Poprzednie częściZasilanie - Rozdział 1

Zasilanie (Rozdział 5)

Musiałam przerwać w pewnym momencie, bo nie chciałam robić zbyt długiego rozdziału.

 

~~~~~~~~~~

 

  Obudziłem się.

Ha, wstałem wpół do jedenastej. Tak, tak, miałem iść do pracy i tak dalej.

No ale cóż, nie moja wina, że nie miałem pojęcia jak tam trafić, ani dokładnie nie znałem swojego grafiku.

Przez jakiś czas chodziła mi po głowie sytuacja, która wydarzyła się poprzedniej nocy, jednak dla świętego spokoju swojej psychiki starałem się o tym zapomnieć.

W końcu to tylko głupie wspomnienia, co złego mogłoby to znaczyć.

 

Wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie, ubrałem się w białą koszulę oraz szare spodnie dżinsowe i pognałem braci, aby pojechali do sklepu.

Usiadłem sobie przed telewizorem, w spokoju podziwiając tę chwilę, gdy nagle... W telewizorze zamiast programu sportowego, pojawiła się twarz mężczyzny o szerokiej twarzy, ciemnych okularach i garniturze.

 

- Wyjdź na zewnątrz - powiedział spokojnie głos w telewizji.

 

Uniosłem brew, nie mając pojęcia dlaczego przerwali program, aby nadać to i przełączyłem kanał pilotem.

O dziwo mężczyzna dalej był w telewizji.

 

- Do ciebie mówię, idioto - warknął zniecierpliwiony.

 

Dopiero wtedy się zorientowałem.

A więc w ten sposób mnie zawiadomili o pracy!

Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem ich metod informacji, ale jednocześnie nie stresowałem się tak bardzo.

 

~~~

 

Wystarczyła chwila, abym zaklimatyzował się w mojej nowej pracy i rozluźnił, co według Astorii było ogromnym minusem, bo ten "przynajmniej siedzący cicho, ale i tak irytujący chłopak" stał się śmielszy i wulgarniejszy.

Jednak nie wyobrażajcie sobie, że od razu plułem jej na twarz, o nie! Po prostu prowadziłem z nią konwersacje, czego wcześniej nie byłem w stanie uczynić.

Gdy była w trakcie badania jakiejś dziwnej bakterii, byłem zniecierpliwiony:

 

- Too... Kiedy zejdziemy na dół do kosmitów?

 

Astoria spojrzała na mnie kątem oka ze skwaszoną miną.

 

- Nigdy - odparła cierpko, powracając do zaglądania w mikroskop. 

 

Ah, no tak. Była niszczycielką moich marzeń.

Jednak mój optymizm nie dawał za wygraną i byłem pewien, że w końcu się tam ze mną wybierze, abym jej pomógł coś nosić.

Najwyraźniej zrobiłem wtedy niezbyt zadowoloną minę, bo moja szefowa wstała i poprawiła swoją koszulkę, wpatrując się we mnie.

 

- Istoty, które trzymamy na dole, NIE są obiektami muzealnymi. Nie jesteś w wesołym miasteczku, tylko w poważnym laboratorium. Na dodatek nie jesteś jeszcze odpowiednio wykwalifikowany, jesteś tutaj dopiero drugi dzień - patrzyła mi głęboko w oczy, jakby chciała mi zjeść duszę.

 

Obróciłem oczami, krzyżując ramiona obrażony.

 

- "Nie jesteś wykwalifikowany..." - sparodiowałem jej sposób mówienia pod nosem, jednak to usłyszała i oboje rzuciliśmy sobie nienawistne spojrzenia.

 

Moja szefowa już miała coś powiedzieć, otwierając usta, ale do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna.

Miał na sobie biały garnitur oraz niebieski krawat.

Jego oczy były koloru brązu, a włosy były czarne z odrobiną siwości, jakby ktoś posypał mu włosy pokruszonym srebrem.

Jego nos był długi i szczupły, a usta dość pulchne, co wyglądało nadzwyczajnie.

 

Astoria na jego widok od razu zmieniła postępowanie, uśmiechając się lekko i wyprostowując.

 

- Dyrektorze... - kobieta skinęła głową na przywitanie, co mężczyzna odwdzięczył tym samym.

Następnie zwrócił się do mnie, a ja wciąż stałem ze skrzyżowanymi rękoma.

Nawet się nie przywitałem, tylko stałem jak czubek, wpatrując się w niego.

Wtedy Astoria dała mi kuksańca w żebro, co trochę zabolało. Jednak miało mi chyba przypomnieć zasady kultury, których ona i tak nie przestrzegała.

 

- D-dzień dobry - przywitałem się krótko, rozmasowując obolałe miejsce. Posłałem laborantce urażone spojrzenie, które ona zignorowała.

 

- W czym mogę pomóc, dyrektorze? - zapytała, o wiele cieplej (lub sztucznej) niż zawsze. To był chyba pierwszy raz, kiedy tak się do kogoś zwróciła. Powątpiewałem nawet, że odzywała się tak do swoich rodziców lub ukochanego zwierzaka.

 

- Chciałem zobaczyć, kim jest twój nowy asystent - uśmiechnął się, a wtedy spojrzał na mnie i przeanalizował wzrokiem.

 

O, świetnie.

Bycie w centrum uwagi.

Tak, kochałem to w klubach i na imprezach, ale nie tutaj.

 

- Ma się świetnie - wydusiła przez zęby, nie pozwalając mi mówić. Oparła się o stolik z urażoną miną, obserwując, aż palnę coś głupiego.

 

- Nie mów za niego - skarcił ją dyrektor, odwracając głowę w jej stronę, a wtedy ona speszyła się, kompletnie cichnąc.

Uśmiechnąłem się triumfalnie. Ha! Kto kim teraz pomiata?

 

- James Lawrence, jak mniemam - wyciągnął rękę w moją stronę, którą z dumą potrząsnąłem.

 

Wydawał się być bardzo miły, chociaż spodziewałem się, że będzie bardziej surowy, być może nawet gorszy od Astorii.

 

- Tak, witam - odparłem usatysfakcjonowany spojrzeniem, jakie białowłosa posłała mi zza ramienia dyrektora.

 

- Zwiedziłeś już cały budynek? - zapytał z zainteresowaniem, kierując się ze mną bliżej dwóch krzeseł, aby usiąść.

 

- Szczerze? - złapałem się za tył szyi i zerknąłem na "panią obrażalską", która wpatrywała się we mnie ze zmrużonymi oczami.

 

"Tylko coś powiedz" powiedziała bezgłośnie, co było łatwe do odczytania z jej ruchu ust. "Nie przeżyjesz".

 

- To tak! Zwiedziłem! - bąknąłem cicho, uśmiechając się krótko. No niech to, znowu to zrobiłem. Podporządkowałem się tak, jak chciała, tylko przez jej jedno spojrzenie.

Na jej twarzy mogłem dostrzec dumę z tego, co udało się jej uczynić, jednak nie było tam uśmiechu.

Zastanawiałem się, jak często czuła coś pozytywnego, bo jak na razie to nie widziałem tego fenomenu.

Dyrektor przełożył nogę na nogę, a ja zacząłem nerwowo stukać palcami. Chciałem, aby już sobie poszedł, bo czułem, że jeden zły ruch i nie będę miał już u niej życia.

 

- Chyba nie przestraszyłeś się naszych skarbów w piwnicy, co? - zażartował, a następnie zaśmiał się z własnego żartu, chociaż to wcale nie brzmiało jak coś śmiesznego.

 

- Nie. Wcale - spojrzałem na Astorię i uniosłem brwi wymownie, a ona tylko prychnęła i obróciła oczami.

Myślała, że już nie cofnę mojego kłamstwa, ale ja w każdym momencie byłem gotów do zrobić.

 

- To dobrze, dobrze. Nie mówiłeś swojej rodzinie?

 

- Skądże. Nie chcę mieć wykasowanej pamięci.

 

- Tak jak sądziłem. A jak ci się pracuje z Astorią?

 

Kobieta po usłyszeniu swojego imienia spojrzała w naszą stronę z uwagą, jednak nie wyrażając żadnych uczuć nienawiści.

W prawdzie mówiąc, to wyglądała jakby wyprano ją z emocji. Nie byłem pewien dlaczego...

Może chciała zgrywać wrażenie, że nie obchodzi ją to, co teraz powiem?

To dobrze.

Chciałem tym razem być szczery i zobaczyć, jak zareaguje na to dyrektor.

 

- Jeżeli mam mówić szczerze, to kiepsko. Jest strasznie niemiła i opryskliwa, gdybym mógł, to bym zmienił ją na jakąś seksowną panienkę. Ona jest potworna z charakteru - wypowiedziałem szybko, siedząc sztywno na krześle i czekając na reakcję.

 

Oczy Astorii wydawały się jakby zamglone.

Jakby jej się coś przypomniało.

A wtedy uniosła ten wzrok prosto na mnie, który robił się coraz bardziej pusty i przerażający dla mnie.

Po chwili jednak otrząsnęła się, a wtedy znowu obserwowała mnie z lodowatym i upartym spojrzeniem.

Dyrektor tymczasem zaśmiał się, a następnie klepnął mnie po plecach.

 

- Właśnie taka jest, ta nasza Astoria! Nikt z nią nigdy nie może wytrzymać, dlatego wiecznie jest sama! Ale mam nadzieję, że ty zostaniesz na dłużej i się nie poddasz, towarzysząc temu "potworowi".

 

- Spokojnie dyrektorze, raz musiałem pracować w jednym budynku z moją eks, przeżyję już wszystko - roześmiałem się, a potem oboje byliśmy bardziej rozluźnieni.

 

Bardzo polubiłem tego dyrektora, wydawał się być jedynym człowiekiem, który mnie w pełni rozumiał.

Z chęcią poszedłbym do jego gabinetu napić się czegoś mocniejszego, albo w ogóle najchętniej to bym dla niego pracował.

Jednak co takiego mógłbym tam robić?

Niestety zostałem przydzielony do Astorii, zrzędliwej laborantki, która w tamtym momencie... Wpatrywała się w przeciwną stronę od naszej z przygnębieniem w oczach.

Zamrugałem parę razy, aby się upewnić, czy ona naprawdę jest smutna, a wtedy jej oczy powróciły po raz kolejny do swojego naturalnego stanu. Może mi się przewidziało?

 

- Masz naprawdę świetnego człowieka u twego boku, Astorio. Polubiłem cię, młody. Witaj w naszej załodze - dyrektor zwrócił się do niej, a potem do mnie.

Następnie wstał i przeciągnął się, a wtedy wyminął swoją pracowniczkę, wychodząc z pomieszczenia.

 

W momencie gdy zostaliśmy sami, nastąpiła przerażająca cisza.

Szefowa wpatrywała się w swoje szkło laboratoryjne naprzeciwko niej bez emocji, a ja siedziałem przy stoliku, uśmiechnięty od ucha do ucha.

 

- NO - klasnąłem w dłonie, przerywając ciszę. - To ja już pójdę na przerwę!

 

Zadowolony z siebie przez to, co powiedział dyrektor, podniosłem się z krzesła i łagodnie niczym motylek skierowałem się do drzwi.

Otworzyłem je, a wtedy... Wtedy usłyszeliśmy potężny huk, który wydobył się gdzieś na dole.

Oboje podskoczyliśmy, słysząc to i Astoria poderwała się gwałtownie z krzesła.

Następnie rozległ się alarm.

Przeraźliwy, powtarzający się dźwięk przeszywający uszy, a następną rzeczą był chaos na korytarzu.

 

- C-co się dzieje?! - zapytałem spanikowany, odbiegając od drzwi i czując, jak zaczynam drżeć w środku.

 

Mayberry zestresowana rzuciła się prędko w kierunku górnej szafki z kłódką i pospiesznie wpisała kod składający się z czterech cyfr, otwierając szafkę.

Usłyszeliśmy krzyki na korytarzu i miałem wrażenie, że serce podskoczy mi do gardła.

Co to było? Czy kosmici wydostali się na wolność?

MÓWIŁEM, MÓWIŁEM, ŻE TAK SIĘ STANIE!

I teraz mieliśmy tam umrzeć?!

Chciałem wybiec przez okno, ale było za wysoko.

Wtedy Astoria z powagą otworzyła szafkę na oścież, która okazała się być niesamowitą skrytką na broń, zawierającą różne granaty, pistolety i to na dodatek takie, które do tej pory widziałem tylko na filmach sci-fi.

Podała mi długą, białą broń z dziwnym filtrem z bulgoczącym, świecącym się na fioletowo płynem w środku, a sobie wzięła dwa, wyglądające zwyczajnie pistolety i zapas granatów w białym kolorze.

Spojrzałem na Astorię, aby zobaczyć jej reakcję. Rzeczywiście wyglądała, jakby i ona się stresowała.

 

- To prawdopodobnie kosmici - warknęła, przeładowując broń. - Bądź ostrożny.

 

Podeszła drzwi pierwsza, a następnie lekko je uchyliła.

Próbowałem coś dostrzec przez małą szparę, którą zostawiła, jednak korytarz wydawał się być pusty.

 

Aż do momentu, gdy na korytarzu rozległ się bieg, a następnie ciemnoczerwona krew rozbryzgła się na ścianę i podłogę.

Oboje wzdrygnęliśmy się zszokowani, a następnie Astoria prędko zamknęła drzwi, oddychając szybciej.

Jeżeli kosmita dostanie się do środka, to umrę tak samo!

Nigdy więcej nie zobaczę mojej mamy, ani siostry... Co ja będę miał zrobić?!

Zacząłem coraz bardziej się cofać, czując, jakbym miał zaraz płakać.

Moja szefowa wciąż była pod drzwiami, nasłuchując uważnie, a wtedy zobaczyła, jak bardzo się oddaliłem.

 

- Wracaj tutaj! Twoja broń ma Facesilis! - syknęła cicho i agresywnie, przywołując mnie gestem dłoni.

 

- Ale ja nie chcę! Umrę! - odparłem płaczliwie, chowając się za blatem.

 

- UMRZESZ PRĘDZEJ, JEŻELI BĘDZIESZ TUTAJ SIEDZIAŁ I JĘCZAŁ! CHODŹ TUTAJ!

 

- Nie!

 

W tym momencie rozległo się uderzenie w drzwi, przy których stała Astoria.

 

- Cholera jasna... - wymamrotała. 

 

Spojrzała na mnie, a następnie na drzwi i zastanowiła się chwilę, gdy nagle rozległo się kolejne.

Wtedy prędko otworzyła lekko drzwi, wyglądając przez nie i w ułamku sekundy je zamknęła.

 

- Tak jak myślałam, to Veresus Mentoli - wydyszała sama do siebie, zastanawiając się nad swoim planem. - DOBRA, MAM! LAWRENCE, MUSISZ TUTAJ PRZYBIEC JEŻELI NIE CHCESZ ZOSTAĆ OPLUTY KWASEM!

 

- Kwasem?! - jeknąłem przerażony, wyobrażając sobie ból, jaki mogłoby to zadać.

To mnie zmobilizowało, więc przybiegłem najszybciej jak mogłem, pomimo faktu, że moje nogi trzęsły się ze strachu jak galareta.

Ba, ja ledwo co trzymałem broń swoimi trzęsącymi się dłońmi!

 

- Przygotuj się - warknęła do mnie. - Otwieram drzwi za trzy...

 

- CO?!

 

- dwie...jedna.

 

Nie zdążyłem się przeciwstawić, gdy Astoria spełniła swoje ostrzeżenie, ciągnąc za klamkę.

Wtedy zobaczyłem pierwszego w życiu kosmitę: wyglądał jak jaszczurka zmieszana z krokodylem i żabą, stojąca na dwóch łapach.

Wtedy otworzyła paszczę i z jej gardła wystrzelił parujący śluz, który wylądował na jednej z szafek, a wtedy mogłem zobaczyć na własne oczy, jak kwas żre drewno w ułamku dwóch sekund.

Jeżeli skieruje się w nas, to i nas trafi! A to będzie bolało.

Zamknąłem oczy, a wtedy poczułem, jak Astoria wyszarpuje mi broń z dłoni.

Gdy je otworzyłem, włączyła funkcję filtru i wypuściła z broni parę strzałów z kulami, które syczały niczym węże.

Kosmita wydał z siebie przerażające skrzeczenie, gdy udało jej się strzelić mu pomiędzy oczy oraz w brzuch, a wtedy upadł na podłogę z hukiem.

Nie żył.

Poczułem ogromną ulgę, ale nie trwało to długo.

Astoria pociągnęła mnie i dosłownie wyrzuciła na korytarz, wciskając do rąk jej dwa pistolety.

Teraz byliśmy zamienieni brońmi.

Rozejrzeliśmy się, a wtedy dostrzegliśmy otyłą kobietę w fartuchu, która leżała bez ruchu we krwi.

W pewnym momencie, mogłem dostrzec, że jej głowa jest otwarta, a mózg wypłynął z jej czaszki.

Poczułem, jak zbiera mi się na wymioty i zasłoniłem usta dłonią, aby tego nie zrobić.

 

- CHODŹ! - krzyknęła Astoria poważnie, jakby nic sobie nie robiąc z tego, co zobaczyła, a następnie pociągnęła mnie za rękę.

 

Pobiegliśmy na przód, a następnie skręciliśmy, a wtedy zobaczyliśmy tego samego kosmitę, który zajmował się jedzeniem jakiegoś mężczyzny.

Kiedy nas zobaczył, od razu wystrzelił kwasem, na szczęście Astoria była szybsza i zrobiła unik, jednocześnie trzymając mnie za rękę.

Ta wydzielina z jego ust przeleciała tuż nad moimi pięknymi włosami!

Postanowiłem, że ja też coś zrobię. W końcu byłem mężczyzną.

Strzeliłem w niego pistoletem, zasłaniając oczy i celując przez to na ślepo. Gdy je otworzyłem, zorientowałem się, że trafiłem dosłownie w to miejsce gdzie chciałem! Wow! Jednak on wciąż żył.

 

- Ha! I co? Kto tuta...

 

Nie zdążyłem się pochwalić, bo kolejny kwas leciał w moją stronę, a wtedy szefowa rzuciła się w moją stronę i powaliła na ziemię, sama strzelając w kosmitę swoją bronią, trafiając istotę pomiędzy oczy.

 

- NIE STRZELAJ NA OŚLEP! - wrzasnęła groźnie, leżąc na mnie.

Prędko się podniosła i pobiegła przed siebie, jednak gwałtownie się zatrzymała, gdy z prawej strony wynurzył się kolejny.

Kolejny raz strzeliła w między oczy, perfekcyjnie celując.

Była niezwyciężona, widać, że robiła to wiele razy.

Nagle poczułem, że coś szturchnęło moją nogę, a wtedy zobaczyłem, jak burza rudych włosów upada na podłogę.

 

- Aj! Nic ci się nie stało? - zapytałem, podnosząc się pospiesznie.

 

Nagle zobaczyłem, że to była Stacy z zadraśnięciem na policzku, co z pewnością było spowodowane atakiem kosmity.

 

- James! Co ty tutaj robisz? Musisz uciekać! - ona też się podniosła, rozglądając na boki.

 

- Wiem, ale Astoria chce najwyraźniej, abym umarł i każe mi walczyć razem z nią. Jesteś cała? Co z tym zadraśnięciem?

 

- To lekkie zadrapanie. Uważaj!

 

Chwyciła mnie za oba ramiona i pociągnęła ze sobą w dół, a wtedy zobaczyłem, że za mną czyhał kosmita, który plujnął kwasem. Gdyby Stacy mnie nie ostrzegła, zeżarł by mi głowę, jednak udało się, a kwas ponownie przeleciał mi nad czaszką w kierunku Astorii.

Jednak ona była uważniejsza ode mnie i od razu się spostrzegła, odskakując na bok.

 

- MOŻE WAM PRZYNIEŚĆ CIASTECZKA I HERBATKĘ, ABYŚCIE SOBIE POPLOTKOWALI?! - wrzasnęła do nas z końca korytarza, strzelając do kosmity, który upadł na podłogę.

 

- Już biegniemy! - odkrzyknęła jej rudowłosa (tylko że z większą uprzejmością) i kolejna już dziewczyna pociągnęła mnie za rękę, jakbym był małym dzieckiem.

 

A gdy skręciliśmy w prawo, przed nami zobaczyliśmy całą zgraję plujących kwasem kosmitów.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania