ubranie pod szyją ale nie pod gardłem.
  • Regnar 05.12.2017
    Dzięki za pomoc przyda się do poprawienia właśnie nadrabiam braki. Przepraszam za przecinki staram się także poprawić. Następna część już gotowa ale kilka razy dokładnie przeczytam by wyeliminować właśnie takie literówki i przecinki i chyba następne części podzielę na połowę obecnej wielkości. Przydał by mi się ktoś kto spojrzał by zawsze na teks przed publikacją ale nie mam nikogo kto by siedział w Fantastyce.
  • Zaciekawiony 06.12.2017
    "przeczytam by wyeliminować właśnie takie literówki i przecinki" - eliminowanie przecinków poszło ci tak dobrze, że w pierwszych kilkunastu akapitach niemal zupełnie ich brakuje. Nie chce mi się robić pełnej korekty, bo wyszłoby tego dużo a fragment tekstu jest długi.

    Omówię tylko taki przypadkowy kawałek, żebyś zobaczył jak dużo rzeczy jest do zmiany:
    "Kaharas ledwo był w stanie zrozumieć jego wspólny." - widzę, że w miarę starasz się zaakcentować, że elfka nie jest zbyt poradna w mowie, niemniej nie dość, że dobrze my czytelnicy rozumiemy tych ludzi, ale też nie ma żadnej różnicy między tym jak mówią oni i przebudzeni po kamiennym śnie. Skąd więc brak zrozumienia? Wypadałoby użyć jakiegoś rodzaju stylizacji w języku przebudzonych, bo to niemożliwe aby przez te wszystkie lata język zupełnie się nie zmienił. Możesz też sprecyzować czemu zdaniem przebudzonego, ówczesnych ludzi trudno zrozumieć - może ścigający wołał szybko, prawie nie oddzielając wyrazów, może nie stosował przydechów i źle stawiał akcent. Tak tylko aby zaznaczyć czemu tamten czuł różnicę, której my w tekście nie widzimy.
    Użycie choćby lekkiej stylizacji językowej u odczarowanych jest tym bardziej potrzebne, że sama elfka twierdzi, że ich język brzmi inaczej, niedzisiejszo. Tymczasem oboje w rozmowie używają kolokwializmów, zaś elfka w pierwszej wypowiedzi przeprasza ich za "naruszenie miru domowego" i brzmi dostojniej niż jej starożytni rozmówcy. Poszukaj tłumaczenia starożytnej sztuki i zobacz jak tam wygląda stylizacja, może to coś pomoże.
    Na temat języka napisałem nie tak dawno artykuł, zajrzyj na ile to się zgadza z twoją wizją:
    http://www.opowi.pl/po-jakiemu-oni-mowia-artykul-a37345/

    " Nie miał jednak czasu zagłębić się w szczegóły dlaczego tak jest[przecinek] bo pozostali ludzie sięgnęli po kusze. "

    "Kusze i mecze na niego" - napastnicy naciągnęli koszulki z numeracją, ustawili się przed bramką i zaczęli meczeć na niego jak barany... Miecze.

    "Może gdy był zamieniony w kamień[przecinek] tamci mogli by go bezkarnie zabić[przecinek] ale teraz mają takie szanse jak dziecko w starciu z rycerzem" - aha, mogliby go zabić gdy był kamieniem. Ciekawym jak. Młotem pneumatycznym?

    "Tamten poleciał z krzykiem[przecinek] który urwał się[przecinek] gdy tylko odbił się od marmurowej powierzchni i z głośnym łupnięciem[przecinek] i ze złamanym kręgosłupem martwy wylądował na ziemi." - z tak sformułowanego zdania można zrozumieć, że od marmuru odbił się, połamał i wylądował... tenże krzyk.

    "W tej samej chwili[przecinek] gdy uwolnił się już od zbędnego bagażu[przecinek] postawił dodatkową tarczę magiczną i przygotował się to pozbycia tych bezczelnych insektów."

    "Tamci zdążyli już wycelować i odpalić prawie jednocześnie." - pif, paf! Huknęły odpalone kusze, wysyłając kłęby szarego dymu ze zwolnionych cięciw... Zdążyć to oni mogli wystrzelić, łuku się nie odpala, nawet jeśli strzela się płonącymi strzałami.

    "Kharas uśmiechną się pod nosem[przecinek] widząc zrozumienie i strach na twarzach napastników." - uśmiechnął

    "Magowie to siła[przecinek] z która zwykły człowiek bez magicznej broni nie był w stanie pokonać." - zastanów się czy to na pewno dobrze brzmi - nie można "pokonać z siłą"? Albo pokonać kogoś, albo zwyciężyć z siłą, teraz jest pomieszane. Zresztą zamieniłbym tą siłę na przeciwników. Że magowie to przeciwnicy, których zwykły człowiek nie może pokonać, magowie to jeszcze nie siła, ich siłą jest magia jako taka.

    "- Wtargnęliście do mojego zamku nieproszeni i zaatakowaliście mnie[przecinek] mimo że dałem wam szansę się wytłumaczyć.[niepotrzebna kropka] -zaczął[przecinek] coraz bardziej podnosząc głos wraz tym[przecinek] jak rosło jego zdenerwowanie na intruzów."

    -[spacja]Za taką bezczelność przewiduję tylko jedną karę. Śmierć. Możecie zabrać swoje bełty z powrotem.[niepotrzebna spacja]- zakończył wykonując płyny gest dłonią, po czym bełty wystrzeliły same z ogromną szybkością w kierunku właścicieli."

    "Wszystkie trzy trafiły swoje cele prosto w serce z taką prędkością[przecinek] że przebiły się na drugą stronę i prawie całe wyszły plecami. Przez chwilę pozwolił sobie jeszcze na nutę satysfakcji[przecinek] po czym zaczął kląć na czym świat stoi. Znów pozwolił by emocje dyktowały jego ruchy i zaślepiały osąd sytuacji. Jak ma teraz dowiedzieć się[przecinek] co tamci robili w jego zamku[przecinek] skoro zabił ich wszystkich.[znak zapytania]"

    "-No no[przecinek] spuścić cię tylko na chwilę z oczu a już zaczynasz szaleć jak za starych lat.[niepotrzebna kropka] -[spacja]odparł odczarowany człowiek,[kropka zamiast przecinka]" - jak mógł odeprzeć argument w rozmowie, skoro tamten niczego nie powiedział, i w sumie on sam zaczyna teraz rozmowę?

    -Redwin, cieszę się[przecinek] że nie tylko ja wróciłem do żywych.[niepotrzebna kropka, spacja]- zawołał z radością w głosie[kropka]

    - O ile skarbeńko zwykle doceniam kobiecą atencję[przecinek] o tyle nie jest to ani czas ani miejsce na takie rzeczy[spacja]- rozpoczął" - nie rozpoczął ani rozmowy ani dłuższej przemowy, to on odparł.
    " z rozbrajającym uśmiechem na swojej pobrużdżonej przez czas twarzy Redwin, na widok którego tamta " - elfka nagle teraz zobaczyła faceta, którego kolana ściskała już od jakiegoś czasu? Ja bym raczej powiedziać, że puściła go "na to" czyli na żart który od niego usłyszała.
    "odruchowo puściła jego kolana i odczołgała się do najbliższej kolumny i oparła na niej." - kolumna musiała by bardzo krótka, skoro oparła się nie o nią (z boku) tylko na niej (od góry)
    " Po czym odwrócił się z powrotem do Kharasa" - Mieszasz podmioty, ostatnią osobą wymienioną w poprzednim zdaniu, była elfka i ona wykonała ostatnią czynność, więc ten kto "po tym" odwrócił się, to musiał być elfka.

    "-[spacja]Na czym stoimy[backspace] ? Poza tym[przecinek] że cały dwór jest zamieniony w kamień a jedynymi sprawnymi żywymi jesteśmy my, nie licząc tej przerażonej elfki[przecinek] której zanim straciłem świadomość na bank nie było w sali tronowej."

    "-[spacja]Ha[wykrzyknik i zaczynamy nowe zdanie od dużej litery] sam bym chciał wiedzieć[spacja]-[spacja]odparł rozdrażniony Kharas. Jednak po chwili kontynuował[dwukropek]

    "-[spacja]Nie wiem[przecinek] naprawdę tym razem nie wiem. Wszystkich nas zamieniło w kamień. Taka zapewne była intencja zaklęcia kapituły. Było to prostsze niż bezpośrednia próba zabicia nas na taką odległość. Zapewne chcieli potem tu przybyć i nas dobić. Jednak zamiast nich pojawiły się te śmieci. - [od dużej litery]przez chwilę Kharas stał rozmyślając"

    Do tego dochodzą liczne powtórzenia "Może gdy był zamieniony w kamień"; "cały dwór jest zamieniony w kamień"; "zamieniło nas w kamień" - na prawdę poza zamienieniem w kamień i użytą potem petryfikacją, nie ma żadnych innych określeń tego co się stało? Masz też bełty w dwóch kolejnych zdaniach.
  • Ozar 06.12.2017
    Zaciekawiony. Szacunek za to, że przeczytałeś i oceniłeś tak duży tekst. Dla mnie za dużo czytania, bo nienawidzę czytać z kompa.
  • Zaciekawiony 06.12.2017
    Właściwie to przejrzałem aby zobaczyć, czy całość jest tak napisana. I jest. Pomysł ogółem fajny, ale styl wymaga poprawy, mam też wątpliwości co do tego jak historia może się rozwinąć.
  • Regnar 06.12.2017
    Zaciekawiony Dzięki za uwagi i linka przyda się. Następna część już gotowa, tym razem o połowę mniejsza. Odłożyłem też teks na jakiś czas by wrócić do niego za tydzień dwa i jeszcze raz dokładnie przeczytać. Słyszałem że to dobry sposób na wyłapanie wielu błędów.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania