Podróż poza śmierć - 11 - Zasadzka

Od autora: Może się zdziwicie, że wprowadzam tego bohatera w takim momencie. Ale ten rozdział wiele wyjaśnia. Świat pomału staje się zrozumiały... Chyba... Miłej lektury.

 

Jaskinia w której się znajdowali była ogromna. Altzair ubrany jedynie w spodnie i rękawice z wszytymi metalowymi łuskami aż do wysokości łokci, balansował z nogi na nogę obserwując swojego rywala. Jego przeciwnik, również ubrany jedynie w spodnie i rękawice, wokół których zawinięty był gruby stalowy łańcuch poruszał się spokojnie niczym kot. Jego rywal był o ponad głowę wyższy niż drobnej postury Altzair. Wokół nich zebrała się chyba cała brać szczurzego przymierza. Klaskali, wiwatowali i popijali piwo. Gigantyczne szczury plątały się między ludźmi również obserwując starcie obu wojowników. Obydwaj uzbrojeni w miecz i sztylet, bo takie były zasady. Z jednej ze stron okrąg zamykała ogromnej wielkości skalna grań, wysoka na kilkadziesiąt łokci. Czyli ponad dwukrotnie wyższa niż człowiek. Na tej skalistej półce znajdowało się legowisko dowódcy szczurów. Sam dowódca, wielki szczur, wyglądem bardziej przypominający wilka o buro-szarej szczurzej sierści, równie mocno zainteresowany był owym rytualnym pojedynkiem. Z grani zwisał tylko jego wielki, większy nawet niż koński, łeb.

 

Tradycja nakazywała by wojownicy walczyli bez zbroi i nakryć głowy. Walka na śmierć i życie. Ten, który rzucał wyzwanie musiał mieć poparcie przynajmniej u pięciu osób z bractwa. Ta piątka w przypadku wygranej stanowiła straż przyboczną pierwszego dowódcy pośród ludzi, zaś w razie przegranej, spadała na sam dół łańcucha pokarmowego. Odsyłani byli do najgorszych zadań, jak czyszczenie latryn, czy sprzątanie legowisk szczurów.

 

Altzairowi ciążyła myśl, że jego pięciu najlepszych wojowników mógłby spotkać taki los. Wierzył jednak w swoje umiejętności i swój spryt. Wielokrotnie pokonywał większych i silniejszych od siebie fizycznie przeciwników. Jego bronią była zwinność i umiejętność przewidywania, oraz to, że miecz trzymał w lewej, a sztylet w prawej dłoni. Odwrotnie niż wszyscy inni. Jego przeciwnik musiał szybko dostosowywać sposób walki aby nauczyć się odwrotnie blokować i by znaleźć inną drogę niż zazwyczaj prowadzącą do przełamania bloku przeciwnika. Dlatego teraz wśród wrzawy z pełną czujnością obydwaj obserwowali się nawzajem i czekali na pierwszy atak. Jeden miał przewagę fizyczną i lata służby, drugi spryt, szybkość i odwrócony styl walki. Jeden miał za sobą całe bractwo szczurów. Drugi garstkę wojowników, którzy wskoczyli by za nim w ogień. W jaskini wraz z upływem czasu rosła też temperatura. Na plecach obu wojowników pojawił się pot. Ich napięte i gotowe do każdego ruchu mięśnie gięły się i prężyły pod skórą oświetloną światłami pochodni. W końcu młodość wykazała się niecierpliwością. Altzair zaatakował lewą ręką, która dzierżyła miecz. Pchnięcie było dość łatwe do strącenia, ale jego przeciwnik zamiast je strącić, zahaczył rękojeścią noża za rękojeść miecza i pociągnął do siebie. Altzair runął do przodu koziołkując by natychmiast odzyskać równowagę. Breg, bo tak miał na imię jego rywal, uniósł ręce w geście triumfu, wzbudzając falę okrzyków i wiwatów – Breg! Breg! Breg! – wiwatowali wojownicy. Młodzika zlała fala upokorzenia. Zahamował jednak gniew, wiedząc, że gdyby teraz zaatakował, to zachowałby się niehonorowo i nigdy by sobie tego nie wybaczył. Czekał aż Breg przestanie pławić się chwilową przewagą i wróci do walki. Gdy to nastąpiło Altzair naparł w identyczny sposób, spodziewając się identycznej reakcji ze strony swojego przeciwnika. Fortel zadziałał. Breg znowu wykonał ruch mający zahaczyć o broń rywala. Jednak Młodzik w ostatniej chwili obrócił się, przeniósł ciężar ciała na nogę którą postawił sobie za plecami i zaatakował nożem, niemal sięgając celu. Minął nerki dosłownie o włos rozdzierając tylko skórę swojego konkurenta. Pojawiła się pierwsza stróżka krwi, a Berg spoważniał. Do tej pory trochę lekceważył swojego oponenta. Mimo, iż wcześniej widział go w walce, to jego szybkość i zwinność zaskoczyła go. Wykonał gest oddający honor młodemu wojownikowi, co znowu wywołało falę okrzyków wśród zgromadzonych. – Szkoda, że muszę cię zabić – pomyślał Altzair – porządny z ciebie człowiek. – jednak ambicja i chęć udowodnienia, że to on jest pierwszym wśród ludzi szczurów była silniejsza niż to chwilowe uczucie szacunku, które go opanowało. Znowu maksymalnie się skoncentrował. Jego pociągła i nieco szczurza twarz niemal pękała z powodu skupienia. Oczy świdrowały ruch każdego mięśnia rywala, który mógłby zawczasu zdradzić jego zamiary. Ułamek sekundy przed atakiem, drgnął lewy mięsień bocznych mięśni brzucha. Altzair nie czekał na cios, już wykonywał unik, zanim ten jeszcze został wyprowadzony. Mrugnięcie oka później uniknął kolejnego i kolejnego ciosu z serii szybkich poprzecznych cięć. Niestety Jego przeciwnik nie odsłonił się ani na chwilę nie pozwalając przejść do kontrataku. Znowu krążyli wokół siebie wymyślając, jak zaskoczyć rywala. Atakowali na zmianę, raz jeden raz drugi. Berg częściej odbijał ciosy swojego przeciwnika. Altzair wolał nie ryzykować przyjmując potężne cięcia Berga na ostrze swojego miecza i przeważnie unikał ich, blokując tylko w ostateczności, gdy został zaskoczony. Przez dłuższą chwilę nikt nie zdobywał przewagi. Jednak tylko Altzair badał każdy ruch mięśnia rywala. Berg reagował w czasie walki instynktownie i błyskawicznie zbijając kolejne pchnięcia i cięcia nie siląc się na uniki. Ale Altzair uczył się. W głowie rysował mapę mięśni swojego przeciwnika i zależności pomiędzy tym, jak kolejny cios a mięśnie współgrają ze sobą. Czekał by napięcie mięśni pokryło się z obrazem w jego mapie by przewidzieć gdzie padnie cios. W tym skomplikowanym obrazie zrodziło się kilka połączeń bardziej podanych na zadanie ciosu, czy sparowanie i wyprowadzenie riposty. Altzair już tylko czekał na to aż w końcu przeciwnik wykona ten ruch, który pokryje się z wybranym obrazem. Miał już przygotowaną strategię, już wiedział, że nie może przegrać. To był ten jego szósty zmysł do walki, jego głęboko skrywana umiejętność, o której nikt nie wiedział. Walczyli dalej mokrzy od potu. Ich ciała oblepione piaskiem i drobnymi kamyczkami, które przyklejały się przy każdej przewrotce sprawiały wrażenie, jakby walczyły dwa posągi. Miecz i sztylet, miecz i sztylet. Cios i garda. Pchnięcie, kopnięcie, obrót, wyskok. Jak w tańcu, w którym partnerzy zmagają się o to kto ma prowadzić. Jak w tańcu tańczonym do muzyki, którą tworzyły okrzyki ich pobratymców. W końcu stało się. Mięśnie Berga pokryły się z mapą w mózgu Altzaira. Berg wykonał pchnięcie, które miało ugodzić jego rywala w kolano. Jednak zanim wyprowadził cios, młodzik już unosił nogę by nadepnąć na ostrze. Wszystko zadziałało jak miało zadziałać. Czubek miecza przeciwnika oparł się o skaliste podłoże. Miecz wygiął się sprężyście, by po chwili wgnieść trzymającą go rękę w podłoże. Mężczyzna zgiął się w pół nie wypuszczając rękojeści z dłoni. Altzair wykonał ruch do przodu i z impetem kopnął kolanem w twarz Berga, krusząc kości nosa. Siła ciosu była tak duża, że wojownik puścił miecz i runął na plecy, pozostając w pozycji skulonej. Altzair dokładnie tak to zaplanował. Jego ciało niesione impetem znajdowało się teraz w powietrzu. Ich spojrzenia spotkały się. Twarz Berga pokryła się krwią, a w miejscu nosa pojawiła się już opuchlizna. Teraz wystarczyło wbić nóż pod brodę mężczyzny by zakończyć walkę. Ale Berg instynktownie wyprostował skulone nogi wyrzucając młodego i lekkiego wojownika na kilka kroków za siebie. Altzair zrobił w powietrzu salto i stracił na chwilę orientację. Leciał głową w dół mając cel poza zasięgiem. Odrzucił miecz by nie nadziać się na niego w czasie upadku i ze sztyletem w dłoni zgrabnie wylądował koziołkując, i twardo stając na nogach. Pęd rzutu spowodował że stopy jego ślizgnęły się jeszcze kawałek do tyłu. Berg właśnie podnosił się na nogi. Nie miał czasu by podnieść miecz. Altzair wyprowadził szybkie cięcie sztyletem mając nadzieję, że zamroczony przeciwnik straci czujność. Ale tamten działał instynktownie jakby ktoś podpowiadał mu gdzie będą padały ciosy. Cofał się, a opuchlizna wokół nosa z każdą chwilą stawała się coraz większa i nabierała kolorów. Cały tors pokryty był krwią z nosa zmieszaną z piachem i kamykami, widoczność ograniczała opuchlizna, ale mimo to dalej blokował ciosy. W końcu sam wyprowadził niemal desperacki atak, który mógłby się powieść, gdyby znowu nie zadziałała mapa mięśni w mózgu jego przeciwnika. Altzair tylko na to czekał sparował nadgarstek większego od siebie wojownika nieomal wytrącając broń z dłoni. Włożył w ten ruch prawie całą siłę aby impet uderzenia wyprowadził oponenta z równowagi. Żaden dźwięk z zewnątrz nie dekoncentrował jego uwagi. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, kropla krwi spłynęła po brodzie Berga i zaczęła lecieć w dół przyciągana siłą grawitacji. Wojownik odsłonił klatkę piersiową, próbując podeprzeć się drugą rękę. Altzair uderzył z całej sił wolną ręką w mostek odbierając dech w płucach rywala. Dało mu to czas na wyprowadzenie potężnego uderzenia skierowanego prosto w serce. Berg nawet nie wydał z siebie odgłosu agonii. Zaległa cisza. Spadająca kropla krwi rozprysła się na skalnej podłodze. Poobijany i śmiertelnie zmęczony Altzair osunął się na kolana przed swoim przeciwnikiem. Wykonał gest oddający hołd jego życiu. Znowu wybuchła wrzawa.

 

To było kilka lat temu. Od tamtej pory Altzair umocnił swoją pozycję jako pierwszy dowódca wśród ludzi bractwa. Pewnego dnia został wezwany do Królewskiego szczura. Szczur obdarzany był przez bractwo wieloma przydomkami, takimi jak „Pradawny”, „Widzący”, „Dowódca” jednak nigdy nie był nazywany po imieniu. Altzair nigdy nie słyszał tego imienia i zastanawiał się czy w ogóle istniało. Pradawny wezwał go do siebie w konkretnej sprawie. Spotkanie przebiegało jak zwykle. Człowiek wszedł do jaskini. Gigantyczne szczury zaprowadziły go przed postument na którym było legowisko. Ukłonił się i czekał. Po chwili w jego myślach rozbrzmiał głos, który przekazał mu szczegółowe instrukcje. W zasadzie nie był to głos a myśl, tak jakby była to jego własna myśl, ale wojownik wiedział co ma zrobić i gdzie się udać. Jeden ze szczurów przyniósł w zębach niewielkie zawiniątko. Drobny przedmiot zwinięty w brudne szmaty. Altzair podniósł to i schował do jednej z wielu ukrytych kieszeni swojego płaszcza. Naciągnął kaptur na głowę i odszedł dynamicznym krokiem. Wychodząc, w progu jeden z ludzi, służących Pradawnemu, wręczył mu zwinięty w rulon glejt. Nie padły żadne słowa ani gesty. Glejt zniknął po chwili w innej z kieszeni płaszcza. Pierwszy pośród ludzi bractwa udał się do swojej komnaty. Zabrał kilka przydatnych broni, sztyletów, miecz, pałkę gdyby miał kogoś ogłuszyć oraz tobołek z suchym prowiantem i kilkoma innymi pożytecznymi w podróży przedmiotami.

 

Po kilku dniach bez przeszkód dotarł do bram zamku Królewskiego. Była pochmurna noc, padało. Droga była trudna i męcząca. Szedł kamienną śliską ścieżką, a blady prześwitujący przez chmury księżyc rzucał na skały połyskliwe odblaski. Wszedł na samą górę i stanął przed Łukiem powitalnym. Była to dość duża brama nie posiadająca drzwi. Wykonana w sposób ozdobny a nie obronny. Podświetlona płonącymi zniczami, które zawsze były zapalone oświetlając złotym kolorem przednie słupy obiektu. Przy bramie nie było strażników, co miało zapraszać wędrowców i gości królewskich do przejścia dalej. Była symbolem gościnności a zarazem bogactwa. Altzair stanął na wprost niej i spojrzał w górę wzdłuż schodów, a zarazem wzdłuż mostu, kolejnego symbolu przepychu i władzy. Nie mógł być bowiem zbudowany rękoma ludzi. Żaden człowiek nie ustawiłby kamieni na takiej wysokości w tak majestatyczną budowlę, łączącą ze sobą dwa wierzchołki gór. Na jego końcu wznosił się olbrzymi pałac, a jego najwyższa wieża zakończona trzeba iglicami, wbijała się w niebo celując w księżyc prześwitujący przez chmury. Deszcz spadał ciężkimi kroplami na twarz schowaną w kapturze. Było to nawet przyjemne uczucie orzeźwienia po ciężkiej i fizycznie wykańczającej wspinaczce. Jedyną drogą na zamek był ten olbrzymi most, na którym swobodnie mogły minąć się trzy wozy, gdyby nadawał się do jazdy. Niestety, albo na szczęście, przeznaczony był dla ruchu pieszych. Schody na całej jego szerokości co jakiś czas zamieniały się w kwadratowe place, by po chwili znowu przejść w kolejne stopnie i tak trzykrotnie. Na każdym z trzech placów w jego narożnikach płonęły znicze, i na każdym z nich stała czwórkami straż. Na najwyższym placu strażnikami było czterech mastodontów ubranych w królewskie złote zbroje. Górowali swoimi olbrzymimi sylwetkami nad ludźmi, przerastając ich masą nawet kilkakrotnie. Jedna taka bestia była w stanie ciosem halabardy zmieść kilkuosobowy oddział. Mury zamku łączyły się w sposób płynny z górą. Wyglądało to tak jakby zamek wyrósł wprost z niej. Miejsce nie do zdobycia. Kilka jednostek mastodontów były w stanie zatrzymać całe armie na tym moście. Zniszczenie mostu sprawiało zaś odcięcie jedynej pieszej drogi do niego. Zamek znajdował się zbyt daleko by prowadzić ostrzał z katapult, zresztą nawet nie byłoby ich gdzie ustawić. Najeźdźca musiałby najpierw zniszczyć kawał tej góry by wydobyć z niej powierzchnię zdatną do ustawienia tak daleko miotających machin. Tylko szaleniec mógłby się pokusić o zdobycie zamku na drodze wojny. Z zamku co pewien czas wylatywał gryf z jeźdźcem, przenosząc rozkazy czy listy zaopatrzeniowe. Często, wręcz w regularnych odstępach tą samą drogą dostarczane było zaopatrzenie. Żaden łuk z tej strony mostu nie byłby w stanie dosięgnąć tak dalekiego celu. Nie dało się zagłodzić mieszkańców czy odciąć ich od świata. Po kilku dniach oblężenia, można było spodziewać się najazdu sojuszników, który zamknął by najeźdźców w pułapce.

 

Altsair wszedł na most. Stopnie były dostosowane do nóg ludzkich. Dobrze, że budowniczowie pomyśleli, że jednak w większości będą z niego korzystać ludzie. Przy pierwszym posterunku wyjął glejt i pokazał go strażnikowi. Było to wezwanie opatrzone pieczęcią królewską. Po przeczytaniu, strażnik wyjął wąską rurkę z kieszeni i dmuchnął w nią. Rozległ się bardzo wysoki, ale cichy dźwięk wibrujący w uszach. Był to znak pozwalający na przejście przez most. Na żadnym z kolejnych posterunków Altzair nie musiał pokazywać dokumentu. Szedł przy balustradzie. Kilkakrotnie zatrzymywał się i patrzył w dół. Inne szczyty lub granie górskie były dużo niżej. Most nie miał żadnych filarów. Po prostu opadał z jednej góry na drugą. Altzair nie domyślał się nawet jak to możliwe że nie runie w dół, w przepaść. Kolejni strażnicy nie zwracali już na niego uwagi. Przechodząc przez posterunek mastodontów poczuł ukłucie strachu. Mimo iż nie byli jego wrogami siła bijąca od tych ogromnych istot sama w sobie wystarczała by czuć się nieswojo. Olbrzymie słoniowe dwie nogi odziane w pozłacane nagolenniki. Tułów jak u goryla, ale większy. Pozłacany kirys chował się u góry w olbrzymich naramiennikach zakończonych niewielkim kołnierzem chroniącym szyję. U dołu kirysa przymocowany był fartuch z czerwonych skurzanych pasów wiszących swobodnie. Każdy pas obity był w pozłacane stalowe płytki, a spiczaste zakończenie przywodziło na myśl wiszący miecz. Naramienniki jak i rękawice, które zrobione były z nachodzących na siebie płytek chowały się w ozdobnym łokietniku. Ręce były niemal tak grube jak nogi, ale kończyła je pięciopalczasta dłoń, z kciukiem ułatwiającym chwytanie przedmiotów. Najdziwniejsza w tej gurze mięsa i stali była jednak głowa ze specyficznym daszkowym hełmem z blaszanych pozłacanych płytek nachodzących od tyłu głowy aż na trąbę. Z boków trąby wystawały dwa gigantyczne zakrzywione rogi sięgające pasa. Równie dobrze mogły służyć za broń w przypadku wytrącenia broni trzymanej w ręku. Trąba również przyozdobiona była elementem zbroi na jej końcu przypominającej dziób drapieżnego ptaka, z którego po bokach wystawały mniejsze kły wyglądające jak szerokie kościane sztylety. Dzięki temu zakończeniu trąby, ta również mogła służyć jako broń. Nic dziwnego, że mijając cztery takie bestie mały i wątły człowiek mógł poczuć się nieswojo mimo iż ich tarcze i halabardy stały w stojakach przy balustradzie posterunku. W końcu dotarł na koniec mostu a przed jego oczami wyłonił się plac przed bramą, oraz sam zamek, którego bram strzegło dwóch kamiennych golemów. Istoty jeszcze większe niż Mastodonty, jednak nie odziane w żadne szaty czy zbroje. Kamienna skóra wystarczała im za pancerz, a kamienne olbrzymie dłonie za broń. Altzair nawet nie chciał wyobrażać sobie starcia z taką istotą. To tak jakby wymachiwał patykiem chcąc uszkodzić olbrzymi kamień. W tej chwili ucieszył się że bractwo szczurów królewskich służy koronie. Fakt, niewielu o tym wiedziało, ale utajniony przez całe pokolenia sojusznik, jakim byli, idealnie nadawał się do czarnej roboty i sprzątania brudów, czy królewskich wrogów. Altzair nie mógł wejść frontową bramą, to mogłoby wzbudzić podejrzenia przypadkowych obserwatorów. W sumie nikt poza strażnikiem nie widział wezwania i nie wiedział w jakich sprawach mógł przyjść, Pierwszy dowódca szczurów pośród ludzi, do zamku. Skręcił więc w prawo i udał się do ukrytego bocznego wejścia, tak jakby przyszedł w odwiedziny do jednego z żołnierzy. Po chwili marszu wzdłuż muru zatrzymał się przed jedną z wnęk i zniknął w niej. Dosłownie. Jakby ktoś za nim szedł ujrzałby puste ściany bez śladu przejścia i nie zauważył by człowieka, który przed chwilą wszedł we wnękę.

 

Korytarzem dla wojska dostał się pod salę tronową. Tam czekała na niego Emerald. Piękna Emerald o tajemniczych oczach. Cóż to była za przedziwna kobieta. Nie ważne, którędy by nie wchodził do zamku, zawsze to ona go witała i prowadziła do Króla. Czasem miał wrażenie, że jest jej więcej niż tylko jedna, ale przecież to nie mogło być możliwe. Zdjął Kaptur odsłaniając blond włosy spięte z tyłu głowy w kitek. Uśmiechnął się szczerze, nie kryjąc zdziwienia, do kobiety i wykonał gest przywitania. Dygnęła lekko w odpowiedzi, również uśmiechając się.

- Król czeka na Ciebie młody wojowniku. – Nie lubił gdy tak do niego mówiła, mimo iż podkreślała w ten sposób szacunek do jego osoby. Albowiem Altzair był najmłodszym wojownikiem spośród tych, którzy zostali prawą ręką Szefa szczurów. Podkreślając to dawała mu do zrozumienia, że o tym wie i że zna ich historię. - Naprawdę przedziwna i fascynująca kobieta – pomyślał. – Prowadź więc! – rzekł urzędowym tonem.

 

Emerald nie przeprowadziła go przez główne hole pałacu, unikając ciekawskich spojrzeń ludzi i stworzeń krzątających się na co dzień po części pałacowej. Wolała by nie wpadli na innych posłańców czy choć by służbę, która mogłaby zacząć plotkować. Altzair wyglądał raczej charakterystycznie, a Królowi zależało by ich sojusz jak najdłużej pozostał w ukryciu. Poruszali się surowymi korytarzami nie przyozdobionymi żadnymi obrazami czy rzeźbami. Surowe cegły kamienne grubo ociosane i niechlujnie zwieńczone w sufit. Podłoga również z kamiennych dużych płaskich płyt. Ot przejście dla wojskowych, surowe i twarde jak oni sami. Doszli do końca korytarza, gdy Emerald nacisnęła jeden z kamieni w podłodze, a ściana do komnaty ze zgrzytem odsunęła się. Nie zaprowadziła go do Sali audiencyjnej, tylko do pomieszczenia gdzieś w głębi pałacu i kazała mu czekać. Sama została na zewnątrz, gdy ściana zasunęła się. Altzair obstukał ścianę i rozejrzał się za mechanizmem otwierającym drzwi z tej strony. Nic nie znalazł. Pokój był dość surowy. Dwa fotele, stół, stojak na mapy, kilka dekoracyjnych gobelinów na ścianach, a na frontowej, naprzeciw ciężkich drewnianych dwustronnych drzwi wejściowych, skóra pokryta czarną sierścią zwieńczona głową Kapiki. Trzy rzędy potężnych rogów od środka głowy aż do jej tyłu za uszami, wystające szable z ryja przypominającego ryj dzika. To musiała być duża sztuka. Trofeum robiło wrażenie. Żadnych okien, tylko palące się w uchwytach pochodnie. Dym z pochodni unosił się pod bardzo wysoki sufit osmalając kawałek ściany za uchwytem, który już wyraźnie był czarny od częstego zapalania pochodni i znikał w otworach wentylacyjnych. Nie czekał długo. Właściwie to nawet nie zdążył dobrze się rozejrzeć gdy frontowymi drzwiami weszła Emerald wraz z królem. Altzair odruchowo spojrzał na ścianę gdzie przed chwilą zamknęło się ukryte przejście, co wywołało uśmiech na twarzy kobiety.Jego mina musiała wyglądać przynajmniej głupio. - zadziwiająca kobieta - pomyślał odruchowo. Król postawny i wysoki, niemal dwukrotnie wyższy od Altzaira wszedł dynamicznym krokiem tuż za nią. Jakby z pośpiechu rzucił - Siadaj! Co znowu kombinujecie! - nie wyglądał na złego, ale na poirytowanego. Zajął fotel na przeciwko Altzaira z drugiej strony stołu a gestem odprawił Emerald. - We śnie Twój dowódca przemówił do mnie. On wie, że tego nie lubię! Że ciężko mi potem zasnąć! O co chodzi z tym, jak mu tam Treborem ?! - Oparł się łokciami o stół i podparł dłońmi brodę. Przyjmując pozycję gotowego do słuchania. Altzaira nieco zbiło z tropu takie bezpardonowe przyjęcie, ale nie dał tego po sobie poznać.

- Dobrze więc - zaczął nieskładnie - Trebor to wojownik, pusty. Nie wiem z jakiego świata pochodzi, ale Widzący zauważył w nim zagrożenie. Od kilku tygodni jest bardzo niespokojny i obawia się tego mężczyzny. Nasi ludzie zostali potajemnie wysłani do jego odbicia i obserwowali go. Wrócili mówiąc, że nigdy nie widzieli, żeby ktoś tak walczył - te słowa zakuły samego Altzaira, gdyż uważał siebie za najbieglejszego i niepokonanego wojownika. - Chcemy go zwabić w pułapkę i zniszczyć. Uwięzić między światami w wiecznym wirze. - powiedział stanowczym tonem. - On zagraża nie tylko nam, już prawie dotarł do tronu i jest bliski wejścia do Królestwa, gdy zabije Pradawnego z pewnością zwróci się też po władzę, nie osiądzie na laurach.

- Powiedz mi coś czego nie wiem młody człowieku! Nie trać mojego czasu! - odparł natychmiast Król.

- Widzący pragnie twojej zgody Panie! - wyjął zwitek materiału i położył go na stole - pragniemy użyć tego.

 

Król rozwinął materiał. Przed nimi leżał falisty czarny sztylet. Przez środek ostrza przebiegały dwie rozłączone czerwone nici obrysowując faliste zbrocze, wyglądające jak ozdoba, ale jednocześnie jak magiczna esencja zaklęta w stali. Rękojeść i jelec były równie czarne jak ostrze. Posiadały czerwone skromne zdobienia i zatknięte dwa rubiny po obu płaskich stronach jelca. Emanowała z niego mroczna esencja, materia śmierci i unicestwienia, zło większe niż najmroczniejsze serce. Król cofnął odruchowo rękę, a z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory.

- ponadto prosi o wsparcie w formie wynajęcia jednostki Królewskich Mastodontów - wykorzystał moment Altzair. Przez dłuższą chwilę trwała cisza.

- Nie możecie tego użyć w Królestwie! Dobrze o tym wiecie - mówił stanowczym tonem Król Vendrick. - I dlaczego uważacie że sięgnie po władzę ?!

- Widzący studiował dusze w sali tronowej i natrafił na jego fragment . Wyczytał z niej jego przeszłość. W swoim świecie, zanim przeszedł przez wieczny wir był potomkiem dawnych wojowników. Jego dusza była już w królestwie, a przynajmniej jej fragment, on wraca do domu Panie. Zaś co do Czarnego liścia - wskazał dłonią leżący przed nimi sztylet - Pradawny utworzy równoległy świat. Nieduży, korzystając z kryształów ukrytych we wrotach Pharrosa. Umieścimy tam zasadzki. Wezmę swoich najlepszych ludzi. Zabiorę też kilku wojowników Grymów i ich inżynierów do obsługi pułapek. Na dole w wodzie postawimy jednostkę Mastodontów. Woda nie będzie im przeszkadzać, natomiast ograniczy ruchy ludzi. Zwabię go do bocznej jaskini i gdy go pokonam, użyję tego.

 

Wziął bez lęku Czarny liść ze zwitka materiału i wykonał znaczący gest przed twarzą Króla. Zauważył, że nie zostało to odebrane przez władcę obojętnie. Vendrick wstał i zaczął dreptać po komnacie. Nie chciał stracić sojusznika. Był rozsądnym władcą. Z jednej strony zagrażała mu Mythia ze swoim tajemnym zakonem Manikinów i tajemniczym artefaktem, który zdobyła. Jej moc wzrastała i stała się realnym zagrożeniem. Jej armia w tajemniczy sposób szybko zwiększała się, a szpiedzy królewscy nie wracali z wieściami co bardzo go niepokoiło. Widzący obserwował ruchy zarówno Króla jak i Mythi, źródło mocy jakim były kryształy dusz znajdujące się we wrotach ułatwiały mu ukrywać swoich własnych szpiegów, więc zarówno on jak i jego prawa ręka byli dość dobrze poinformowani o działaniach na dworze królewskim i knowaniach jego przeciwników. Ich szpiedzy donieśli o masce i o pojawieniu się duszy potężnej jak dusze czterech pradawnych gigantów. Z drugiej strony w całym Królestwie, wszyscy liczący się w walce o władzę słyszeli już o pojawieniu się jeszcze jednej potężnej duszy. Jednak mimo usilnych poszukiwań, nawet nie udało się jej zlokalizować za pomocą tronu, tak jakby jej świat odizolowany był od Królestwa. Do tego pojawienie się wojownika o imieniu Trebor również już zaczęło odciskać piętno w Królestwie i zaczęto o nim szeptać. Tego kim on jest nawet nie udało ustalić się szpiegom szczurów królewskich. Czy był zagrożeniem dla tronu, czy też nie, tego Vendrick nie mógł wiedzieć. Dlatego Altzair żywił nadzieję, na powodzenie negocjacji.

 

Po dłuższej chwili Vendrick znowu usiadł na fotelu na przeciwko i przemówił - Musicie oszczędzać moc kryształów. Wrota Pharrosa muszą wam wystarczyć. Nie pozwalam na większe odbicie świata niż to. - Altzair wiedział, że czarodzieje królewscy nie potrafią korzystać z mocy tronu i kryształów. Ale byli bardzo młodzi w porównaniu do jego Dowódcy. On w samym sercu kryształów spędził setki lat. Posiadł wiedzę o kryształąch większą niż jakikolwiek inny mieszkaniec Królestwa.

- To nam wystarczy Panie - skinął głową Altzair.

- nie dostaniecie też jednostki Królewskich Mastodontów. Dam wam dwóch. Na jednego człowieka, powinni wystarczyć. Ale zanim zgodzę się na użycie sztyletu to musisz wyjaśnić mi dokładnie jak to działa i jakie mogą być konsekwencje.

Altzair ponownie skinął głową i zaczął mówić - nie wiadomo dokładnie jak Czarny lisć wpływa na Królestwo i czy nie otworzyłby szczeliny łączącej z wiecznym wirem, dlatego jest zakazany w Królestwie i pilnowany przez Widzącego. Jednak użyty w świecie odbitym, może co najwyżej połączyć wir z tym światem. I na tym opiera się jego działanie. Trebor zwabiony w pułapkę nie umrze, nawet gdy go zabijemy. Po prostu wróci do swojego odbicia świata. Jednak gdy sztylet zostanie użyty w chwili zamykania się szczeliny, przez którą go przeniesiemy do zasadzki, jego potężna dusza zostanie przytrzymana przez zamykający się świat i połączy z wiecznym wirem. Oba światy się zamkną, a my powinniśmy wrócić do Królestwa. On zaś nie będzie mógł wrócić do swojego świata gdyż magia Czarnego liścia uwięzi jego duszę na moment wystarczający by pozostał pomiędzy światami. Jego dusza przepadnie w wiecznym wirze a fragmenty których nie zebrał zwiększą moc tronu.

- a co się stanie ze sztyletem? - spytał Vendrick.

- tego nie wiemy, ale powinien rozsypać się w nicości pomiędzy światami. My nie będziemy musieli go dłużej pilnować, a Królestwo będzie bezpieczniejsze. - powiedział z przekonaniem w głosie młody wojownik. - wszyscy będą szczęśliwi.

- Dobrze! Zrócie to! ale nie większy niż wrota Pharossa! - Altzair spojrzał na Vendricka z pytaniem na twarzy. - Świat, młodzieńcze. Odbicie. Nie większe niż Wrota!.

- Tak jest. Przekażę Pradawnemu. - skinął głową.

 

Król wstał i wyszedł. Chwilę później Emerald otworzyła z drugiej strony tajemne przejście i oboje wyszli z pałacu. Pod osłoną nocy Altzair opuścił zamek i udał się do swojego Dowódcy. Wracając już w głowie układał sobie plan zasadzki. Kilka dni później jego człowiek pijąc w porcie wódkę z olbrzymim wojownikiem Lefnufem, opowiedział mu o wrotach Pharrosa i o potworze w nim zamieszkującym. Później ten opowiedział o tym Treborowi gdy razem żygali na statku do Bastylii. Trebor zapragnął duszy tej istoty i wyruszył na polowanie. Chwycił przynętę. Wszystko działo się tak jak chciał tego Altzair. Później jego Dowódca stworzył idealne odbicie Wrót Pharrosa. Altzair umieścił w nim zasadzki, wprowadził Grymów, którzy uruchomili i zablokowali mechanizmy. Na dwa dni przed zasadzką zjawiło się dwóch olbrzymich Królewskich Mastodontów. Nie byli w złotych defiladowych zbrojach, tylko w mosiężnych, do tego dzierżyli ogromne halabardy i wielkie tarcze. Gdy przemieszczali się po jaskiniach wzbudzali fale w zalegającej wodzie. Dobrze że jego ludzie będą umieszczeni na górze. Po pierwsze fale nie będą ich przewracać, a po drugie nie będą zdjęci lękiem przed tym dziwacznym sojusznikiem. Oddział gigantycznych szczurów w liczbie pięćdziesiąt sztuk również został rozmieszczony we wnękach i skrytkach, i miał czekać na rozkazy. Dla próby zwabiono w pułapkę kilku przypadkowych pustych wędrujących pomiędzy światami z Mrocznym znakiem na ramieniu. To była rzeź. Nawet nie uruchamiano pułapek, które zostawiono na czarną godzinę. Pułapka była gotowa. Nic nie mogło pójść nie po myśli Altzaira.

 

Nadszedł dzień gdy Trebor stanął u progu Wrót. Altzair za pomocą szarego kryształu otworzył kilka szczelin między odbiciami Królestwa. Chciał mieć pewność, że Treborowi nie uda się ominąć ich wszystkich, zwłaszcza, że w jego świecie były niewidoczne. Wycofali się do głównej jaskini zostawiając jednego wojownika Grymów i jednego Mastodonta w przedsionku do Wrót Pharrosa. Wszystko było przygotowane, nie pozostało nic innego jak tylko czekać.

 

I w tym momencie plan zaczął się sypać. Najpierw w zasadzkę wpadł przypadkowy noszący klątwę pusty. Altzair kazał się nie ujawniać, ale jego śladem pojawił się Wojownik z Bractwa Krwi, który często polował w tych okolicach i którego słudzy Królewskiego szczura bali się. Jego kusze zawsze wygrywały. Altzair miał nadzieję, że Kusznik szybko rozprawi się ze swoim celem i że nic złego się nie wydarzy. Jednak i tu się mylił. Chwilę później pojawił się znikąd Strażnik Błękitu. Grymowie od lat żywili wielką nienawiść do tego bractwa i wojownik nie potrafiąc zahamować swego gniewu rzucił się na Strażnika. W ten sposób Altzair stracił pierwszego ze swoich Grymów. Rozgorzała walka w przedsionku. I już Altzair wysłał łuczników by pozamiatali temat, ale pojawił się kolejny Krwawy najeźdźca z Bractwa Krwi. Kusznik wystrzelił z dwuch kusz w królewskiego mastodonta, a czerwony olbrzymi wojownik z bractwa zwalił mu się na głowę z siłą lawiny. Tak Altzair stracił bezcennego Mastodonta. - Jak to wyjaśnię Królowi? - pomyślał. Gdy miał wydać rozkaz do usunięcia przeszkód, Lefnuf właśnie kończył sprawę z Strażnikiem Błękitu i pojawił się Trebor. Młody dowódca wycofał swoich ludzi ukradkiem, by zajęli przygotowane wcześniej pozycje. Przedsionek został stracony. Po dość długiej ciszy czterech wojowników weszło do głównej jaskini Wrót. Jednak znowu coś poszło nie tak, bo byli przygotowani do walki. Wiedzieli, że są w zasadzce. Cały plan rozsypywał się w popiół. Altzair stracił spokój ducha i zaczął działać intuicyjnie. Kolejny Mastodont padł. I wtedy się zaczęło. Najpierw grzmot błyskawic. Potem huk osuwających się kamieni. Stracili kilku ludzi. Stracili też dobre pozycje. Później ogień i pożoga. Piećdziesiątka królewskich szczurów poległa prawie tak szybko jak się pojawiła. To nie mogło się dziać naprawdę. - Kto tu na kogo zastawił pułapkę? - zastanawiał się Altzair. - A może Widzący zmienił swoje plany. Może padł ofiarą większej intrygi niż ta, którą sam wymyślił? - myśli odbierały mu pewność siebie. Wycofywał się. Najpierw do bocznej jaskini, gdzie miał zadać decydujące pchnięcie, ale gdzie przeciwnik uzyskał przewagę, wiec znowu musiał się wycofywać z powrotem do prawie zawalonej i zrujnowanej głównej jaskini Wrót. Wojownicy Grymów również leżeli martwi, przebici bełtami Kusznika. Jego najbardziej zaufani wojownicy umierali jeden po drugim pod naporem siły wojowników. W końcu został sam - Zdradzony? - pomyślał- Co mogło zawieść? - Trebor walczył jak natchniony, nie do powstrzymania. Ta chwila dekoncentracji spowodowała, że Altzair nie uniknął pchnięcia, które ugodziło go w szyję. Chwilę później ściana nad nim zawaliła się. - A więc to tak jest, gdy się umiera w odbiciu - pomyślał, a otchłań i mrok ogarnęły jego duszę.

 

Ale to nie był koniec, tylko nowy początek. Zanim zapadł w mrok widział jak odbicie świata stworzone przez Widzącego rozpada się. Zapada się w sobie w raz z jego ciałem i wszystkim co było wewnątrz. Wszystkim, oprócz Czarnego liścia. Magia tego ostrza nie pozwoliła do jego unicestwienia w otchłani pomiędzy światami. Jeszcze raz zobaczył swoją porażkę. Widząc jak zamykające się szczeliny zabierają do swoich światów obydwu wojowników. Rozejrzał się po pustce i dostrzegł inne dusze zabitych Połączył się z nimi, poczuł ich cierpienie, i strach. W ułamkach sekund przelała się przez jego jestestwo studnia cierpień, złości i nienawiści. Zatracił się całkowicie i popadł w obłęd. Wiedział, że pozostali poddani są podobnemu testowi. Jedyna myśl, która łączyła go z jego istnieniem mówiła mu że przegrał. Druzgotała jego niewzruszoną dotychczas ambicję. Niszczyła go silniej niż własna śmierć. Przegrał! Uczucie to rodziło w nim nienawiść do wszystkich i do samego siebie. Nienawiść która utrzymywała go na granicy obłędu. Dusze zabitych trafiły do sali tronowej w jedynym Królestwie - prawdziwym poza życiem. Zostały zrzucone w otchłań pomiędzy nim a nicością. Wiedział, że każdy z umarłych walczy teraz o to by nie stracić rozumu, o to by powrócić. W królestwie poza śmiercią nie ma śmierci. Jest istnienie, albo obłęd i potępienie. Nie można umrzeć po raz drugi. Nienawidząc pragnął dostać jeszcze jedną szansę. Zmazać skazę, zmazać plamę na honorze, zmazać porażkę. Zapadał coraz bardziej w otchłań. Czuł cierpienie tych, którym się nie udało. Czuł jak magia tronu wysyła ich do innych odbić światów jako pustych kierowanych tylko rządzą zdobywania dusz. Potępionych i obłąkanych. Ich obłęd otarł się o jego istnienie próbując nim zawładnąć, ale odrzucił go, nie było dla niego miejsca w duszy przepełnionej nienawiścią wywołaną porażką. Nic więcej nie mogło się tam zmieścić. Dla niego porażka była największym bólem jaki mógł przeżyć. Gdyby mógł wybrałby obłęd, gdyby mógł wolałby nie pamiętać. Gdyby tylko mógł, ale Tron zdecydował inaczej. Z popiołów tamtego świata wydobył jego popioły i wlewając do nich ból, nienawiść i uczucie porażki, przywrócił byt jedynemu Królestwu poza śmiercią. Altzair z krzykiem ocknął się w miejscu w którym zostało zabite jego ciało, ale nie w odbiciu tylko, w tym prawdziwym świecie poza śmiercią. Po drugiej stronie usłyszał jeszcze jeden krzyk, potem kolejny i kolejny. trzech z jego pięciu rycerzy powróciło. Dwójka zapadła się w obłęd. Nie było już dla nich nadziei. Została im wieczna tułaczka po odbiciach, w postaci pozbawionych rozumu pustych, wieczne potępienie. Altzair zwinął się w kłębek do pozycji embrionalnej i zapłakał. Wizja otchłani zanikała w nim jak zapominany sen. W tej chwili jednak czuł się słaby i odarty ze swojej siły. Czuł zagubienie i wstyd. Nie wiedział w którą stronę się udać. Podejrzewał zdradę jego dowódcy. Podejrzewał, że padł ofiarą intrygi. Nie miał na to dowodów, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że w jego porażce nikt inny nie maczał palców. Zauważył też, że nie ma przy sobie Czarnego liścia. Nie miał pojęcia co mogło się z nim stać. Był w otchłani i wrócił. Był na granicy obłędu i wrócił. Wierzył w swoja siłę. Stracił kawałek godności, stracił przyjaciół, stracił pozycję, ale zyskał więcej wiary w siebie. Pokonał w sobie otchłań i obłęd. Wiedział jak tam jest i czuł, że kolejnym razem również zwycięży. Wstał i opuścił wrota Pharossa. Nie wrócił do Widzącego. Postanowił zbadać, czy ktoś go nie zdradził. Postanowił dowiedzieć się dlaczego przegrał i zemścić się. Wyszedł z gór i stanął na skraju wielkiego lasu. Gdzieś na północy stał zamek Drangleic. Najlepsze miejsce by odszukać dowody zdrady. W końcu władcy zdobywają się na największe zdrady i nikczemności by tylko utrzymać swoją pozycję. Ruszył przed siebie i po chwili zniknął w leśnej gęstwinie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania