Poprzednie częściZasilanie - Rozdział 1

Zasilanie (Rozdział 4)

Gdy wychodziłem z budynku w niezbyt dobrym humorze, zaczepiła mnie dwójka wysokich i barczystych mężczyzn w garniturach.

Pomyślałem sobie od razu, że to ochroniarze, czy coś w tym stylu.

 

- Słucham, panowie? - zapytałem, wzdychając głęboko.

 

- Nie możesz opuścić budynku, położenie placówki jest ściśle tajne. Założymy ci na głowę worek, abyś niczego nie zobaczył. Podaj nam adres twojego miejsca zamieszkania - rozkazał ten wyższy, którego oczy świeciły na niebiesko w ciemności nocy.

 

- Słucham?! No nie, to już przesada! - jęknąłem, kiwając głową. - Myślicie, że nie dotrzymam sekretu? Oczywiście, że nikomu nie powiem!

 

- Ile tutaj pracujesz? - wtrącił drugi, który brzmiał jakby trochę cieplej.

 

- Ee... No... Jeden dzień... - bąknąłem niezręcznie, chwytając się za drugie ramię.

 

Mężczyźni zamilkli, dając mi spojrzenie z byka w stylu "no to sam widzisz".

Westchnąłem głęboko i rozłożyłem ramiona bezsilnie, czekając na to, co ma się wydarzyć.

 

- Czekam więc - stwierdziłem bez siły.

 

Byłem zatrudniony tutaj tylko na chwilę, a i tak czułem, że mnie wykańcza. Z drugiej strony jednak, wiedziałem, że drugiej takiej pracy nie będę miał.

W każdej chwili mogą mi usunąć pamięć i tyle, po problemie.

Ciekawe, czy mieli te takie dziwne urządzenia w stylu Facetów w Czerni.

 

Wyższy ochroniarz zniknął na chwilę, aby pojawić się z w miarę dużym, czarnym workiem i nałożył mi go na głowę, przez co niczego nie widziałem.

Następnie zaczęli mnie prowadzić w stronę granatowego samochodu.

 

- A więc to będzie nasza codzienna rutyna? Codziennie będziecie mnie wlec do auta z workiem na głowie? - zapytałem przybity, gdy pomagali mi usiąść na (prawdopodobnie) tył siedzenia.

 

Czułem mroźny wiatr i szum drzew, czyli gdzieś musiały się znajdować rośliny. Może jakiś ogródek?

Z daleka mogłem usłyszeć ruchy aut, jednak były w miarę odległe, budynek znajdował się niedaleko ulicy.

Nie mogłem się doczekać, aby wrócić do rodziny i opowiedzieć im, co mnie spotkało.

A no tak... NIE mogłem im tego opowiedzieć.

Skasowaliby mi pamięć, naiwny ja.

Mam nadzieję, że jak w końcu to zrobią, to chociaż zostawią wypłatę, a nie uciekną.

Jeszcze jednym plusem, jaki mi się nawinął, gdy już usiadłem do środka i poczułem ciepłe ogrzewanie, które ogarnęło moje ciało, była Stacy.

Ta urocza wiewiórkowo-wyglądająca dziewczyna, która uśmiechała się serdecznie od ucha do ucha.

Może miałem u niej szansę? Żywiłem taką nadzieję.

 

Jechaliśmy w milczeniu długi czas, aż w końcu dotarliśmy na miejsce i mężczyźni wyciągnęli mnie z samochodu i odjechali.

To było bardzo szybkie posunięcie, niedługo potem usłyszałem szepty ludzi dookoła mnie i zorientowałem się, że muszę ściągnąć worek z głowy, bo stanie w nim na ulicy nie było dobrym pomysłem.

Z ulgą to zrobiłem i wkrótce zobaczyłem mały, kremowy blok z oknami, w których powiewały firanki.

Moje mieszkanie też tam było.

 

Gdy się wejdzie po marmurowych schodach na trzecie piętro, można zobaczyć brązowe drzwi z całkiem ładnego drewna. To właśnie ja tam mieszkam, razem z mamą, dziesięcioletnią siostrą, i dwoma dwudziestoletnimi braćmi.

Zanim jednak zaczniecie mówić głupie komentarze, że wciąż mieszkam z mamą, pragnę zaznaczyć, iż robię to tylko dlatego, bo jest chora i nie mogę jej zostawiać w takiej bezradnej sytuacji.

Moi bracia pracują do późnych godzin w salonie samochodowym i nie ma kto się opiekować także moją siostrą.

 

Nie jest nam ciasno, przedpokój jest dość szeroki, gdy się wchodzi, od razu może cię przywitać półka na buty, tapeta w kwiatki na ścianach i jasne panele. Zaraz obok jest mała kuchnia wraz z jadalnią (mamy tam duży, okrągły stół i szafy z ulubioną zastawą mamy), w której przydałby się remont.

Naprzeciwko kuchni jest toaleta, a po prawej stronie jest pokój moich braci.

Jest tam wieczny bałagan, śmierdzi i można się tam zabić przez potknięcie się o któreś z ich płyt z piosenkami.

Ja mam pokój naprzeciwko nich, niebieskie ściany są powyklejane panienkami na plakatach, niedaleko stoi komputer, łóżko, biurko i mój zestaw do ćwiczeń, z którego jestem dumny.

Koło mnie ma pokój moja mama, która cały czas w nim przebywa - leży w dużym, szarym łóżku, przez co często aż trudno ją tam zauważyć.

W całym pomieszczeniu można usłyszeć tykanie starego zegara i dźwięki starego telewizora. Koło łóżka jest stoliczek, na którym leżą jej leki oraz lampka.

Jeszcze obok pokoju mojej mamy jest pokój May, pełen różu i kucyków pony, z których jeszcze nie wyrosła. Pełno tam lalek i pasteli, a ja wciąż zazdroszczę jej bardzo miękkiego łóżka.

No i tak to wygląda - nic specjalnego w moim domu.

 

Z chęcią i tęsknotą do niego wróciłem, aby zostać przywitanym przez tego bardziej mądrzejszego brata - Jacoba.

Co nie oznacza, że był rozważny, po prostu w porównaniu z Chrisem był aniołem i bardzo mądrym bliźniakiem.

 

Oboje wyglądają tak samo - mają krótkie, brązowe włosy, duże oczy i zadziorne brwi, które zawsze mnie irytowały.

Wyglądają dookoła tymi swoimi długimi szyjami i dużymi podbródkami, denerwując mnie tym.

 

- Gdzie ty byłeś? Matka się martwiła - powiedział Jacob, skrzeczącym głosem. - Chlałeś coś?

 

- Nie - warknąłem, ściągając swoje białe adidasy, które założyłem rano. - W porównaniu do was, próbowałem szukać pracy.

 

- Taa? Tyle że my już pracujemy! - odparł z dumą mój braciszek.

 

Ja nie byłem pewny, czy będąc jego osobą, ktokolwiek mógłby być dumny. Skończył szkołę dopiero cztery lata później, bo był zbyt przygłupi i nie nadążał z materiałem, a szefa błagali, aby ich przyjął do czyszczenia aut.

W sumie ja też wcześniej nie miałem zbyt pochlebnej pracy, ale potem dostałem jedną w bardzo poważnej instytucji dla bystrzaków i moje ego wzrosło niezmiernie wysoko. Hehe, ma się to szczęście.

 

- Daliście mamie kolację? - spytałem, ściągając kurtkę i rozpinając garnitur.

 

- Oczywiście, że tak. Za kogo ty nas masz? - wyszczerzył się radośnie swoimi wielkimi, krzywymi zębami.

 

Poprawiłem włosy, nie odpowiadając na to pytanie i ruszyłem cicho do pokoju mamy.

 

Zegar jak zawsze tykał cicho w jej pokoju, spowity mrokiem w kącie pokoju. Był to ulubiony przedmiot właścicielki, jednak nie był przez nią oglądany od bardzo dawna.

Kurz zalegał wszędzie, pomimo że ciągle je wycierałem i spadł na moje ramię, wcześniej będąc na drzwiach.

Zasłony były zasłonięte, jednak światło księżyca prześwitywało, ukazując w nim istotę skuloną w pościeli.

Była już tak wyblakła z życia, że zlewała się z szarym kolorem i ledwo co można było ją dostrzec.

Serce mi się kroiło, gdy widziałem ją w takim stanie.

 

Podszedłem bliżej łóżka, przyglądając jej się po cichu.

Na stoliku obok stał talerz po kolacji, a ona spała cicho, lekko oddychając.

Byłem do niej najbardziej podobny - ona też miała czarne włosy, jednak były długie i kręciły się niczym makaron, leżąc na poduszce oraz brązowe oczy, których blask już dawno temu wygasł.

Jej skóra była blada i pomarszczona jak papier, a jej kończyny były tak słabe, że nie mogła się poruszać.

Wargi zaś trzęsły się, gdy cokolwiek mówiła.

Teraz jednak pozostawały stabilne, ponieważ była pogrążona w głębokim śnie.

 

Jednak nagle, gdy poruszyłem się i usiadłem obok niej, otworzyła słabo oczy i uśmiechnęła się.

 

- Dobry wieczór, mamo - wyszeptałem, łapiąc ją czule za dłoń.

 

- Nareszcie wróciłeś, James - wydobyło się cicho z jej ust. - I co, dostałeś pracę?

 

- Tak, mamo - potaknąłem spokojnie głową.

 

Ujrzałem, jak jej kąciki ust podnoszą się słabo, wiedziałem, że gdy tak robiła, to oznaczało, że była zadowolona ze mnie albo usłyszała dobry żart.

Pamiętam, gdy jeszcze jej choroba nie została wykryta i biegała ze mną radośnie w parku, śmiejąc się rześko.

Jednak to już nie mogło wrócić...

 

- Gdzie pracujesz? - dopytywała słabo, patrząc się na mnie kątem wyblakłych oczu.

 

- Jestem asystentem w... Aptece - skłamałem. I wiecie co? Czułem, jak bardzo siebie nienawidzę. Kłamanie swojej chorej matce w oczy, jest najgorszym uczuciem, jakiego możesz doświadczyć.

Jednak nie mogłem ryzykować czyszczeniem pamięci, po prostu nie mogłem. Musiałem utrzymać to w sekrecie.

 

- Oh... Dobrze - skinęła lekko głową i ponownie zamknęła oczy. - Cieszę się, że tak się o mnie troszczysz. Jesteś naprawdę dobrym synem.... May dostała dzisiaj piątkę z matematyki.

 

Zmieniła temat, często tak robiła.

Nie, że CHCIAŁA, albo jej nie pasował, po prostu jej mózg pracował bardzo wolno i zapominał, o czym wcześniej myślał.

 

- Wow - uśmiechnąłem się z myślą, że moja siostra jest taka mądra i dobrze sobie radzi w szkole. - Zabiorę ją za to do Burksa.

 

Zastanawiacie się pewnie, co to Burks, bo pierwszy raz słyszycie taką nazwę - to nie jest nic szczególnego, po prostu sklep z zabawkami, nad którym dzieciaki szaleją i dali by wszystko, aby się tam znaleźć.

Zadecydowałem, że pójdę zajrzeć do niej, z racji tego, że moja chora matka zasnęła, niż mrugnąłem okiem.

 

Wstałem z krzesła i po cichu poprawiłem jej kołdrę, a następnie wyszedłem z pokoju i skierowałem się do różowego pomieszczenia mojej siostry.

Uchyliłem lekko drzwi i... Ujrzałem w niej tego samego mężczyznę z upiornym uśmiechem, który próbował mnie zabić.

Siedział na krańcu łóżka, w którym leżała moja mała siostra i wpatrywał się na mnie tymi swoimi wielkimi, wyłupiastymi oczami oraz rozciągniętym od ucha do ucha uśmiechem.

Byłem sparaliżowany, nie mogłem niczego z siebie wydobyć ani ruszyć się gdziekolwiek - gdyby chciał, mógłby zaatakować moją siostrę, a ja niczego bym nie zrobił. Na szczęście tylko się we mnie wpatrywał, co i tak było bardzo traumatycznym przeżyciem.

Gdy w końcu się opanowałem, ruszyłem kawałek do przodu, aby go powstrzymać.

 

- Trzymaj się... Z dala - wysapałem ciężko, wskazując na niego palcem.

 

- Jamesie Laurensie z planety Ziemia, czy dusze waszej rasy są wystarczająco silne, aby zasilić silniki Hypsosa? - zapytał spokojnie, pogodnym głosem.

 

Zaraz... Ja już to słyszałem. Mówił to na spotkaniu, gdy poznałem go po raz pierwszy. Dlaczego powiedział to drugi raz? Byłem zdezorientowany, ale i tak strach przeważał nade wszystko.

Wtedy podniósł swoją kościstą dłoń do góry i skierował ją nad moją młodszą siostrę.

Wpatrywałem się, trzęsąc, jak z małej postaci o brązowych lokach wylatuje biała smuga, w której można było dostrzec zniekształconą, wystraszoną twarz.

Czy to była... Dusza? Wyglądało na to, że tak.

Kosmita nakierował ją na swoją klatkę piersiową i wchłonął ją w siebie, a jego źrenice zwężyły się w cienką linię.

 

A wtedy ocknąłem się, jakbym zasnął w wejściu do pokoju.

Podtrzymałem się ściany, bo prawie upadłem i otarłem oczy.

May nadal tam była... Smacznie spała, jakby nic się nie stało.

Bo nie stało, miałem przewidzenia.

Ten cholerny ufoludek był pierwszym, jakiego widziałem i jednocześnie tym, który dręczył mnie w mojej pamięci.

Usiadłem na podłodze, starając się uspokoić i wziąć parę wdechów, a następnie podeszłem do niskiej dziewczynki o brązowych lokach, pulchnej buzi i małym nosku, aby upewnić się, że śpi, a następnie (upewniając się, że nic jej nie jest) skierowałem się do łazienki, aby umyć się, a potem iść spać.

 

Musiałem odpocząć, to był długi dzień.

Następne częściZasilanie (Rozdział 5)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania